Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

HOPE


Kilka dni później jest zupełnie inaczej niż zazwyczaj po tym, gdy do czegoś między nami dochodziło.

Tym razem rozmawiamy ze sobą więcej niż zwykle. Codziennie chodzimy na wieczorne spacery i codziennie jemy razem kolację.

Czuję się szczęśliwa, jak nigdy.

Ten człowiek naprawdę mnie uszczęśliwia. Jako jedyny potrafi sprawić, że się uśmiecham. Wystarczyło jedynie poddać się temu uczuciu, by poczuć, że żyję.

Nagle jego beztroski i nonszalancki styl, w połączeniu z czułością i poczuciem bezpieczeństwa, którymi mnie obdarza, sprawia, że zatracam się w nim coraz bardziej i nie mam pojęcia, jak kiedyś mógł mnie irytować.

Teraz uwielbiam jego głupie żarty i dwuznaczne teksty, które co rusz kieruje w moją stronę.


Gdy przygotowuję dla nas wczesną kolację, a Chuck – myślałam, że kończy trening – słyszę dzwonek do drzwi i jestem zaskoczona, że już wrócił.

Żwawo podchodzę do drzwi, nie mogąc się doczekać, kiedy bezkarnie rzucę mu się na szyję. Uczucie, że mogę robić to bez żadnych zahamowań, jest znacznie lepsze, niż to, gdy musiałam się przed tym bronić.

Marszczę czoło, gdy przed drzwiami nie zastaję Chucka, a zamiast niego stoi tam dwóch mężczyzn, którzy właśnie wtargali na mój ganek jakiś wielki pakunek.

Z uwagą przyglądam się tym ogromnym kartonom, a potem przenoszę zaskoczony wzrok na dostawców.

– Pani Hope Parker? – pyta jeden z nich.

– Zgadza się – odpowiadam, nie przestając podejrzliwie na nich spoglądać.

Mimo że prawdopodobnie w tej sytuacji nie ma nic niepokojącego, to jednak wolałabym, by Chuck był tu ze mną.

– Pani zamówienie. Wnieść do środka? – pyta jeden, spoglądając na mnie wyczekująco.

– Ale ja nic nie zamawiałam – odpowiadam szybko i ściskam mocniej klamkę, przygotowana na to, by zamknąć drzwi.

Okej, zamawiałam wrzosy, ale w ilości – jedna sztuka, a nie dwa ogromne kartony.

– Pani Hope Parker, tak? – mężczyzna patrzy teraz na mnie, jak na kretynkę. Kiwam nieznacznie głową, potwierdzając raz jeszcze. – Przywozimy meble z zamówienia i mamy odebrać stare – Że co? Krzywię się, nic z tego nie rozumiejąc. – Proszę tu podpisać – podsuwa mi pod nos kartkę i długopis, i dopiero gdy czytam, co jest w kartonach, zaczynam rozumieć.

Teraz wpuszczam ich bez słowa i obserwuję, jak wnoszą na piętro moje nowe łóżko, a wynoszą stare.

Chuck zamówił mi nowe łóżko.

Nie wierzę.


Minęło pięć minut od wyjścia kurierów, a ja nadal nie mogę pozbyć się uśmiechu z twarzy. A kiedy znowu rozbrzmiewa dzwonek do drzwi, pędzę do nich, z zamiarem powiedzenia mu, że nie musi już pukać, ani dzwonić dzwonkiem. Może wchodzić tu jak do siebie.

Gdy ponownie otwieram drzwi, czuję niesamowite rozczarowanie, bo to znowu nie Chuck. Ale gdy w dłoniach kolejnego kuriera dostrzegam następną przesyłkę, jestem pewna, że to moje wrzosy i po mojej twarzy znowu błąka się uśmiech. Odbieram je, nie potrafiąc przestać się szczerzyć, i zamykam drzwi, przyglądając się pudełku.

Jest niesamowity...

Jest cholernie niesamowity.

Doskonale wiem, ile dla mnie robi. Wiem, ile zrobił dla mnie przez ostatnie miesiące i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zdołam mu się odwdzięczyć.


Po raz trzeci, dosłownie w przeciągu pół godziny, słyszę dzwonek i teraz już śmieję się na głos. Tym razem wiem, że to on, bo wyraźnie słyszałam silnik jego wozu.

Ponownie otwieram drzwi i, nie dając mu możliwości na wykonanie jakiegokolwiek ruchu, dosłownie rzucam mu się na szyję i oplatam nogi wokół jego bioder, a on bez zastanowienia splata dłonie pod moimi pośladkami i podciąga mnie wyżej, jednocześnie odwzajemniając moje pocałunki, którymi postanowiłam go zasypać.

Chuck zamyka drzwi stopą i niesie mnie do kuchni, nie odrywając ode mnie swoich ust.

W końcu sadza mnie na kuchennym stole, na którym jeszcze niedawno przygotowałam dla nas kolację, i wciska się ciałem między moje nogi. Obdarza mnie czułymi pocałunkami i przez materiał moich legginsów błądzi dłońmi po moich pośladkach.

– Jeszcze niedawno witałaś mnie z nożem w ręku – mamrocze, przesuwając dłońmi w górę, po mojej talii i żebrach. – Zdecydowanie wolę to dzisiejsze powitanie – odpowiada przy moim uchu i wodzi opuszkami po skórze, co jakiś czas wsuwając palce pod krawędź mojego stanika. – Łóżko przyszło – bardziej stwierdza, niż pyta.

– Mhm – odpowiadam z zamkniętymi oczami i szukam jego ust, by zaraz przesunąć po nich swoim językiem. – I wrzosy – mruczę, przegryzając jego dolną wargę. Błądzę dłońmi po jego karku i z przyjemnością skupiam się na jego dotyku, który rozpala moją skórę. – Dziękuję, Chuck. Uwielbiam cię – mówię bez namysłu.

– Ja ciebie też – odpowiada między pocałunkami i nagle oboje zaczynamy się wycofywać.

Jakbyśmy właśnie powiedzieli coś bardzo ważnego.

Jakbyśmy byli o krok od wyznania sobie...

– Wiesz, że nie kupiłem tego łóżka, by cię do niego zaciągnąć? – pyta nagle, obejmując moją twarz ciepłymi dłońmi.

Mam ochotę na jakiś zgryźliwy komentarz, ale widząc jego błękitne oczy, które szukają właśnie zapewnienia, że mu wierzę, momentalnie rezygnuję z tego pomysłu.

– Wiem – potakuję i posyłam mu lekki uśmiech, by zaraz zeskoczyć ze stołu i podejść do kuchennych blatów, gdzie kontynuuję przygotowywanie naszej kolacji.

Chuck natychmiast zamyka mnie w objęciach, przyklejając się torsem do moich pleców. Dosłownie miękną mi kolana, gdy zostawia kilka pocałunków na mojej szyi, a potem przyciska wargi do jej zagłębienia i trwa tak przez moment.

Jego ciepło jest dla mnie ukojeniem, a każdy jego dotyk sprawia, że całe moje ciało drży z przyjemności. Czuję, jak palce Charlesa delikatnie przesuwają się po moim brzuchu, wdzierając się pod materiał koszulki.

Jego bliskość sprawia, że otula mnie bezpieczeństwo, którego już dawno nie czułam. A gdy jego oddech spotyka się z moją skórą, czuję, że nic złego nie może mnie dosięgnąć. Wiem, że jedyne, co może mnie spotkać przy tym człowieku, to czysta przyjemność.

– Ale i tak trzeba je skręcić. Jak najszybciej – mruczy w moją szyję.

Oj tak. Zdecydowanie.

Myślę, że jeszcze chwila, i sama się za to zabiorę...


***


Kolejne trzy dni później nadal nic się między nami nie zmienia, a jeśli już, to na lepsze. I zaczynam się zastanawiać, czy tak będzie już zawsze.

Czy to możliwe?

Nie chcę myśleć o tym, czy i kiedy planuje wrócić do Nowego Jorku, zwłaszcza w takich momentach jak ten, gdy przyciska mnie do barierek schodów na werandzie w taki sposób, że te wbijają mi się w lędźwia.

To niesamowite, że z tej dziwnej, pełnej napięcia relacji w dosłownie kilka dni przeszliśmy w stan, gdzie nie potrafimy się od siebie oderwać i spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę.

– Pójdziemy na spacer, gdy wrócisz z treningu? – pytam między pocałunkami.

– Oczywiście – odpowiada, czule pieszcząc moje wargi.

– A potem obejrzymy Casablancę? – pytam jeszcze, zaciskając palce na jego ramionach.

– Obejrzymy – mruczy i tym razem całuje mnie tak namiętnie, że w moim wnętrzu pojawia się stado motyli.

Chuck, mimo mojego niemego protestu, lekko się ode mnie odsuwa, by skrzyżować nasze spojrzenia. Jego oczy błyszczą niesamowitą czułością, utwierdzając mnie w tym, że podjęłam najlepszą decyzję, pozwalając dopuścić uczucia do głosu. Jego wzrok mówi więcej niż słowa – obiecuje troskę, której tak bardzo potrzebowałam.

Nasze usta spotykają się w kolejnym pocałunku, tym razem wolniejszym i bardziej zmysłowym. Palce jednej jego dłoni delikatnie wplątują się w moje włosy, podczas gdy drugą przyciąga mnie jeszcze bliżej, jakby chciał zatrzymać tę chwilę na zawsze. Moje ręce nieświadomie wędrują po jego plecach, a każde jego muśnięcie ust sprawia, że czuję się, jakbyśmy stawali się jednością, a czas przestaje mieć znaczenie.

Nagle słyszę czyjeś odchrząkiwanie i już po sekundzie wiem, że je znam.

To Lizzy.

Miała mnie dziś odwiedzić, bo wróciła z podróży poślubnej.

Niechętnie otwieram oczy i przenoszę na nią zamglony wzrok.

Stoi ze skrzyżowanymi na piersi rękami i lustruje nas spojrzeniem z uniesioną brwią.

Myślałam, że będzie trochę później...

– Cholera, zaraz się spóźnię – warczy Chuck, zerkając na telefon, po czym całuje mnie ostatni raz. – Cześć Lizzy – zwraca się jeszcze do mojej przyjaciółki tym swoim zadziornym tonem.

– Cześć, Collins – odpowiada mu z niezmiennie zaskoczoną miną.

Odprowadzam go wzrokiem do samego samochodu, a kątem oka widzę, że Lizzy robi to samo.

– Aż tak zachłannie się połykacie, że nie panujecie nad czasem? – pyta z rozbawieniem i mija mnie na schodach.

Zachłannie – to chyba najlepsze słowo, które nas opisuje.

– Miałam zamiar opowiedzieć ci, jak było na Hawajach, ale widząc to... co widziałam, moje opowieści wypadną dosyć blado przy twoich – posyła mi zalotny uśmiech, czym momentalnie wprowadza mnie w stan zakłopotania.

– Sporo się wydarzyło – mruczę tylko, podążając za nią do środka.

– Chyba nieźle cię zerżnął, co? – unosi kącik ust, a ja, słysząc jej słowa, otwieram szerzej oczy.

– Chryste, Lizzy! – spoglądam na nią z osłupieniem.

– No co? – śmieje się. – Wygląda na takiego, który jest w tym naprawdę dobry. A tobie nie schodzi uśmiech z twarzy i bije od ciebie taka energia, jak po naprawdę dobrym bzykanku – ciągnie, a ja kręcę głową na jej słowa.

Jej bezpośredniość mnie kiedyś wykończy.

– Jeszcze tego nie robiliśmy – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Lizzy spogląda na mnie dziwnie i mruga kilka razy, zanim się odezwie.

– Ty się zakochałaś – stwierdza nagle, czym sprawia, że się prostuję.

Wbijam w nią zaskoczone spojrzenie i widzę, że sama wygląda podobnie.

– Co ty wygadujesz? – śmieję się nerwowo, bo starałam się nie dopuszczać do siebie tej myśli.

Jeszcze nie teraz.

Minął dosłownie lekko ponad tydzień, odkąd między nami jest tak dobrze, ale tak naprawdę już od wielu miesięcy czuję coś podobnego do tego, co właśnie powiedziała.

– Jesteś tu trzy minuty i już robisz wywiad na temat mojego życia erotycznego i uczuciowego – mruczę z niedowierzaniem.

– Zakochałaś się – powtarza zdumiona. – Myślałam, że tylko się bzykacie. Myślałam, że stąd ten uśmiech, ale widzę, że tu wydarzyło się coś, czego nawet ja nie przewidziałam – spogląda na mnie spod uniesionych brwi. – Opowiadaj! – dodaje radośnie, przyklaskując.

Kręcę głową i przewracam oczami, ale znowu łapię się na tym, że faktycznie nie mogę przestać się uśmiechać.


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro