Rozdział 17
HOPE
Dlaczego jest na mnie taki zły, do cholery?!
W uszach nadal dźwięczy mi huk drzwi Dodge'a, które zamknęłam dosłownie przed chwilą. Ten huk miesza się z absurdalnymi pytaniami Chucka oraz moimi niemymi, niezrozumiałymi dla mnie samej odpowiedziami.
Wszystko to sprawia, że kręci mi się w głowie.
Czy Matt dobrze mnie traktuje? Czy jestem z nim szczęśliwa?
Tak...
Nie...!
Ja...
Po prostu nie chcę, żeby kolejna osoba zniknęła z mojego życia. Tylko tyle.
Czy nie ma żadnego wyjścia z tej sytuacji?
Takiego, w którym Matt byłby, kiedy go potrzebuję, ale nie ranił tak bardzo?
Jestem pieprzoną egoistką... i on też jest egoistą. Może właśnie dlatego wciąż jesteśmy razem.
Dlaczego Charles jest na mnie taki zły?!
Jestem pewna, że on nieraz próbował jakiegoś gówna i na pewno ma więcej na sumieniu niż ja.
Zachowuje się tak, jakbym nadal miała dwanaście lat i dwa kucyki.
Wciąż stoję na werandzie, zupełnie przemoczona i niezdolna do wejścia do środka. Mimo przylegających do mojego ciała i niesamowicie zimnych od deszczu ubrań, w moim wnętrzu aż się gotuje. Moja krew wrze od niezrozumiałej adrenaliny, emocji i paraliżującego strachu.
Wpatruję się w jeden punkt, bezwiednie kręcąc głową.
Dlaczego jest aż tak zły?
I dlaczego dopiero teraz pyta o Matta...
Dlaczego akurat po tym cholernym pocałunku?
Przecież to jasne... Pewnie nie może uwierzyć, że jestem taką zdradliwą suką. On przecież nie wie, co zrobił mi jego brat, i już raczej mu tego nie powiem. Nie uwierzyłby. Pomyślałby, że wymyślam jakieś bajki, żeby usprawiedliwić swoje zachowanie.
Analizuję jego pytania, próbując doszukać się w nich ironii.
"Dobrze cię traktuje? Jesteś z nim szczęśliwa? Jeśli tak, to po jaką cholerę mnie pocałowałaś?"
Na pewno tak myśli.
A co, jeśli odpowiedziałabym na te pytania przecząco? Co wtedy zrobiłby Charles?
Nie mogę znieść, że traktuje mnie zupełnie inaczej.
Już wolałam go jako irytującego dupka niż obrażonego, naburmuszonego mięśniaka.
Oblewa mnie zimny pot, gdy nagle uświadamiam sobie, że nadal nie mam pewności, czy nie powie o tym wszystkim Mattowi.
A teraz, gdy jego nastawienie do mnie diametralnie się zmieniło...
Teraz kiedy jest wściekły o to, że brałam to świństwo, i pewnie jeszcze bardziej o to, że go pocałowałam...
Pewnie teraz myśli, że jestem podła. Pewnie jest wściekły, że zrobiłam Mattowi coś takiego, mimo że nie wie, co Matt zrobił mnie...
A może myśli, że w taki sposób chciałam odegrać się na Macie? Że był tylko częścią mojego planu, by zranić jego brata?
Nie, wcale tak nie było. Nie wiem, co mnie napadło, ale naprawdę przez ten krótki moment nie myślałam o Macie. Liczył się tylko Chuck, i to jest dopiero chore!
Ja jestem chora!
Powinni zamknąć mnie w psychiatryku zaraz po pogrzebie rodziców.
On mu powie...
Czy może mu powiedzieć ze zwykłej złośliwości?
Dlatego pytał, czy jestem z nim szczęśliwa? Bo nie może pojąć, dlaczego go pocałowałam, skoro jestem w szczęśliwym związku?
Chryste, on mu powie...
Robię krok do tyłu, a potem kolejny. Biegnę do jego domu, przedzierając się przez strugi deszczu.
Wiem, że Matta nie ma, więc tym razem musi się udać. To moja jedyna okazja i nie mogę jej spieprzyć. Matt nie może się dowiedzieć! Na samą myśl o tym, co mógłby zrobić, gdyby wiedział, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze, a lodowaty strach ściska mnie za gardło.
Serce bije jak oszalałe, a żołądek zaciska się, jakby ciążył na nim bolesny supeł. Tak cholernie się boję, że Chuck nawet nie będzie chciał mnie wysłuchać.
Jestem już pod jego drzwiami. Dosłownie przez ułamek sekundy biję się z myślami, czy dobrze robię i czy powinnam przekroczyć próg tych drzwi. Jednak te nagle się otwierają, a silne dłonie oplatające moje ramiona dosłownie wciągają mnie do środka.
W jednej chwili zostaję przyparta do ściany i kompletnie pozbawiona możliwości jakiegokolwiek ruchu.
Nie mam pojęcia, co się właśnie dzieje, ale czuję jego usta na swoich.
Czuję ich ciepło. Jego ciepło.
Przywiera do mnie całym ciałem i wpija się we mnie zachłannie, obejmując rozgrzanymi dłońmi moją mokrą od deszczu twarz.
Nie wiem, dlaczego, nie wiem, po co, ale znowu oddaję mu ten pocałunek.
Znowu czuję to, co wtedy. Czuję żar. Ogień. Pasję.
Czuję rozkosz.
Znowu kręci mi się w głowie, mimo że przecież jestem kompletnie trzeźwa. Mimo że nie jestem pijana ani pod wpływem żadnych środków. Dlaczego więc czuję się jak na kompletnym haju?
Towarzyszy mi to samo palące uczucie, ta sama myśl, co wtedy – że nie chcę, by to się kończyło.
Już kompletnie pozbawiona zdrowego rozsądku, zarzucam mu ręce na szyję i przyciągam jeszcze bliżej, choć... chyba już bliżej się nie da.
Błądzę opuszkami po jego ciepłym karku i mokrych od deszczu włosach.
Chuck pieści językiem moje wargi tak chciwie i zmysłowo, że dosłownie powstrzymuję się, żeby nie westchnąć z rozkoszy.
Mam wrażenie, że gdyby nie przyparł mnie do ściany, to zwyczajnie zawaliłoby mnie z nóg.
Chociaż w zasadzie już mnie zwaliło. To jak mnie całuje. Jak mnie dotyka.
I już nie mogę zrzucić tego na procenty, czy inne używki.
Rozsądek powoli zaczyna przebijać się przez wir emocji, których właśnie doświadczam. Ale chyba tylko dlatego, że to, co teraz czuję – równie mocno jak wtedy – nagle zaczęło mnie po prostu przerażać.
– Chuck, przestań! – otrzeźwia mnie na dobre.
Błyskawicznie go od siebie odpycham.
Wbijam w niego zdezorientowane spojrzenie, a on robi to samo. Przez chwilę nie słyszę nic, z wyjątkiem naszych szybkich oddechów.
– Co ty robisz? – wyduszam w końcu, nie ukrywając wyrzutu.
Każdemu innemu wymierzyłabym teraz policzek, ale... jemu nie potrafię.
Doskonale widzę, jak na mnie patrzy. Jest zdziwiony, ale i jakby przejęty tym, co właśnie zrobił.
– Myślałem...
Co takiego?
Czuję narastający niepokój, wyczekując jego odpowiedzi.
– Nie po to tu przyszłaś? – zamieram.
Myślał... Myślał, że...
Chryste.
Nagle zalewa mnie fala dziwnego uczucia. Jak gdyby istniała jakakolwiek szansa, że on ma rację. Że nie tylko po to tu przyszłam. Że potrzebowałam się upewnić również w zupełnie innej kwestii...
Jestem popieprzona.
Na jedną krótką sekundę przymykam oczy, jak gdyby to miało sprawić, że ta całkowicie absurdalna myśl zwyczajnie zniknie.
– Przyszłam, bo chcę mieć pewność, że nie powiesz nic Mattowi – odpowiadam drżącym od emocji głosem, ale zgodnie z prawdą!
Chuck wpatruje się we mnie jeszcze przez moment, a zaraz na jego twarz wkrada się dobrze znany mi uśmiech – kpiący i przepełniony drwiną.
Mimo tego uśmiechu, znowu jest niewzruszony i już nie wiem, co to oznacza.
Że mogę być spokojna, bo to nic dla niego nie znaczyło? Czy że powie Mattowi z czystej złośliwości?
– Chuck! – grzmię zniecierpliwiona i kompletnie zawstydzona tą całą sytuacją.
– Dlaczego nic nie mówiłaś, że jesteście razem? – pyta, a pojedynczy mięsień na jego twarzy drga.
Słucham?!
Robię wielkie oczy.
– Nie wiedziałeś? Matt ci nie mówił? – jestem w szoku. Znowu robi mi się słabo.
Jak to możliwe? To w ogóle jest możliwe?!
– No wiesz, nie jesteśmy zbyt blisko – mówi, jakby od niechcenia i już na mnie nie patrzy.
Za to chwyta za klamkę.
– Nie zauważyłeś? – pytam cicho, bo przecież mieszkają ostatnio pod jednym dachem.
Przecież jesteśmy sąsiadami, a Matt mimo wszystko u mnie bywa, a ja sporadycznie bywam też tutaj. Przecież muszą zamieniać ze sobą chociażby kilka słów. Przecież mają wspólną matkę, która wie o naszym związku, chociaż nie mam pewności, czy Chuck ma z nią jakikolwiek kontakt.
Jak to możliwe, do cholery?
– Jakoś nie wyglądacie jak para roku. Nie zachowujecie się jakbyście byli razem – wzrusza ramieniem i momentalnie daje mi tym do myślenia.
Milknę na chwilę, analizując każdą sytuację, w której widział nas razem.
Ma rację, nie było ani jednego momentu, w którym w jasny sposób mógłby dostrzec, że jestem z Mattem. To w sumie... dziwne.
– Uważaj na niego, Hope – dodaje twardo, na nowo przenikliwie wpatrując się we mnie.
Na mojej twarzy maluje się jeszcze większe zaskoczenie.
Mam uważać? Co to właściwie znaczy?
Co to znaczy w ustach Chucka?
Potrząsam głową, postanawiając zignorować, to niepokojące ostrzeżenie. W końcu nie po to tu przyszłam.
Cholera!
Nie przyszłam tu po to, by przypierał mnie do ściany i całował w taki sposób! I nie przyszłam po to, by wysłuchiwać jego przestróg!
– Chuck, obiecaj mi, proszę, że mu nie powiesz – patrzę na niego błagalnie. – Nie mów mu o naszym pocałunku – brunet spogląda na mnie z uniesioną brwią, a ja wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na to, co powie.
– Okej, o którym? – pyta ze sztucznym uśmiechem. – Tym pierwszym, drugim czy trzecim? – wylicza na palcach, a we mnie wzbiera się złość i frustracja, że w takim momencie potrafi się ze mną droczyć.
– O żadnym! – cedzę przez zęby, po czym jednym gwałtownym ruchem zrzucam z klamki jego dłoń, która jeszcze przed chwilą gładziła mój policzek.
I wychodzę.
Zwyczajnie nie mam na to siły.
✧・゚: 。・゚゚✧✧・゚: 。・゚゚✧
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro