Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

HOPE


W trzęsących się dłoniach trzymam telefon, który właśnie znalazłam na stoliku obok kanapy. Serce bije mi tak mocno, że aż boli, a myśli mieszają się w mojej głowie, tworząc wir emocji, których nie potrafię opanować.

To telefon Matta.

Często go tu zostawiał, gdy spędzaliśmy razem czas, a tym razem zapomniał go ze sobą zabrać, gdy stąd wychodził.

Minęło kilka dni od jego powrotu z "Vermont".

Starałam się zachowywać naturalnie, mimo że miałam potężną ochotę wykrzyczeć mu w twarz, iż wiem, że wcale nie odwiedzał swojej matki. Jednak coś mi mówiło, że to za mało, by go zdemaskować. Że wszystkiego się wyprze w jakiś kuriozalny sposób, a ja uwierzę – jak za każdym poprzednim razem.

Stwierdziłam więc, że poczekam na odpowiednią chwilę. Dosłownie czułam, że taka niedługo nadejdzie, mimo że od tych kilku dni uczucie zawodu i niepewności rozrywało mnie od środka.

Matt fantastycznie zachowywał pozory. Mówił, że okropnie się za mną stęsknił, opowiedział kilka szczegółów z pobytu u matki, a nawet przywiózł mi magnes. Co prawda bez żadnego napisu, ale z liściem klonu, który chyba miał być potwierdzeniem jego bajeczki o pobycie w Vermont.

Od dłuższej chwili stoję jak sparaliżowana, wpatrując się w telefon. Mój wewnętrzny głos wręcz krzyczy, żebym odłożyła go na miejsce i zapomniała o całej tej sprawie. Ale nie mogę. Nie mogę dłużej być tak absurdalnie naiwna.

Czuję, jakby świat wokół zamarł, gdy moje drżące palce naciskają przycisk do odblokowania ekranu.

Odczuwam strach, niepewność, ale też iskrę nadziei, że może nie będzie aż tak źle.

Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze się łudzę...

Może faktycznie jestem jego ofiarą...

Potrząsam głową i powoli, jakby z ciężarem całego świata na barkach, wpisuję kod, który znam już od dawna, mimo że Matt o tym nie wie.

Ekran rozjaśnia się i prawdopodobnie zaraz pokaże mi rzeczy, których nie chcę zobaczyć.

Powoli przesuwam palcem, jakby to miało opóźnić moment, w którym odkryję prawdę, ale w końcu docieram do skrzynki odbiorczej.

Moje serce zamiera, gdy natychmiast widzę tam imiona. Imiona kobiet, których nie znam. Wiadomości, których nie spodziewałam się zobaczyć.

Ściskam telefon mocniej, a poczucie zdrady i rozczarowania wypełnia mnie właśnie do granic możliwości. Przeglądam kolejne wiadomości, odczytuję słowa, które ranią mnie w potworny sposób.

Nie mogę uwierzyć.

Wyrzuty sumienia przez to, co wydarzyło się między mną, a Chuckiem nie dają mi żyć. Zżerają mnie od środka.

A Matt?

On zrobił mi znacznie gorsze rzeczy, a przez cały ten czas zachowuje się wobec mnie tak naturalnie, jakby miał to opanowane do perfekcji.

Następne co widzę, to wiadomości do jego kolegów – by go kryli w razie potrzeby.

Kolejne świadczą o tym, że Matt był, lub nadal jest dłużny jakieś pieniądze. Takich wiadomości jest mnóstwo...

Jeszcze inne powiadomienie jest o rezerwacji pobytu dla dwóch osób, w New Hampshire, z datą sprzed kilku dni.

– Kurwa – mamroczę żałośnie i opadam na kanapę.

Mam ochotę desperacko się roześmiać. Łzy zbierają się w moich oczach, a w gardle zaplątał się właśnie gryzący ból.

Oszukiwał mnie cały ten czas.

Oszukiwał mnie już przed śmiercią moich rodziców...


***


Nie wiem jak długo siedzę na kanapie bez ruchu, wpatrując się w jeden punkt na ścianie i ściskając telefon w dłoni.

I nie wiem, w której chwili nagle do mnie dotarto, że przecież to wszystko było jasne już od dawna.

Po prostu nie chciałam tego dostrzec.

Chciałam żyć w na pozór szczęśliwym związku, by zwyczajnie mieć kogoś obok. Czuć, że ktoś jest i że mogę na nim polegać, zwłaszcza po śmierci rodziców.

I trwałam w tym poczuciu, póki nie zjawił się ktoś inny, kto chyba nawet nieświadomie zaczął mi uzmysławiać, że na moim chłopaku nigdy nie mogłam polegać.

W ułamku sekundy czuję wzbierającą się we mnie złość, wręcz furię, której nigdy wcześniej nie odczuwałam. Bez namysłu ruszam w kierunku drzwi wyjściowych, zmieniając tylko buty, nie myśląc nawet o kurtce.

To koniec.

Wygarnę mu wszystko, co siedzi we mnie od dawna, i zwyczajnie z nim zerwę.

Przecież na pewno potrafię to zrobić!

W dodatku prawdopodobnie jest tam Chuck, który w razie potrzeby mnie przed nim obroni.

Obroni, prawda?

Wpadam więc do domu naprzeciwko, niezmiennie bez pukania i gorączkowo rozglądam się po pomieszczeniach. W końcu w salonie dostrzegam Matta, gdzie nerwowo przetrząsa swoją kurtkę i jakąś niewielką torbę.

– Tego szukasz? – pytam wściekle, wymachując telefonem.

Matt lekko się wzdryga i od razu zawiesza wzrok na mnie, a zaraz na swojej komórce w mojej dłoni.

– T–tak. Dzięki, już myślałem, że go zgubiłem – mówi z wyraźną z ulgą i uśmiecha się do mnie, niczego nieświadomy.

– Szkoda by było, żeby te wszystkie kontakty do twoich lewych dup przepadły, co? – mówię niezmiennym tonem i uśmiecham się ironicznie.

Matt patrzy na mnie niepewnie, ale doskonale wiem, że będzie szedł w zaparte. Bez zastanowienia rzucam w niego telefonem, tak mocno, jak tylko potrafię.

– Co ty wyprawiasz? – teraz on lekko się unosi, wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem.

Nie wiem, skąd we mnie te nagłe pokłady odwagi, ale nie zamierzam już przestać.

– Długo jeszcze zamierzałeś robić ze mnie idiotkę?! – grzmię. – A może nigdy nie zamierzałeś mi się przyznać? Może planowałeś się oświadczyć, wziąć ze mną ślub, mieć gromadkę dzieci i dalej zdradzać mnie jak ostatni kutas?! – wypluwam z siebie słowa z taką złością, że aż kręci mi się w głowie. – Może dalej miałeś zamiar ćpać i grać w pokera w przerwach od zawożenia naszych dzieci do przedszkola, co?!

– Hope, to nie tak – skomle, na co unoszę brew.

Matt nerwowym ruchem przykłada dłoń do czoła.

Zaczyna wpadać w panikę, widzę to w jego oczach. Próbuje wymyślić cokolwiek, by się z tego wyplątać.

– Nie tak? A jak do cholery?! Może mi powiesz, że te wiadomości same się pisały i wysyłały, albo, że to nie twój telefon? – śmieję się desperacko.

Nagle czuję za swoimi plecami obecność Chucka. Musiał zejść na dół, gdy usłyszał moje wrzaski, a o to nie było trudno.

– Czasem pożyczam telefon kolegom, żeby ich dziewczyny się nie dowiedziały... – mówi, a ja patrzę na niego jak kretyna.

– Jesteś jebnięty – odpowiadam z rozbawieniem. – Jesteś chory, Matt – wpatruję się w niego z niedowierzaniem i łapię się za głowę, przeczesując nerwowo włosy.

– Nienawidzę cię – syczę, a do oczu napływają mi łzy.

– Cały ten czas robiłeś ze mnie kretynkę! Cały ten czas mnie pouczałeś i robiłeś przytyki, a ja, głupia, nie odzywałam się słowem! Nawet, gdy wystawiałeś mnie do wiatru, gdy zmuszałeś mnie do chodzenia na studia, gdy byłam w rozsypce, gdy krytykowałeś mój ubiór. Kurwa! Nawet ostatnio, gdy wykorzystałeś mnie bez mojej zgody! – krzyczę, a po moich policzkach spływa łza za łzą.

– Co kurwa? – słyszę niski głos, dobiegający zza moich pleców. – Co kurwa zrobiłeś? – widzę jak Chuck niebezpiecznie zbliża się do Matta, który stoi nieruchomo i nie wie jak ma zareagować. – Hope? – Chuck odwraca się w moją stronę, a jego oczy zieją takim gniewem, jakby zaraz miał stracić nad sobą kontrolę.

Wpatruje się we mnie, jakby szukał potwierdzenia moich słów albo ich zaprzeczenia. Jednak ja nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, nie potrafię wydusić z siebie słowa. Wbijam mętny wzrok w swoje buty i chowam twarz w dłoniach. Czuję, że zaczyna brakować mi powietrza.

Chuck chyba jeszcze coś mówi do blondyna, nie jestem pewna, a potem rzuca się na niego z pięściami. Wymierza mu cios za ciosem, a gdy Matt pada na ziemię, dopada go i tam, wyglądając jakby nie zamierzał przestać.

Za to ja nie jestem w stanie się ruszyć. Nie mogę oddychać. Moje serce chce wyrwać się z piersi. Już sama nie wiem co się dzieje, gdzie jestem i jak się tu znalazłam.

– Hope! – to ostatnie, co słyszę, zanim runę na ziemię i stracę przytomność.


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro