Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

HOPE


Kilka dni później czuję się chyba jeszcze gorzej niż wtedy, gdy wyznał mi prawdę.

Praktycznie nie śpię, nie jem, nawet na wzięcie prysznica brakuje mi sił. Długimi godzinami leżę w łóżku, jak sparaliżowana i cicho szlocham, bo już nawet nie mam energii, by głośno wyć. Robiłam to przez pierwsze dwa dni, gdy to wszystko zaczęło do mnie docierać.

Od kilku dni jedyne, co robię, to analizowanie każdego jego słowa i wyobrażanie sobie, jak naprawdę mogło wyglądać to, co się wtedy wydarzyło.

Gdybym tylko pamiętała coś więcej...

Wyobrażam sobie kłótnię rodziców, która na pewno miała miejsce. Widzę, jak tata zjeżdża ze swojego pasa i zahacza o inny samochód – o samochód Charlesa. A potem lądujemy na drzewie.

Następnie wyobrażam sobie, jak to samochód Chucka wjeżdża w nasz, a my uderzamy w drzewo. Przez niego.

Gdyby nie jego obecność na tej drodze, prawdopodobnie ten wypadek by się nie zdarzył, a moi rodzice wciąż by żyli...

Nie wiem, w co mam wierzyć.

Okłamywał mnie przez tak długi czas. Może jego wersja zdarzeń, również jest kłamstwem?

Chuck złamał mi serce. Zabrał mi rodziców.

A przecież miał być moim lekiem na każde zło. Przecież nim był! Jeszcze kilka dni temu mieliśmy razem wyjechać do Nowego Jorku, a potem mieliśmy oglądać pieprzoną zorzę polarną.

Mieliśmy być razem. Już zawsze.

To zabawne, jak łatwo można kogoś znienawidzić. To cholerna prawda, że od miłości do nienawiści jest tylko jeden krok.

Zrobił mi to samo, co Matt. Zniszczył mnie. Odebrał mi wiarę i nadzieję na lepsze jutro...

Tylko że przez Chucka rozpadam się właśnie na milion kawałków i czuję, że nie przetrwam tego rozrywającego mnie bólu.

Z tej sytuacji nie ma żadnego dobrego wyjścia. Człowiek, którego kochałam nad życie, pozbawił mnie rodziców, a teraz sam musi odejść.

Nie przeżyję kolejnej straty, ale chyba nie mam wyboru. Nie potrafię mu tego wybaczyć. Nie umiałabym więcej spojrzeć mu w oczy.

Myślę, że wolałabym, gdyby przyznał się do wszystkiego na samym początku. Wtedy nie byłoby szansy, bym pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Nigdy nie zakochałabym się w nim i teraz nie umierałabym z bólu.

Kolejna najważniejsza dla mnie osoba właśnie znika z mojego życia.

Zostanę całkiem sama...

Nagle przypominam sobie o Lizzy i postanawiam wybrać jej numer. Muszę jej o wszystkim powiedzieć, bo nie potrafię poradzić sobie z tym sama. Mam wrażenie, że jeśli nie przyjedzie i czegoś nie wymyśli, to zrobię coś naprawdę głupiego.

Będę martwa po raz trzeci, i pierwszy raz naprawdę.

Gdy Lizzy słyszy w swojej słuchawce moje zdławione "Przyjedź do mnie, błagam", od razu rusza w drogę.

Podnoszę się do siadu i przylegam plecami do zimnych barierek mojego łóżka, które jeszcze niedawno, w połączeniu z Chuckiem, dawało mi nieludzką przyjemność.

A teraz wywołuje jedynie coś w rodzaju agonii.

Podciągam kolana do brody, przymykam zmęczone oczy i trwam tak, póki w progu mojego pokoju nie pojawi się Lizzy.

– Chryste, jak ty wyglądasz – mówi przerażona i dwa kroki później przysiada obok mnie.

Jej komentarz rozbawia mnie na tyle, że mogłabym się teraz gorzko roześmiać, ale zwyczajnie nie potrafię.

Czuję jej przenikliwy wzrok na swoim ciele. Podnoszę ciężkie powieki, by na nią spojrzeć. Muszę naprawdę źle wyglądać, skoro na jej twarzy maluje się taka groza.

– Hope, co się stało? Co on ci zrobił? – pyta z przejęciem, a ja wzdrygam się na samą myśl, że to aż tak oczywiste, że jestem w takim stanie przez niego.

Blondynka z czułością gładzi mnie po włosach, a ja biorę kilka głębokich wdechów, by zamiast kolejnego wybuchu płaczu w końcu coś powiedzieć.

Nic z tego, gdy tylko próbuję zacząć, z moich ust wyrywa się głośny szloch. Staram się mówić mimo to. Mówię jej wszystko od początku do końca. Wszystko, co usłyszałam od Chucka, ale nie jestem pewna, ile z tego zrozumiała, przez moje zawodzenie.

– Ja pierdolę – szepcze bezradnie, gdy kończę swój rozpaczliwy monolog.

Widzę, że sama nie wie, jak się zachować, więc otacza mnie ramionami i zamyka w uścisku, a wtedy rozklejam się na dobre. Wyję z bólu, mając nadzieję, że nie pękną jej bębenki w uszach. A ona czeka. Czeka cierpliwie, bez słowa, aż skończę.

Po dobrej chwili wracam do stanu sprzed jej pojawienia się. Opieram brodę na kolanach i tempo wpatruję się w ścianę przed nami, a Lizzy nie przestaje ściskać mojej dłoni.

– Co teraz czujesz? – pyta niepewnie, z troską.

Zastanawiam się nad tym przez moment.

– Nie wiem, Lizzy. Naprawdę nie wiem... – mówię gorzko. Blondynka spogląda na mnie z współczuciem. – Czuję tak wiele, że nie umiem tego nazwać – marszczę brwi. – Chyba czuję ból rozrywający mnie od środka. Czuję zawód, niedowierzanie, gniew. Czuję się zraniona, jak nigdy, Lizzy – mówię cicho, a po moich policzkach spływają kolejne łzy.

Lizzy wypuszcza drżące powietrze i wiem, że też ma ochotę się rozpłakać, ale nie może mi tego zrobić, inaczej naprawdę sobie nie poradzę.

– A co teraz czujesz do niego? – pyta nieśmiało, a ja przełykam ślinę.

– Nienawidzę go – odpowiadam oschle.

– I? – słyszę i mam ochotę się roześmiać.

Skąd ona wie, że jest jakieś "i"?

– I kocham na zabój – uśmiecham się słabo, zaciskając zęby.

Po moich słowach nastaje długa cisza. Mam taki mętlik w głowie, że dosłownie słyszę myśli przebiegające przez mój umysł. Nie potrafię kłamać, że jedyne, co do niego czuję, to nienawiść. Chociaż bardzo bym chciała, nie potrafię.

– Myślisz, że jest szansa, że wy... – przerywam jej.

– Nie, Lizzy. Nie byłabym w stanie – kręcę przecząco głową, a Lizzy znowu głośno wzdycha, zabiera ze mnie dłoń i zaczyna bawić się swoimi palcami, jak zawsze, gdy chce coś powiedzieć, ale nie jest pewna, czy to dobry pomysł.

Zmusza mnie tym do zmarszczenia czoła.

– Co? – pytam krótko i patrzę na jej zmieszaną twarz.

Czy ona także coś przede mną ukrywa? Czy naprawdę nawet moja przyjaciółka skrywa przede mną jakąś tajemnicę?

Mam wrażenie, że zaraz zwariuję.

– Jest coś, co powinnaś wiedzieć – odpowiada słabo.

Moje serce natychmiast przyspiesza i znowu mam ochotę wybuchnąć płaczem. Nie wiem... chyba nie zniosę kolejnych bolesnych faktów wychodzących właśnie na jaw.

– Nigdy ci tego nie mówiłam. Nie myślałam, że kiedykolwiek to będzie miało jakieś znaczenie, bo w sumie... jakie miałoby mieć? Twoi rodzice umarli, ty byłaś w kompletnej rozsypce... – lustruje moją twarz w taki sposób, jakby chciała dodać: "W takiej, jak teraz". – Nie chciałaś o tym rozmawiać. Nie docierało do ciebie, co mówił szeryf. Nie było podejrzenia przestępstwa, więc nie chciałaś zobaczyć wyników sekcji, i ja to rozumiałam, bo przecież było jasne, że to był wypadek spowodowany z... waszej winy – mówi niepewnie i zaciska usta.

Spogląda na mnie skruszonym wzrokiem i mruga kilka razy.

– Pamiętasz, że moja mama miała wtedy zmianę w szpitalu?

– Oczywiście, że pamiętam – odpowiadam szorstko.

To w zasadzie ona pierwsza oficjalnie przekazała mi, że moi rodzice nie żyją.

Lizzy znowu milczy, więc przeszywam ją wyczekującym spojrzeniem.

– Chodzi o to, co mama powiedziała mi później. Powiedziała, że to nie tak, że twój tata wypił drinka, czy dwa piwa. On wypił dużo więcej i nigdy nie powinien wsiadać do tego samochodu, Hope – słyszę i teraz ja mrugam kilka razy. Można powiedzieć, że to wiedziałam. To znaczy, do tej pory myślałam, że tata rzeczywiście był lekko wstawiony i przez to zjechał z drogi. A teraz ona chce mi powiedzieć, że był kompletnie pijany? Przecież mój tata nie mógł być aż tak nieodpowiedzialny... – Tak wyszło z sekcji. W zasadzie mama nigdy nie powinna mi tego mówić.

– Do czego zmierzasz? – pytam oschle, bo nie do końca rozumiem, jakie to ma teraz znaczenie.

Nadal ciężko mi o tym rozmawiać, zwłaszcza w takich okolicznościach. A jeśli Lizzy próbuje mnie w tym momencie pocieszyć, to totalnie jej to nie wychodzi.

– Do tego, że to była wyłącznie jego wina, Hope – mówi, posyłając mi przepraszające spojrzenie.

Coś ściska mnie w piersi.

– Przecież Chuck powiedział coś innego – mamroczę.

W zasadzie już nie jestem pewna, co powiedział. Zaczynam wątpić w swój własny umysł. Wszystko zaczyna się mieszać i zlewać w jedną chaotyczną całość. Fakty przeplatają się z kłamstwami, sprawiając, że trudno mi je rozróżnić.

– Chuck powiedział coś innego, bo się o to obwinia i prawdopodobnie nie wie, jak wyglądało to naprawdę. Na pewno sam był wtedy w szoku. Chodzi o to, Hope, że pan Jones dokładnie stwierdził, że tam było to drugie auto. Zbadali ślady hamowania i prędkość, ten drugi samochód nie zrobił nic złego. Był środek nocy, nie było żadnych świadków. Nie szukali... Chucka, bo to nie on był sprawcą, lecz w tym przypadku ofiarą tego zdarzenia. Mógłby zostać oskarżony o nieudzielenie pomocy, ale w zasadzie jej udzielił – słyszę i nie dowierzam w to, co ona wygaduje.

Pan Jones to szeryf w naszym mieście. Nie miałam pojęcia, że tak to wyglądało. To małe miasteczko, wszyscy mnie tu znają i każdy wiedział, że bezpieczniej będzie nie poruszać przy mnie tematu wypadku. Tylko raz, w szpitalu, pytali mnie o to, czy coś pamiętam, ale ja nie pamiętałam w zasadzie nic. Ostatnie wspomnienie to kłótnia rodziców w samochodzie, a potem pisk i huk... Faktycznie o coś wtedy zahaczyliśmy, ale nigdy nie pomyślałabym, że to był inny samochód.

Tak, szeryf ze mną rozmawiał, ale z tego również niewiele pamiętam. On też patrzył na mnie tym spojrzeniem pełnym współczucia, które rozrywało mnie na strzępy. Ostatecznie powiedział to, co było jasne od początku – że to był wypadek. A potem dał mi coś do podpisania, ale wtedy, nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, by to przeczytać.

Wtedy chciał oszczędzić mi bólu, a teraz wszystkie tajemnice uderzają we mnie ze zdwojoną siłą.

– Moja mama mówiła, że to cud, że przeżyłaś. Zresztą, rozmawiałyśmy już o tym, wiesz, że to praktycznie niemożliwe, że twoje serce się zatrzymało, a potem samo z powrotem zaczęło bić – na jej słowa przechodzą mnie ciarki. Przez długi czas zastanawiałam się nad tym, czy w wynikach moich badań nie było jakiegoś błędu. – I wychodzi na to, że to nie cud cię uratował, tylko Chuck – czuję jej dłoń na swoim ramieniu.

Faktycznie, teraz nabiera to sensu.

Znowu nie potrafię powstrzymać gorzkich łez. Nagle na jaw wychodzą kolejne fakty, o których nie miałam pojęcia, a to dla mnie za dużo.

W mojej głowie zaczyna huczeć jedno pytanie:

"Czy to coś zmienia?"

Czy to, że prawdopodobnie to nie była wina Chucka, a dodatkowo dzięki niemu żyje, coś teraz zmienia?

Przez te wszystkie miesiące nawet się nie zająknął, że wie coś więcej na temat tego wypadku, a co dopiero, że w nim uczestniczył. Owszem, były chwile, gdy robił tę swoją minę – zmarszczone do granic możliwości brwi i mocno zaciśnięta szczęka. Ale byłam tak szczęśliwa, że w życiu nie przyszło mi do głowy, co próbuje mi powiedzieć.

Jego zachowanie nigdy nie wskazywało na to, że w jego umyśle siedzi coś tak strasznego. Przez długi czas był taki nonszalancki, wręcz butny. A potem... A potem najlepszy na świecie.

– Powiedział, że wystarczy jedno moje słowo i zniknie z mojego życia na zawsze. A ja powiedziałam nawet więcej, niż jedno słowo – odpowiadam cicho, a kąciki moich ust wyginają się w smutnym uśmiechu niedowierzania.

– Jego wóz nadal tu stoi – słyszę głos Lizzy, i czuję pojawiającą się na moim ciele gęsią skórkę.

Nadal tu jest, mimo że miał zniknąć?

Nie miałam pojęcia, bo tamtego dnia zasłoniłam wszystkie okna, by nie próbować chociażby zerknąć w tamtym kierunku.

Spoglądam na Lizzy z malującym się na mojej twarzy zaskoczeniem, a potem robię coś, co jest silniejsze ode mnie.

Z trudem podnoszę się z łóżka i chwiejnym krokiem podchodzę do okna, by uchylić materiał zasłony. Zamieram, gdy widzę tego cholernego Dodge'a, który stoi tam, gdzie zawsze, jak gdyby nigdy nic. Tak, jakby Chuck zaraz miał z niego wysiąść z wielkim bukietem polnych kwiatów i ruszyć w kierunku moich drzwi. Tak, jakby te wszystkie, ostatnie dni nie wydarzyły się naprawdę.

Postrząsam energicznie głową i odwracam się tyłem do okna, zaciskając palce na parapecie.

– A jeśli on był ze mną tylko przez wyrzuty sumienia? Jeśli chciał tylko spełnić daną moim rodzicom obietnicę? Chciał sprawić, żebym była szczęśliwa i zwyczajnie zaszło to za daleko? – wyrzucam z siebie.

Nie daje mi to spokoju. Boję się, że jego uczucia do mnie nie były prawdziwe.

W końcu dotarło do mnie, dlaczego tak często odwiedzał moich rodziców na cmentarzu. Dlaczego za pierwszym razem nie miał odwagi normalnie się ze mną przywitać.
Z wyrzutów sumienia. Z poczucia winy.

Może z tych samych powodów, ze mną był?

– Naprawdę w to wierzysz? – słyszę jej lekko pobłażliwy ton. – Widziałam was razem i uwierz mi, Hope, czegoś takiego nie da się udawać – przełykam głośno ślinę.

W zasadzie, po co się nad tym zastanawiam? Przecież nie zamierzam mu wybaczyć, nie zamierzam nawet z nim porozmawiać. Zwyczajnie nie potrafię.

– Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiała. Zawsze będę po twojej stronie i domyślam się, jak bardzo to dla ciebie ciężkie. Tylko że... pomyśl. On tak naprawdę zrobił więcej dobrego niż złego. Ten wypadek prawdopodobnie wydarzyłby się i bez niego na tej drodze. Wiem, że teraz jesteś zła, że tak mówię i wiem, że jesteś na niego wściekła. Jesteś rozżalona. Czujesz się oszukana i zdradzona, ale pomyśl, co będzie za jakiś czas. Za miesiąc, za pół roku, może za rok. Te negatywne uczucia z czasem wygasną, bo dotrze do ciebie, że mam w tym momencie rację. A on? Jego już nie będzie. Da ci to pieprzone słowo, bo taki właśnie jest. Wyjedzie, tak, jak chciałaś i więcej nie wróci, bo nie będzie widział szansy na to, że mu wybaczysz. Minie ten rok, czy nawet więcej... Co zrobisz, gdy on odpuści i kogoś pozna, a może nawet założy rodzinę? – słucham jej słów i aż ściska mnie w klatce piersiowej.

Nie chcę, żeby tak się stało.

Nie potrafię sobie wyobrazić kogoś innego przy jego boku. Przecież to miłość mojego życia, a nie jakiejś innej kobiety.

– Nie umiem teraz myśleć w taki sposób, Lizzy – mamroczę i pocieram dłonią czoło.

Naprawdę, w tym momencie te negatywne uczucia są silniejsze, wypełniają prawie cały mój umysł. Nawet jeśli to nie Charles spowodował nasz wypadek.

– Wiem. Przemyśl to sobie na spokojnie. Tylko serio, nie za długo. On jeszcze tu jest, bo prawdopodobnie ma resztki nadziei, ale co będzie, gdy nagle wyjedzie? Tak jak wtedy po szpitalu? – momentalnie spinam się na to wspomnienie. – Chodzi mi tylko o to, żebyś nie żałowała do końca życia... – po tych słowach mnie przytula, a ja nie mówię nic więcej.

Nie wiem, nie mam pojęcia, czy tak potrafię – spojrzeć trochę dalej, w przyszłość i zapobiec temu, co zaraz nastąpi.

Lizzy ma rację, on w końcu wyjedzie. Tego, że jest słowny nie można mu odmówić. Miał mnie już nigdy więcej nie zostawiać, ale tym razem, to ja rozkazałam mu to zrobić i wiem, że to zrobi. Zostawi mnie na moją własną prośbę. Nie będzie błagał mnie o wybaczenie, bo wie, że najpewniej mu go nie dam. Doskonale wie, co zrobił.

A ja, chyba jak najszybciej muszę podjąć jakąś decyzję. Sprawić, by został i walczyć o nasze uczucie, albo pozwolić mu odejść, łamiąc sobie tym serce.

Muszę zdecydować, zanim los zadecyduje za mnie...


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro