Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

HOPE


Gdy widzę jego, nieznany mi dotąd, wyraz twarzy, mimowolnie zaczynają pocić mi się dłonie.

Nie mam pojęcia, co się właśnie dzieje, ale czuję, że gdy już się tego dowiem, nie będę zadowolona.

Tylko dlaczego? Skoro jestem pewna, że ten człowiek by mnie nie skrzywdził, a przynajmniej nie zrobiłby tego umyślnie.

– Ja pierdolę – wyrywa się z jego ust i miesza z krótkim, desperackim śmiechem.

Obserwuję, jak przeciąga dłońmi po całej długości twarzy. Chyba nie wie, jak zacząć.

Splatam nasze palce i ściskam je nieznacznie, by dodać mu otuchy.

Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.

Chuck spogląda na moje usta i zaraz złącza je ze swoimi, zostawiając na nich kilka czułych pocałunków. Czułych, ale innych niż zwykle. Porównywalnych do tych z początku, kiedy każdy z nich mógł być tym ostatnim.

Czego takiego nie wiem, a właśnie mam usłyszeć? Niewiedza sprawia, że zaczynam się trząść.

Czy Chuck mnie zdradził? Okłamał w jakiejś ważnej sprawie? Jednak nie skończył z tymi brudnymi interesami? Może jest na coś chory? A może postanowił, że na dobre wróci do Nowego Jorku i teraz boi mi się o tym powiedzieć?

Setki scenariuszy przelatuje przez moją głowę, ale żaden z nich nie wydaje mi się możliwy.

– Rok temu zadzwonił do mnie Matt – zaczyna, a ja instynktownie zaciskam mocniej palce na jego własnych. – Znowu miał kłopoty. Już raz tak było, jakieś trzy lata temu. Wtedy też na chwilę tutaj wróciłem, żeby mu pomóc, ale my nie mieliśmy okazji się spotkać – podnosi na mnie wzrok, tylko na jedną, krótką sekundę.

Minę ma wręcz grobową, a oczy nagle zrobiły się jakieś puste.

Przechylam lekko głowę i nieznacznie unoszę kącik ust, dając mu tym znać, że słucham. Że jestem i będę go wspierać, niezależnie od tego, co zaraz usłyszę.

– Rok temu w środku nocy błagał mnie o pomoc. Przećpał masę koksu, przez długi czas brał go w kredyt. Pewnie bawił się z kumplami, jakby jutra miało nie być. Pieniądze od matki mu na to nie wystarczały, a nie chciał wziąć się za jakąkolwiek pracę, więc, jak zwykle myślał, że odegra się w pokera i tak spłaci swój dług. Jednak trochę się przeliczył – słyszę i dosłownie nie mogę uwierzyć, że tego nie zauważyłam.

Po raz kolejny uświadamiam sobie, że związek z Mattem to najgorsze, co mogłam sobie zrobić.

– „Chuck oni mnie zabiją, mam nóż na gardle. Chcą pięćdziesiąt tysięcy i pół kilo koksu. Dużo więcej, niż jestem dłużny, ale chcą mi dać nauczkę. Jestem pod ścianą. Błagam, pomóż, ostatni raz". Prawie płakał mi do słuchawki. Wtedy jeszcze miałem do niego resztki szacunku, więc powiedziałem, że potrzebuję jednego dnia i faktycznie następnego popołudnia wsiadłem w samochód i ruszyłem w drogę. Tutaj. – Chuck robi dłuższą pauzę, a ja mrugam kilka razy, nadal nie wiedząc, do czego zmierza.

Mogę się tylko domyślać, że po prostu w międzyczasie stało się coś złego. Tylko że nadal nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną.

– Było koło północy, gdy wjechałem do miasta. Wtedy zadzwonił do mnie Matt, prosząc, żebym załatwił to za niego. Był tak wystraszony, że nie był w stanie tam jechać i spojrzeć im w oczy. Wkurzyłem się, ale ostatecznie zawróciłem samochód i ruszyłem do ich miejscówki za miastem. Byłem tam, gdzie droga biegnie przez las. Chciałem zrobić to, o co mnie prosił i jak najszybciej się stąd zmyć. Naprawdę niewiele dzieliło mnie od osiągnięcia celu – Chuck prycha cicho i znowu spuszcza wzrok, a na jego twarzy pojawia się smutny uśmiech. – Matt napisał mi SMS-a z pytaniem, gdzie jestem. Odpisałem, że będę na miejscu za dziesięć minut. Odłożyłem telefon i nagle znikąd na moim pasie pojawił się samochód. Nie jechałem szybko, zwolniłem wtedy, żeby odpisać Mattowi, nie zdążyłem się jeszcze z powrotem rozpędzić. Za to tamten samochód uderzył w mój zderzak z takim impetem, że aż obróciło mnie w poprzek drogi. Zaraz usłyszałem ogromny huk gniecionej blachy i w sekundzie wyskoczyłem z samochodu. Nic poważnego mi się nie stało, ale z waszego samochodu nie zostało zbyt wiele. Zwłaszcza z maski, która wgniotła się w drzewo – słyszę i automatycznie wyswobadzam swoje dłonie z jego uścisku.

Natychmiast zaczynam się zastanawiać, czy dobrze usłyszałam, ale nim zdążę zapytać o cokolwiek, Chuck kontynuuje.

– Najpierw zobaczyłem twoich rodziców. Twoja mama nie była przytomna, chciałem pomóc twojemu tacie. Szyba była rozbita, ale nie mogłem otworzyć tych pieprzonych drzwi. On w końcu powiedział, że jesteś z tyłu, wiec momentalnie rzuciłem się do tylnych drzwi, które na szczęście ustąpiły. Zobaczyłem cię leżącą na tylnych siedzeniach. Nie miałaś zapiętych pasów, za to masę szczęścia, że nie wyrzuciło cię przez to z auta – słyszę i zamieram, mimo że mam wrażenie, że żadne z jego słów do mnie nie dociera.

Zupełnie, jakbym lewitowała gdzieś w otchłani, a ktoś próbował się przebić do moich uszu, do mojego wnętrza z bardzo dużej odległości. Ale to prawda, nie miałam wtedy pasów, dlatego do teraz sprawdzam po dziesięć razy, czy dobrze je wpięłam.

– Nie ruszałaś się, a szybko się okazało, że nie oddychasz. Byłem kurewsko przerażony. Zacząłem cię reanimować na tym siedzeniu, nawet nie wiedziałem, czy mogę cię przenieść, czy nie masz czegoś złamanego. W końcu poczułem, że zaczynasz oddychać, ale nadal nie odzyskałaś przytomności. Wróciłem do twoich rodziców, ale te pieprzone drzwi dalej nie ustępowały. Wszystko w środku wygięło się tak, że nie dostałbym się z tylnego siedzenia do przodu. Wróciłem biegiem do swojego auta po telefon i zadzwoniłem po karetkę. Widziałem, że twój tata odpływa i czułem się cholernie bezradny. Powiedziałem mu, że oddychasz, że pomoc już jedzie i że na pewno nic ci nie będzie. Wtedy on powiedział: „Zaopiekuj się nią. Spraw, żeby była bezpieczna i szczęśliwa. Obiecaj mi to". To było ostatnie, co od niego usłyszałem. Obiecałem mu to, Hope. Obiecałem, że o ciebie zadbam.

Chuck znowu przez chwilę milczy, a ja właśnie czuję, że po policzkach zaczynają spływać mi łzy.

Prosił mnie, bym mu nie przerywała i tego nie robię, ale nie dlatego, by uszanować jego prośbę, ale dlatego, że po prostu żadne słowa nie potrafią wydostać się z moich ust. Wszystko, co mogłabym teraz powiedzieć, ugrzęzło mi w gardle. I zasadzie, to nie wiem, jakie słowa w tej chwili byłyby odpowiednie.

– W oddali słyszałem sygnał karetki, która lada moment miała się pojawić, więc... nie myśląc dłużej, wsiadłem w samochód i zwyczajnie odjechałem. Karetka była coraz bliżej, policja pewnie też, a ja miałem w bagażniku pięćdziesiąt tysięcy lewej kasy i pół kilo koksu. Do tego sam, kilka dni wcześniej, brałem. Wiedząc, że już nie mam wam jak pomóc po prostu stamtąd zwiałem, bojąc się, że trafię do więzienia. Trafiłbym na długie lata, gdybym został z wami w tamtym miejscu. Pędziłem prosto do tych ludzi, a potem wróciłem do Nowego Jorku na jakimś autopilocie. Wtedy zdecydowałem, że z tym wszystkim kończę. Z tymi interesami, tymi ludźmi, że sam też już nigdy nic nie wezmę. Dopiero w mieszkaniu zauważyłem, że mam na sobie waszą krew. Już wtedy, gdy ją zmywałem, czułem się jak morderca. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Jak to w ogóle możliwe? Dlaczego mieliśmy aż taki niefart? – czuję, że na mnie patrzy, słyszę jego łamiący się głos, ale nie potrafię na niego spojrzeć.

Wgapiam się w swoje dłonie i obserwuję, jak zaczynają trząść się coraz mocniej. Nagle wszystko wróciło.

Pisk, huk, cisza.

Ciemność.

Moi martwi rodzice.

Ja niepotrafiąca się ruszyć.

Szpital. Pogrzeb. Tona bólu i litry łez.

– Później odważyłem się zadzwonić do Matta. Zapytać, co u was, by tak naprawdę dowiedzieć się, co z wami. Wtedy on powiedział o twoich rodzicach. Powiedział, że z tobą jeszcze nie jest najlepiej, ale że z tego wyjdziesz. Nie pojawiłem się na pogrzebie, bo nie potrafiłem. Nie byłem w stanie. Obwiniałem się o to, co się stało. Dalej się obwiniam. Podobno... twój tata nie był trzeźwy? – pyta, ale ja nie potrafię odpowiedzieć.

Nie potrafię się nawet ruszyć.

Mam wrażenie, że to, co właśnie się dzieje to zwykły sen. Koszmar.

– Tak słyszałem, ale nie wiem... Nie wiem, czy to ja zrobiłem coś nie tak. Czy przyświeciłem mu długimi, że zajechał mi drogę? Czy przed maskę wyskoczyło mu jakieś zwierzę? Nie wiem, czy to była moja wina i zastanawiam się nad tym do dzisiaj. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że muszę tu wrócić i dotrzymać danego słowa. Nie potrafiłem inaczej. Czułem, że jestem to winny twoim rodzicom i tobie. Naprawdę chciałem, żebyś była bezpieczna, szczęśliwa. A gdy zobaczyłem jaka jesteś smutna, złamało mi to serce. Miałem cię tylko pilnować, póki nie staniesz na nogi, póki nie przeżyjesz żałoby i nie ruszysz do przodu. Nie planowałem się w tobie zakochać, ale w którymś momencie zawładnęłaś moim życiem. Stałaś się dla mnie całym światem. Wiele razy chciałem ci powiedzieć, nie myśl, że łatwo mi było to przed tobą ukrywać. Ale naprawdę nie miałem pojęcia, jak to zrobić, a im bardziej zbliżaliśmy się do siebie, im nasza miłość stawała się większa, tym bardziej nie wiedziałem, jak ci to wyznać. Bałem się, że mnie znienawidzisz. Zresztą pewnie zaraz to zrobisz i wcale nie będę zdziwiony... Dałaś mi tyle szczęścia, Hope, że aż ciężko w to uwierzyć. Łudziłem się, że może nie będę musiał ci o tym mówić, w końcu jesteśmy tacy szczęśliwi... Zadawałem sobie pytanie, czy wyznanie ci tego cokolwiek teraz zmieni... – mówi i kątem oka widzę, że znowu przeciąga dłońmi po twarzy.

– Teraz, gdy znasz już całą prawdę, uszanuję każdą twoją decyzję. Wiem, że potrzebujesz czasu. Poczekam, ile będzie trzeba i jeśli postanowisz mi kiedyś wybaczyć, będę skakał ze szczęścia, Hope. Jeśli jednak właśnie mnie znienawidziłaś... powiedz słowo, a zniknę z twojego życia na zawsze. Będę musiał się do tego zmusić, ale zrozumiem, jeśli w tym momencie to nasz koniec – mówi drżącym głosem, a potem zapada długa cisza, której nie potrafię przerwać.

Nie mam pojęcia, jak długo żadne z nas się nie odzywa, ale przez długi czas słyszę jedynie bicie swojego serca. Każde jego uderzenie wydaje się dosłownie boleć. Czuję, jak ból wypełnia każdy zakamarek mojego wnętrza, sprawiając, że wszystko, co dotychczas wydawało się pewne, właśnie zaczyna się rozpadać.

Po jakimś czasie Chuck chce dotknąć mojej dłoni, ale cofam ją szybko, unikając jego dotyku. Próbuję przyswoić to, co właśnie usłyszałam, ale chyba nie potrafię.

To nie może dziać się naprawdę.

Przez Chucka zginęli moi rodzice?

Przecież to niemożliwe.

Nikt nigdy mi nie mówił, że był tam drugi samochód. Próbuję sobie przypomnieć. W zasadzie to ja nie chciałam nic więcej wiedzieć, nie chciałam z nikim o tym rozmawiać.

W końcu znajduję w sobie siłę, by na niego spojrzeć i w jego oczach widzę swoje własne, pełne rozpaczy. Spoglądam w nie dłużej, niż powinnam, aż w końcu widzę jedynie zamazane kontury jego sylwetki, bo kolejne łzy cisną mi się do oczu. Szybko odwracam wzrok, bo jednak nie potrafię na niego patrzeć, nawet jeśli łzy przysłaniają mi jego obraz.

To, co się właśnie dzieje, jest jakieś nierealne.

Niemożliwe.

Okłamywał mnie przez cały rok? Mamił mnie przez wiele miesięcy?

Nawet zdobył moje serce.

Zrobił to wszystko z litości i wyrzutów sumienia? Tylko dlatego, że dał słowo moim rodzicom?

– Wyjdź stąd – wyrywa się z moich ust i dopiero teraz do mnie dociera, w jakim jestem stanie.

Słyszę swój załamany głos i czuję mokre policzki i drżenie całego ciała.

Chuck na moje słowa poprawia się nerwowo, ale nie rusza się z miejsca.

– Nie słyszysz? Wyjdź stąd. Nie chcę cię więcej widzieć – mimo tego, jak się czuję, mówię tonem wypranym z emocji.

Czuję się, jakbym umarła po raz drugi – pierwszy raz z rodzicami, a teraz przez Charlesa.

Chuck jeszcze chwilę wbija we mnie swoje spojrzenie. Nie muszę patrzeć, żeby to wiedzieć, ale zaraz czuję, że podnosi się z łóżka i odsuwa się o krok.

– Czyli nie ma cienia szansy, że...

Nie wytrzymuję.

Teraz i ja wstaję i przechodzę w stronę szafy, by nerwowym ruchem szukać tam jakiegokolwiek pudełka. Gdy w końcu je znajduję, rozglądam się chaotycznie po pokoju i zgarniam wszystko, co wpadnie mi w ręce.

Zgarniam z komody komplet biżuterii, który mi kupił, i wrzucam go do pudełka. Kolejne są moje ulubione perfumy, potem pluszak, leżący na moim łóżku, którego wygrał dla mnie w wesołym miasteczku kilka tygodni temu. Następna jest jego szara bluza, w której uwielbiam spać, komplet bielizny z metką, której nie zdążyłam jeszcze założyć. Potem przeszukuję szuflady, w poszukiwaniu pliku naszych zdjęć, których, jak się okazuje, uzbierała się cała masa.

Ostatnia jest cholerna książka, którą dał mi na samym początku.

Wciskam mu to pudło w dłonie i pragnę, by zniknął mi z oczu. Nie chcę jego, ani żadnych wspomnień z nim związanych.

– Klucze – mówię jeszcze drżącym głosem, wyciągając dłoń w jego kierunku i wbijając wzrok w podłogę.

Przełykam ślinę, walcząc ze sobą, by nie wybuchnąć płaczem.

Nie teraz. Nie przy nim.

Mimowolnie widzę, że Chuck przytrzymuje karton jedną dłonią i powolnym ruchem przeszukuje swoją kieszeń, po czym wręcza mi moje klucze, które już raz mu zabrałam, a potem wręczyłam z powrotem.

Odbieram je od niego jak najszybciej i odsuwam się, jak oparzona, byleby tylko nie poczuć jego dotyku.

– Wynoś się stąd i nigdy tu nie wracaj – mówię chłodno i próbuję panować nad oddechem.

Nie robiłam tego już od dawna. Ataki kompletnie ustały, a teraz znowu robi mi się duszno, oddech się urywa, a tętno przyspiesza. Przez zamglony obraz widzę, że nadal stoi w tym samym miejscu.

– Kocham cię, Hope. Zawsze będę. I przepraszam – mówi słabo, odkłada pudło na komodę i w końcu wychodzi.

A ja trwam jeszcze chwilę w bezruchu, póki nie usłyszę zamykających się na dole drzwi.

Wtedy już na dobre dławię się własnymi łzami.

Człowiek, którego kocham najmocniej na świecie, zabił moich rodziców.


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro