𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒸𝓏𝓉𝑒𝓇𝓃𝒶𝓈𝓉𝓎
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
𝕋𝕒𝕞 𝕛𝕖𝕤𝕥 𝕡𝕣𝕫𝕖𝕣𝕨𝕒𝕟𝕖 𝕞𝕚𝕝𝕔𝕫𝕖𝕟𝕚𝕖
ℙ𝕣𝕫𝕖𝕫 𝕓𝕦𝕣𝕫𝕖̨ 𝕙𝕦𝕔𝕫𝕒̨𝕔𝕒̨ 𝕨 𝕔𝕚𝕖𝕞𝕟𝕠𝕤́𝕔𝕚
𝔸 𝕥𝕒 𝕫𝕖𝕡𝕤𝕦𝕥𝕒 𝕡ł𝕪𝕥𝕒 𝕨 𝕓𝕒𝕣𝕫𝕖
𝕂𝕣𝕖̨𝕔𝕚 𝕤𝕚𝕖̨ 𝕨 𝕟𝕚𝕖𝕤𝕜𝕠𝕟́𝕔𝕫𝕠𝕟𝕠𝕤́𝕔́
𝕊́𝕨𝕚𝕒𝕥 𝕞𝕠𝕫̇𝕖 𝕔𝕚𝕖̨ 𝕫𝕣𝕒𝕟𝕚𝕔́
𝕎𝕓𝕚𝕛𝕖 𝕔𝕚 𝕟𝕠́𝕫̇ 𝕚 𝕫𝕠𝕤𝕥𝕒𝕨𝕚 𝕓𝕝𝕚𝕫𝕟𝕖̨
𝕎𝕤𝕫𝕪𝕤𝕥𝕜𝕠 𝕤𝕚𝕖̨ 𝕣𝕠𝕫𝕡𝕒𝕕𝕒, 𝕒𝕝𝕖 𝕟𝕚𝕔 𝕟𝕚𝕖 𝕡𝕖̨𝕜𝕒 𝕥𝕒𝕜, 𝕛𝕒𝕜 𝕤𝕖𝕣𝕔𝕖
Aelin rozbudziła się. Rozejrzała się. Shaye nie było w salonie. To ją pobudziło. Wstała i zawołała siostrę. Nie dostała odpowiedzi, więc szybko sprawdziła dom. Nigdzie nie było zielonookiej. Aelin zadzwoniła do niej, ale Shaye nie odebrała pierwszego połączenia. Kolejnych pięciu również.
Aelin nie miała pojęcia gdzie szukać siostry, więc pojechała do jej najlepszego przyjaciela Josha. Chłopak od razu zasugerował jej że zielonooka poszła na imprezę, na którą miała nie iść. Podał jej adres. Chciał z nią jechać, ale Aelin kazała mu zostać w domu. W mieście nie było bezpiecznie.
Shaye bawiła się świetnie. Piła bez umiaru. Chciała się wyszaleć, zapomnieć o wszystkim.
Zielonooka prawie przewróciła się pośród tłumu tańczących i pijących nastolatków. Ktoś złapał ją pod ramię i pomógł zachować równowagę. Imprezę zrobili przy rzece. W mieście była wyznaczona godzina policyjna dlatego wybrali miejsce na obrzeżach, które było trudne do zauważenia. Granica przy lesie i obok rzeki wydawała się idealnym miejscem do nielegalnej zabawy dla niepełnoletnich ludzi.
— O cholera. — burknęła Shaye. Stanęła prosto trochę cofając się od Aelin, która patrzyła na nią z rozczarowaniem.
— Wracamy do domu. — oznajmiła stanowczo.
— Jeśli nie chcę?
— Zamierzasz zrobić scenę? Bo ja mogę. Chętnie cię ośmieszę przed wszystkimi, bo może właśnie tego potrzebujesz.
— Nie trzeba. Chodźmy. — pojawiła się na imprezie, ale to nie oznaczało że musiała zostać do samego końca.
Siostry opuściły teren imprezy. Musiały przejść kawałek drogi pieszo ponieważ nie dało się dojechać samochodem do miejsca zabawy.
— Te twoje wyżalenie się miało w sobie choć odrobinę prawdy? — odezwała się z pretensją Aelin. Nie mogła uwierzyć że Shaye specjalnie wcisnęła jej smutną historyjkę i uśpiła ją kakałem, aby wymknąć się na imprezę. Była rozczarowana zachowaniem siostry.
— Tak. Złamała mi serce i jest mi po tym ciężko. — szepnęła Shaye.
Spojrzenie Aelin trochę złagodniało.
— Jeśli tak bardzo zależało ci na tej imprezie, to mogłaś powiedzieć mi prawdę. Kryłabym cię.
— Wiem. Przepraszam. Nie wiem czemu to zrobiłam. Po prostu... — Shaye urwała zdanie nie wiedząc jak dokładnie wyjaśnić to co miała na myśli. Czuła jak łzy pojawiły się w jej oczach. — chciałam poczuć się lepiej. Ale to wszystko co zrobiłam w niczym nie pomogło. Czuje się jeszcze gorzej, bo zrobiłam tyle głupstw.
— Hej. — Aelin przytuliła siostrę widząc jak bardzo była załamana. — Będzie dobrze. — czule pogładziła ją po plecach. Shaye mocno się w nią wtuliła. — Za jakiś czas obie będziemy wspominać to i się śmiać.
Shaye cofnęła się trochę. Spojrzała na siostrę. Uśmiechnęła się lekko. Miała tak wspaniałą i kochającą rodzinę. Czasami czuła jakby nie zasłużyła na to.
— Wracajmy do domu i dokończmy film, co ty na to?
— Chętnie. — Shaye przytaknęła głową.
Siostry zamierzały ruszyć w dalszą drogę, ale wtedy usłyszały trzask gałązki. Spojrzały w bok, na skraj lasu. Znajdował się zaledwie kilka metrów od piaszczystej ścieżki, na której stały. W mroku zobaczyły dwa świecące się na czerwono punkciki przypominające oczy. Znajdowały się na wysokości wzrostu dorosłego mężczyzny.
— Co to? — szepnęła z przerażeniem Shaye. Aelin wystawiła ramię w bok tym samym chowając za siebie zielonooką.
— Uciekaj.
— Co?
— Biegnij do samochodu. — Aelin powoli podała Shaye kluczyki od samochodu. Po chwili wyjęła spod kurtki pistolet. Zielonooka rozszerzyła oczy w szoku widząc w dłoni siostry broń. Chciała zapytać skąd to ma, ale wtedy coś z lasu zawarczało. — Uciekaj. — Aelin spojrzała na zielonooką. W jej oczach było błaganie.
Shaye powoli zaczęła się cofać. Tamto coś zaryczało. Ruszyło nagle w ich kierunku. Aelin zaczęła strzelać, a zielonooka ruszyła biegiem w kierunku zaparkowanych przy drodze samochodów. Nagle strzały ustały, a Shaye usłyszała krzyk swojej siostry. Zielonooka zatrzymała się. Odwróciła, a wtedy zobaczyła mężczyznę stojącego nad leżącą na ziemi Aelin. Światło księżyca oświetlało jego wysoką i postawną sylwetkę. Stał tyłem więc Shaye nie widziała jego twarzy. Gniew zawrzał w zielonookiej. Na szybko znalazła jakąś w miarę grubą gałąź. Nie mogła zostawić siostry. Ruszyła ku nieznajomemu. Zamachnęła się zamierzając uderzyć go gałęzią w głowę. Mężczyzna odwrócił się i bez trudu złapał gałąź. Wyrwał przedmiot z jej rąk i odrzucił w bok. Shaye z przerażeniem patrzyła na jego zwierzęcą twarz. Jego świecące czerwone ślepia wpatrywały się w nią. Gwałtownie ruszył ku niej. To działo się bardzo szybko przez co Shaye nie zdążyła zareagować. Poczuła okropny ból w ramieniu. Upadła na ziemię. Nieznajomy przez chwilę im się przyglądał, po czym po prostu poszedł sobie.
— Shaye, miałaś uciekać. — szepnęła słabym głosem Aelin. Trochę podciągnęła się do siadu. Jej bok brzucha mocno krwawił.
— Nie mogłam cię zostawić. — odpowiedziała Shaye.
Shaye chciała jechać do szpitala. Zabrać tam siostrę, bo bardzo mocno krwawiła, ale Aelin nie zgodziła się. Wróciły do domu.
Zielonooka przyglądała się Aelin, która siedziała na kanapie. Opatrzyła ich rany. Shaye zażądała wyjaśniać. Aelin zachowywała się tak jakby żaden potów ich nie zaatakował.
— To był wilkołak.
W ten niedorzeczny i okropny sposób Shaye dowiedziała się o istnieniu wilkołaków. Okazało się że ich tata również o tym wiedział.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye siedziała przy łóżku szpitalnym. Patrzyła na Aelin, która była podpięta do kroplówki. Siostra nie zdążyła zbyt dużo jej wyjaśnić, zaczęła bardzo źle się czuć, krwawiła na czarno. Shaye zadzwoniła do rodziców, ci jak najszybciej wrócili do domu. Kian wiedział co się działo, ale Aria nie, przez co zmusiła go aby zawiózł ich starszą córkę do szpitala. Żaden lekarz nie miał pojęcia co dolegało Aelin. Próbowali wszystkiego, ale nawet najsilniejsze leki nic nie dawały. Byli bezsilni.
— To moja wina. — szepnęła z rozpaczą Shaye. — Gdybym nie pojechała na tą durną imprezę, to nie ugryzłby cię.
— Nie, to nie twoja wina. — powiedziała słabym głosem Aelin. Skrzywiła się gdy przeszła ją fala bólu. Leki przeciwbólowe ledwo działały. Z każdą chwilą ból się nasilał i był nie do zniesienia.
Shaye złapała siostrę za rękę i zaczęła zabierać jej ból. Na jej dłoniach pojawiły się czarne żyłki. Mocno zacisnęła szczękę gdy przez jej ciało przeszła fala okropnego bólu. Aelin szybko zabrała rękę.
— Jeśli zabierzesz zbyt dużo, to cię zabije.
— Nie obchodzi mnie to. Mogę umrzeć jeśli to pozwoli żyć ci choć trochę dłużej.
— Przestań. Umrę, nic tego nie zmieni. Obiecaj mi coś. Nie obwiniaj się o to.
Shaye milczała. Czuła się winna temu wszystkiemu.
— Masz mi to obiecać. — zażądała Aelin.
— Dobrze, obiecuje. — niechętnie to zrobiła, ale nie mogła odmówić siostrze na łożu śmierci. Była tak bardzo zła na siebie. Nienawidziła siebie. Josh ostrzegał ją, że przez jej upartość stanie się coś złego. Nie posłuchała go. Nie posłuchała nikogo, teraz ponosiła za to karę, a raczej to bliska jej osoba ponosiła za nią karę.
Shaye otarła rękawem bluzy słone łzy, które spływały po jej twarzy. Aelin wyglądała okropnie. Zielonooka ledwo dawała radę patrzeć na nią w takim stanie.
Shaye wstała z krzesełka gdy Aelin wykrzywiła się w bólu. Mocno zacisnęła dłonie na prześcieradle, a po jej twarzy spływały słone łzy. Miała dość tego bólu. Pragnęła aby to już się skończyło.
— Shaye, musisz coś dla mnie zrobić.
— Cokolwiek tylko zechcesz. — pochyliła się nad nią aby lepiej ją usłyszeć.
— Nie dam rady dłużej. Zakończ to.
— Nie... nie możesz mnie o to prosić. — Shaye odsunęła się od łóżka. Zaczęła kręcić głową na boki. Nie chciała tego słuchać, ani nawet o tym myśleć.
— Proszę, to tak bardzo boli...
Jak mogłaby odmówić skrócenia tej męki? To byłoby bezlitosne, zwłaszcza że to przez nią cierpiała.
Shaye podeszła powoli do łóżka. Spojrzała na siostrę wzrokiem pytającym czy na pewno tego chce, Aelin przytaknęła lekko głową. Nie miała sił już mówić.
Zielonooka rozejrzała się po pomieszczeniu. Były tylko we dwie. Rodzice rozmawiali z dyrektorem szpitala. Ich mama zamierzała namówić lekarza aby przewieźli Aelin helikopterem do szpitala w większym mieście.
Musiała to zrobić.
Shaye położyła dłonie na twarzy Aelin. Zakryła jej nos i usta. Mogłaby użyć poduszki, ale wtedy przedmiot pobrudziłby się czarną krwią, którą dziewczyna kasłała i leciała z jej nosa.
Shaye po chwili odwróciła wzrok. Nie mogła patrzeć na ulatujące życie z brązowych oczu swojej siostry. Czuła i słyszała jak jej ciało instynktownie walczy o zaczerpnięcie powietrza. Chwilę walczyła, ale szybko się poddała. Oczy Shaye zaświeciły się na złoto, ale po chwili zmieniły na chłodny błękit. Dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy.
Cofnęła się gwałtownie od łóżka gdy tylko Aelin przestała się ruszać. Miała otwarte oczy, ale Shaye już wiedziała że jej siostra nie żyje.
Zielonooka zerknęła w bok wyczuwając czyjąś obecność. Jej tata stał w wejściu do sali.
— Ja... — rozchyliła wargi nie mając pojęcia co powiedzieć. Spojrzała na swoje dłonie, na których miała czarną krew. Zaczęła ciężej oddychać, a po jej policzkach słynęły kolejne łzy. Dopiero teraz zaczęło docierać do niej to co zrobiła.
— Shaye. — powiedział łagodnie mężczyzna.
Kian podszedł szybkim krokiem do niej. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
— Niczego złego nie zrobiłaś. Aelin zasnęła, rozumiesz? — zapytał. Shaye szepnęła ciche tak, wtulając się w jego ramię. — Po prostu zasnęła. — brzmiał spokojnie, ale gdy spojrzał na szpitalne łóżko, na swoją starszą córkę, czuł jak coś rozrywa go od środka. Oczy zaszkliły mu się od łez, ale nie uronił ani jednej. Ciężki do opisania ból przeszywał go na wskroś, ale wiedział że nie może okazać słabości. Przynajmniej nie w tym momencie. Musiał pozostać silny dla swojej młodszej córki. — Shaye, idź do łazienki. Umyj ręce.
Shaye wyswobodziła się z jego objęć. Z pochyloną głową wyszła z sali i skierowała się do łazienki.
Nie była wstanie spojrzeć na siebie w odbiciu lustra. Starannie umyła dłonie. Upewniła się że nikt nie widział czarnej krwi.
Shaye wyszła na korytarz i ruszyła w kierunku sali gdzie leżała jej siostra. Słowa jej taty w jakiś niezwykły sposób sprawiły że jej umysł nie przyjął do świadomości że zabiła swoją siostrę. Aelin zasnęła, po prostu zasnęła.
— Nie! Nie! Nie!
Zielonooka stanęła w miejscu. Jej mama krzyczała na korytarzu. Kian objął ją nie pozwalając aby upadła na podłogę. Płakała, powtarzała w kółko imię Aelin, że wcale nie umarła, że to nie prawda. Jej krzyk był pełen rozpaczy, bólu tak silnego że ciężko go było opisać.
— Dlaczego ona?! Dlaczego?! Moje dziecko!
Shaye zaczęła się cofać. Musiała jak najszybciej stąd wyjść. Nagle odcięło ją od rzeczywistości. W jej umyśle na okrągło powtarzał się krzyk jej mamy i obraz umierającej siostry. Bodźców było zbyt wiele, przez co zielonooka nie potrafiła nad sobą zapanować. Wybiegła z szpitala i po prostu uciekła. Biegła przed siebie. Nawet nie zwróciła uwagi gdy znalazła się w lesie.
Upadła na kolana.
Nie miała sił. To wszystko szalało w niej niczym huragan. Nie mogła zebrać myśli, nie mogła normalnie złapać oddechu. Chaos całkowicie przejął kontrolę nad nią. Miała wrażenie że coś rozrywa ją od środka. To było nie do zniesienia dlatego poddała się temu. Poprowadził ją instynkt.
Wyrzuciła to z siebie, ten ból, żal.
Krzyknęła tak mocno aż zabolało ją gardło.
Odetchnęła z lekką ulgą.
Nie zdawała sobie sprawy że jej krzyk był tak na prawdę rykiem, a jej oczy świeciły się na niebiesko.
Przez parę chwil klęczała na ziemi. Emocje opadły, a wtedy podniosła się. Dopiero teraz zwróciła uwagę na otoczenie. Była w lesie. Uniosła głowę. Na prawie bezchmurnym niebie, księżyc świecił jasno.
Shaye obróciła się słysząc gdzieś za sobą trzask gałązki.
Zobaczyła trzy postacie, które wyszły z pomiędzy drzew. Ich oczy świeciły się na złoto, ale po chwili zgasły. Z pośród trójki Shaye rozpoznała swojego przyjaciela Josha.
— Ciebie też dopadł. — odezwał się Josh. Podszedł do zielonookiej.
— Nie rozumiem. Co tutaj robisz? Kim oni są? — zapytała zdezorientowana Shaye. Spojrzała na dwójkę nastolatków, dziewczynę i chłopaka. Nie znała ich.
Josh lekko zmarszczył brwi. Aelin kazała mu zostać w domu, ale on postanowił pójść na tamtą imprezę. Nie zaszedł daleko ponieważ alfa go zaatakował i ugryzł. Nie powiedział o tym Shaye, bo miała zbyt dużo na głowie, jej siostra umierała, a on nie chciał być kolejnym jej zmartwieniem.
— Usłyszeliśmy cię.
— Jak? Tylko krzyknęłam i to niezbyt głośno.
— Ty zaryczałaś i to cholernie głośno Shaye.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye czuła na sobie spojrzenia wszystkich gdy szła korytarzem. Wieści o jej zmarłej siostrze szybko się rozeszły. Dzięki wilkołaczemu słuchowi słyszała co między sobą szeptali. Większość mówiła że ją podziwia, mimo tragicznych zdarzeń, ona się trzymała. Nie było widać po niej załamania. Mówili że była silna, twarda. Niektórzy zazdrościli jej wytrwałości, że mimo tylu przeszkód potrafiła się podnieść i iść dalej. Nie mieli jednak pojęcia, że tylko na zewnątrz wyglądała na niewzruszona, jakby nic nie było wstanie ją złamać. Wewnątrz czuła się jak małe dziecko, które nie potrafiło znaleźć drogi do domu. Zagubiona i sama w lesie, szła na oślep uciekając przed problemami rzeczywistości.
Głównie dzięki Josh'owi jakoś jeszcze się trzymała. Był dla niej prawdziwym wsparciem. Pomagał jej gdy wybuchała gniewem. Nawet stworzył mantrę, która miała pomagać zapanować nad jej wilkołaczą stroną. Była wdzięczna losowi za tak wspaniałego przyjaciela. Z rodzicami sytuacja była inna. Nie była wstanie normalnie z nimi rozmawiać, zwłaszcza z mamą, która nie znała prawdy. Atmosfera w domu była ponura, przez co Shaye zaczęła więcej czasu spędzać na zewnątrz.
Przypominało to koszmar, z którego nie mogła się obudzić. Z dnia na dzień było coraz trudniej, gorzej. Alfa nie przestał przemieniać nastolatków. Zabijał tych którzy nie chcieli mu się podporządkować albo po prostu mu nie pasowali. Tragicznych śmierci byłoby więcej gdyby Shaye nie zdecydowała powstrzymać tego szaleńca.
Dla swojej siostry, dla każdego nastolatka, który zginął z jego ręki i któremu zniszczył życie przemieniając ich w wilkołaki, choć nie chcieli tego.
Bunt. We czwórkę przeciwko niemu. Wydawało się początkowo że mogli dać radę, ale szybko przekonali się że alfa był znacznie silniejszy niż im się wydawało.
Shaye klęczała na kolanach i rękach. Z jej ust ciekała krew zmieszana z śliną. Straciła dużo krwi. Ledwo łączyła jedną myśl z drugą. Na moment straciła słuch. Dźwięki dochodziły do niej z opóźnieniem. Jedyne co widziała to czerwień przed jej oczami. Zastanawiała się czy to zakrwawiona ziemia czy po prostu jej wzrok nie działał prawidłowo.
— Sądziłaś że możecie mnie pokonać? — odezwał się drwiącym tonem mężczyzna. Stał nad jednym z swoich bet.
Shaye uniosła wzrok aby spojrzeć na niego. Cała trójka leżała na ziemi. Nie ruszali się. Przez myśl przeszło jej że nie żyją, ale wtedy dwoje z nich poruszyło się. Nie wiedziała tylko czy któreś z nich to Josh. Nadal nie odzyskała dobrego wzroku. Obrazy były jak za mgłą. Naiwnie wierzyła że mogła poprowadzić ich ku zwycięstwu. Okrutnie się pomyliła.
— Nic nie znaczycie. Na wasze miejsce stworze kolejnych, a jeśli zawiodą, pozbędę się ich tak jak was.
— Nie...
Shaye splunęła krwią na ziemię. Próbowała się podnieść.
Alfa lekko uniósł brwi zaskoczony tym jak bardzo wytrwała była. Nie ważne jak mocny cios jej zadał, nadal się podnosiła.
— Skoro jeszcze żyjesz. Zobaczysz jak ich zabijam. Jeden po drugim, będziesz patrzeć wiedząc że to twoja wina, że zginęli walcząc dla ciebie.
Alfa złapał Koen'a za koszulkę. Po zostaniu wilkołakami Shaye zaprzyjaźniła się z Koen'em i Beth. We czwórkę zamierzali stworzyć własne stado po pokonaniu alfy.
Mężczyzna uniósł dłoń ukazując swoje zakrwawione pazury. Podciągnął ledwo kontaktującego Koen'a do góry, aby klęknął.
Shaye poczuła jakby coś w niej zapłonęło. Nie mogła pozwolić mu ich zabić. Nagle wstała. Stanęła między Koen'em, a alfą. Złapała jego rękę zanim pazurami rozszarpał chłopaka.
Shaye klęknęła. Była zbyt słaba, ale wiedziała że nie może się poddać. Gotowa była oddać własne życie.
Alfa uśmiechnął się drwiąco, patrząc jak ledwo trzymała się na klęczkach i trzymała jego przedramię.
— Jesteś słaba.
— Nie. — zaprzeczyła stanowczo. Uniosła wzrok. Jej oczy zaświeciły się na błękitno. — Jestem znacznie silniejsza niż myślisz.
Nagle zapłonęła w niej siła.
Alfa puścił Koen'a. Wolną ręką zamierzał uderzyć Shaye, ale ona zdążyła zatrzymać go. Dłońmi trzymała jego przedramiona. Mężczyzna poczuł obawę gdy poczuł jak zielonooka zaczyna się podnosić z klęczek. Próbował ją stłamsić, przycisnąć do ziemi, ale ona mu się nie dała. Strach zabłyszczał w jego oczach, gdy dostrzegł w jej błękitnych tęczówkach blask czerwieni.
Dla jej siostry, dla Josha, dla każdego kto ucierpiał z jego ręki.
Shaye podniosła się na proste nogi. Odepchnęła alfę od siebie. Mężczyzna lekko się zachwiał. Był w szoku, przez co przez chwilę stał bezczynnie w miejscu. Ten krótki moment wystarczył aby Shaye wykonała swój ruch. Zamachnęła się i przejechała pazurami po gardle alfy. Krew bryznęła dookoła. Zamierzał upaść, ale zielonooka złapała go jedną ręką pod ramię. Drugą ręką wbiła pazury w jego klatkę piersiową docierając prosto do serca. Spojrzała mu w oczy, które miał szeroko otwarte. Czuła i widziała jak uchodzi z niego życie. Jego czerwone tęczówki zgasły jak świeca po jednym podmuchu wiatru.
Shaye puściła go, a jego ciało bezwładnie upadło na ziemię.
Zielonooka odetchnęła z ulgą. To był koniec. Lekki uśmiech zagościł na jej twarzy.
— Udało się... — oznajmiła radośnie, choć była okropnie zmęczona. Miała ochotę paść na ziemię i zasnąć w tym miejscu. Obróciła się aby spojrzeć na przyjaciół. — nam. — dokończyła niepewnie.
Beth i Koen siedzieli na ziemi. Byli mocno ranni, ale ich rany zaczynały się powoli goić. Jedynie Josh leżał na ziemi i się nie ruszał.
— Josh, hej. — podeszła do jego ciała. Uklęknęła przy nim. Uśmiechnęła się, choć w jej oczach zebrały się łzy. — Wygraliśmy. Możesz się obudzić. Koniec tej drzemki. — lekko nim potrząsnęła. Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że on już nie wstanie.
— Shaye, on... — odezwała się Beth, ale zielonooka jej przerwała.
— Nie, on tylko śpi. Po prostu śpi. Odpoczywa.
Śpi tak jak Aelin.
Shaye nagle pękła. Rozpłakała się. Mocno zacisnęła dłonie na koszulce Josha. Tak bardzo chciała uwierzyć że to był tylko zły sen, że po obudzeniu się zobaczy swoją siostrę i przyjaciela, że nikt nie umarł i że wszyscy są szczęśliwi.
Uniosła głowę do góry. Krzyknęła tak głośno jak tylko mogła, wyrzucając z siebie całe cierpienie. Jej krzyk przerodził się w głośny ryk. Jej oczy zapłonęły czerwienią.
Stała się alfą. Nie chciała ugryzienia, tej mocy. To nie był jej wybór, ale musiała żyć dalej z tym co się stało.
Nie mogła zmarnować tej szansy. Jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla tych którzy zginęli przez nią.
********************************
Jak podobał wam się rozdział?
<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro