Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.2.

2. Warsztat, godzina 16:30.


Czerwiec 2018.

Na miejsce przyjechałam punktualnie o 16:30. Aż sama byłam z siebie dumna, że udało mi się zdążyć na czas, bo przecież kosztowało mnie to sporo wysiłku i poświęcenia. Byłam głodna, nadal miałam na sobie swój służbowy strój (czyli buty na niewielkim obcasie, ołówkową spódnicę, białą bluzkę, szarą marynarkę, zgodnie z firmowym dress codem). Ani to wygodne, ani ładne.

Kiedy skończyłam liceum, myślałam, że już nigdy nie będę musiała się ubierać „na galowo". Na studiach się nie czepiali. Większość kolegów i koleżanek przychodziła na zajęcia i egzaminy, jak chciała. – No, może pominąwszy tego gościa w dresach, którego jednak kiedyś wygoniła z egzaminu jedna stara zołza. I nie, nie mówię na panią doktor tak, bo miałam u niej jedyną tróję na pierwszym roku. Mówię tak, bo to naprawdę była wredna baba. – A po studiach poszłam do pracy i trzy-dwa-jeden... powrót do nieulubionego dress-code'u.

Tak więc zmęczona, głodna i w niewygodnych ciuchach, weszłam z miną cierpiętnicy do tego warsztatu. Na kanale stał jakiś samochód, ale nikogo nie było w pobliżu. Stuk-stuk-stuk, moje obcasy (plus pogłos hali warsztatu) zrobiły prawdziwy hałas. Stanęłam przy tym samochodzie i zajrzałam do środka. Tam też nikogo nie było. Ani w kantorku, który był obok.

– Dzień dobry – powiedziałam głośno do nikogo. – Jest tu kto? – I odwróciłam się w stronę tego kantorka, licząc, że ktoś jednak stamtąd wyjdzie. Nic z tego. – Chyba jednak muszę sobie iść – westchnęłam i już zamierzałam skierować się do wyjścia, kiedy głos spod ziemi sprawił, że aż podskoczyłam.

– Ależ nie, proszę tak stać, mam tu świetny widok. Albo, jakby mogła pani podejść trochę bliżej kanału – powiedział męski głos. Po chwili z kanału wychyliła się rozczochrana głowa, za nią uśmiechnięta twarz mechanika, a potem jego ramiona, na których po prostu podciągnął się wspiął po ściance kanału, ignorując zupełnie drabinkę. Stałam tak i gapiłam się na niego, jak oniemiała, aż znowu się odezwał: – A pani tu przypadkiem nie zabłądziła? – spytał, lustrując mój strój.

– Nie, byłam umówiona na wpół do piątej z moją Meganką – odpowiedziałam poważnie.

– Ach, to pani – podrapał się po głowie. – Wyobrażałem sobie panią... jakoś inaczej – dodał.

– Co to ma znaczyć? – zdziwiłam się. – Można sobie kogoś wyobrazić na podstawie rozmowy telefonicznej o usterce w samochodzie?

– Brzmiała pani jakoś tak... – chyba szukał odpowiedniego słowa – nazbyt poważnie.

– Staro???

– To nie ja to powiedziałem – zachichotał. – Proszę mi wierzyć, mam mnóstwo klientek i jeszcze nigdy się nie pomyliłem.

– Aż do dziś – teraz to ja uśmiechnęłam się z satysfakcją. – Ale czemu mówi pan, że ma mnóstwo klientek? To klientów nie ma? – spytałam po chwili, dając mu moment na przetrawienie pierwszej życiowej porażki.

– Widzi pani, że zajmuję się francuskim samochodami. Faceci nie jeżdżą takim badziewiem, a jeśli już to niezmiernie rzadko. Dlatego mam głównie klientki i podzieliłem je już nawet na różne kategorie... – Kategorie? Co ten pajac ma w głowie? – zastanowiłam się, ale odpowiedziałam sarkastycznie:

– O proszę, mechanik, socjolog i specjalista od biometrii głosu w jednym?

– Od czego??? – wyraz jego twarzy wskazywał, że trochę go zaskoczyłam.

– Rozumiem, że chodziło o biometrię? – spytałam. Pokiwał głową. – To technika rozpoznawania tożsamości rozmówcy na podstawie jego głosu – wyjaśniłam. I wszystko było jasne. Jednak miałam do czynienia ze zwykłym mechanikiem, który tylko zgrywał się na kogoś lepszego od innych. – Ale do rzeczy. Przyjechałam z moją Meganką, a pan obiecał się nią zająć – zmieniłam szybko temat na główny cel mojej wizyty w warsztacie.

– Naprawdę? – spytał.

– Tak. A po co miałabym przyjeżdżać do warsztatu ze sprawnym autem? Jest mi pilnie potrzebne na jutro. Jadę na szkolenie z szefem i muszę być pod firmą z samego rana – dodałam, żeby nie próbował opóźniać roboty.

– Ach, z szefem... – znowu podrapał się po głowie. Zaczynał mnie już irytować tym swoim głupim zachowaniem. – No dobrze, wyprowadzę to autko i zaraz wjadę tu tym pani klekotem.

– Co pan powiedział??? powtórzyłam oburzona. Jak on śmiał tak nazwać mój samochodzik, no jak???

– No przecież sama pani powiedziała przez telefon, że coś klekocze w kole... – wzruszył ramionami (i to jakimi!) i uśmiechnął się szelmowsko. Stanowczo miałam już tego dość. Nie chciałam spędzić w tym warsztacie reszty dnia. Byłam głodna i zmęczona, bolały mnie nogi... – Niech się pani tak nie spina – dodał szybko, widząc moją minę. – A jednak aż tak się nie pomyliłem... – wymruczał pod nosem, ale nie miałam już ochoty kontynuować tej dyskusji. Rzeczywiście, mechanik zjechał z kanału samochodem, którym się zajmował i po chwili wziął ode mnie kluczyki i wjechał tam moim. Powoli, przysłuchując się dźwiękom dochodzącym z koła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro