Rozdział 22
HOPE
Od trzech godzin, czyli w zasadzie odkąd się obudziłam, walczę sama ze sobą, by nie napisać do Matta.
Nie dlatego, że wbrew sobie chcę dać mu przestrzeń czy cokolwiek z tych rzeczy, a dlatego, że nie opuszcza mnie chęć sprawdzenia jego prawdomówności, szczególnie, że odkąd wyjechał, kompletnie się nie odzywa.
Od dwóch dni nie śpię po nocach i zasypiam wykończona o świcie, bo w głowie cały czas huczą mi słowa Charlesa.
Początkowo nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli, bo była dla mnie zbyt bolesna, ale z każdą kolejną godziną coraz większa część mnie wręcz krzyczy, że on mówi prawdę. Zwłaszcza, gdy patrzę mu w oczy. Gdy już nie ma w nich tej furii, dostrzegam tam prawdomówność i mam wrażenie, że Chuck naprawdę chce dla mnie dobrze.
I zwłaszcza, że przecież doskonale wiem, jaki Matt potrafi być...
Rozmowa z Chuckiem nad jeziorem kompletnie mnie rozbiła. Mam wrażenie, że ten człowiek przejrzał mnie na wylot, rozszyfrował każdą moją myśl i emocję...
A najgorsze jest to, że on ma rację.
Nie jestem szczęśliwa.
Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio byłam...
Chyba nad wybrzeżem i w klubie, z Chuckiem. Choć niekoniecznie chciałabym walczyć o szczęście takimi sposobami, jak tamtej nocy.
A wcześniej?
Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio, przed pojawieniem się Charlesa, czułam radość. Próbuję przywołać jakieś wspomnienia. Owszem, pojawiają się. Te sprzed wypadku.
Te z rodzicami i Lizzy. Ale żadne z nich nie wiąże się z Mattem, a jeśli nawet, to są tak odległe, że nie do końca potrafię je odtworzyć.
Nocami, kiedy nie mogę spać, dokładnie analizuję słowa Chucka i dochodzę do wniosku, że nie wiem, w którym momencie Matt aż tak się zmienił.
Gdy mieliśmy po siedemnaście lat, zdawał się nie widzieć poza mną świata. Często chodziliśmy na randki i widywaliśmy się ze znajomymi. Wtedy jeszcze traktował mnie normalnie.
Naprawdę nie wiem, dlaczego nie zauważyłam tego, jak się zmienia. Może to działo się stopniowo? Może właśnie niepozornie, bez wzbudzania moich podejrzeń, krok po kroku, tak, że zdołałam do tego przywyknąć i zaakceptować. Aż do teraz, kiedy to w końcu zaczynam się przebudzać, kompletnie nie poznając człowieka, z którym związałam się trzy lata temu.
Może to te rzekome narkotyki tak go zmieniły?
Czy naprawdę jestem aż tak ślepa?
Parskam ironicznym śmiechem, rzucając telefon na stół i chowając twarz w dłoniach.
Śniła mi się dzisiaj mama. Siedziała na naszej ławce na tarasie i uśmiechała się tak promiennie, jakby chciała dodać mi odwagi. Nie mówiła zbyt wiele, ale dla mnie wystarczająco.
Mam pozwolić sobie na szczęście. Mam w końcu przestać się bać, bo oni wcale mnie nie zostawili. Nie będę sama, nigdy. Zawsze będą przy mnie i zawsze będą mnie wspierać. Mówiła, że powinnam się odważyć podjąć właściwą decyzję...
Czy to znaczy, że powinnam przestać bać się Matta, jednocześnie przestając bać się życia bez niego?
Chuck ma rację... To mnie przytłacza, wyczerpuje, wyniszcza. On to robi... Matt.
Czy naprawdę to stwierdzenie musiało paść z ust kogoś innego, żebym w końcu to przed sobą przyznała?
Dodatkowo odważyłam się wpisać w internet rzeczy, o których wspomniał Charles.
Gaslighting – To zjawisko występuje, gdy ofiara przemocy emocjonalnej, fizycznej lub psychicznej tworzy silne emocjonalne przywiązanie do swojego oprawcy. Występuje ono szczególnie w relacjach, gdzie przemoc jest przeplatana okresami „dobrego traktowania" przez agresora. Ofiara może zaczynać wierzyć, że oprawca naprawdę się o nią troszczy, a przemoc jest tylko chwilowym incydentem. Gaslighting to forma psychologicznej manipulacji, w której agresor sprawia, że ofiara zaczyna kwestionować swoje własne wspomnienia, percepcję rzeczywistości, a nawet zdrowie psychiczne. Choć nie jest to bezpośrednio związane z uczuciami przywiązania do agresora, ofiara może w końcu zacząć wątpić w siebie do tego stopnia, że staje się emocjonalnie zależna od agresora, co w pewnym stopniu przypomina mechanizmy syndromu sztokholmskiego.
Wspaniale. Wiedziałam, że jestem popieprzona. Naprawdę powinni zamknąć mnie na oddziale bez klamek...
Czy jestem taką ofiarą? Nie jestem pewna, ale bardzo nie chciałabym nią być.
A benzodiazepiny? – Przy długotrwałym stosowaniu benzodiazepin może wystąpić otępienie umysłowe i fizyczne, problemy z pamięcią, zmniejszenie zdolności do samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji, uzależnienie fizyczne i psychiczne.
Na ulotce, którą czytałam, nie było aż tak drastycznych rzeczy.
Czy to ci wystarczy? – znowu huczy w mojej głowie. – Czy to wciąż za mało?
Muszę się wreszcie obudzić... Nie wiem, czy potrafię, ale mogę chociaż spróbować, prawda?
Okej, piszę do niego.
Mam wrażenie, że oszaleję, jeśli tego nie zrobię. Chcę się przekonać, jak zareaguje.
Wystukuję więc wiadomość, starając się, by wszystko brzmiało naturalnie. Pytam, jak tam w Vermont, i piszę, by pozdrowił mamę, a także że w zasadzie, to możemy porozmawiać na kamerce, bo chętnie bym ich zobaczyła.
Wysyłam sms'a i od razu przykładam dłonie do twarzy.
Cholernie się boję tego, co może wydarzyć się dalej.
Po godzinie ciągnącej się w nieskończoność, dostaję odpowiedź, a gdy ją czytam, moje usta dosłownie wyginają się w podkowę. Matt pisze, że są w Green Mountains i że słaby tam zasięg. Za to wraca jutro, cholernie się stęsknił i oczywiście pozdrowi mamę.
Przygryzam wnętrze policzka i zaciskam pięści, aż paznokcie pozostawiają półksiężyce na wnętrzu moich dłoni.
Albo świruję, albo on okłamuje mnie nawet w tej chwili.
Walczę ze sobą przez kolejne dwie godziny. Tym razem dlatego, że mam niesamowitą ochotę zadzwonić do jego matki, by zweryfikować wersję Matta.
Mam wrażenie, że zachowuję się teraz jak chorobliwie zazdrosna dziewczyna, o której później się mówi: "Moja ex była jebnięta".
Pieprzyć to.
Wybieram numer jego matki i zaraz marszczę brwi, bo w słuchawce natychmiast rozbrzmiewa komunikat, że nie ma takiego numeru. Jeszcze cztery miesiące temu składała mi kondolencje z tego numeru, więc co jest, do cholery?
Zanim zdążę się zastanowić, biegnę do domu naprzeciwko i wpadam przez drzwi. A potem... Wpadam na coś jeszcze.
To Chuck.
Obejmuje mnie w talii, chroniąc nas oboje przed upadkiem.
Jest blisko. Jest zdecydowanie za blisko.
Jest tak blisko, że dosłownie czuję jego oddech na swoich ustach. Jak najszybciej próbuję wyrwać się z tego paraliżu, który ogarnął moje ciało, gdy tylko Chuck zamknął mnie w swoich objęciach.
Odrywam swoje dłonie od jego nagiego torsu, nie mając pojęcia, jak się tam znalazły! Po czym wyrywam się z jego uścisku.
– Wybacz... – szepczę, poprawiając nerwowo kosmyk włosów. – Dlaczego nie jesteś ubrany? – naskakuję na niego, bo w momencie, w którym był tuż przy mnie, znowu poczułam coś, czego nie powinnam.
– Jestem w swoim domu, Parker – odpowiada z oczywistością. – Dodatkowo właśnie wyszedłem spod prysznica, bo byłem na boksie – wzrusza ramieniem i kieruje się do kuchni. – Więc ciesz się, że nie wpadłaś na mnie przed prysznicem – rzuca jeszcze.
Śledzę każdy ruch jego mięśni, kiedy przechodzi przez pomieszczenie w samych dresach i chwyta butelkę wody.
Okej, chyba potrzebuję wprowadzić jakieś zasady, by zachować zdrowy rozsądek.
Po pierwsze: nie patrzeć na Chucka, gdy nie jest kompletnie ubrany,
Po drugie: nie dotykać Chucka, gdy nie jest kompletnie ubrany, a najlepiej w ogóle go nie dotykać!
Po trzecie: nie patrzeć mu prosto w oczy,
Po czwarte: nie wyobrażać go sobie pod prysznicem,
Po piąte: nie wyobrażać go sobie na boksie.
– Bo się zakochasz – słyszę i wyrywam się z zamyślenia. Właśnie do mnie dotarło, że łamię zasadę numer jeden, dosłownie podczas jej ustalania. Wgapiam się w niego i widzę, że na jego twarzy zdążył się pojawić ten wkurzający uśmieszek. – Potrzebujesz czegoś? – mówi już zupełnie innym tonem, a w jego oczach świeci się autentyczna troska.
W momencie przechodzą mnie ciarki i łamię zasadę numer trzy.
Nagle zapomniałam, po co tu przyszłam.
– Czy twoja mama zmieniała niedawno numer? – pytam po chwili, z trudem przełykając ślinę.
Chuck przygląda mi się uważnie, zastanawiając się nad tym.
– Raczej nie. Jeszcze ostatnio miała ten sam, co zawsze – odpowiada obojętnie, ale ja unoszę brwi.
Nie spodziewałam się, że do siebie dzwonią. Sądziłam, że powie coś w stylu: "Rok temu miała ten sam, co dwa lata temu".
– Mógłbyś mi pokazać ten numer? – Chuck patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, ale kiwa głową i gdzieś znika.
Wykorzystuję to, że poszedł na górę prawdopodobnie po telefon, i przechodzę do salonu, gdzie na komodzie nadal leży portfel Matta.
Nie mam pojęcia czego szukam, ale coś każe mi to zrobić. Odwracam się jeszcze, upewniając się, że brunet przypadkiem za mną nie stoi, i otwieram portfel mojego chłopaka.
Nie ma tam żadnych dokumentów, dowodu ani prawa jazdy. Za to jest spory plik banknotów, a między nimi wciśnięta jakaś mała kartka. Chwytam ją w palce i przyglądam się jej z uwagą. Jest tam tylko numer telefonu i litera "A". Już kompletnie się nie zastanawiam. Nie walczę ze sobą. Po prostu chowam kartkę do kieszeni spodni i wracam do kuchni.
Chuck dosłownie w tej samej chwili schodzi na dół i bez słowa podaje mi telefon. Wyciągam więc swój i zaczynam przepisywać numer.
Jednak gdy wpisuję kolejną cyfrę, w podpowiedzi u góry wyświetla mi się kontakt do ich mamy. Znika dopiero, gdy wpiszę ostatnią.
Co jest, do cholery?
Wpisuję go jeszcze raz, i znowu dzieje się to samo.
Czuję, że moje ręce mimowolnie zaczynają się trząść, a do mojego wnętrza wdziera się panika. Nagle coś do mnie dociera.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz bladziej niż zwykle, Bambi – przenoszę wzrok na Chucka, który przygląda mi się uważnie.
– T–tak – odpowiadam słabo. – Dziękuję – wyduszam, gdy oddaję mu telefon.
Chuck nadal czujnie mi się przypatruje.
– Hope – jego ciepły głos każe mi spojrzeć w jego błękitne oczy. – Nie do końca wiem, co właśnie robisz, ale jestem z ciebie dumny – obdarza mnie lekkim uśmiechem, który powoduje, że po całym moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło.
Staram się odwzajemnić ten uśmiech, na tyle, na ile teraz potrafię, i zaraz wychodzę, nawet się nie żegnając.
Mam wrażenie, że on rozumie, że tę walkę muszę stoczyć sama. A przynajmniej spróbować.
Już w drodze do swojego domu wybieram numer do ich matki.
– Cześć, skarbie, co słychać? – w słuchawce rozbrzmiewa jej ciepły głos, podczas gdy zamykam drzwi wejściowe.
Mój puls automatycznie przyśpiesza. Kompletnie nie przemyślałam tego, co mam jej powiedzieć.
Jak mam zapytać, czy jest z nią Matt, nie martwiąc jej przy tym, gdy okaże się, że go tam nie ma?
– Dobry wieczór – zaczynam, siląc się na wesoły ton. – To ja chciałam zapytać, co u pani słychać. Dawno nie rozmawiałyśmy – mówię z przesadną słodyczą i przewracam oczami na tę bujdę, bo zwykle nie rozmawiamy ze sobą po kilka miesięcy, a widujemy się co najwyżej raz do roku.
– Wszystko w porządku, kochanie. Właśnie wróciłam do domu z długiego spaceru. Lepiej opowiadaj, co u ciebie – słyszę i analizuję jej słowa o spacerze.
– U mnie też w porządku. Wie pani, że Chuck nas odwiedził? – mówię i nieznacznie się uśmiecham, ściągając przy tym buty.
– Tak. Mówił już w tamtym miesiącu, że wybiera się do domu – czuję, że też się uśmiecha. Wręcz natychmiast moje brwi się unoszą. Nie sądziłam, że tak często ze sobą rozmawiają. – A co u Matta? Ten za to ostatnio się nie odzywa – zastygam na jej słowa.
– Nie dzwoni do pani? – pytam, wbijając wzrok w swoje stopy.
– Ostatnio rzadziej. Mówi, że jest zajęty przez studia. Mam nadzieję, że niedługo mnie odwiedzicie – na moją twarz właśnie wdarł się grymas histerii, a w głowie rozbrzmiewa potężny alarm.
– Tak, na pewno. Ja... Muszę kończyć. Przypomniało mi się, że muszę coś pilnie zrobić. Przepraszam – mówię chaotycznie i się rozłączam.
Jeszcze przez chwilę ściskam w dłoni telefon, by zaraz bezsilnie opaść na kanapę.
A więc jednak.
Ten buc mnie okłamał, a gdyby tego było mało, zmienił w moim telefonie jej numer tak, bym nie mogła tego sprawdzić.
I najwyraźniej nie jest zbyt mądry, jeśli myślał, że dzięki temu odpuszczę.
A może właśnie jest?
W końcu przecież nigdy wcześniej nie walczyłam o prawdę... Aż do teraz.
Nie zastanawiając się dłużej, wyciągam kartkę z tylnej kieszeni spodni, i wybieram zapisany na niej numer. Po trzech sygnałach odbiera jakaś młoda dziewczyna, z niezwykle anielskim i słodkim głosem.
Rozłączam się od razu.
Teraz już pozwalam spłynąć łzom, które wstrzymywałam od kilku godzin.
✧・゚: 。・゚゚✧✧・゚: 。・゚゚✧
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro