Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Moje zdjęcia

Patrzę w jego brązowe tęczówki, które tak dobrze pamiętam. 

Patrzę na jego ciało, które tak dobrze pamiętam, pomimo lekkiej zmiany. 

Nie zmiany gorszej, a lepszej.

Wygląda już jak prawdziwy dorosły mężczyzna i na dodatek biznesmen. Lekki zarost, jego włosy nie były ulizane, jak u innych biznesmenów, tylko były jak zwykle roztrzepane i postawione do góry, które od zawsze mi się u niego podobały. Był szerszy w barkach, a czarna koszula z podwiniętymi rękawami do łokci i wycięciem w serek ukazuje mu mięśnie, które nie zniknęły z jego ciała. 

Kurwa. 

Przede mną stoi Alan.

Ktoś, kogo nie widziałam od sześciu lat, bo tak, to w telewizji i mediach gdzieś był pokazany. Tak samo jak jego wywiady widziałam, ale nigdy nie patrzałam na niego dłużej, niż dziesięć sekund. 

Tyle mi wystarczyło, by przypomnieć sobie wszystko.

Osoba, w której się zakochałam na zabój, za którą mogłam oddać życie, za którą cierpiałam najbardziej i która zmieniła mnie; chciałam o niej zapomnieć.

Zapomnieć o Alanie.

Teraz go widzę. Tu i teraz. Patrzymy się na siebie przed dłuższą chwilę nic nie mówiąc. 

Moja głowa wraca do wspomnień. Wspomnień z Alanem. To, jak cierpiałam. To, jak chciałam zapomnieć o nim. To, jak mnie odrzucił.

On mnie odrzucił.

Kurwa mać.

Otrząsnęłam się. Nie mogę tak. Muszę o nim zapomnieć i żyć tak, jak wcześniej; czyli wiedząc, że Alan Henderson ma także firmę odziedziczoną po ojcu (który dalej jest w związku z moją mamą), która znajduję się w Nowym Jorku, gdzie moja. I to niedaleko. Ale nigdy, nigdy nie wchodziliśmy sobie w drogę, nigdy siebie nie spotykaliśmy. Jak już miało dojść do spotkania, to po prostu uciekałam albo omijałam go szerokim łukiem.

Mamy wspólnych znajomych.

Utrzymuję kontakt z Jesse'em, który nadal się z nim przyjaźni i pracuje w jego firmie, ale mi to nie przeszkadza. Utrzymuję kontakt z Mattem, który także pracuje u niego i na dodatek Matt jest facetem mojej prawniczki, Evy.

Och Evo, miałaś być psychologiem, a zostałaś moją prawniczką.

Nasi znajomi wiedzieli o nas, ale nigdy nie wspominali. Wiedzieli, jak zareagujemy, jak będziemy omijać ten temat.

Powróciłam do rzeczywistości mrugając szybko powiekami. Odwróciłam się na pięcie i poczułam piekące oczy.

Nie płacz.

Nie waż się, kurwa mać.

Chciałam uciec, znowu. Ucieczka to rzecz, w której mi najlepiej idzie. 

Wyszłam z pokoju. Nie zrobiłam nawet trzech kroków, a gwałtownie zostałam odwrócona do tylu.

Przytulił mnie.

Alan. Mnie. Przytulił.

Wpadłam w płacz. Nie szarpałam się nawet, bo to byłoby bez sensu. On i tak wygra. 

Czułam jego ciepłe ciało, jego dotyk, jego perfumy, które tak dobrze pamiętam. Intensywne, ostre i podniecające. Jego ręce owinęły się wokół moich ramion i talii przyciskając mocniej do siebie. Pomimo moich wysokich koturnów - sięgałam mu ledwie do brody. 

Pieprzyć to.

Owinęłam ręce wokół jego talii i przytuliłam się do niego.

Od sześciu lat nie dotykałam go.

Nie czułam go.

Nie mogłam nic zrobić.

Teraz? Teraz przytulam.

Moje ciało przeszywa dziwne uczucie. Uczucie tęsknoty i bólu, a jednocześnie ulgi. Serce mnie boli, okropnie kuje. 

Nie, nie mogę tak.

Muszę trzymać się od niego z daleka.

On mnie odrzucił.

Odsunęłam się gwałtownie od niego i przetarłam oczy odwracając się. 

- Marnie, poczekaj... - Szarpnął mnie znowu za ramię.

- Zostaw mnie! - Krzyknęłam i wyrwałam się.

- Nie. Nie teraz. Nie teraz, kiedy ciebie w końcu widzę, dotykam, czuję - Pociągnął mnie do siebie i przytulił mocno, znowu.

Znowu to robi.

Nie wyrywałam się. Zamiast tego, wpadłam w większy płacz. 

- Dlaczego musiałeś to być ty.. - Wydusiłam z siebie i zacisnęłam dłonie na jego koszuli marszcząc ją. 

- Kurwa mać, nie masz pojęcia, jak długo czekałem na to. Jak długo czekałem na ciebie, Marnie - Wyszeptał łamiącym się tonem.

On... On się przejął? 

Alan Henderson się tym przejął? 

- Nienawidzę ciebie.. - Załkałam ciągnąc nosem - Dlaczego musisz znowu stawać mi na drodze... Dlaczego...

- To chyba przeznaczenie, bo data się zgadza po raz drugi - Powiedział rozbawiony.

- Zostaw mnie, Alan.. - Odsunęłam się od niego kładąc dłonie na jego klatce piersiowej.

Spojrzałam mu w oczy, które niczego nie wyrażały, poza lekkiego żalu. Dostrzegłam to, łatwo w sumie było można. Nie minęła chwila, gdy jego dłonie ujęły moje policzki i nachylił się nade mną.

Pocałował mnie.

Czuje jego usta po tak długim czasie. Po tak utęsknionym czasie. 

Nie mogę go pragnąć! Nie mogę znowu wracać do tamtych wydarzeń!

Przyjęłam pocałunek i oddawałam z taką samą namiętnością i czułością. Czułam, że i on był stęskniony, po prostu to przeczuwałam. Jego ciepłe i miękkie wargi całowały mnie tak, jak zapamiętałam. Chociaż w tym było trochę więcej tęsknoty.

W sumie czemu nie, skoro nie widzieliśmy się od sześciu lat? 

Od pierdolonych sześciu lat nie smakowałam go. Nie mogłam poczuć Alana, który tak rozpalał moje każde zmysły. Którego pragnęłam najbardziej na świecie. 

Nie.

Nie mogę.

Nie mogę powrócić do tego, co było wcześniej.

On znowu się zabawi.

Znowu odrzuci.

Odsunęłam się od niego paląc się z rumieńców. 

- Ja... - Zrobiłam krok w tył - Ja muszę iść... 

Odwróciłam się od niego na pięcie i po prostu skierowałam się do wyjścia.

Tak po prostu.

Z kurwa wielkim bólem na sercu, w ciele, ale tak kurwa po prostu.

Wcisnęłam guzik do windy i czułam, jak cała drżę. On był kilka metrów ode mnie, a ja czekałam na tą pieprzoną windę, bo innej drogi nie miałam.

W końcu otworzyła się, a ja weszłam do niej wciskając od razu parter. Wyjęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne, bo mój makijaż na pewno się rozmazał. Gdy tylko uniosłam głowę w górę, zobaczyłam go... Wszedł do windy.

Odejdź, błagam.

- Spotkajmy się.

Zamarłam.

Dlaczego on chcę się spotkać? Dlaczego?! 

- Nie - Powiedziałam stanowczym tonem.

Nie ulegnę. Nie poddam się. Nie teraz, puki wszystko mi się układało. Kiedy nikt nie wchodził mi w drogę i miałam wszystko pod kontrolą.

Miałam swoje emocje pod kontrolą.

Tak długo pracowałam nad sobą, żeby nikt już tego nie zepsuł.

I nie zepsuł.

Dopóki nie pojawiłeś się ty.

- Nie przyjmuję odmowy - Powiedział poważnym, jak na biznesmena stało, tonem. 

Jego tonacja także się poprawiła. Miał jakże męski, czysty i seksowny ton. Kiedy jeszcze mówił poważnie i stanowczo było to jeszcze bardziej seksowniejsze.

Nie rozpływaj się, kurwa!

Pierwszy raz od sześciu lat go widzisz i już chcesz się na niego rzucić!

Tak!

Ale nie, nie mogę!

- Wybacz Alan, ale nie - Uśmiechnęłam się.

- Przyjadę po ciebie w piątek o dwudziestej - Odparł i gdy winda się otworzyła, po prostu mnie wyminął i zostawił zszokowaną.

Co-jak-skąd on wie, gdzie ja mieszkam..? 

Otrząsnęłam się i poczułam to dziwne, powracające uczucie w brzuchu.

Nie, to na pewno nie to.

Wyszłam z windy zaraz po nim i skierowałam się do samochodu w cholernie złym humorze. Nie radziłabym nikomu teraz mnie prowokować.

Złym, bo znowu pojawił się on.

Zniszczy dotychczasowy mur, nad którym tak długo pracowałam.

Jestem pewna, że mu się uda.

Jestem słaba.

~~~~~

Zaparkowałam przed moim budynkiem i oczywiście zastałam paparazzi. Wysiadłam z samochodu i zasłoniłam twarz, bo zaczął pstrykać fotki.

Weszłam do budynku przez obrotowe drzwi, a pracownicy kręcący się na parterze, gdy na mnie spojrzeli, od razu powrócili do swojej roboty. Wcisnęłam guzik do windy, która od razu się otworzyła.

Wjechałam na dwudzieste piąte piętro, ale zatrzymało się przy trzynastym, bo wchodziła akurat jakaś pracownica z tego działu.

- Witam, pani Wilson! - Uśmiechnęła się - Ja na dziewiętnaste piętro po papiery, a Pani na dwudzieste piąte, tak? 

- Ucisz się, bo wylecisz - Burknęłam zmęczona jej ujadaniem.

- Przepraszam - Spuściła głowę w dół i stanęła na baczności. 

Wyszła na tym dziewiętnastym piętrze, a ja poleciałam do góry.

Kurwa mać, dalej w to nie wierze.

Nie, to nie może być prawda.

Go tam nie było, prawda? 

Drzwi się otworzyły, a ja przemierzyłam oszklony korytarz. Mój ciężki i zdenerwowany stukot było słychać już za drzwiami. Sama siebie bym nie prowokowała.

Drzwi się rozsunęły i weszłam do środka, w którym połowa ze sobą rozmawiała, a druga po prostu pracowała jak należy. Stanęłam na środku i po prostu mnie zamurowało.

Jak oni śmią? 

Nie ma mnie, a oni się opierdalają? 

Od razu kiedy spojrzeli na mnie powrócili gwałtownie do swojej pracy, a ja prychnęłam pod nosem przegryzając policzek.

Nawyk od niego, niestety.

- Kto pozwolił na przerwę? - Zapytałam surowo mierząc tych, którzy się opierdalali.

Nie odezwali się.

- Zwalniam was - Wszystkie oczy poleciały na mnie z szokiem - To nie liczy się osób, które pracowały.

Połowa powróciła do swojej pracy, a druga połowa nie wiedziała, co ze sobą zrobić w tej chwili. Czy na pewno wstać, czy zostać i po prostu zignorować polecenie szefowej, która pewnie zapomni o tym.

O nie, nie, nie. Ja nie zapomnę.

- Co tak patrzycie się? Zwalniam was! - Wydarłam się. 

Otrząsnęli się i z kamienną twarzą zaczęli pakować swoje rzeczy. Skierowałam się do swojego biura ignorując ich wszystkich.

Gdy weszłam, nie obchodziło mnie to, co robiła aktualnie Mindy z Jasperem. Zauważyłam, że się miziali, ale mnie taki widok nie zdziwił. Od razu poszłam do swojego biura nie odzywając się.

Weszłam i rzuciłam torebkę na sofę, a później oparłam się dłońmi o biurko. 

- Kurwa - Syknęłam.

Serce bije mi jak szalone. Ono naprawdę prosi się o wyjście z klatki piersiowej. 

Spotkałam Alana.

On po mnie przyjedzie w piątek.

Co więcej - wie, gdzie mieszkam.

Skąd? Jakim cudem? 

- Kurwa! - Wydarłam się i zamachnęłam się dłonią przewracając metalowy kubek, w którym tkwiły długopisy. 

Podeszłam do torebki i wyjęłam papierosy przy okazji odkładając okulary. Nie często palę w biurze, ale jak już to się dzieje, to tylko dlatego, bo jestem wkurwiona. Włożyłam do ust fajkę i odpaliłam podchodząc do okna i uchylając je. 

Naglę rozległo się ciche pukanie, a do biura weszła Mindy z niezbyt zadowoloną miną.

- Coś się stało..? - Spojrzała na mnie łagodnie i usiadła na sofie.

- Nie, czemu? - Zaciągnęłam się mocno i spojrzałam na nią, jak gdyby nigdy nic próbując nie przegryźć policzka, więc przeniosłam to na wargi.

- Nie masz auta? - Uśmiechnęła się.

- No, nie - Wzruszyłam ramionami nie odwracając od niej wzroku, co powoli ją niepokoiło.

- Kto ci zabrał? - Prychnęła.

Kurwa mać.

- Chcesz wiedzieć kto? - Zaciągnęłam się mocno.

- ...Marnie? - Zmarszczyła delikatnie brwi - Co się stało? I dlaczego w ogóle masz załzawione oczy, jakbyś płakała? - Wstała z sofy.

Nie wytrzymałam. Łzy zaczęły kapać ze mnie jak chciały, a cichy jęk wydobył się z moich ust. Wyrzuciłam papierosa przez okno i zakryłam twarz dłońmi.

- Co się stałooo..? - Podeszła do mnie i objęła mnie. Jej głos jak zwykle był pełen troski i zmartwienia.

Dziewczyno, dlaczego nigdy nie myślisz o sobie...

- On... on.. tam był.. - Załkałam i wtuliłam się w nią mocno.

- Kto? 

- A-Alan! - Zaszlochałam bardziej wymawiając jego imię. 

Nie odezwała się. Przycisnęła mnie mocniej i pocierała dłonią o moje plecy.

Skoro się nie odezwała... Ona musiała coś wiedzieć na ten temat..

- Wiedziałaś... Wiedziałaś, że on tam będzie.. - Odsunęłam się od niej.

- Chodźmy coś zjeść. Porozmawiamy na spokojnie - Uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia.

- Do-obrze - Odparłam jak dziecko i pociągnęłam nosem.

Mindy potrafiła troszczyć się o mnie, jak prawdziwa mama, dlatego czasami mam nawyki dziecinne u niej. Nie chodzi o to, że ona mnie niańczy, nic z tych rzeczy. Pomimo mojego wieku, przy niej mogłam chociaż trochę być tą niewinną, delikatną i wrażliwą osóbką, która jeszcze siedzi we mnie. 

I tylko ona ją widzi. 

Poszłam do swojej łazienki, która jest połączona z biurem i tam w jakiś sposób się ogarnęłam przy umywalce. Wyszłam po dwóch minutach zabierając torebkę.

- Gdzie idziecie? - Spytał Jasper, kiedy z blondyneczką wychodziłam z jej części.

- Na obiad, a ty wracaj do pracy! - Zaśmiała się.

Nie przeszkadzało mi nigdy, jak Mindy czasami dla żartów bawiła się w szefa i kierowała innymi. Po części także ma tutaj coś do powiedzenia, bo dzięki mnie ma uprawnienia do tego. Drugą osobą ważną w tym budynku jest Jasper, który na głowie ma ochronę i monitoring, którym stale kieruje i obserwuje.

Kiedy weszłyśmy do części pracowników ucieszył mnie widok, bo każdy był skupiony na swojej pracy. 

- Macie godzinną przerwę - Rzuciłam i widziałam szczęśliwe i uśmiechnięte twarze wszystkich wokół.

- Dzień dziecka? - Szepnęła do mnie Mindy.

- Dzień dobroci dla zwierząt - Uśmiechnęłam się zadziornie.

~~~~~

- Opowiadaj wpierw ty - Powiedziała i wcisnęła do buzi kawałek sałatki. 

- Zgarnął auto. Dwójka z nas tylko walczyła, rozumiesz to? Przegrałam, bo zamyśliłam się - Fuknęłam - Później weszłam do niego i po prostu zamarłam. Wiesz, jakie to uczucie? Od sześciu lat go nie widziałam...

- Spokojnie.. - Uśmiechnęła się do mnie.

- Kurwa, Mindy, nie mogę być spokojna! Ten człowiek zniszczy wszystko, nad czym tak długo pracowałam! On znowu mnie zniszczy! - Walnęłam dłonią o stół.

- Nie wydaje mi się - Puściła mi oczko - Co było potem, jak się zobaczyliście?

- Chciałam uciec, ale przytulił mnie... - Ściszyłam ton pod koniec.

Na samo wspomnienie... Ugh, mam ciarki.

Znowu wracam do tego.

Nie mogę!

- Alan ciebie przytulił? - Zrobiła większe oczy - Mówił coś? 

- Ugh, możesz powiedzieć teraz to, o czym ty wiesz? - Przewróciłam oczami - Nie chcę wracać do tego, Mindy..

- No dobrze, nie naciskam - Upiła łyk soku wiśniowego - No wiesz, Eva mi powiedziała, że Alan będzie na tej licytacji. Matt jej się wygadał. 

- To Eva też wiedziała?! I niech zgadnę, że zatailiście to przed nami wszyscy!? - Zmarszczyłam brwi i nie dowierzałam - Ty, Eva, Matt i pewnie Jasper i Jesse!

Nie odpowiedziała. Wzięła powoli kęs sałatki i odwróciła wzrok uśmiechając się niewinnie pod nosem.

- Och, ja już sobie pogadam z Evą.. - Opadłam na oparcie i prychnęłam.

Nie wierzę w to! Jak oni mogli wiedzieć o tym i nas nie poinformować, że spotkamy się tam!?

Czy oni próbują nas znowu...

Nie!

- Mindy, co ty jeszcze wiesz? - Spojrzałam na nią zajadając się owocami. 

Uniosła wzrok do góry i pociągnęła ponownie sok przez słomkę nucąc coś pod nosem.

- Mindy Jeffrey! Mam ci skrócić pensję? - Powiedziałam surowo, jak na bizneswoman przystało. 

- Ugh, dobra - Burknęła przewracając oczami - Alan nie ma nikogo. Jest wolny. Wolny od sześciu lat. Rozumiesz, co to oznacza?

Um, okej.

- Ja także jestem wolna od sześciu lat, i co? - Wzruszyłam ramionami patrząc na nią nijako.

Hah, i co z tego, że jest wolny?

Nie obchodzi mnie to.

Heh, na pewno.

- Mar, ale ty miałaś powody.. A on? Kto wie-

- Alan Henderson nie bawi się w związki. Jego motto życiowe; Uwiedź, przeleć, porzuć - Uśmiechnęłam się kpiąco dokańczając swoją sałatkę składającą się z owoców.

- Mar, radzę ci naprawdę dać szansę. Nie możesz przez resztę swojego życia być sama i na dodatek być taką suką! - Uśmiechnęła się.

- Podoba mi się takie życie. Wszystko było zajebiste, póki on się nie pojawił. Najgorsze jest to, że przyjeżdża po mnie w piątek... - Walnęłam czołem o stół.

- O kurwa, to widzę, że zależy mu.

- A no właśnie, skąd on wie, gdzie ja mieszkam?! - Uniosłam się gwałtownie.

- Nie wiem, na mnie nie patrz! - Wystawiła ręce przed siebie w geście obronnym.

- Knujecie za naszymi plecami! - Zmarszczyłam brwi i wskazałam na nią palcem.

- Później przekonasz się, dlaczego - Uśmiechnęła się mile i wstała z krzesła płacąc za obiad.

- Um, co? Hej, Min, czemu? O co ci chodzi? - Zaczęłam zalewać ją od groma pytaniami - Nie rób mi tego, odpowiedz! Ugh, naprawdę powinnam skrócić ci tą pensję! - Skierowałyśmy się do mojego auta, a blondynka cały czas śmiała się pod nosem - Mindy, noooo! Powiedz, o co ci chodzi! 

- Przekonasz się później - Rzekła spokojnym i radosnym tonem wsiadając do auta na miejscu pasażera obok kierowcy.

- Nienawidzę ciebie! - Wskoczyłam do auta i ruszyłam w kierunku firmy.

~~~~~

Wyszłyśmy z windy i przekierowałyśmy się do biura. Wchodząc do części pracowników byłam mile zaskoczona, bo każdy pracował. I tak w sumie nie zostało wiele czasu dla nich, bo za piętnaście minut dobija siedemnasta i każdy z nich kończy tutaj pracę na dzisiaj. 

- Gdzie Jasper? - Zmarszczyłam brwi, kiedy nie zastałyśmy go w części Mindy. 

- A nie wiem, zadzwonię do niego.. - Odłożyła torebkę wyjmując z niej telefon, a ja przekierowałam się do swojego biura.

Musiałam wypełnić dokumenty i sprawdzić paczkę od Verny, którą dzisiaj rano dostałam. Kiedy zabierałam się za paczkę, roześmiana Mindy wpadła do pokoju.

- Co się stało? Gdzie Jasper? - Spojrzałam na nią.

- Oni.. - Śmiała się cały czas - Oni ganiają... za.. ganiają za jakimś dzieciakiem... który robi sobie z nich żarty.. - Zaczęła się śmiać na całego - Wszyscy.. ochroniarze, hahahaha. Oni nie umieją sobie poradzić z czternastoletnim dzieciakiem, hahaha.

- Mają tego dzieciaka znaleźć, bo nie chcę natrafić na niego - Prychnęłam i zabrałam się za otwieranie paczki, a później wypełnianie dokumentów.

W jakże miłym geście paczka była zrobiona. Zostałam zaproszona na wywiad do magazynu Fox. Będzie ze mną przeprowadzać wywiad dopiero co przyjęty dziennikarz. Jutro o godzinie czternastej mam zjawić się w siedzibie Fox. 

Resztę mojego czasu spędziłam na wypełnianiu dokumentów. Zostałam sama w wielkim budynku, jak codziennie w sumie. 

~~~~~

Po skończeniu założyłam na siebie czarny, długi płaszcz i zamknęłam biuro. Zgasiłam wszędzie światła i ruszyłam do windy. Za oknem było ciemno, bo jest dopiero początek marca.

Piąty marzec.

Drugi raz.

Drugi, pieprzony, raz.

Na samo wspomnienie tego po prostu mnie kuje w sercu. Dziwnie się czuję, wręcz okropnie. Wracam do przeszłości. Do czegoś, czego nie chcę, aby ponownie się wydarzyło.

On nie odpuści, wiem o tym.

Wyszłam z budynku zamykając wszystko na klucz, a później na mechaniczny zamek przez kod. Ruszyłam na parking, gdzie widniało moje auto, ale zdziwiłam się, gdy stało jeszcze jedno...

Zmarszczyłam brwi i niepewnie podeszłam do czarnego audi. Nigdy nie widziałam go i to mnie najbardziej dziwi.. Muszę jutro sprawdzić kamery czyje to. 

Wsiadłam do swojego samochodu i ruszyłam do domu.

~~~~~

Mój penthouse mieści się dwadzieścia minut drogi od firmy. To ogromny budynek tylko z jednym apartamentem - moim.

Budynek jest koloru beżowego. Na samej górze mieści się moje mieszkanko, które wręcz kocham i kocham mamę za to, że mi je kupiła. 

Wjechałam na podziemny parking otwierając bramę za pomocą przycisku. Wysiadłam z auta i powędrowałam do windy wciskając kod, który przewiezie mnie na samą górę. 

Wychodząc z windy mam przed sobą tylko długi korytarz, który ma beżowe kafelki i ściany koloru cappuccino. Oświetlony jest pojedynczymi lampami w suficie. Nie zabrakło także wielkiego okna, przez które mam widok na Nowy Jork. 

Weszłam do swojego mieszkania wpisując kod. Od razu na wejściu przywitał mnie mój kot, który w sumie nie wiem czy jest kotem, czy szczurem. 

Kot jest rasy sfinks. Nie ma sierści, jest golutki i cholernie słodki. Ma błękitne oczy i w niektórych częściach ciała lekkie, ciemne łaty. Najwięcej na grzbiecie. On jest leniem. Nie robi nic, tylko je, śpi, prosi o pieszczenie. Po cholerę mi taki kot?! Mógłby przynieść chociaż gazetę, pobiegać za sztuczną myszką, ale co? Nieeee, on woli się opierdalać.

Mój apartament w środku jest biały. Wszystko tutaj jest biało-czarne w sumie. Korytarze, salon, kuchnia, pokoje, łazienka.

Od razu na wejściu do mojego apartamentu widzi się salon, a za nim rzucający się w oczy Nowy Jork, bo zamiast ściany jest ogromna szyba. Na środku salonu są białe, skórzane sofy ze szklanym stolikiem, a pod nim czarny, bawełniany dywan. Przy ścianie obok znajduję się duży, plazmowy telewizor, a obok niego białe szafki, na których są jakieś kolorowe dekoracje, książki i inne bzdety. Za fotelami i kanapą po drugiej stronie przy ścianie jest kominek. Obok tego wszystkiego znajdują się kręcone schody prowadzące na górę, a tam - po prostu basen na dachu. 

Po mojej prawej stronie, zaraz obok salonu jest wejście do kuchni, które jest ogrodzone wyspą kuchenną. Meble są czarne, a blaty białe z marmuru. Nie spędzam w niej nie wiadomo ile czasu. Bardziej moja gosposia Sui - Chinka po pięćdziesiątce. 

Po lewej stronie obok drzwi jest wąski korytarz, który prowadzi do łazienki, pokoju gościnnego i mojego królestwa. Do mojego pokoju wchodzi się przez cztery schodki, które za nadepnięciem - świecą się na biały kolor, co wieczorem pięknie to wygląda. 

Wpisałam kod, żeby zamknąć wszystkie drzwi dla bezpieczeństwa.

- Wejściowe drzwi, zostały zamknięte - Odezwał się ten denerwujący głos kobiety, który znam po prostu na pamięć.

- Brama parkingowa, została zamknięta.

- Winda, została zablokowana.

- Główne drzwi, zostały zamknięte.

Tak, mamusia po prostu zadbała o moje bezpieczeństwo tutaj. Przecież nic mi się nie stanie, a ona uparła się, jakbym była nie wiadomo kim na tym świecie. 

Po wykańczającej pracy opadłam na sofę w salonie i zabrałam się za rozpakowanie paczki, którą dostałam od kogoś pod inicjałem L.

Larry - bo tak nazywa się mój kot; wskoczył mi na sofę i zaczął przyglądać się moim ruchom.

Rozwiązałam czerwoną wstążkę i niepewnie zdjęłam górną część nie wiedząc, czego się spodziewać.

Była jakaś podpisana kartka. Nie zapaliłam światła w mieszkaniu, bo pełnia dzisiejszego wieczoru po prostu wszystko oświetlała. 

Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam ją.

'' Droga Marnie! 
Pewnie nie wierzysz w to, że się spotkamy, ale naprawdę, to już niedługo. Mam nadzieję, że zadowolona będziesz z prezentu, który jest... gorący! 
L. ''

Skrzywiłam się i spojrzałam na pudełeczko. Chwyciłam do ręki kolejny list, w którym coś się znajduję. Na liście było tylko czerwone serduszko i podpis jak zwykle L.

Otworzyłam list i zamarłam.

Moje serce zaczęło bić trzy razy mocniej niż na dzisiejszym spotkaniu z Alanem. W jednej chwili byłam przerażona. Na dodatek sama w domu. 

To były moje zdjęcia.

Moje, pierdolone zdjęcia, na których byłam ja.

Pierwsze zdjęcie zostało uchwycone, jak po prostu byłam w restauracji z Mindy. Byłam tam uśmiechnięta. Wyglądało ono, jakby było zrobione poza budynkiem, gdzieś z daleka, ale przybliżone.

Kurwa, każde zdjęcia ukazywały coraz bardziej intymniejsze momenty.

Zaczęłam płakać i jednocześnie oglądać. Drugie zdjęcie ukazywało mnie, jak byłam na bankiecie w bardzo obcisłej sukience z dużym dekoltem i wycięciem po boku. 

Kurwa, kto je zrobił?!

Trzecie zdjęcie ukazywało mnie w domu. 

Mnie, kurwa, w domu.

Jakim cudem? 

Odwróciłam się do tyłu w stronę okna, ale przede mną były same budynki i wieżowce. Albo ktoś robi mi je z okna, albo z dachu.

Kurwa mać, dlaczego ktoś robi mi zdjęcia?!

Zdjęcie pokazywało, jak po prostu uniosłam Larry'ego i musnęłam jego nosek swoim.

Coraz bardziej zaczęłam drżeć.

Czwarte zdjęcie - Ja w moim szlafroku, który sięga mi do ud, jest koloru fioletowego i ma wycięcie na dekolcie w serek. Jest z cienkiego materiału i prześwitujący, gdzie widać moją bieliznę...

Boje się. Boje się cholernie. Kto do kurwy nędzy robi mi takie zdjęcia? Dlaczego ja?! 

Piąte zdjęcie - Jestem w samej bieliźnie, która na taką przechadzkę po domu nie jest odpowiednia, i szukam czegoś po pułkach w salonie. 

Szóste zdjęcie - Jak razem z Mindy i Evą siedzimy w basenie z lampką wina.

Kurwa, żeby tylko one nie były w to wciągnięte, błagam.

Siódme zdjęcie - Jak wychodzę z basenu i... wypinam swój tyłek sięgając po ręcznik.

Kurwa..

Rzuciłam zdjęciami przed siebie i po prostu wpadłam w płacz. Nie czuje się bezpieczna. Czuje się prześladowana i narażona teraz na wszystko.

Wpierw Alan, teraz zdjęcia i tajemniczy L!

Co jeszcze mnie czeka?!

- Wejściowe drzwi, zostały otwarte - Usłyszałam.

~~~~~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro