Rozdział 6
HOPE
Patrzę z dumą na swoje dzieło, w postaci wznieconego w kominku ognia.
Co prawda, całe ręce mam w sadzy, ale i tak rozpiera mnie poczucie triumfu, że się udało. Zazwyczaj robi to Matt. Kiedyś robił to mój tata, zanim umarł.
Myję ręce w kuchennym zlewie i wracam do salonu, rozkładając się na kanapie. Chwytam w dłoń telefon i sprawdzam godzinę. Dwudziesta druga, jeszcze nie tak późno.
Wystukuję kontakt Matta.
"Przychodzisz na film? :)"
Wysyłam wiadomość i włączam Netflixa.
"Jestem u Tylera"
Dostaję w odpowiedzi. Z lekkim niezadowoleniem wydymam usta.
"Wpadnij do mnie jutro :)"
Dostaję jeszcze jedną wiadomość i oddycham z niewyjaśnioną ulgą.
Myślałam, że po miesiącach, gdy to ja go ignorowałam, nagle on zaczął robić to samo.
Nie do końca rozumiem swoje reakcje, bo z jednej strony od pewnego czasu nie potrafię wykrzesać z siebie żadnych nieudawanych uczuć w stosunku do Matta, a z drugiej boję się, że w końcu straci mną zainteresowanie. Boję się, że zostanę całkiem sama.
Matt, oprócz Lizzy, to jedyna osoba, która jest przy mnie po śmierci rodziców. Pomaga w sprawach, na które ja, po wypadku, zwyczajnie nie miałam siły. Robienie zakupów, płacenie rachunków, czy sprawdzanie czy w ogóle żyję, od trzech miesięcy należy do jego rutynowych zajęć.
I naprawdę jestem wdzięczna za to, że po prostu jest. Zatem to chyba normalne, że przeraża mnie myśl, gdyby w którymś momencie nagle zniknął.
- A więc "Pamiętnik" - mruczę sama do siebie i włączam dobrze znany mi film.
Mija może pół godziny. Próbuję wciągnąć się w oglądanie, ignorując pustkę jaka panuje w tym domu. Odruchowo rozglądam się po dużym pomieszczeniu i czuję przygnębienie. Kiedyś marzyłam, by w końcu się wyprowadzić i zamieszkać sama. Teraz myślę, że to marzenie było strasznie głupie.
Upijam łyk malinowej herbaty, gdy nagle słyszę pukanie. Momentalnie marszczę brwi, a moje serce lekko przyspiesza. Dobrze, że nie oglądam horroru, bo zeszłabym teraz na zawał. Mimo wszystko ogarnia mnie lekki niepokój.
Czy to Matt jednak przyjechał?
Momentalnie odrzucam ten pomysł. Tyler przeprowadził się do akademika, godzinę drogi stąd. Matt nie dotarłby tutaj w tak krótkim czasie.
Pukanie rozlega się ponownie. Tym razem z niepokojem podrywam się z kanapy. Hałas ewidentnie dobiega z pod drzwi wejściowych.
Przełykam głośno ślinę i na palcach przechodzę do kuchni, zgarniając z blatu największy nóż jaki posiadam. Następnie powoli i ostrożnie, a przy tym najciszej jak potrafię podchodzę do drzwi wejściowych. Przeklinam teraz w duchu, że nie mamy wizjera, jakiejś szybki w drzwiach, czy kamer. Uświadamiam sobie, że jak najszybciej powinnam je zamontować, ale czy już nie jest na to za późno?
Waham się dobrą chwilę, ściskając w dłoni nóż. Dociera do mnie, że chyba jednak trochę boję się śmierci...
- Kto tam? - łapię drugą ręką za klamkę i staram się, by mój głos brzmiał stanowczo.
Mam nadzieję, że to Lizzy, albo jakiś inny znajomy. Może sąsiad. Błagam, żeby to nie był seryjny morderca...
- Otwórz, bo zamarznę - słyszę i mimo wszystko momentalnie się uspokajam.
Przekręcam wszystkie zamki, odblokowując drzwi. Pociągam za klamkę i robię małą szparę między drzwiami, a futryną, tak, bym mogła się przez nią wychylić.
- Czego chcesz? - pytam ostro, lustrując go wzrokiem.
- Wpuścisz mnie? - pyta z lekkim uśmiechem, a ja mierzę go od stóp do głów.
- Dlaczego niby miałabym to robić? - opieram się o futrynę.
Jego skórzana kurtka lśni bardziej niż zwykle, a włosy ma lekko zmierzwione. Przenoszę wzrok w przestrzeń za nim. Leje jak z cebra.
- Matta nie ma w domu... - mówi przeciągle i dopiero teraz do mnie dociera, że jest wstawiony. Unoszę brew. Matta nie ma w domu, więc stwierdził, że to ja dotrzymam mu towarzystwa? Prawie prycham. - Nie mam kluczy. Miał je zostawić pod wycieraczką - przyglądam się mu badawczo z naburmuszoną miną, zastanawiając się czy mówi prawdę. - Mógłbym spać w wozie, ale kluczyki są w domu. Do tego padł mi telefon. Nie przychodziłbym do ciebie, gdybym miał wybór - dodaje, gdy jestem nieugięta.
Przewracam oczami i otwieram szerzej drzwi. Chuck mija mnie w progu, posyłając mi zwycięski uśmiech, a do moich nozdrzy wdziera się zapach intensywnych perfum, zmieszanych z wonią whisky.
- Jesteś pierwszą kobietą, która wita mnie z nożem w ręku - słyszę i momentalnie spoglądam na srebrne ostrze, które trzymam w dłoni. - Powinnaś nauczyć się bronić, jeśli boisz się być tutaj sama. Któregoś dnia do twoich drzwi faktycznie może zapukać jakiś psychopata, zamiast mnie - mówi, a ja cała się spinam.
Ogarniam wzrokiem pomieszczenia i zalewa mnie fala wstydu, widząc jaki panuje tu bałagan. Mam nadzieję, że pijany brunet nie zwróci na to uwagi.
Charles bezceremonialnie przechodzi przez korytarz i opada na kanapę w salonie, jakby był tu stałym bywalcem. Przystaję w progu i przyglądam mu się ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Jest taki wkurzający! Jakby wszystko miał głęboko gdzieś, jakby cały świat go bawił, a jednocześnie ma coś tak przenikliwego w tych niezwykle błękitnych tęczówkach, że przechodzi mnie dreszcz, gdy spoglądam w nie odrobinę za długo.
Mam wrażenie, że na co dzień lekceważy cały wszechświat, ale gdy tylko coś nie idzie po jego myśli, jest w stanie puścić z dymem wszystko dookoła.
- Dlaczego oglądasz jakieś ckliwe brednie? - odzywa się, wpatrując w telewizor nad kominkiem.
Tym razem ja go ignoruję. Zmierzam do łazienki na dole i zaraz wracam ze średniej wielkości ręcznikiem.
- Naoglądacie się takich romantycznych bzdur, a później macie wymagania z kosmosu - mamrocze.
Bez zastanowienia rzucam w niego ręcznikiem.
- Ściągnij kurtkę, bo przemoczysz mi kanapę - grzmię.
Chuck uśmiecha się zadziornie i nieśpiesznie wykonuje moje polecenie.
- Spokojnie Bambi, ledwo przyszedłem, a ty już każesz mi się rozbierać - mówi rozbawionym, lekko zachrypniętym tonem.
Przewracam oczami.
- Nie nazywaj mnie tak - syczę i przechodzę do połączonej z salonem kuchni.
Gdy używa tego przezwiska, doprowadza mnie do szału bardziej niż zwykle. Tylko on i mój tata tak mnie nazywali. Lata temu. Tata zawsze mówił, że moje brązowe oczy są duże i niewinnie, zupełnie jak u jelonka.
Brunet unosi ręce, w geście, że zrozumiał, a ja zmuszam się do zrobienia mu herbaty, bo zapewne nieźle zmarzł.
Jedną ręką stawiam na dużej wyspie kuchennej kubek i paczkę herbaty, a drugą wybieram numer do Matta i włączam głośnomówiący, wracając do czajnika z gotującą się wodą.
Momentalnie rozbrzmiewa dźwięk poczty głosowej. Wzdycham klikając czerwoną słuchawkę i zalewając wrzątkiem torebkę herbaty. Automatycznie spoglądam na chłopaka na kanapie, który też na mnie patrzy, podpierając ręką głowę.
Muszę się go pozbyć, bo oszaleję.
Godzina. Tyle maksymalnie jestem w stanie z nim wytrzymać, póki Matt nie wróci od Tylera.
Wybieram więc kolejny numer. Znowu włączam głośnik i wsypuję łyżeczkę cukru do kubka, po czym chowam rzeczy do szafek.
- Halo? - odzywa się Tyler, a mnie zalewa fala ulgi.
- Cześć Tyler! - wołam, oddalona od telefonu - Dasz mi Matta? Mam... Problem... - zerkam na bruneta, który nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Matta? - pyta. Brzmi dziwnie. - Matta tu nie ma - mówi, a ja momentalnie sztywnieję.
Spoglądam na Chucka, który teatralnie uniósł brew.
- Ale był - bardziej stwierdzam niż pytam.
- Sorry, Hope. Nie widzieliśmy się dzisiaj. Może coś ci się pomyliło - słyszę, a na moją twarz wkracza grymas zakłopotania.
- Pewnie tak... Wybacz, że zawracam ci głowę. Trzymaj się - żegnam się szybko i kilka razy naciskam czerwoną słuchawkę.
- A to łgarz z tego Matta - słyszę rozbawiony ton i zaciskam zęby. Chwilowo go ignoruję, wbijając wzrok w kubek parującej herbaty.
Matt mnie okłamał? Czy faktycznie coś pomieszałam? Moje czoło przecina zmarszczka.
Może od leków już mylą mi się fakty. Potrząsam lekko głową, bo większy problem niż potencjalne kłamstwo Matta, siedzi teraz na mojej kanapie.
Zmuszam się do kroków w jego stronę, kładę kubek na drewnianym stoliku i niechętnie zajmuję miejsce obok bruneta. Ten niezmiennie wlepia we mnie swoje błękitne oczy, czym wprowadza mnie w niesamowity dyskomfort. Sekundę później, widzę kątem oka, że jego dłoń niebezpiecznie zbliża się do mojej twarzy.
- C-co robisz?! - odsuwam się gwałtownie, jak oparzona.
- Jesteś brudna - odpowiada niezwykle spokojnie i cofa rękę, w końcu spuszczając ze mnie wzrok.
Podnoszę telefon do twarzy, by się w nim przejrzeć i odkrywam, że na policzku mam pozostałości po walce z kominkiem, w postaci sadzy. Natychmiast trę skórę palcami.
- Poczekamy aż Matt wróci. Wtedy sobie pójdziesz - patrzę na niego z powagą i modlę się, by blondyn wrócił lada chwila.
- Okej, ale jak skończymy to gówno - kiwa głową na telewizor. - To obejrzymy Mission: Impossible.
- Okej, ale nie powiesz ani słowa więcej - mruczę, niechętnie przystając na jego propozycję.
- Okej, ale... - pogrywa ze mną, ale mu przerywam.
- Ani słowa - warczę, wbijając w niego gniewne spojrzenie. Chuck posyła mi frywolny uśmiech i w końcu zamyka się na dobre, a ja powstrzymuję się, by nie zapytać, co robił w środku nocy przy grobie moich rodziców.
Mimo ciekawości, która nie chce mnie opuścić, zwyczajnie nie mam na to siły. Nie chcę rozmawiać. Nie z nim. Nie o tym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro