Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

CHUCK


Budzę się i instynktownie wyciągam rękę, sunąc nią po pościeli w poszukiwaniu ciała Hope. Jednak bardzo szybko marszczę brwi, odkrywając, że łóżko jest puste. Szkoda, chciałem obudzić ją w jakiś przyjemny sposób albo po prostu przytulić.

Sięgam po telefon leżący pod poduszką i stwierdzam, że jeszcze za wcześnie, by już zaczęła szykować się na zajęcia. Jest wtorek, co oznacza, że pierwsze wykłady zaczyna o jedenastej. Wiem to, bo praktycznie codziennie zawożę ją i odbieram z uczelni.

Zastanawiam się przez chwilę, jak moglibyśmy spędzić dzisiejsze popołudnie, zwłaszcza, że pogoda za oknem coraz bardziej zachęca do wyjścia z domu.

Czerwiec zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim jej przerwa od studiów i mam nadzieję, że cały ten czas spędzi ze mną, w Nowym Jorku. Potem zostaną jej już tylko trzy lata do końca studiów i cholernie liczę na to, że wtedy przeprowadzi się do mnie na stałe.

Zresztą, na moje szczęście, tamto miasto jest idealne dla kogoś, kto rozpoczyna swoją karierę, do tego jako dziennikarz. Na pewno użyję tego argumentu, gdy nadejdzie moment do przekonywania jej do wyjazdu. Zdecydowanie muszę z nią o tym porozmawiać.

Tymczasem postanawiam, że zaraz po jej zajęciach pojedziemy nad jezioro za miastem. Zrobimy tam piknik i poczekamy na zachód słońca. Hope bardzo lubi takie widoki, a ja bardzo lubię jej uśmiech, więc postanowione.

Po zatwierdzeniu tego pomysłu w swojej głowie, już kompletnie ubrany wychodzę z sypialni na korytarz, gdzie od razu uderza mnie zapach świeżej kawy i czegoś pysznego, może tostów albo naleśników.

Uśmiecham się, podchodząc bliżej schodów, ale moja czujność momentalnie osiąga najwyższe obroty, gdy słyszę, że ona na dole z kimś rozmawia.

Jeśli to Matt ją męczy, to przysięgam, że mu przyjebię.

– Przekażę, a teraz proszę już iść – słyszę jej stanowczy głos, a później dźwięk, którego nie potrafię zdefiniować.

Moje czoło natychmiast przecina zmarszczka, a dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści.

– Hope? – pytam, ruszając po schodach, a gdy w drzwiach dostrzegam tego skurwiela Dylana, zamieram na jedną krótką sekundę.

Hope odwraca się w moją stronę, a na jej twarzy widzę wyraźny niepokój, który usilnie stara się ukryć. Za to ja próbuję przeanalizować, co tu się właściwie odpierdala.

W drzwiach stoi – ja pierdolę – półnaga Hope, ubrana tylko w moją przydługą, luźną koszulę, i naprawdę nie mam pojęcia, skąd ona ją wzięła. Dylan natomiast przytrzymuje drzwi swoją wielką łapą, uniemożliwiając brunetce ich zamknięcie.

Gdy w końcu zauważam, w jaki sposób na nią patrzy, momentalnie mnie otrzeźwia.

– Idź do środka – warczę, jednym ruchem przesuwając ją za swoje plecy. Czuję, że nadal za mną stoi, więc odwracam się gwałtownie w jej stronę. – Do środka! – wybucham i obserwuję, jak natychmiast się wzdryga.

Jej rozbiegany wzrok i lekko rozchylone usta sugerują, że chce coś powiedzieć, więc błyskawicznie wybijam jej to z głowy, rzucając karcące spojrzenie. W końcu wykonuje moje polecenie, opuszczając pomieszczenie, ale doskonale wiem, że stoi za ścianą i słucha.

– Chyba, kurwa, żartujesz, przychodząc do mojego domu – rzucam, przenosząc w końcu gniewny wzrok na Dylana.

Dylan to lokalny typ, który kiedyś wkręcił mnie w te całe lewe interesy, a potem skontaktował z ludźmi z Nowego Jorku. Jest chyba dwa razy większy ode mnie, łysy i przynajmniej o głowę wyższy – myślę, że może mieć z dwa metry. A teraz patrzy na mnie z pobłażliwym uśmiechem i mimo że mógłbym nie dać mu rady, to mam ochotę go zajebać za to, jak jeszcze przed chwilą patrzył na Hope.

– Mogła zostać, miło się rozmawiało – mruczy z zadowoleniem, czym zmusza mnie do ponownego zaciśnięcia pięści. Jego ton wywołuje we mnie kolejną falę gniewu. – Sąsiadka, to twoja nowa dupa? – unosi brwi, poruszając nimi kilka razy, ale zaraz robi minę, jakby coś sobie uświadomił. – Twoja nowa dupa to sąsiadka i była twojego brata, w jednym? – zanosi się śmiechem, który drażni każdy mój nerw.

– Czego chcesz? – warczę, zmieniając temat.

– Ryan chce swoją kasę – odpowiada beznamiętnie, jakby mówił o pogodzie, a nie o czymś, co właśnie rujnuje nasz dzień. Mój i Hope.

Momentalnie się krzywię. Czuję, jak moja wściekłość przeradza się w zaskoczenie.

– Jaką kasę? – parskam. – Przecież wszystko już dostał – dostał jebane sto tysięcy za to, żebym mógł spokojnie odejść i więcej nie wracać.

– Brakuje jeszcze pięćdziesięciu – mówi, przybierając groźną minę, a ja unoszę brwi, kompletnie zdezorientowany i wkurwiony już do granic możliwości.

– Z jakiej, kurwa, racji? – pytam, ostatkiem sił powstrzymując się od krzyku i teraz to ja chwytam za drzwi, pociągając je w swoją stronę, by pozbyć się z nich jego ręki.

– Odsetki – wzrusza ramionami, chowając dłonie w kieszeniach spodni.

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Co ty pierdolisz? Jakie odsetki? Dostał wszystko w terminie. A poza tym, jesteś jego chłopcem na posyłki? Wyręcza się tobą, zamiast sam mi powiedzieć, że nagle chce jeszcze pięćdziesiąt tysięcy? – posyłam mu ironiczny uśmiech.

– Mówi, że ostatnio ciężko cię złapać w Nowym Jorku – Dylan wyraźnie traci cierpliwość. – Dajesz ten hajs?

Doskonale wiem, że to nie było pytanie.

Na sekundę odwracam wzrok, przejeżdżając językiem po zębach.

– Nie mam tyle – kłamię. – Daj mi tydzień – mówię, obserwując jego niezadowolenie. – Zresztą, tobie nic nie dam. Pojadę tam i sam dam mu tę kasę, a potem macie się ode mnie odpierdolić – mówię ostro.

Widzę zmieniający się wyraz jego twarzy. Znam go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że zaraz powie coś totalnie pojebanego.

– Jeśli nie masz jak skołować kasy, to wiesz co możesz zrobić... – obserwuję jego pojawiający się uśmiech i zaciskam szczękę, bo doskonale wiem, co ma na myśli. Skurwiel. – Myślę, że taka panienka będzie warta więcej niż pięćdziesiąt patyków – po jego słowach bez wahania popycham drzwi.

– Pierdol się Dylan. I nie waż się tu więcej przychodzić! – warczę, zatrzaskując drzwi przed jego nosem.

– Tydzień! – słyszę jeszcze jego donośny głos. – Pozdrów Matta! – przymykam oczy, dysząc ciężko.

Chowam twarz w dłoniach na jedną, krótką sekundę.

– Kurwa mać – mówię cicho i kątem oka widzę, pojawiającą się w korytarzu Hope.

Wygląda na niezwykle przejętą. Jej oczy są jeszcze większe niż zwykle i widzę, że bawi się nerwowo swoimi palcami.

Moje serce przyspiesza jeszcze bardziej na jej widok. Gniew miesza się z obawą i troską. Lustruję ją uważnym spojrzeniem. Patrzę na jej skąpy strój i momentalnie znowu jestem totalnie wkurwiony.

– Po co mu otwierałaś? – pytam trochę zbyt ostro, niż planowałem.

Wbijam w nią sfrustrowane spojrzenie, a mój umysł natychmiast przywołuje obraz sprzed chwili. Przywołuje widok półnagiej Hope i zachłannego wzroku Dylana.

– Skąd mogłam wiedzieć... – zaczyna cicho, ale od razu jej przerywam.

– Oszalałaś, otwierając drzwi takiemu typowi w tym stroju?! – kurwa, niepotrzebnie unoszę głos, ale nie potrafię się powstrzymać. Hope patrzy na mnie wzrokiem pełnym zaskoczenia. – A co, gdyby zwyczajnie wyszarpał cię z domu, wrzucił do auta i gdzieś wywiózł? Straciłaś rozum?! – pytam z desperacją, próbując ją uświadomić, w jakim zagrożeniu się znalazła.

– Chuck... Wiem, że jesteś zły, ale nie do końca podoba mi się twój ton – mówi cicho, spuszczając wzrok.

Wiem to, ale nie potrafię nad nim zapanować. To, co mogło się stać, kurewsko mnie przeraża.

– Ubierz się – warczę, przechodząc do kuchni.

– Od kiedy tak się do mnie odzywasz?! – teraz to ona się unosi, czym sprawia, że momentalnie przystaję i na nią spoglądam. – Nie jestem rzeczą, ani twoją własnością, żebyś tak do mnie mówił, w dodatku takim tonem – patrzy na mnie zirytowana i naprawdę wkurzona. Dodatkowo widzę, że nadal jest przestraszona i chyba nawet nie chcę wiedzieć, jak wyglądała ich rozmowa, zanim się pojawiłem. – To tak wyglądają te twoje interesy? – rzuca mi uśmiech pełen pogardy, a jej czekoladowe oczy zdają się wyrażać to samo, aż przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.

Pierwszy raz obdarzyła mnie takim spojrzeniem.

Trwam przez chwilę w bezruchu, obserwując, jak krzyżuje drżące ręce pod piersią.

– Tak! Właśnie tak to wygląda – mówię, odwzajemniając jej pogardliwy uśmiech i robię kilka kroków w jej stronę. – Nie powinnaś tego widzieć. Nie powinnaś otwierać tych jebanych drzwi, a już na pewno nie powinnaś tego robić prawie naga! – wrzeszczę. Już nie umiem się opanować. – I, kurwa, będę odzywać się w taki sposób, bo jesteś moja, rozumiesz? Nikt inny nie będzie na ciebie patrzył w tak obrzydliwy sposób, jak on przed chwilą! I jeśli mogę temu zapobiec, krzycząc i nazywając cię swoją własnością, to zrobię to, do cholery! – zamykam się i dyszę ciężko, patrząc na jej pociemniałe tęczówki i drżącą, dolną wargę.

Kurwa. Ona chyba naprawdę nie rozumie powagi sytuacji.

– Jeśli tak ma to wyglądać, to ja chyba nie chcę brać w tym udziału – mówi słabo, a ja marszczę brwi, słysząc jej słowa. Co to w zasadzie znaczy? – Nie chcę więcej takich sytuacji, bo nie chcę cię widzieć takiego, jaki właśnie jesteś – mówi gorzko, z wyraźnym wyrzutem. – I nie jestem twoją własnością. Nawet nie jestem twoja. Przecież nawet nie jesteśmy razem – prycha i chwyta za klamkę. Mam ochotę ją zatrzymać i zapytać, co ona wygaduje, ale wściekłość która mną zawładnęła mi na to nie pozwala. – Zastanów się nad tym, co mi mówisz, Chuck. Powiedziałeś, że z takimi ludźmi już nic cię nie łączy – posyła mi ostatnie spojrzenie.

Spojrzenie pełne żalu i rozczarowania.

Po czym wychodzi, w tej jebanej koszuli, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.

Aha, czyli ona po prostu mi nie wierzy.

Myśli, że ją okłamałem, mówiąc, że już nie robię takich interesów. A to jebana prawda! Od prawie roku nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego. Kilka miesięcy temu całkowicie spłaciłem swój dług wobec nich.

W zamian miałem mieć spokój.

Jebany Dylan.

Nie wierzę, że miał czelność przyjść do mojego domu.

Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Hope była tu sama. Ona nie wie, co to za ludzie, mimo że mija ich codziennie na ulicach tego miasteczka. Nie zdaje sobie sprawy, do czego są zdolni. A ja powinienem ją chronić za wszelką cenę. Nawet za cenę tej kłótni.

Wracam z powrotem do kuchni i duszkiem wypijam szklankę wody, jednocześnie próbując się uspokoić.

Ona też powinna się uspokoić. Dam jej chwilę, zanim pójdę do niej, by to wyjaśnić.

To moja wina, jestem kompletnym idiotą. Hope nie zrobiła nic złego. Robiła dla mnie jebane naleśniki, w stroju, który w innych okolicznościach doprowadziłby mnie do szaleństwa. Skąd mogła wiedzieć, że za drzwiami zobaczy Dylana, skoro nawet mnie nie przyszło to do głowy?

Uświadamiam sobie, że właśnie wprowadziłem w jej życie niebezpieczeństwo. A wystarczyłoby, żebym to ja otworzył te drzwi, a on nawet nie wiedziałby, że kogoś mam.

Najgorsze jest to, że naprawdę już dawno skończyłem z takim życiem i Hope nawet nie wie, że to przez nią. I dla niej.

Szybkim ruchem wyciągam telefon z kieszeni dresów i wybieram numer do Briana. Ostrzegam go, że w warsztacie może zjawić się ten łysy kark, który już raz został nagrany na monitoring. I przepraszam go, bo w najbliższych dniach nie przyjadę do miasta. Zrobię to dopiero za tydzień, gdy wymyślę jak sprawić, by Hope w tym czasie była bezpieczna.

Po kilku minutach się rozłączam i postanawiam iść do niej i ją przepraszać.

Błagać ją o wybaczenie, wyjaśniając, że moje zachowanie wynikało jedynie z troski. I mam nadzieję, że jej słowa też były nieco nad wyraz, bo przecież nie mogę jej stracić, przez ten jednorazowy incydent.



***


– Kurwa – śmieję się desperacko, gdy słyszę dźwięk poczty głosowej.

Od trzech dni słyszę tę jebaną pocztę, gdy próbuję się z nią skontaktować.

Od trzech dni mnie olewa.

I szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego.

Nie otwiera drzwi, mimo że dobijałem się już ze sto razy. Nie odbiera ode mnie telefonów. Nie mogę jej złapać, gdy wychodzi na uczelnię lub z niej wraca.

Mam wrażenie, że wymyka się o samym świcie, a wraca akurat, specjalnie, gdy jestem na treningu, tylko po to, by mnie nie spotkać. Do tego zabrała mój komplet kluczy do jej domu, a ja nawet nie wiem, kiedy to zrobiła.

Nie sądziłem, że jest aż tak zła. Mam ochotę strzelić sobie w łeb, na samo wspomnienie tego, jak ostatnio się na nią wydzierałem. A ona teraz jasno daje mi do zrozumienia, że nie pozwoli się tak traktować.

Dzisiaj postanowiłem, że nie pójdę na trening i będę dosłownie czatować przy kuchennym oknie. W końcu będzie musiała wrócić.

Muszę z nią porozmawiać i to wyjaśnić. Od kilku dni siedzę jak na szpilkach. Nie mogę jeść ani spać, a gdy tylko słyszę jakiś szmer na zewnątrz, rzucam się do drzwi jak wariat.

Nie mam pojęcia, co ta kobieta ze mną zrobiła, ale nie potrafię już bez niej żyć.

Zrywam się gwałtownie i pędzę do drzwi, gdy widzę czerwonego Chevroleta Lizzy, który wysadza brunetkę i od razu odjeżdża. Tym lepiej, w obecności Lizzy byłoby jeszcze ciężej.

– Poczekaj! – wydzieram się, gdy widzę, że jest już prawie przy schodach i przyspieszam, gdy orientuję się, że nie zamierza się zatrzymać. Wygląda tak pięknie w zwiewnej sukience w drobne kwiaty i w związanych, za pomocą błękitnej wstążki, włosach. – Poczekaj, do cholery! – powtarzam i zaraz gryzę się w język, bo wiem, że unoszeniem się nic nie zdziałam.

Gdy w końcu ją dopadam, łapię ją za nadgarstek i gwałtownie odwracam twarzą do siebie, tak, że odbija się od mojej klatki, a niesforne kosmyki włosów opadają jej na oczy.

– Co ty wyprawiasz? – unosi się i natychmiast wyrywa z mojego uścisku.

Jednak nie puszcza się biegiem do domu, tylko gromi mnie wściekłym spojrzeniem.

Oddycham z ulgą, bo oprócz tego gniewu, widzę w jej oczach to, co przez kilka ostatnich tygodni.

Pożądanie, czułość, miłość.

Na szczęście to wszystko nadal tam jest.

– Porozmawiajmy – zaczynam łagodnie i tym razem delikatnie splatam ze sobą obie nasze dłonie.

Hope mruży oczy, prawdopodobnie próbując zgrywać jeszcze bardziej groźną i obrażoną.

– Nie wiem, czy chcę – syczy, ale tym razem nie odsuwa się ani nie zabiera rąk.

Gładzę kciukami wnętrza jej dłoni i zbliżam się jeszcze o pół kroku, by zmniejszyć dystans między nami do minimum.

– Musisz mnie wysłuchać – patrzę prosząco w jej czekoladowe oczy.

Słyszę jej przeciągłe westchnienie, ale nie robi nic poza tym. Nie odchodzi, nie krzyczy, a to dobry znak.

– Masz minutę – rzuca beznamiętnym tonem, a ja unoszę brew.

Że co, kurwa?

No dobra.

– Przepraszam – zaczynam, przenosząc dłonie na jej policzki. – Zachowałem się jak kretyn, ale wiesz dlaczego? – maksymalnie zbliżam twarz do jej własnej. – Cholernie się o ciebie bałem. Nie wiesz, do czego tamci ludzie są zdolni. A ja powinienem cię chronić, również przed takimi sytuacjami. Dosłownie mnie roznosi, gdy pomyślę, że mogłoby mi się nie udać. Jesteś dla mnie najważniejsza. Nie okłamuję cię. Jest tak, jak ci powiedziałem, już dawno nie mam z nimi nic wspólnego. Po prostu nagle wymyślili sobie, że wyduszą ode mnie jeszcze więcej kasy, rozumiesz? – pytam, wpatrując się w jej oczy.

– Rozumiem – odpowiada łagodniejszym tonem i przenosi wzrok na moje usta. A potem się ode mnie odsuwa. – Ale boję się, że to się powtórzy – odpowiada i robi kolejne kroki w stronę domu.

– Nie powtórzy, obiecuję – to jedyna obietnica, której mogę nie być w stanie dotrzymać. – Kurwa, Hope, kocham cię, rozumiesz? Nie rób mi tego. Nie odchodź i nie zostawiaj mnie – mówię z większą desperacją w głosie, niż się spodziewałem.

Hope zastyga po moich słowach, i w zasadzie nie wiem, co to oznacza.

Oddycham szybko, czując jeszcze większą niepewność, niż przed chwilą. Cholernie się boję, że ona naprawdę może mnie zostawić. Obserwuję, jak jej wzrok błądzi w przestrzeni między nami, jakby toczyła jakąś wewnętrzną bitwę.

– Nie potrafiłabym cię zostawić. Zbyt mocno cię kocham – ledwo słyszę, co mówi. Jej głos jest wyjątkowo cichy, a w dodatku stoi jakieś trzy metry ode mnie.

Przełykam ślinę, a moje serce łomocze w piersi.

W jednym momencie oboje pokonujemy tę odległość i przywieramy do swoich warg.

Całuję ją z takim pragnieniem, jak nigdy wcześniej. Naprawdę się bałem, że pocałunek sprzed kilku dni mógł być naszym ostatnim.

Hope przyciska palce do mojej szyi i przyciąga mnie bliżej, a ja zamykam ją w szczelnym uścisku, bo nadal gdzieś w moim wnętrzu tli się obawa, że ją stracę.

Znowu jesteśmy zachłanni, jakbyśmy czekali na to miesiącami.

Po kilku minutach odrywamy się od siebie i przez dłuższą chwilę wpatrujemy się w siebie bez słowa. Słyszę nasze przyspieszone oddechy i dopiero, gdy widzę, że z jej oczu zniknęła cała złość, a zostały jedynie te iskierki uczucia, naprawdę czuję niesamowitą ulgę. Jakby cały ciężar ostatnich dni właśnie zaczął znikać.

– Porozmawiamy o tym? – pyta cicho, a ja momentalnie spoglądam na jej zaczerwienione od pocałunków wargi.

Przytakuję, zaciskając palce na jej biodrach.

– Tak. Musimy o tym porozmawiać – odpowiadam momentalnie.

Musimy to wyjaśnić, żeby więcej się przez to nie kłócić. Ruszam za nią, nie puszczając jej dłoni nawet na moment.

Hope drugą ręką przekręca klucz w drzwiach i powoli je otwiera, a gdy w końcu jesteśmy w środku, napotykam jej przenikliwy wzrok i wyczuwam między nami to samo napięcie, co zawsze. Mimo tego, co powiedziała, nie wygląda na kogoś, kto chciałby teraz rozmawiać. Mrużę lekko oczy, odwzajemniając jej intensywne spojrzenie, a ona lekko przygryza swoją dolną wargę.

Wiedziałem!

Nie potrzebuję nic więcej, by to wiedzieć. W sekundę przywieramy do siebie na nowo.

Napieramy na swoje usta wręcz w prymitywny sposób. Przyciskam ją do drzwi, przywierając do niej swoim ciałem, a ona momentalnie wsuwa dłonie pod moją koszulkę i błądzi nimi po mojej klatce.

– Hope Parker... – mamroczę i mocno przygryzam jej wargę. – Po tych kilku dniach tortur chyba zasłużyłem na przeprosiny, prawda? – pytam, odsuwając się od niej na chwilę.

W oczach Hope rozbłyska coś na znak ekscytacji.

– Możliwe... – szepcze, i czuję, że się uśmiecha.

Bez namysłu zanoszę ją do jej sypialni, nie przestając jej całować. Gdy docieramy do jej pokoju, odwracam ją do siebie tyłem i jednym ruchem rozsuwam zamek w jej sukience. Zaciskam dłoń na jej talii, a drugą delikatnie przesuwam po jej szyi, a potem wzdłuż kręgosłupa. Czuję, jak jej ciało reaguje na każdy mój ruch. Odgarniam kosmyki jej włosów i zostawiam mokre pocałunki na jej karku.

Chcę jej pokazać, jak cholernie jest dla mnie ważna. Przesuwam dłonie na jej brzuch i zamykam ją w szczelnym uścisku, muskając płatek jej ucha. Każdy pocałunek wydobywa z niej cichy dźwięk zadowolenia. Odwracam ją do siebie i patrzę w te błyszczące oczy. Czuję, jak moje serce znowu przyspiesza.

Nie potrafię się już powstrzymać, widząc jej wzrok pełen pragnienia. Przenoszę ją na łóżko i szybko pozbywam się swoich ubrań i jej bielizny. Przesuwam usta wzdłuż jej obojczyka, a potem zjeżdżam w dół, składając pocałunki na piersiach. Hope wplata palce w moje włosy, przyciągając mnie jeszcze bliżej, a jej ciepłe, miękkie ciało przyciska się do mojego.

– Spójrz na mnie – szepczę.

Jej zamglone spojrzenie spotyka się z moim.

– Też cię kocham – uprzedza mnie.

Z moich ust wyrywa się cichy śmiech.

Kurewsko ją kocham.


***


– To było niesamowite – mówi po wszystkim, wyraźnie zawstydzona, a ja momentalnie się uśmiecham, całując ją przelotnie.

Czasem nadal mam obawy, że w jakiś sposób ją skrzywdzę, że zrobię coś, co ją zrani lub zaboli. Ale ona na niezwykle dużo mi pozwala i nie wiem, czy to, co ją kiedyś spotkało, jest kwestią fizyczności. Bo jednak chyba tylko i wyłącznie jej chęci lub... niechęci.

– Pogadajmy w końcu, tak jak planowaliśmy – mówię, kładąc się na plecach i przyciągając ją do swojej piersi.

– Żałuję swoich słów – słyszę niemal natychmiast.

– Ja też – mówię tak szybko, że prawie wchodzę jej w słowo.

– Nie chciałam cię odpychać w taki sposób. Tego też żałuję. Zwyczajnie potrzebowałam przemyśleć tę sytuację sprzed kilku dni, twój ton, słowa...

– Więcej tego nie zrobię – obiecuję.

Nigdy więcej nie dopuszczę do sytuacji, w której mógłbym unieść na nią głos. Wiem, dlaczego tak ją to boli. Wiem, jaki był dla niej mój brat.

– W co dokładnie byłeś wplątany? – pyta niepewnie, zbaczając nieco z tematu.

Przymykam oczy, bo wolałbym do tego nie wracać.

Nie robiłem totalnie złych rzeczy, a przynajmniej nie były aż takie złe, w porównaniu z tymi, które nadal robią ci ludzie. Mimo wszystko po prostu nie chcę do tego wracać. Odciąłem się od tego na dobre. Zrozumiałem, że donikąd mnie to nie zaprowadzi.

– Handlowaliśmy prochami, czasem kradzionymi wozami – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Z wahaniem spoglądam na jej twarz i widzę, że nie jest wyjątkowo wstrząśnięta, a to może oznaczać, że spodziewała się po mnie gorszych rzeczy.

– To dlatego stąd wyjechałeś?

– Mhm – przytakuję, przypominając sobie tamten moment. Zacząłem tutaj, w miasteczku. Poznałem tych typów, którzy obiecali łatwą kasę i masę fun'u, czyli ćpania. I faktycznie tak było. Po jakimś czasie zrozumiałem, że ci ludzie zajmowali się nie tylko handlem narkotykami i samochodami, a czymś więcej. Momentalnie podjąłem decyzję o wyjeździe. Wiedziałem, że prędko nie wyplączę się z handlu, a nie chciałem tego robić tutaj. Przy mojej mamie, bracie, przy Hope też, mimo że już od pewnego czasu ze sobą nie rozmawialiśmy. Do tego zawsze chciałem się stąd wyrwać do wielkiego miasta. Nowy Jork był idealny. – Ludzie stąd skontaktowali mnie z tymi z Nowego Jorku. Tam wszędzie jest siatka kontaktów – odpowiadam krótko.

– A co z tym długiem? Spłaciłeś go? – właśnie utwierdza mnie w fakcie, że wtedy cały czas podsłuchiwała za ścianą.

– Tak – odpowiadam również zgodnie z prawdą. – Ale czasem jest tak, że chcą wyciągnąć z ciebie jeszcze więcej.

– Mogę ci pożyczyć te pieniądze. Mam fundusz po rodzicach – słyszę i momentalnie na nią spoglądam.

– Hope, ja mam te pieniądze – mówię. – Ale gdyby to wiedzieli, nie odczepiliby się nigdy. Muszą myśleć, że skombinowanie ich to dla mnie problem – tłumaczę. – Przez te pięć lat zarobiłem sporo pieniędzy, ale poza moim drogim samochodem, raczej tego nie widać.

– Ten człowiek okropnie mnie przestraszył – słyszę i zaciskam szczękę.

Mnie też.

Dałbym mu się zatłuc na śmierć, byleby jej nie tknął.

– To się więcej nie powtórzy. Nie miał prawa nachodzić nas w domu – zaciskam na chwilę usta, bijąc się z myślami. – Hope, ja będę musiał wyjechać na te kilka dni – mówię i słyszę, jak głośno przełyka ślinę.

– Dobrze – szepcze.

Już nie jest taka przekonana, co do tego pomysłu, jak jeszcze kilka dni temu. Przyciskam ją do siebie jeszcze mocniej.

– Briana totalnie rozłożyło. Chłopaki są bez żadnego nadzoru. Szuka mnie typ, który chce ode mnie pieniędzy. Muszę tam wpaść na dwa, trzy dni. Załatwię wszystko i wrócę do ciebie – mówię, i mimo że jeszcze nie wyjechałem, już czuję tęsknotę.

– Mogę zatrzymać się u Lizzy – słyszę i kamień spada mi z serca.

Że też sam o tym nie pomyślałem.

– Świetny pomysł – całuję ją w czoło.

U Lizzy na pewno będzie czuła się bezpieczniej, chociaż ta sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca.

Nagle nachodzi mnie myśl, która od trzech dni nie daje mi spokoju.

– Według ciebie my nie jesteśmy razem? – pytam wprost, marszcząc czoło.

Hope przez chwilę milczy, czym totalnie mnie niecierpliwi.

– A jesteśmy? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nigdy o to nie zapytałeś – odpowiada, a ja momentalnie czuję się, jak gdzieś między podstawówką, a szkołą średnią.

Czasem zapominam, że ona ma dopiero dwadzieścia jeden lat, a ja małymi krokami zbliżam się do trzydziestki. Staram się układać sobie życie, rozkręcać biznes, budować oszczędności. Czasem myślę, że za kilka lat chciałbym mieć już rodzinę. Zazwyczaj szybko odpychałem tą myśl, bo nigdy wcześniej nie było kobiety, która, by ją potęgowała. Aż do teraz. Hope mógłbym oświadczyć się choćby jutro, wziąć ślub za miesiąc, a w niedługim czasie postarać się o dzieci.

l właśnie zaczynam się zastanawiać, czy ona będzie chciała być ze mną w tych najlepszych latach swojego życia. Studia, imprezy, nowe doświadczenia, eksperymenty, masa facetów na uczelni. Momentalnie zaciskam szczękę, bo w sumie tego nie wiem.

– Chuck? – wyrywa mnie z zamyślenia.

– Chcę, żebyśmy byli razem – odpowiadam stanowczo. – Chcę móc nazywać cię moją kobietą – dodaję, a ona poprawia się przy moim boku, ocierając się o mnie nagim ciałem.

– Też tego chcę – mówi słodkim tonem i całuje mnie w szczękę.

Natychmiast czuję swój przyspieszony puls. Nigdy wcześniej nie byłem w tak poważnym związku. Wiem, że taki będzie, bo zrobiłbym dla niej dosłownie wszystko.

– A więc od dziś oficjalnie jesteś moją kobietą – chcę, żeby to wybrzmiało.

Żeby już nigdy nie było, co do tego wątpliwości.

– Obiecaj, że wrócisz – mówi praktycznie szeptem.

Swoimi powracającymi wątpliwościami łamie mi serce.

– Przysięgam – odpowiadam, przyciskając jej dłoń do swoich ust. – Nie zdążysz zatęsknić, a ja już będę z powrotem – posyłam jej słaby uśmiech i już żadne z nas nie mówi nic więcej.

Gładzimy nawzajem swoją skórę i próbujemy się sobą nacieszyć przed moim cholernym wyjazdem.


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro