Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

CHUCK


Chyba nadal do mnie nie dociera, że jej to powiedziałem.

Powiedziałem jej całą prawdę, którą starałem się ignorować przez ostatnie tygodnie, a ona mi nie uwierzyła.

Zresztą, nie wiem, czy się dziwię. W końcu są razem od trzech lat, a ja jestem jedynie sąsiadem, który zjawia się po pięciu i wygaduje jakieś brednie.

Z tym, że to wcale nie są brednie!

Odkąd dowiedziałem się, że są razem, przestałem potrafić tolerować zachowanie Matta. O jego ćpaniu i hazardzie wiem od dawna, w końcu dwa razy sam ratowałem mu dupę i nawet nie usłyszałem "Dziękuję".

Jego zdrady zauważyłem ostatnio. Wielokrotnie pokazał, w jaki sposób traktuje kobiety, ale wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że spotyka się z Hope. Niejednokrotnie przypadkiem słyszałem jego dwuznaczne rozmowy przez telefon, a potem widziałem, jak od niej wychodzi i znika gdzieś na całą noc.

Wtedy jeszcze nie składałem wszystkiego w całość.

Moja cierpliwość skończyła się wczoraj rano, kiedy zabawiał się z jakąś randomową laską u nas w domu.

Od razu kazałem mu z nią wypieprzać, nie chcąc myśleć, co by było, gdyby nagle wpadła tu Hope. Chociaż teraz wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdyby jednak to zobaczyła...

Już nie mogłaby nie wierzyć.

To był pierwszy raz, kiedy sprowadził inną dziewczynę pod nasz dach, a przynajmniej pierwszy, odkąd tu jestem.

Po Macie już od dawna spodziewam się samych fatalnych decyzji i działań, ale tym razem udało mu się mnie zaskoczyć. Nie sądziłem, że jest aż takim chujem.

Chwytam spory kamyk, który leży obok, i z impetem wrzucam go do jeziora, po czym opadam na plecy, na "naszej" skale.

Jest cholernie zimno, a chłód kamienia czuję nawet przez kurtkę.

Dosłownie czuję się jak gość, który sprzedał kumpli na policji, ale jej naiwność musi mieć jakiś umiar. Mam tylko nadzieję, że w końcu otworzy oczy i wyśle tego zjeba na drzewo.

Przymykam powieki, próbując pozbyć się poczucia winy. Bo, kurwa, w końcu to nie ja powinienem czuć się winny.

Pod moimi powiekami natychmiast maluje się widok jej zdezorientowanej i wystraszonej twarzy. Tych wielkich, brązowych oczu, w których można utonąć. Jej wilgotnych ust, które mam ochotę zassać za każdym razem, gdy przygryza wargę.

Kurwa.

Teraz przypomina mi się, gdy za gówniarza w tym samym miejscu, prosiła mnie, bym ją pocałował. To było tak absurdalne, że przez kilka dni byłem na nią wściekły, że to zrobiła. A teraz wyobrażam sobie dorosłą Hope, która prosi mnie o to samo.

Teraz zdecydowanie nie byłbym wściekły...

Kąciki moich ust wyginają się w ironicznym uśmiechu.

Sam jestem chujem.

Nigdy wcześniej nie straciłem głowy dla zajętej laski. A przy Hope ewidentnie coś mi odjebało...

Mimo że ani trochę nie żal mi Matta, to to, co ostatnio dzieje się między mną a Hope, zdecydowanie nie powinno mieć miejsca.

W jednej chwili słyszę czyjeś ciche kroki, które nagle ustają. Nie muszę otwierać oczu, żeby wiedzieć, że to ona. Niedługo potem dostaję tego potwierdzenie w postaci perfum, wdzierających się do moich nozdrzy i odbierających mi ostatnio zdolność logicznego myślenia.

Przyszedłem tu na piechotę, zostawiając wóz na podjeździe pod domem, więc nie ma szans, że zrobiła to świadomie i przyszła tu na miłą pogawędkę.

– Już się zbieram – mamroczę, dając jej tym znać, że nie musi się wycofywać.

– Zostań – odpowiada chłodnym tonem.

Chwilę później czuję, że kładzie się obok, ale w bezpiecznej odległości.

Przez długi czas nie słyszę nic, oprócz nieznacznego świergotu ptaków i szumu drzew, które ostatnio tracą liście w niesamowitym tempie. Po prostu tak leżymy, bez słowa.

I nawet teraz, gdy przez zamknięte powieki jej nie widzę, mam cholerną ochotę ją pocałować.

Podwójne kurwa.

Powinienem jak najszybciej stąd wyjechać i więcej nie wracać. Zresztą już miałem taki plan, ale myśl o jej rodzicach nie dawała mi żyć.

Obiecałem, że o nią zadbam. Że będzie bezpieczna i szczęśliwa. A jestem pewny, że przy Macie tak nie jest...

Nie mam pojęcia, co ostatnio dzieje się z Hope. Nie wiem, czy to przez stratę rodziców tak się zmieniła, czy może już od dawna jest taka zagubiona.

Zapamiętałem ją zupełnie inaczej i naprawdę chciałbym, żeby ta silna i uśmiechnięta dziewczyna wróciła.

Za każdym razem pęka mi serce, kiedy widzę jej smutne oczy, i jestem pewny, że Matt nie robi nic, żeby zamienić ten smutek w radość, więc zgodnie z obietnicą, chyba muszę zrobić to ja... Dla jej dobra.

Hope musi wreszcie zrozumieć, że związała się z nieodpowiednim człowiekiem, który powoli ją niszczy.

– Złożyłam papiery na studia – słyszę nagle, aż prawie otwieram oczy.

Z jakiegoś niezrozumiałego powodu czuję ulgę, że się odezwała. Mimo, że tak naprawdę w ogóle nie powinniśmy ze sobą rozmawiać, czy spotykać się, a już na pewno nie rzucać się na siebie jak zwierzęta.

– To świetnie – mruczę. Zastanawiam się przez chwilę czy coś dodać. – Na jaki kierunek?

– Dziennikarstwo – odpowiada, a ja unoszę brwi.

Cieszę się, że jest ambitna. Cieszę się, że się nie poddała.

– Brzmi świetnie – rzucam.

Jakoś nagle straciłem umiejętność rozmowy z nią.

Zamiast tego chętnie zamknąłbym ją w swoich ramionach albo zdarł z niej ubranie.

– To był ostatni dzwonek. Mam nadzieję, że mnie przyjmą – odpowiada nieśmiało.

– Na pewno. A nawet jeśli nie, to po prostu zaczniesz pracować w najbardziej znienawidzonym zawodzie rok później – odpowiadam bez emocji.

Hope przez chwilę nic nie mówi, mimo że mam wrażenie, że mogłaby się teraz lekko roześmiać, gdyby tylko nie była na mnie zła.

– Nie zamierzam pracować dla żadnego portalu plotkarskiego. Będę szukać poważnych tematów – odpowiada zdecydowanie.

Kiwam głową, mimo że prawdopodobnie tego nie widzi.

– Naprawdę się cieszę, Parker – mówię zupełnie szczerze.

– Myślisz, że sobie poradzę? – pyta, a w jej tonie znów słyszę niepewność.

– Oczywiście – odpowiadam bez wahania. – Po prostu spróbuj trochę bardziej sobie zaufać.

Nastaje chwila długiej ciszy, która zaczyna mi ciążyć, jednak nadal nie do końca wiem, jak z nią rozmawiać. Chciałbym wiedzieć, jak się czuje po tym, co wczoraj ode mnie usłyszała, i co zamierza z tym zrobić, mimo że w gruncie rzeczy to kompletnie nie moja sprawa.

Ale nie mogę odpuścić. Dałem im słowo.

– Przepraszam za to, co wczoraj powiedziałem, to znaczy, przepraszam, że musiałaś to usłyszeć – zaczynam zbyt niepewnie, niż zamierzałem.

Słyszę, jak wzdycha.

– Nie spodziewałam się, że możesz mnie tak okłamać, Chuck – mówi gorzko, a ja automatycznie marszczę brwi.

Serio, kurwa?

– Hope, ja nie kłamałem – teraz podnoszę się do siadu i na nią spoglądam.

Brunetka natychmiast robi to samo.

Dobrą chwilę walczymy na spojrzenia. Widzę, że jest zła, widzę, że prawdopodobnie nadal mi nie wierzy, ale widzę też jej iskrzące się oczy i nie jestem pewny, czy zaraz się rozpłacze, czy to przejaw zupełnie czegoś innego.

Przygląda mi się jeszcze przez moment, zupełnie jakby chciała wyciągnąć ze mnie prawdziwe motywy moich słów. Przygryza przy tym wargę, ale zaraz przestaje, jakby nagle coś sobie uświadomiła.

– Zapytałem cię kiedyś, czy jesteś z nim szczęśliwa – wyduszam, pragnąc, by odpowiedziała i wręcz prosząc, by nie twierdząco.

Hope odwraca wzrok, a jej piękna twarz przybiera smutny wyraz. Zaczyna nerwowo bawić się palcami, zdradzając tym samym jej wewnętrzny niepokój.

– Nie jesteś – odpowiadam za nią i wiem, że się nie mylę.

Hope zaciska powieki, jakby próbowała uciec przed rzeczywistością, lecz łzy, które w końcu zaczynają spływać po jej policzkach, zdradzają prawdę, którą mam nadzieję, przestanie w końcu ukrywać.

Opuszcza głowę, a jej dłonie bezwładnie opadają na kolana. Jest w niej coś rozdzierająco kruchego, jakby zaraz miała się rozsypać na kawałki. Każdy jej gest, każde drżenie ciała woła o pomoc, której najwyraźniej sama nie potrafi sobie dać.

– Ja... – zaczyna szeptem, maksymalnie skupiając na sobie moją uwagę.

Daję jej czas na zebranie się w sobie. Nie chcę jej spłoszyć, nie chcę, by znowu się wycofała, mimo że mam cholerną ochotę wykrzyczeć, żeby natychmiast rzuciła tego pojeba. Że nie jest jej wart, że ją niszczy i że codziennie zabija w niej cząstkę tej wspaniałej dziewczyny, którą nadal jest.

Mam kurewską ochotę ją przytulić.

Zagarnąć do siebie i zamknąć w swoich ramionach. Poczuć jej drobne dłonie oplatające mój kark, poczuć ciepło jej ciała przylegającego do mnie w idealny sposób... Jak ostatnio.

– Zostanę całkiem sama... – słyszę jej drżący głos i mam wrażenie, że ostatkiem sił powstrzymuje wybuch płaczu.

Marszczę czoło na jej słowa. Dopiero teraz widzę, jak głęboko ją to dotyka.

– Rodziców już nie ma... Od czterech miesięcy budzę się z myślą, że gdy zejdę na dół do kuchni, zastanę tam mamę, przygotowującą dla nas śniadanie i tatę, który krząta się po domu, szykując się do pracy. Ta myśl znika w sekundzie, jak mydlana bańka. Zostaję tylko ja i ten pieprzony, wielki dom. – widzę łzy spływające po jej policzkach, które łamią mi serce.

Mam zamiar ją przytulić. Nie mogę patrzeć na rozdzierający ją smutek, ale gdy tylko minimalnie się poruszam, ona gwałtownie się prostuje i szybko przeciera twarz wierzchem dłoni, najwyraźniej próbując dać mi tym do zrozumienia, że mam się nie zbliżać.

– Lizzy zaraz wychodzi za mąż – kontynuuje, mimo mojego zaskoczenia. – Jej narzeczony jest z Nevady, i wiem, że chce tam wrócić – pociąga nosem. – To cholerny drugi koniec kraju! Dwa pieprzone tysiące mil! Pięć godzin lotu! Wliczając czas na lotnisku, to pół dnia... – słyszę jej histeryczny śmiech.

Nie miałem pojęcia, że tak to wygląda. Że Lizzy prawdopodobnie się przeniesie i że Hope aż tak bardzo to przeżywa.

W zasadzie to nie mam pojęcia o niczym, co siedzi w jej głowie i zakłóca jej spokój.

– Ty też w końcu wyjedziesz – dodaje, uśmiechając się posępnie. – Nawet nie liczę na to, że będziesz bez końca kosić mój trawnik, czy walczyć z awariami prądu w moim domu... – prycha nosem i ponownie wyciera oczy.

Tymi słowami zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Wiem, że ma rację. Nie miałem zamiaru spędzać tutaj aż tyle czasu, dopóki nie zobaczyłem, w jakim jest stanie. Ale nie sądziłem, że bierze pod uwagę moją obecność w swoim życiu. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nic tu po mnie.

Kurewsko boli mnie fakt, że ona ma rację. Nie zostanę tu na zawsze. To nie tutaj mam swoje życie.

– Jeśli tylko będziesz chciała mnie odwiedzić, to zapraszam, Bambi – posyłam jej blady uśmiech. – Samochodem to niecałe siedem godzin, a samolotem tylko godzina. – wzruszam ramieniem. – Co prawda nie mam ogrodu, ale mogę uraczyć cię balkonem, na którym możemy postawić jakiś rozpadający się, podwieszany fotel, podobny do twojego. A widok z balkonu też jest całkiem niezły – staram się wywołać choć cień uśmiechu na jej twarzy, ale bezskutecznie.

– Kto mi zostanie, jeśli nie on? – pyta z wyrzutem, prawdopodobnie ignorując każde słowo, które przed chwilą powiedziałem. – Rodziców nie ma, Lizzy nie będzie, ciebie też. Kto mi zostanie, jeśli nie on, Chuck? – powtarza, spoglądając na mnie załzawionymi oczami. – Myślisz, że nie wiem, że nasz związek nie jest idealny? Żaden nie jest! Ale przynajmniej mam poczucie, że ktoś jest obok...

Wzdycham ciężko, rozumiejąc i jednocześnie nie rozumiejąc jej toku myślenia.

Jasne, że nikt nie chce być sam. Jasne, że fajnie mieć kogoś obok, ale tylko wtedy, gdy ta osoba nas nie krzywdzi! Więc, kurwa, dlaczego ona aż tak kurczowo się go trzyma?

– Może idealne związki nie istnieją, ale ty zasługujesz na coś znacznie lepszego, Hope – mamroczę, wbijając wzrok w jej czekoladowe tęczówki. – Miłość powinna dodawać ci sił, sprawiać, że możesz wszystko, że wstajesz z uśmiechem i z nim zasypiasz. Prawdziwa miłość nie powinna być źródłem stresu czy bólu, a wsparcia i radości. Nie powinnaś czuć się przytłoczona, a podniesiona na duchu, nie zmuszona do znoszenia ciężaru, lecz wspierana w każdej chwili. Hope, nie zatracaj się w czymś, co tylko cię rani. Zasługujesz na relację, która cię inspiruje i motywuje, a nie na taką, która cię wyczerpuje...

Kurwa. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że takie słowa padną z moich ust, to bym go wyśmiał. W zasadzie mam ochotę wyśmiać sam siebie, bo co ja mogę wiedzieć o tym, co właśnie wygaduję.

Mówię to tylko dlatego, że Hope naprawdę zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Czuję, jak moje serce przyspiesza, gdy widzę, że wyraz jej twarzy minimalnie się zmienił. Spogląda na mnie z uwagą i tą swoją niesamowitą wrażliwością.

Mam wrażenie, że w jej oczach pojawiły się iskierki nadziei.

Muszę wykorzystać tę okazję i powiedzieć jej jeszcze jedną rzecz, która nie daje mi spokoju, zanim Hope znowu ucieknie.

– I proszę cię, nie bierz tych tabletek – mówię, widząc, jak jej wzrok momentalnie staje się czujny.

Doskonale wiem, skąd Matt je bierze. Doskonale wiem, że ta dawka jest dla niej za duża. Tylko nie mam jebanego pojęcia, dlaczego ona jeszcze ich nie wyrzuciła. Myśl, że ufa temu kretynowi, rozrywa mnie na strzępy.

– To, co zażywasz, może zmniejszać zdolność do samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji, Hope. Może nie uwierzysz, ale przez te tabletki uzależniasz się nie tylko od nich, ale i od niego... – mówię ostro. – A jemu najwyraźniej jest to na rękę...

Hope prostuje się jeszcze bardziej, mocno zaciskając usta i pięści.

Mam nadzieję, że nie przesadziłem...

– Poczytaj o tym. I o gaslightingu też – dodaję niechętnie, bo na samą myśl o tym ogarnia mnie furia. – On tobą manipuluje. Sprawia, że jesteś od niego zależna, nieważne, co by zrobił – naprawdę silę się na spokojny ton, ale słabo mi to wychodzi.

Strzelam też w ciemno, bo w zasadzie nie wiem, jak on ją traktuje, gdy są sami, ale coś mi mówi, że znowu się nie mylę.

Po jej policzku spływa kolejna łza.

– Pomogę ci, tylko zrób ten pierwszy krok – mówię cicho, wciąż nie mogąc pozbyć się tego palącego pragnienia, by ją przytulić.

Chciałbym sprawić, żeby w końcu poczuła się bezpieczna. Żeby czuła się tak, jak na to zasługuje.

Obserwuję, jak zakłada za ucho niesforne kosmyki włosów, które rozwiewa jej wiatr. Wiem, że jest wyczerpana tą rozmową. I nie wiem, jak inaczej mogę jej pomóc.

Nagle brunetka gwałtownie wstaje, błądząc mglistym wzrokiem po tafli wody jeziora.

– Muszę pomyśleć, Chuck – odpowiada po chwili, łamiącym się głosem.

Kiwam głową, mimo że nawet na mnie nie patrzy, i rzucam kolejny kamyk do wody, który sprawia, że Hope mruga kilka razy, jakby wracając do rzeczywistości.

– Muszę pomyśleć. W samotności – dodaje, po czym zwyczajnie mnie zostawia.

Mam wrażenie, że ten chwilowy spokój między nami właśnie zniknął, a nić porozumienia chyba znowu się przerwała.

Potrójne kurwa.


✧・゚: 。・゚゚✧・゚: 。・゚゚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro