"Zahaczając o wszystko"
Kochani Ludzie
Jak ja Was nienawidzę z sobą na czele.
Zejdźcie mi z oczu, bo nie ręczę za siebie.
Wieczne wasze nieszczęście wymyślone na siłę mnie złości.
Przepełniona gniewem czuję jakbym tonęła w odmętach nicości.
Wszystko takie lekkie i bez sensu się zdaje.
Nie wiem nawet czy warto, wspominać takie detale.
Ile nad jedną marną myślą czasu można tracić?
Kiedy tak się siedzi na cmentarnej trawie.
Groby dookoła pełne kwiatów wyglądających jak żywe.
Znicze palą się bez przerwy; choć nie wiem jaki w tym cel.
Co chcą osiągnąć ciepłem, które nie ogrzeje martwych serc?
Oświetlają drogę, która nie ma kogo prowadzić donikąd.
Jak gwiazdy nieustannie świecące na niebie.
Podziwiane mimo, że dawno ich tam nie ma.
Zgasły bez nawet najmniejszego pożegnania.
Myślimy przez to, że wcale nas nie opuściły.
Wierzymy w te kłamstwa jak we wróżbę z ciasteczka.
Gdzie czarny tusz wzbudza nadzieję,
otrzymaną sztucznie na skrawku karteczki.
Mówi, że masz czas gdy ty ciągle się spieszysz.
Nie wiesz nawet dlaczego.
Za pociągiem? goniącym tłumem? własnym życiem?
I kiedy to minie nie zdążysz zauważyć
Oczami, które zapatrzone są w swój własny kolor.
Mimo to otwarte i głupie myślą, że widzą,
a tak naprawdę gapią się na nic.
To zaś w sobie ma wszystko.
Bezwartościowe, nudne i od siebie różne.
Jak ludzie, których nienawidzę,
za to jak bardzo są do mnie podobni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro