𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓇𝓊𝑔𝒾
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
Shaye zaparkowała samochód na podjeździe swojego domu. Z wnętrza pojazdu czuła zapach jedzenia, które jej mama przygotowała na obiad. Złapała za plecak, który leżał na siedzeniu pasażera, po czym opuściła samochód. Szybkim krokiem ruszyła do domu. Otworzyła drzwi. Przeszła kilka kroków przez korytarz, po czym skręciła w lewo. Kuchnia była połączona z salonem, więc było jedno wejście do tych pomieszczeń. Dom rodziny Tally, należał do tych mniejszych. Na parterze był salon z kuchnią, mała łazienka, schowek pod schodami oraz jeden średni pokój, który był sypialnią rodziców. Było jeszcze poddasze, które służyło jako piętro mieszkalne. Znajdował się tam pokój Shaye, łazienka oraz pokój gościnny.
Aria, mama Shaye, stała między przestrzenią łączącą kuchnię z salonem. Na widok córki uśmiechnęła się. Kobieta miała burzę kręconych brązowych włosów, piwne oczy oraz śniadą cerę. Jej rodzina pochodziła z Meksyku, tam się urodziła, ale gdy poznała Kian'a, tatę Shaye, razem z nim zamieszkała na stałe w Stanach.
Shaye przytuliła na szybko swoją rodzicielkę, która nie zdążyła odwzajemnić gestu ponieważ po chwili zielonooka odsunęła się. Minęła ją i usiadła przy stole gdzie czekało przygotowane jedzenie.
— Ciebie też dobrze widzieć skarbie. — oznajmiła Aria. Obróciła się aby spojrzeć na córkę, która niemalże od razu zaczęła jeść pizzę, którą dla niej przygotowała. Shaye z pełną buzią uśmiechnęła się do niej.
— Przecież cię przytuliłam.
Aria pokręciła głową na boki.
— Mogłaś chociaż umyć dłonie. — dosiadła się do stołu, zajmując miejsce na przeciwko córki.
— Nic mi nie będzie. — przełknęła kęs pizzy. Sam zapach doprowadzał ją do szaleństwa. Gdyby musiała wybrać jedzenie, które jadłaby do końca życia, to byłaby pizza robiona przez jej mamę. Nie istniało nic lepszego. — Bakterie i wirusy nie są mi straszne, bo jestem wilkołakiem. — cicho warknęła i uśmiechnęła się szeroko ukazując swoje kły, które po chwili schowała.
Aria jedynie się uśmiechnęła i również zaczęła jeść pizzę.
— Jak było w szkole?
Shaye westchnęła przeciągle z nutą dramaturgii.
— Nienawidzę baby od francuskiego.
— Nie mów tak. To tylko nauczycielka.
Shaye burknęła cicho pod nosem. Wzięła kolejny kawałek pizzy, aby zagryźć złość. Przez dłuższy moment panowała cisza. Dopiero gdy zielonooka najadła się, sięgnęła po szklankę i nalała sobie Sprite. Upiła duży łyk. Zerknęła na mamę, która również kończyła jeść. Spuściła wzrok na jej talerz, na którym zostały dwa kawałki. Dla Shaye zrobiła dość dużą pizzę, bo zielonooka miała duży apetyt, a pizzę potrafiła jeść tonami. Dla siebie, Aria, zrobiła mniejszą, ale i tak całej nie była wstanie zjeść.
— Możesz je zjeść. Ja już się najadłam. — oznajmiła Aria. Shaye przysunęła jej talerz w swoją stronę, po czym wzięła sos czosnkowy i polała nim oba kawałki. Aria wstała od stołu zabierając pusty talerz córki oraz swoją szklankę. Zaniosła przedmioty do zlewu aby je umyć.
Shaye szybko zjadła ostatnie dwa kawałki, po czym wzięła brudne naczynia z stołu i zaniosła je do zlewu. Aria zaczęła je zmywać, a zielonooka usiadła sobie na blacie wysepki kuchennej i przyglądała się swojej rodzicielce. Oczywiście że miała swoje obowiązki. Wynosiła śmieci gdy przychodził na nią czas, czasami zmywała naczynia, robiła pranie. Pomagała rodzicom przy porządkach, ale nie dużo. Rodzice chcieli by bardziej skupiała się na nauce, więc nie obciążali ją zbytnio innymi obowiązkami. Była młoda, to był czas na wyszalenie się i na naukę.
— Czym pani Elsher cię zdenerwowała? — zapytała Aria. Skończyła zmywać. Sięgnęła po szmatkę aby wytrzeć dłonie, po czym odwróciła się przodem do córki.
Shaye machała nogami, nadal siedząc na wysepce kuchennej. Po chwili zeskoczyła i ruszyła do salonu. Z westchnieniem upadła na kanapę. Aria poszła za nią. Usiadła na małej pufce przy stoliku kawowym. Zielonooka zerknęła kątem oka na mamę, która się do niej lekko uśmiechnęła. Ta kobieta była najbardziej wyrozumiałą i cierpliwą osobą jaką kiedykolwiek Shaye miała okazję spotkać.
— Każe nam zrobić projekty w parach. I do tego sama wybrała kto z kim jest. — przesunęła się, teraz leżała na plecach. Buty trzymała poza kanapą, bo jej mama od razu skarciłaby ją za to.
— Przecież lubisz pracę w zespole. Chyba że trafił ci się ktoś kogo nie lubisz.
— Wręcz przeciwnie. Moją partnerką jest Allison.
— Oh, to świetnie. — powiedziała radośnie Aria. Jednak widząc naburmuszoną minę córki, trochę się stropiła.
— Niby świetnie, ale... sama nie wiem. — mruknęła niezdecydowana. Aria wstała z swojego miejsca. Shaye trochę się podniosła. Jej mama usiadła na kanapie, a zielonooka położyła głowę na jej kolanach. Aria zaczęła gładzić córkę po włosach.
— Nie ma nic bardziej skomplikowanego niż nastoletnia miłość.
— Ta. — Shaye zaczęła się bawić swoimi palcami. — Mamy się dzisiaj spotkać u mnie za niecałą godzinę.
— Więc zrobię ciasteczka.
— Niepotrzebnie się zgodziłam na dzisiaj. Jest przecież pełnia.
— I? Umiesz się kontrolować.
— Tak, ale pełnia nadal ma na mnie wpływ. Co jeśli ją pocałuję? — wyrzuciła przed siebie dłonie. To była poważna sprawa. Zielonooka zmarszczyła brwi, gdy usłyszała chichot swojej mamy. — To nie jest zabawne. — skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Zrobiła naburmuszoną minę.
— Wybacz skarbie. Wiem że to dla ciebie ważne. Uczucia są ciężkie, zwłaszcza te nieodwzajemnione. Mogę cię zapewnić że to nie koniec świata. Jeśli tego nie odwzajemni, to znajdziesz kogoś innego. Możesz mi nie wierzyć na słowo, ale będziesz szczęśliwa. Może nie stanie się to jutro, ale któregoś dnia wszystko się ułoży.
— Nie każdemu jest to dane. — powiedziała z smutkiem.
Aria westchnęła cicho. Shaye nie mówiła o sobie, a kobieta dobrze o tym wiedziała. Chciała powiedzieć córce, że Aelin i Josh chcieliby aby zielonooka była szczęśliwa. Jednak kobieta milczała. Wiele razy rozmawiali o Aelin czy o Josh'u, ale ten moment wydawał się niewłaściwy na wspomnienie o zmarłej starszej siostrze Shaye oraz jej najlepszym przyjacielu.
— Ale trzeba iść dalej. — dodała odrobinę weselszym tonem zielonooka.
— Skoro mowa o pójściu do przodu. Byłam dziś w szkole. — oznajmiła Aria.
Shaye uniosła wzrok aby spojrzeć na rodzicielkę. Zmrużyła oczy, a po chwili podciągnęła się do siadu. Przesunęła się trochę na kanapie aby usiąść bokiem. Czemu od razu nie domyśliła się że pizza na obiad, to czerwony sygnał?
— Rozmawiałam z trenerem Finstock'em...
Shaye aż wstała z kanapy. Wiedziała co to oznacza. Bardzo lubiła sport. Jako dziecko była w drużynie pływackiej, później w drużynie koszykarskiej. Przez rok grała nawet w lacrosse, ale drużyna została szybko rozwiązana bo dyrektor stwierdził że szkoły nie stać na utrzymanie drużyny. Była kapitanem w obu tych drużynach. Miała trochę sportowych osiągnięć na kącie, medale czy nawet puchary. Jednak przez ostatnie pół roku wycofała się z wszelkich sportów. Powodem było zostanie wilkołakiem oraz śmierć siostry i przyjaciela. Po przeniesieniu się do nowej szkoły, Aria namawiała córkę aby zapisała się do jakiejś drużyny. Zielonooka tłumaczyła że nie chce, głównie dlatego że nie była już człowiekiem. Nie chciała nikomu przez przypadek zrobić krzywdy, bo czasami zapominała o swojej sile.
— Mamo... — jęknęła niezadowolona. Prosiła ją aby niczego nie kombinowała za jej plecami, ale znając swoją mamę, zapewne wychwaliła ją w oczach trenera.
— Nie wymyślaj wymówek Shaye. Twierdzisz że przez swoją siłę zrobisz komuś krzywdę, ale to tylko wymówka. Sport był waszym wspólnym zamiłowaniem. — wstała z kanapy. Miała nie wspominać o Aelin, ale chciała aby Shaye w końcu ruszyła dalej. — Tęsknisz za nią, ja i tata również. Wróć do tego co uwielbiasz, zacznij żyć. Znajdź przyjaciół, miłość, graj w lacrossa. Chciałaby abyś była szczęśliwa. Oboje chcieliby abyś była szczęśliwa.
— Wiem. — Shaye spuściła wzrok. Aelin i Josh byli powodem. Zielonooka bała się do kogoś zbliżyć, bo nie chciała znowu stracić bliskiej osoby. Przestała uprawiać sport, bo to kojarzyło się z jej siostrą.
Aria przytuliła córkę. Shaye wtuliła się w rodzicielkę. Obie stały przytulone, przez dłuższą chwilę.
— Pójdę już na górę. Muszę ogarnąć trochę pokój. — stwierdziła Shaye. Odsunęła się od mamy, po czym wyszła na korytarz. Weszła na schody aby pójść do swojego pokoju.
⊱ ⚜ ⊰
Dzwonek do drzwi. Aria wstała od stołu gdzie stał laptop. Wyszła na korytarz aby otworzyć drzwi, ale wtedy z schodów skoczyła Shaye. Zielonooka wylądowała tuż przed swoją mamą. Kobieta wzdrygnęła się wystraszona. Posłała córce niezadowolone spojrzenie. Nastolatka wzruszyła tylko ramionami, po czym podeszła do drzwi. Aria pokręciła głową na boki, po czym wróciła do salonu aby zająć się swoją pracą.
Shaye czuła jak serce szybciej jej biję, gdy sięgnęła po klamkę. Wyczuwała kto stał za drzwiami. Będąc w swoim pokoju, już wiedziała że Allison przyjechała pod jej dom.
— Cześć. — Argent uśmiechnęła się.
— Cześć. — Shaye przesunęła się w bok aby zrobić gościowi miejsce. Skinieniem głowy zaprosiła Allison do środka. Zamknęła za brunetką drzwi. — Mój pokój jest na górze. — wskazała dłonią na schody. Weszła na nie pierwsza, a Allison podążyła za nią.
Argent zauważyła na ścianie wiszące ramki z zdjęciami. Na fotografiach była Shaye z prawdopodobnie rodzicami i jakąś dziewczyną. Na wszystkich wyglądali na uśmiechniętych i szczęśliwych. Gdy Allison stanęła na szczycie schodów zobaczyła ostatnie zdjęcie. Na nim były tylko trzy osoby. Bez starszej od Shaye dziewczyny. Piwnooka zaciekawiła się kim ona była i dlaczego nie było jej na ostatnim zdjęciu.
— Rodzinne zdjęcia. — Shaye stanęła pośrodku korytarza, gdy zauważyła że piwnooka nie podążyła za nią do jej pokoju. Allison zerknęła na zielonooką. — Mama uwielbia pamiątkowe zdjęcia. Mamy mnóstwo albumów. Chodź. — machnęła ręką aby dziewczyna poszła za nią. Shaye domyślała się że Allison chciała zapytać o dziewczynę na fotografiach, ale nie miała ochoty wyjaśniać jej o co chodzi z ostatnim zdjęciem na ścianie.
Dziewczyny weszły do pokoju Shaye. Pomieszczenie było średniej wielkości jak na sypialnie. Ściany były w kolorze czerni. Przy ścianie na przeciwko okien, stało jasne brązowe biurko, nad nim wisiała półka. Oba meble zdobiły książki, przedmioty biurowe oraz metalowy stojak obwieszony kilkoma medalami. Łóżko stało po prawej od wejścia. Pościel była w kolorze ciemnej zieleni. Na parapecie stało siedem kaktusów, w różnych rozmiarów, po malutki, aż po półmetrowy. Na przeciwko łóżka stała szafa, chaotycznie obklejona w plakaty z rokowymi zespołami. Obok stało lustro oraz komoda, nad którą wisiały dwie półki. Znajdowały się na nich papierowe dzieła. Origami. Małe zwierzątka, a nawet większe modele, które wyglądały na profesjonalną robotę.
— Od razu mówię, nie jestem satanistką ani nie jestem emo. — oznajmiła Shaye. — Po prostu lubię czarny kolor.
Allison stała po środku i rozglądała się po pokoju. Uśmiechnęła się lekko do zielonookiej.
— Nawet nie przeszło mi to przez myśl. — powiedziała brunetka, na co kąciki ust Shaye drgnęły do góry.
Zielonooka wskazała biurko, przy którym stał fotel oraz krzesełko, które wcześniej doniosła. Obie podeszły do mebla. Shaye zajęła krzesło. Chciała aby Allison zajęła lepsze miejsce, choć brunetka twierdziła że nie trzeba i że ona może usiąść na krześle. Zielonooka jednak była bardziej nieustępliwa i stwierdziła że gość ma pierwszeństwo.
Allison zauważyła na biurku dwie ramki z zdjęciami. Na jednym była Shaye w towarzystwie dziewczyny, którą brunetka widziała na fotografiach wiszących nad schodami. Na drugim Shaye była z chłopakiem o ciemnych brązowych lokach i błękitnych oczach. Allison zerknęła na Shaye, która patrzyła na zdjęcia. Zauważyła na twarzy zielonookiej smutek, który po chwili ukryła uśmiechem i przestała patrzeć na zdjęcie.
— Masz dużo medali. — odezwała się Allison. Atmosfera zrobiła się trochę napięta, więc postanowiła trochę ją rozweselić.
Obie spojrzały na stojak na półce nad biurkiem. Obwieszony był medalami, złotymi, srebrnymi oraz brązowymi.
— Tak. Od małego uwielbiam sport. — Shaye lekko się uśmiechnęła, na samo wspomnienie o swoim hobby.
— Masz ulubiony?
— Jednego nie. Lubię kilka jednakowo. Lekkoatletykę, koszykówkę i lacrossa. Jutro mam pierwszy trening lacrossa.
— Dołączyłaś do drużyny? — zapytała z zaciekawieniem i nutą entuzjazmu.
— Chciałabym. Trener najpierw sprawdzi moje umiejętności. Trening jest po zajęciach, więc przyjdź jeśli masz ochotę. — uśmiechnęła się lekko do Allison. Brunetka odwzajemniła gest Shaye.
— Na pewno będę.
Zapadła między nimi cisza.
Shaye znowu zapatrzyła się na brunetkę. Bycie tak blisko, wyłączyło jej racjonalne myślenie na moment. Zbliżająca się pełnia jeszcze bardziej wszystko komplikowała. Allison siedziała po jej lewej, więc nie zauważyła jak zielonooka mocniej zacisnęła prawą dłoń na brzegu krzesełka i lekko wbiła pazury w drewno. Próbowała nad sobą zapanować. To była zaledwie sekunda. Ktoś zapukał do drzwi, przez co Allison odwróciła głowę w bok. Brunetka nie zauważyła tego jak Shaye spojrzała na jej usta i trochę pochyliła się ku niej. Zielonooka otrząsnęła się, gdy do pokoju weszła jej mama.
— Przyniosłam wam ciasteczka. Czekolada pomaga w nauce. — Aria weszła do pokoju z talerzem czekoladowych ciasteczek. Położyła przedmiot na biurku. Zerknęła na córkę, która posłała jej wdzięczny uśmiech. — Udanej pracy przy projekcie.
— Dzięki mamo. — powiedziała Shaye. Gdyby Aria nie pojawiła się, zapewne doszłoby do czegoś czego Shaye obawiała się od samego początku. Pełnia księżyca potrafiła być uciążliwa. Nie miała zbyt dużego doświadczenia w byciu wilkołakiem. Minęło dopiero pół roku odkąd stała się nadprzyrodzoną istotą. Zaskoczeniem było że dość szybko zapanowała nad przemianami w czasie pełni. Mogła za to dziękować Josh'owi, jej zmarłemu przyjacielowi, który był z nią na początku. Stworzył mantrę oraz wymyślił symbol, które miały pomagać w zapanowaniu nad zwierzęcą stroną. Zadziałało to, zwłaszcza po jego śmierci, która mocno odbiła się na psychice Shaye.
Aria po chwili opuściła pokój. Nie zamknęła za sobą drzwi, zostawiła je trochę uchylone.
Allison spróbowała ciastka.
— Są pyszne.
— Tak. Mama jest świetną kucharką. — zielonooka wzięła jedno ciastko. Nie miała na nie ochoty, ale chciała jakoś zagłuszyć swoją niezręczność. Miała nadzieję że Allison nie zwróciła uwagi na jej dziwne zachowanie. — Zacznijmy projekt. — oznajmiła Shaye. Włączyła laptop. — Proponuję temat o francuskich pisarzach.
— Dobry pomysł. Pani Elsher ciągle o nich mówi, więc ten temat powinna pokochać.
Shaye skupiła się na ekranie laptopa. Allison wyjęła z swojej torby kartkę z instrukcjami dotyczącymi jak miał wyglądać projekt.
— Jesteś spięta. — stwierdziła Argent. Zauważyła że Shaye trochę dziwnie się zachowywała. Zerknęła w dół. Zielonooka nerwowo poruszała stopą. Wróciła do patrzenia na jej twarz.
— Wydaje ci się.
— Może. — nie kupiła tego kłamstwa, ale nic na ten temat nie powiedziała. Pochyliła się w kierunku Shaye. Przysunęła trochę twarz do boku jej twarzy. Kąciki jej ust drgnęły do góry, gdy zauważyła jak zielonooka nerwowo wciągnęła powietrze. Allison sięgnęła po czarnego wilka zrobionego z papieru, który stał na brzegu biurka, po czym odsunęła się od Shaye. — Nie wiedziałam że lubisz origami. — zaczęła przewracać papierowego wilka w dłoni, aby przyjrzeć się mu z każdej strony. Czarny papier był miejscami trochę wyblakły, co sugerowało że przedmiot był zrobiony dość dawno.
Shaye miała wrażenie że za chwilę zemdleje. Zrobiło jej się bardzo gorąco. Cicho odetchnęła aby zapanować nad sobą. W myślach powtórzyła mantrę. Pomogło jej to zapanować nad sobą. Zerknęła na brunetkę.
— Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. — lekko się uśmiechnęła.
Allison uniosła wzrok. Kąciki jej ust drgnęły do góry.
— Więc musimy spotkać się kiedyś poza szkołą i robieniem projektu. — zaproponowała.
— Koniecznie. — przytaknęła głową Shaye. — Jeśli ci się podoba, to możesz go wziąć. — skinęła głową na wilka zrobionego w origami.
— Dzięki. Zatrzymam go. — włożyła go do torby, aby nie zapomnieć go wziąć.
Shaye zerknęła na torbę brunetki. Tamten wilk został zrobiony przez Josh'a. Szatyn bardzo lubił origami, zaraził tym Shaye. Zrobił tego wilka po tym jak oboje zostali ugryzieni. Nie raz żartował o tym jak niebezpiecznymi drapieżnikami stali się. Szkoda tylko że siła i zdrowie jakie otrzymali, kosztowało bardzo wysoką cenę.
Nastolatki skupiły się na projekcie.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye stała przy samochodzie Allison. Brunetka otworzyła drzwi aby wsiąść. Pożegnały się, życząc sobie na wzajem dobrej nocy.
Zielonooka przyglądała się jak brunetka wyjechała z podjazdu jej domu, po czym odjechała.
Spojrzała w górę, na księżyc. Jego okrągła tarcza świeciła jasno na niebie. Ani jedna chmurka go nie zakrywała.
Shaye miała ochotę zawyć, ale powstrzymała się. Nie chciała aby sąsiedzi ją usłyszeli.
Dziewczyna wróciła do domu.
Nie skończyły projektu. Nie była to praca do wykonania w ciągu jednego spotkania. Umówiły się na następny tydzień.
Shaye padła plecami na swoje łóżko. Wciąż czuła zapach Allison w swoim pokoju. Uśmiechnęła się szeroko, czuła w brzuchu motyle. Były skupione głównie na robieniu projektu, ale samo spędzenie czasu z brunetką, sprawiało Shaye ogromną radość.
Była mądra, zabawna, pewna siebie.
Shaye mogłaby godzinami wymieniać jej zalety.
Zielonooka zeszła z łóżka. Podeszła do biurka. Spojrzała na zdjęcia w ramkach. Uśmiechnęła się z smutkiem. Na jednym była z siostrą. Poszły wtedy do wesołego miasteczka, stały pod diabelskim młynem. Aelin zrobiła to zdjęcie. To było ostatnie lato, które spędziły razem. Na drugiej fotografii była z Josh'em, byli w skateparku, a w tle widać było rampy.
— Polubilibyście ją.
Shaye odwróciła wzrok. Podeszła do okna. Otworzyła je, po czym wyskoczyła. Miała ochotę pobiegać, a pełnia księżyca była idealnym momentem.
**********************************
Piszcie jak podobał wam się rozdział?
<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro