Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

CHUCK


Po około czterdziestu minutach postanawiamy wejść do pierwszego lepszego hotelu, który napotykamy na naszej drodze.

Hope czeka na małej hotelowej kanapie przy recepcji, podczas gdy ja idę zapytać o wolne pokoje. Jest dosyć późno i mam szczerą nadzieję, że coś mają, bo inaczej naprawdę nie wiem, co z nią zrobię. Chyba pójdziemy wtedy na jakiś nocny pociąg, chociaż nie mam pewności, czy nie boi się nimi jeździć, tak jak samochodami.

Po krótkiej rozmowie z recepcjonistką, z nietęgą miną wracam do brunetki, która wlepia we mnie oczy pełne nadziei.

- Mają jeden wolny pokój - widzę, jak oddycha z ulgą. - Z jednym łóżkiem - dodaję i obserwuję jej reakcję.

Znowu przygryza wargę, wyraźnie zastanawiając się nad tym.

– Weźmy go – mówi w końcu i wstaje, poprawiając włosy nerwowym ruchem.

- Jesteś pewna? Możemy znaleźć coś innego. Ewentualnie będę spać na podłodze - rzucam, zapewniając, że to nie problem.

- Jestem pewna. Weźmy go - powtarza słabo.

Lustruję ją spojrzeniem. Wygląda na niesamowicie zmęczoną. Pewnie stres ją tak wykończył. Natychmiast uderza mnie myśl, że to moja wina.

Zatem, za zgodą Hope, kilka minut później jesteśmy już w niedużym, schludnym pokoju, który faktycznie ma tylko jedno, średniej wielkości łóżko.

- Idę pod prysznic - oświadcza od wejścia i zaraz znika za drzwiami łazienki, a ja zastanawiam się, czy serio tak pilnie potrzebuje się wykąpać, czy po prostu zamierza tam płakać, tak żebym tego nie widział.

Rzucam się na łóżko, póki mogę z niego skorzystać i splatam obie dłonie na czole.

Kurwa.

Chciałem tylko trochę poprawić jej humor, a skończyło się kompletnym rozpierdolem.

Wzdycham ciężko i uświadamiam sobie, że sam jestem potwornie zmęczony, choć pewnie nie bardziej niż Hope.

Jest ostatnio tak cholernie smutna, że aż czuję się nieswojo. Pamiętam ją jako dziecko i jako nastolatkę - zawsze była uśmiechnięta, nawet wtedy, gdy potwornie jej dokuczałem.

- Już - Hope, w białym szlafroku, wychodzi z łazienki szybciej, niż bym się tego spodziewał.

- Znalazłam szlafrok. Chyba będzie dziś moją piżamą - oświadcza już trochę pogodniejszym tonem, ale zdradzają ją czerwone od płaczu policzki.

- Brzmi zajebiście. Jest jeszcze jeden? - pytam i sprawnie podnoszę się z łóżka.

Brunetka kiwa twierdząco głową i mija mnie, a potem ładuje się do łóżka, szczelnie przykrywając kołdrą.

Znikam w łazience i pierwsze, co widzę, to jej czarne stringi zawieszone na kaloryferze. Przełykam głośno ślinę, bo nie byłem na to przygotowany.
Okej, przynajmniej dba o higienę. Próbuję już tam nie patrzeć i znikam pod prysznicem.

Od kiedy ten gówniarz nosi taką bieliznę?

Przegapiłem jej całe dorastanie.

Pamiętam ją jako smarkulę, która w wieku czternastu, czy piętnastu lat nadal była płaska z obu stron i nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że kiedyś stanie się kobietą. Tymczasem, gdy pierwszy raz zobaczyłem ją po tylu latach, ledwo ją rozpoznałem. I cholera, dosłownie, jak to się mówi - kiedy jedne dziewczyny stały w kolejce po śliczną buźkę, inne po zajebiste kształty, a jeszcze inne po długie, zgrabne nogi, ona chyba zajęła sobie miejsce w tych wszystkich kolejkach jednocześnie.

Wychodzę spod prysznica najszybciej, jak się da i idę w ślady brunetki, zgarniając z wieszaka szlafrok i zarzucając go na siebie.

Gdy wychodzę z łazienki, rzucam przelotne spojrzenie w jej stronę. Hope leży w łóżku, odwrócona twarzą w moim kierunku, zakopana w pościel tak, jakby właśnie przyszła zima stulecia.
Podejrzewam, że ta cała sytuacja jest jej jeszcze bardziej nie na rękę, niż mnie.

Biorę wolną poduszkę, jakiś koc z krzesła obok i układam je sobie na podłodze. Przechodzę jeszcze przez pokój, by zgasić główne światło i zapalić małą lampkę na stoliku obok krzesła.

Jej ślepia wpatrują się we mnie intensywnie, póki nie straci mnie z pola widzenia.

Teraz już na dobre zajmuję swoje miejsce i próbuję się ułożyć tak wygodnie, na ile jest to możliwe. Jednak już po chwili zdaję sobie sprawę, że jest to kurewsko niemożliwe, więc kładę się zwyczajnie na plecach, a dłonie umieszczam na klatce piersiowej.

Zamykam oczy, próbując się odprężyć i jednocześnie zaplanować w jaki sposób możemy jutro wrócić do domu.

- Chuck? - słyszę jej niepewny głos i momentalnie otwieram powieki.

- Bambi? - naśladuję jej ton.

Cisza.

- Możesz spać w łóżku, jeśli chcesz... - kontynuuje nieśmiało. - Po mojej dzisiejszej akcji nie mam sumienia skazać cię na spanie na podłodze - kąciki moich ust lekko się unoszą.

Przez dobrą chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. W zasadzie sam nie wiem, czy chcę spać z nią w jednym łóżku.

- Łóżko jest duże, a my dorośli. Przecież nie zaczniemy się nagle obmacywać czy coś... Prawda? - ubiega mnie i momentalnie rozbawia swoim beznamiętnym tonem, który, jestem pewny, że jest udawany.

- Prawda - odpowiadam i podnoszę się z podłogi. - Chyba, że chcesz? - wstaję i spoglądam na nią z szelmowskim uśmiechem.

- Nie chcę! - piszczy i rzuca we mnie poduszką, którą łapię tuż przed twarzą.

- Okej, okej... - teatralnie wywracam oczami. - Niech ci będzie. Dzisiaj wyjątkowo nie będziemy się obmacywać. Czy coś - odrzucam jej poduszkę, zgarniam swoją z podłogi i kładę się na skraju łóżka.

Brunetka odsuwa się na drugi koniec, czym rozbawia mnie jeszcze bardziej, a potem oddaje mi kawałek swojej kołdry, którą jeszcze przed chwilą była zawinięta jak w kokonie. Znowu układam się na plecach, z rękami na klatce i widzę kątem oka, że ona robi to samo. Na nowo przymykam powieki i zwyczajnie próbuję się wyciszyć.

- Gdzie się podziewałeś przez cały ten czas? - słyszę jej delikatny głos.

Jest dzisiaj wyjątkowo gadatliwa, zważywszy na to, że jeszcze parę dni temu moja obecność doprowadzała ją do szału.

- Jesteś słabym stalkerem, skoro nie wiesz - mamroczę, nie otwierając oczu.

Myślałem, że będzie tak zmęczona, że uśnie w sekundę.

- A skąd mam niby wiedzieć? Nigdy nie dzwoniłeś, ani nas nie odwiedzałeś. To znaczy, nie odwiedzałeś brata - mówi, jakby z lekkim wyrzutem, na co marszczę czoło.

- Wystarczy, że spojrzysz na blachy mojego wozu, Parker - mówię wymijająco. - Mieszkam w Nowym Jorku.

- Czyli jednak skończyłeś w wielkim mieście... Z własnym warsztatem i sportowym samochodem - mruczy. - Jest w ogóle coś, co ci nie wyszło?

Przekręcam głowę, by na nią spojrzeć. Leży w niezmiennej pozycji, z przymkniętymi oczami i uśmiecha się lekko.

- Masa rzeczy - mówię krótko i odwracam wzrok.

Nastaje chwila ciszy i gdy już myślę, że skończyła rozmowę, ona odzywa się znowu.

- Za tobą też ciągnie się przeszłość, która nie daje ci spokoju? - pyta wątłym głosem.

- Ciągnie - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Ale już niedługo. A za tobą? Jaka przeszłość ciągnie się za tobą, Bambi? - pytam i przekręcam się na bok, w jej stronę.

Hope przygryza wargę i błądzi wzrokiem po suficie.

- Rodzice - mówi słabo.

Przełykam ślinę. Tak myślałem.

- Daj sobie trochę czasu. Ból w końcu przestanie być aż tak odczuwalny.

- Też straciłeś rodzica... Czy ten ból kiedyś minie? - pyta z nadzieją w głosie i odwraca się w moją stronę.

Oczy znowu ma zaszklone, a jej twarz jest wyraźnie przygnębiona.
Kręcę przecząco głową.

- Ja miałem pięć lat i prawie go nie pamiętam. Może z wyjątkiem jakichś krótkich urywków. Ale ten ból jest jak... aplikacja w tle - mówię, a Hope mruga kilka razy, próbując zrozumieć. - Nie korzystasz z niej cały czas, nie masz jej na widoku, nie skupiasz się wyłącznie na niej. Ale wiesz, że tam jest. Jest tam i cały czas działa. W tle.

Brunetka przygryza paznokieć kciuka i wwierca się we mnie smutnym spojrzeniem.

- Ale będzie lepiej? Kiedyś? - pyta z nadzieją.

- Jasne, że będzie - uśmiecham się łagodnie. - Myślę, że nawet już jest. Kilka tygodni temu widziałem cię jedynie w tym fotelu za domem. A teraz? Teraz rozbijasz się sportową bryką po wybrzeżach, jesz zapiekanki w najlepszych knajpach i śpisz w luksusowych hotelach - mówię i mrugam do niej, na co delikatnie odwzajemnia mój uśmiech.

- Kiedy wyjeżdżasz? - nagle zmienia temat.

Na moją twarz wpełza rozbawienie. Pewnie marzy o tym, żeby się mnie pozbyć.

- Jak ogarnę kilka spraw - mówię krótko i dostrzegam w jej czekoladowych tęczówkach, że zaraz znowu wymierzy we mnie serię pytań, dlatego ją ubiegam. - A co, będziesz tęsknić? - kilka razy unoszę brwi.

Hope prycha.

- Nie żartuj sobie. Doprowadzasz mnie do szaleństwa - przewraca oczami, robiąc oburzoną minę.

- Mmm, do szaleństwa? Brzmi nieźle - posyłam jej najbardziej zniewalający uśmiech, jaki posiadam.

- Idiota - podsumowuje mnie. - Nie będę za tobą tęsknić! - obwieszcza twardo, ale w jej oczach dostrzegam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem i nie potrafię rozszyfrować.

- Nawet nie można z tobą pożartować, marudo - rzucam od niechcenia. - Śpij już - spoglądam na nią ostatni raz i przekręcam się z powrotem na plecy.


♡♡♡♡♡♡♡♡♡

Kochani, od następnego rozdziału zaczną się pojawiać sceny 18+, dlatego czuję się w obowiązku, by Was o tym poinformować.

Dzięki, że jesteście!
❤️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro