Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•Rozdział dwudziesty siódmy•

~■~■~■~■~
| Początek wszystkiego|

Nieznana lokalizacja, następnej nocy

Iwan Aristow był powszechnie uznawany przez ludzi z wioski za człowieka, któremu brak jest piątej klepki. Jego dom - o ile można tak go nazwać - był położony na samym krańcu wioski, zdala od reszty domostw. Domek był drewniany, mały i bardzo stary. Stał tam od początku pierwszej wojny światowej i czas odcisnął na nim swoje piętno. Drewno na nim było spróchniałe, obdrapane, obrośnięte mchem i okryte pleśnią. Dach wyglądał tak, jakby miał zawalić się przy pierwszej lepszej okazji. W domku nie było żadnej elektryczności ani nawet kominka, jednak liczni ludzie z wioski mówili, że w nocy ze okien domku, widać palące się w nim mocne, białe światło. Właściciel domku był człowiekiem o wielkim temperamencie, mieszkańcy porównywali go do niezabezpieczonej bomby, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kiedy przeprowadził się do wioski, wywołał wielkie poruszenie wśród miejscowych ludzi. Każdy chciał go poznać, lecz Iwan okazał się być mrukliwym człowiekiem, który nie jest skory do żadnej rozmowy, nawet przy kuflu piwa. Zbywał każdego, kto chciał z nim porozmawiać i skutecznie odstraszał wszystkich swoją nieprzyjemną osobowością i wyglądem. Iwan nie był urodziwym człowiekiem, którym chciałoby się przechwalać wśród znajomych. Miał blade, zapadnięte, obwisłe policzki, krótkie, siwe włosy, małe, bystre, świńskie oczka, sztywną, zgarbioną posturę, która świadczyła o jego leciwym wieku i mnóstwo blizn na twarzy. Każdy miał swoje teorie, dotyczące ich pochodzenia. Joe Kingworth, karczmarz, twierdził że pochodzą one z wojny, w której Iwan brał udział.

- Pewno jest emerytowanym żołnieżem, ot co! - tłumaczył swej żonie, Alice.

- Nie bądź że głupi! - zbeształa go żona - Nie brał udziału w żadnej wojnie, wdał się pewno w jakieś bijatyki. Człowieka z takim temperamentem jak on łatwo sprowokować. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się gdyby był on jakimś poszukiwanym zbirem, ot co!

I choć teorie mieszkańców wioski były słuszne, nie wiedzieli oni, że człowiek któremu już na początku dolepili łatkę dziwaka, mógł bardzo łatwo ich otruć. Bowiem Iwan Aristow, był znanym, lecz już dawno uznanym za martwego, Mistrzem Eliksirów. Gdyby weszli do wnętrza domu, zobaczyliby półki pełne najróżniejszych substancji, kociołków i książek o eliksirach. Pani Kingworth, nie wiedziała również, że jej słowa były półprawdą - mężczyznę można było uznawać za zbira, lecz był kimś znacznie gorszym. Był naznaczonym śmierciożercą. Kimś, kto był wiernym zwolennikiem Czarnego Pana. Sądzę, że gdyby mieszkańcy wiedzieli z kim mają do czynienia już dawno uciekliby w siną dal. Lecz znów nie wiedzieli oni, że gdyby udali się w głąb domu, zobaczyliby powieszoną nad starym, rozklekotanym łóżkiem fotografię małej dziewczynki i trzymającej ją za rękę kobiety. Iwan często siadywał na łóżku, i patrzył na zdjęcie, a w jego oczach pojawiały się łzy żalu. Żalu, który tylko on mógł zrozumieć. I tego fatalnego wieczoru nie było inaczej. Usiadł na łóżku i zaczął wpatrywać się w zdjęcie nieobecnym wzrokiem, zupełnie nieświadomy tego co dzieje się przed jego domem. A działo się tam bardzo dużo. Przed domem Iwana, stały cztery postacie, i uważnie, w milczeniu obserwowały dom. Nagle jedna odezwała się do pozostałych.

- Nie rozumiem, czemu Czarny Pan, chce tego starca żywego? Przecież na nic mu się nie przyda. - głos postaci był niski i ochrypły.

Trzy pozostałe postacie prychnęły prześmiewczo.

- Dołochow, czy ty kiedykolwiek używasz swojego mózgu? Albo raczej jego pozostałości? - zapytał go drwiąco kobiecy głos.

- Najwyraźniej nie. Przyzwyczaił się do myślenia swoim brzuchem, a nie mózgiem. - odparł jej trzeci, barytonowy głos.

Wszyscy zaśmiali się cicho, oprócz Dołochowa, który poczerwieniał na twarzy ze złości i wstydu.

- Zamknijcie się, idioci! - warknął na nich - To nie jest śmieszne! Czy mam ci przypomnieć, Bellatriks, jak ta mała dziewucha w ostatniej chwili ci uciekła?

Śmiech ucichł, i dwie ubrane na czarno osoby, odsunęły się na bok, widząc jak twarz Bellatriks staje się purpurowa.

- Jakbyś ty też nie zawinił! - prychnęła - Podobno jesteś mistrzem w pojedynkowaniu się, a jakoś oni mogli cię znokautować i zabrać dziewczynę!

- Oni byli doskonale wyszkoleni! - wrzasnął na nią mężczyzna.

- A ty nie?

- W ich posturze ciała, kiedy walczyli i ich aurze, było coś takiego co sprawiło że miałem wrażenie... jakby oni nie byli z tych czasów. - odpowiedział jej Dołochow.

Trzy postacie spojrzały na niego  zdumione, jakby właśnie oznajmił im że jest hybrydą hipogryfa i jednorożca, przybyłą z kosmosu.

- Znowu upadłeś głową na beton? Aj, ty biedaku! - zaćwierkała w udawanym współczuciu, Bellatriks.

- Zaraz ty upadniesz głową na beton, jak rzucę na ciebie zaklęcie lewitujące. - warknął na nią Antonin - Ciekawe jak mocno nią uderzysz?

Bellatriks otwarła usta, aby odpowiedzieć mu coś równie złośliwego, lecz jedna z dwóch osób, które stały obok w milczeniu podczas ich kłótni, nagle odezwała się.

- Zaprzestańcie tej dzieciniady! Jesteśmy śmierciożercami, na Salazara, a nie dziećmi! - zawołał gniewnie aksamitny głos.

- Zgadzam się z Rabastanem. - poparł go barytonowy głos, pochodzący od drugiej postaci - Nie zachowujmy się jak banda nieokrzesanych bachorów, mamy przecież misję do wykonania. Przecież chyba nie chciecie, aby Czarny Pan znowu was ukarał?

Jego słowa ostatecznie przekonały Dołochowa i Bellatriks, którzy zaprzestali kłótni lecz nadal posyłali sobie gniewne spojrzenia.

- Dobra. - powiedział Antonin, otrzepując ręce z niewidzialnego kurzu - Ale to ty, Rosier robisz sobie pogadankę z Iwusiem, podczas gdy Rabastan grzecznie wchodzi do jego głowy, i wydobywa to, co uzna za użyteczne. A Bellatriks, może go sobie w międzyczasie torturować. - ostatnie zdanie powiedział jakby od niechcenia.

- Jakiś ty łaskawy! - fuknęła na niego kobieta.

- No wiem. - odpowiedział jej z zadowolonym uśmiechem, podchodząc z nimi do drzwi domku - Bombarda! - drzwi rozsypały się na wszystkie strony.

Śmierciożercy weszli do środka domu, rozglądając się za powodem dla którego tutaj przyszli. Iwan, który leżał na plecach na drewnianej podłodze, podpierając się o nią łokciami, na widok swoich niezapowiedzianych gości, zaczął się trząść. Lecz nie ze strachu, jak można by było przypuszczać, lecz z gniewu. Gniewu na tych, którzy odebrali mu wszystko co miał. Jego gniew był tak wielki, że wstał szybko z podłogi i zaczął krzyczeć na czterech śmierciożerców.

- Wy! Wynoście się z mojego domu! Mordercy! Plugawi zdrajcy! - wrzasnął, opryskując siebie śliną.

- Jedynym zdrajcą, jakiego widzę w tym pokoju, jesteś ty, Iwanie. - odpowiedział mu spokojnie Rosier.

- Co, moja rodzina wam nie wystarczyła? Przyszliście też odebrać moje życie? Proszę bardzo! Jestem na to gotowy! - krzyknął, wskazując na swoją klatkę piersiową.

Śmierciożercy ani drgnęli.

- Nie mamy zamiaru cię zabijać, Iwan. Przyszliśmy porozmawiać. - wyjaśnił mu łagodnie Evan.

Iwan zaśmiał się, lecz był to histeryczny śmiech. Śmiał się tak przez kilka minut, tarzając się po podłodze a otaczające go postacie, przyglądały mu się z chłodnym rodzajem zainteresowania, takim jakim naukowcy przyglądają się nowo odkrytemu gatunkowi. W końcu, mężczyzna nie mógł się dalej śmiać z braku powietrza, i zaczął się krzusić i pluć śliną na około. Twarze Rosiera i Bellatriks, były skrzywione z obrzydzenia, lecz Rabastan miał jak zwykle swoją nieczytelną maskę, a Dołochow miał rozbawioną minę.

- Ja już wiem, jak wyglądają te wasze "rozmowy". - zaczął cichym i ochrypłym od kaszlu głosem - Wyglądają tak, że wy mówicie, a wasz słuchacz leży na podłodze i wije się pod Cruciatusem. Nie mam zamiaru brać udziału w tej pogawędce, jako ten leżący na podłodze.

- Więc wstań i posłuchaj tego co mamy ci do powiedzenia. - zaproponował mu Evan.

Starzec wstał, lecz z wielkim trudem. Usiadł ciężko na łóżku i spojrzał z ponurym wyczekiwaniem na śmierciożerców.

- Czarny Pan, chce abyś dla niego coś zrobił. - zaczął Rosier, nie przejmując się pogardliwym prychnięciem starszego mężczyzny - Naturalnie, kiedy wykonasz swoją powinność, Czarny Pan sowicie cię wynagrodzi.

- Raczej zabije. - mruknął Aristow.

- Tak będzie w przypadku twojej ponownej zdrady. Lecz, jeśli zgodzisz się z nami współpracować to nasi bracia i siostry, a nawet Czarny Pan, przyjmą cię z otwartymi ramionami. - rzekł śmierciożerca.

- I co? Mam się na to tak po prostu zgodzić? - zapytał go oburzony mężczyzna.

- Tak. A wiesz czemu? Bo mamy coś, na czym ci może zależeć.

- Niby co? Mój majątek? Nie chcę go, a z resztą Ministerstwo przejęło nad nim kontrolę. Mój dwór? Zdewastowaliście go, spaliliście, zniszczyliście. Nie nadaje się do ponownego użytku. Moja rodzina? Wybiliście ich. Moją żonę, córkę, brata, rodziców, dziadków - wszystkich zamordowaliście z zimną krwią. - w głosie mężczyzny tkwiła gorycz, gniew i smutek.

- Tak. - przyznał Rosier - Tak, wymordowaliśmy wszystkich członków twojej rodziny, oprócz jednego.

- Co ty mówisz? Nie mam żadnego żyjącego krewnego, nawet najdalszego. - zaprzeczył Iwan, wodząc wzrokiem za Evanem który podszedł do fotografii wiszącej nad łóżkiem.

- Wręcz przeciwnie, Iwanie. Masz, i to nawet bliskiego krewnego. - odparł mu śmierciożerca.

- Jak to? Ja nic o tym nie wiem!

- Nic dziwnego. Tatiana utrzymywała to w tajemnicy.

- Tatiana? A co moja córka ma z tym wspólnego? - zapytał zmieszany starzec.

- Więcej niż byś się spodziewał, bo to ona właśnie, jest matką twojego krewnego.

Twarz Aristowa opadła w szoku.

- Nie... - wydusił.

- Tak, Iwan. Masz wnuczkę.

- Wnuczkę? Słodki Merlinie... - Iwan westchnął ciężko i spojrzał na Rosiera - Kto... kto jest jej ojcem?

- Ethan Luke Tenor, mugolak. Anglik zamieszkały w Rosji. To on przejął opiekę nad Anastazją, po śmierci twojej córki. Nie martw się, zabiliśmy go. - rzucił beztrosko Evan.

- Anastazja? Nazywa się Anastazja? - upewnił się mężczyzna, zachowując się tak, jakby nie usłyszał ostatniego zdania.

- Tak. Anastazja Tatiana Aristow, urodzona pierwszego stycznia tego roku, w mugolskim szpitalu w Rosji.

- Skąd tyle o niej wiecie?

Evan zaśmiał się.

- Uwierz mi, to nie sztuka włamać się po kryjomu do Rosyjskiego Ministerstwa Magii i wykraść z niego kartoteki dotyczące twojej rodziny.

- Gdzie ona teraz jest? Co jej zrobiliście? - zapytał go Iwan.

- Jest w Lestrange Manor. Nie martw się, dobrze się nią opiekujemy.

- Co zamierzacie jej zrobić?

- Jej los, zależy właśnie od ciebie. Jeśli zgodzisz się na współpracę z Czarnym Panem, Anastazja będzie bezpieczna. Jeśli się nie zgodzisz i będziesz sprawiać kłopoty, to spotka ją... bardzo przykra sytuacja. - powiedział Evan.

- Chyba... chyba nie zabijecie jej? Przecież to tylko dziecko! - Aristow spojrzał na niego z przerażeniem.

- Jak już mówiłem, jej los zależy tylko i wyłącznie od ciebie. To jak? Zgadzasz się? - Rosier patrzył z uwagą na wahającego się starca - Chyba nie chcesz mieć swojej wnuczki na sumieniu?

- Nie, nie chcę. - powiedział pewnie - Co mam zrobić?

Evan uśmiechnął się złowrogo.

- Tego, mój przyjacielu, dowiesz się na miejscu.

- Na miejscu? Co masz na-... - urwał, gdyż Rabastan ukradkiem rzucił w jego stronę Drętwotę.

- Szybko poszło. - stwierdził, chowając różdżkę do kabury.

- Bardzo łatwo było go przekonać. - rzekł Dołochow.

- Bierzmy go do Lestrange Manor. Czarny Pan nas oczekuje. - powiedziała Bellatriks.

Trzej śmierciożercy skinęli jej głowami. Rabastan chwycił Iwana, i wyszedł z domku a za nim pozostali. Kolejno trzy postacie, wraz z nieprzytomnym Iwanem teleportowały się, zostawiając Bellatriks samą. Spojrzała na domek i na jej twarzy pojawił się szalony uśmiech. Skierowała powoli różdżkę na chatkę, i powiedziała:

- Incendio! - dom stanął w płomieniach, paląc wszystko co było w środku i na zewnątrz.

Pożar szybko pochłonął cały dom i zaczął się rozprzestrzeniać, na w skutek czego, okoliczne drzewa, krzewy i trawy rozjarzyły się pomarańczowym światłem.
Wiedząc, że za chwilę zbiegną się mugole, Lestrange wycelowała różdżką w niebo, krzycząc :

- Morsmordre! - na niebie pojawiła się zielona czaszka, z której ust wydobył się wąż.

Bellatriks spojrzała jeszcze ostatni raz na płonące połacie zieleni, dogasające, zwęglone szczątki domu i zieloną czaszkę z wężem, za nim się teleportowała. Już najwyższy czas, aby śmierciożercy wyszli z ukrycia.

~■~■~■~■~

Spiner's End, w tym samym czasie

Alyssa siedziała na kanapie w salonie, nerwowo zerkając na zegar. Było już kilka minut po północy a Severus nadal nie wracał. Wyszedł z domu dwie godziny temu - nie spała jeszcze wtedy, więc dokonale słyszała jak przekręca zamek w drzwiach frontowych. Harry już dawno smacznie spał w swojej kołysce w sąsiednim pokoju. Nie miał pojęcia, co jego starsza siostra teraz przeżywa, i dobrze.
Był jeszcze niemowlęciem, a już i tak dużo przeszedł, dlatego Alyssa postanowiła że uchroni go przed okropnościami tego świata najlepiej jak potrafi. Wstała z kanapy. Zaczęła chodzić bez celu po salonie. Zajrzała do Harrego. Spał. Poszła do kuchni po szklankę wody. Wróciła do salonu. Postawiła szklankę na stoliku. Usiadła znowu na kanapie. Napisała list do Syriusza. Zegar wybił pierwszą. A on wciąż nie wracał. Wzięła kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić.

- Severus jest dorosły. - powiedziała do siebie stanowczo - Umie o siebie zadbać. Nie ma potrzeby wzywać pomocy. Zaraz wróci, i wyjdzie na to, że nie potrzebnie się martwiłaś, głupia.

W chwili, kiedy wypowiedziała ostatnie słowo, drzwi frontowe się otworzyły wszedł przez nie zmęczony, ale żywy Severus. Alyssa z ulgą podbiegła do niego, przytulając go mocno.

- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Tak się martwiłam! Nie było cię bardzo długo, myślałam że coś ci się stało! - powiedziała, wtulając nos w jego szatę.

  - Nic mi nie jest, Alysso. Przepraszam, że cię przestraszyłem. - rzekł Severus, lekko poklepując ją po plecach - Sądzę, że ta noc była dla ciebie nieco emocjonująca, może powinnaś pójść spać? Wszystko omówimy jutro rano przy śniadaniu, naprawdę.

Alyssa odkleiła swoją twarz od jego szaty i spojrzała na niego. Jej wzrok był zmęczony i poważny.

- Obiecujesz? - zapytała.

- Obiecuję. - zapewnił ją mężczyzna - A teraz idź spać, ty irytująca przylepko. - odepchnął ją lekko od siebie.

Dziewczynka zachichotała, i pobiegła do swojego pokoju.

~■~■~■~■~

Grimmauld Place 12, w tym samym czasie

Malutka i niepozorna brązowa sowa, leciała po czarnym niebie z białą kopertą w pazurach. Minęła parę kamienic w których mieszkańcy spali głębokim snem i trzepocząc głośno skrzydłami w nocnej ciszy, usiadła na parapecie domu numer dwanaście i zapukała dziobem w szybę. Z wnętrza pokoju dobiegło urwane chrapanie, trzask szkła i głośne "Ała!". Po chwili, okno się otworzyło i ukazało twarz zaspanego i naburmuszonego mężczyzny, z długimi do ramion, ciemnymi włosami. Kiedy ujrzał sowę, jego twarz ‐ o ile to możliwe - naburmuszyła się jeszcze bardziej. Wyciągnął rękę aby ją przegonić, ale sowa umknęła przed jego dłonią i wfrunęła do pokoju. Z gardła mężczyzny wyrwało się zirytowane parsknięcie, które bardziej przypominało szczek psa.

- Wstrętne ptaszysko. ‐ mruknął, patrząc na sowę, która z zadowolonym pohukiwaniem, usiadła na oparciu krzesła.

Nagle, zauważył trzymaną w pazurach sowy kopertę. Podszedł do sowy, która mierzyła go uważnym spojrzeniem, swoich bursztynowych oczu. Mężczyzna westchnął.

‐ Nie patrz się tak na mnie, bo zrobię sobie z ciebie pieczone skrzydełka i zjem je na obiad. ‐ zagroził.

Sowa zahuczała z oburzenia i podleciała do niego, upuszczając mu kopertę na głowę i odleciała przez otwarte okno.

‐ Głupia sowa. - burknął mężczyzna, siadając na krześle i otwierając kopertę.

Z koperty wysunął się kremowo-biały papier, zapisany wąskim, ładnym pismem. Zmiął kopertę, rzucił ją na podłogę i zaczął czytać list.

Kochany Łapo!

Od naszego ostatniego spotkania
minęło dużo czasu i wiele się wydarzyło. Chociaż chciałabym opisać to wszystko w tym liście, boję się, że może on dostać się w niepowołane ręce. Dlatego spotkajmy się w najbliższy piątek na ulicy Spiner's End, w mieście Cokeworth o godzinie dwudziestej trzeciej. Teleportuj się do wąskiego przejścia, pomiędzy dwoma, takimi samymi, szarymi domami. Będę tam na ciebie czekała.
Ubierz się tak, aby nikt cię nie rozpoznał. I nie martw się, ani ja i Harry, nie mamy żadnych kłopotów. Znaczy się, tak jakby. Zresztą, wszystkiego dowiesz się w piątek. Odpowiedz mi jak najszybciej i koniecznie pozdrów Julie i Remusa.

Całusy,
𝒜𝓁𝓎𝓈𝓈𝒶 𝒫ℴ𝓉𝓉ℯ𝓇

Mężczyzna westchnął przeciągle, odkładając list na stół. Miał tyle pytań i zero odpowiedzi. Jedynym sposobem, aby dowiedzieć się o co chodzi, było pójście na to spotkanie. Przywołał z sąsiedniego pokoju papier i pióro, i zabrał się za odpisywanie.

~■~■~■~■~

I proszę państwa, mamy kolejny rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro