Rozdział Drugi
- Naprawdę..? - powiedziała Carline.
- Naprawdę. Wiele razy tamtędy biegałam nigdy nikogo nie było oprócz tych strasznych dzieci z farmy Sheller'ów. Mówię ci że to jakieś psychopatyczne dzieciaki. Któregoś dnia widziałam jak dłubały we zwłokach zdechłego szczura. Ohyda. - powiedziałam spoglądając na minę swojej przyjaciółki.
- No to co o nim wiesz? - spytała.
- O kim? - zamuliłam.
- No o tym chłopaku co cię uratował. Zawdzięczasz mu swoje życie.. - powiedziała spoglądając na bluzę. - Czy to jego bluza? - spytała.
- Tak, wczoraj mi ją dał, a dzisiaj chciałam mu ją oddać. W naszym hrabstwie jest tylko jedno liceum, więc raczej tak trudno go znaleźć nie będzie, chyba? - powiedziałam.
- Dobra, co masz? - zadała ponownie to samo pytanie.
- Ma.. brązowe oczy... - zaczęłam ale Carline przybiła sobie piątkę z czołem.
- Dziewczyno nie zakochuj się w nim. Musimy go znaleźć jak najszybciej, a ty masz tylko jego bluzę i kolor oczu... - powiedziała kręcąc głową z dezaprobatą.
- Gdybyś dała mi dojść do słowa powiedziałabym ci że ma uroczy uśmiech i ma na imię Tomas, ale oczywiście ty wiesz lepiej! - powiedziałam.
- Spokojnie, jezu Amy ja staram się ci tylko pomóc. - powiedziała spoglądając na buzę.
- Powiesz mi co cię tak ciekawi w niej że ją tak oglądasz? - spytałam bo już nie mogłam patrzeć jak pożera ją wzorkiem.
- Po prostu skąd ją znam... - powiedziała wykrzywiając usta w nieszczery uśmiech.
- Powiedz skąd ją znasz! - powiedziałam lekko się denerwując.
- Nie mówiłam ci tego wcześniej bo nie wiedziałam czy może zazdrosna nie będziesz że ja sobie życie ułożyłam, a ty dalej jesteś singielką...
- Co próbujesz mi przez to powiedzieć?? - powiedziałam. Miałam ochotę jej z liścia daćpomimo tego że niby sobie nie zasłużyła, ale sam fakt faktem tego że skłamała mi gdy się pytałam czy wyjdzie ze mną do galerii.
- Bo ja mam chłopaka od kilku miesięcy... - stałam w szoku.
- Aha, i to dla niego poświęcasz swój każdy wolny czas kiedy tylko go masz?! - wściekłąm się.
- O-ostatnio nie... - powiedziała próbując zrobić minę szczeniaczka.
- Wiesz co, przeszłam przez ogromną traumę, uratował mnie jakiś chłopak którego nie znam a próbuje znaleźć, a ty mi teraz wyskakujesz z odpowiedzią na wszystkie moje pytania. Wiesz co myślałam że chociaż zmądrzałaś po tym dupku z drużyny. Myślałam że będziesz przy mnie tak jak ja przy tobie. Jednak się myliłam... - powiedziałam i odeszłam od dziewczyny.
Wróciłam do domu zmęczona i lekko dalej wkurzona. Nie rozumiem jak mogła mi nie powiedzieć że ma chłopaka... mówiłyśmy sobie wszystko... podejrzewałam że kogoś ma le nie wiedziałam że od razu wpakowała się w związek... Owszem może i jestem teraz zazdrosna trochę bo ułożyła sobie życie, ale ja też staram się je sobie ułożyć i wcale szybko mi to nie idzie.
Na krześle dalej wisiała jego bluza. Nawet nie myślałam czy może to on jest tym chłopakiem Carline. Miałam ją gdzieś w tym momencie, zraniła mnie.
Spojrzałam za okno. Myślałam że przewidziało mi się ale po chwili zrozumiałam że to nie sen, ani nie złudzenie. Przed domem stała dwójka rodzeństwa z farmy Sheller'ów. Chwyciłam po telefon i zadzwoniłam po szeryfa. Kiedy szeryf przyjechał rodzeństwa już nie było, a ja przestraszona siedziałam w salonie na górze i czekałam na odpowiedź.
Pojedziesz z nami na farmę Sheller'ów i wyjaśnimy sobie to. - powiedział szeryf z tym swoim grubszym partnerem.
Bałam się. Nie czułam się bezpiecznie. Poszłam do pokoju po bluzę. nawet nie patrzyłam co biorę pierwszą lepszą i wyszłam z szeryfem do samochodu. W trakcie drogi wysłałam mamie wiadomość aby się nie martwiła o mnie, i że pojechałam na farmę Sheller'ów aby to wyjaśnić że mnie prześladują.
Droga do farmy wyglądała normalnie, niby dla wszystkich normalnie, ale mi coś tu nie grało. Kiedy wjechaliśmy na posesję wyszedł we własnej osobie pan Sheller. Podtrzymywał się na kawał potężnego kija jak dla mnie,
- Co szeryfa tutaj sprowadza. Wszystko opłącone więc po co ta fatyga tej młodej kobiety? - spytał oraz wskazał na mnie palcem.
- Pana młodsze bliźnięta nachodzą panią Carter. - powiedział stanowczo szeryf i chwycił z tyłu na pas.
- Jake! Jane! - krzyknął na tyle głośno że aż prawie bębenki w uszach mi pękły.
- Czemu krzyczysz ojcze... - powiedziała jakaś dziewczyna, po chwili zorientowałam się że to Carlne...
- Ty?! Okłamałaś mnie! - powiedziałam podchodząc bliżej nastolatki.
- A-amy... - powiedziała przestraszona.
- Najpierw ta napaść w lesie na mnie i teraz ty z tym?! Żałosne to już trochę robi... - powiedziałam fukając.
- Już idą proszę zaczekać. - powiedział facet w koszuli w kratę i ogrodniczkach, na głowie miał słomiany kapelusz, a jego oczy przybrały wyblakły kolor.
Strasznie bliźnięta pojawiły się w kilka minut i stały kilka metrów ode mnie. No nie powiem ale bałam się na tyle że ścisnęłam końcówkę rękawu (?) od bluzy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro