Rozdział 14
Głośny śpiew ptaków za oknem zaczął mnie wybudzać. Przetarłam oczy i rozciągnęłam się w łóżku. Alan obok mnie spał jak zabity.
Wczoraj się działo...
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jego podrapane plecy przeze mnie. Czerwone krechy, jakby jakiś tygrys wbijał swoje szpony. Byłam kompletnie naga i moja koszulka walała się gdzieś na podłodze z bielizną. Wstałam, nie budząc bruneta ze snu i zabrałam swoje ubrania, kierując się od razu pod prysznic.
Była godzina dwunasta, czyli połowa lekcji za mną. Dzisiaj szkołę sobie odpuszczę, ale na pewno jutro muszę być.
Mam nadzieję, że Alan także będzie na konkursie, na którym mam zamiar go pokonać.
Po wzięciu nowych ubrań i bielizny skierowałam się do toalety, a tam prosto wskoczyłam pod gorącą wodę, która orzeźwiła moje ciało.
Ja się z nim przespałam.
Ale... Przecież to nic nie znaczy. On jak i ja robimy to z wieloma innymi osobami, więc seks między nami jest tak naprawdę niczym.
Jestem dla niego kolejną laską, którą przeleciał, a on kolejnym facetem, którego zaliczyłam.
Czemu w ogóle ja się tym przejmuję? Przecież tego można było się spodziewać po nim. On nawet nigdy w życiu nie powiedział do mnie po imieniu. Uprawiał ze mną seks, bo pewnie byłam pod ręką, bo pewnie miał ochotę. Oczywiście nie jestem bez winy, ja także miałam ochotę, dlatego po części też zawiniłam.
Ale ja go pragnę.
Właśnie.. dlaczego? Dlaczego ja do niego coś poczułam..?
On sam powiedział, że mnie pragnie, ale w jaki sposób..? Pewnie pociągam go tylko seksualnie i ja, głupia, ubzdurałam sobie coś w głowie.
Kurwa mać, to tak boli.
Wyszłam z łazienki po dwudziestu minutach i ubrałam się w szare dresy i białą bokserkę. Wysuszyłam włosy i spięłam je w wysoką kitkę. Wróciłam się do swojego pokoju i sięgnęłam po telefon, aby przejrzeć powiadomienia.
Messenger
Mindy Fanning:
No hej:* Czemu nie ma cię w szkole?
Miałam także jedną wiadomość. Kliknęłam w nią i myślałam, że wybuchnę śmiechem.
Od: Luka
Cześć. Przepraszam, że ciebie tak potraktowałem. Porozmawiamy o tym w bibliotece?
Od: Luka
Nie ma cię w szkole? Co się dzieje? Marnie, ja naprawdę przepraszam...
Postanowiłam, że mu odpiszę. Nie będę zachowywać się jak obrażona dziewczynka i po prostu pogadam z nim o tym. Na pewno nie chcę z nim powrócić do wcześniejszych relacji. Myślałam, że Luka jest naprawdę inny, a zachował się jak pouczający tatuś, co wprost nie znoszę u ludzi.
Do: Luka
Będę jutro w szkole i tak możemy porozmawiać, ale nie licz na nic więcej.
Odpisałam i zabrałam się za napisanie do Mindy. W między czasie wzięłam jednego papierosa i zapalniczkę i wyszłam na balkon. Usiadłam przy stole, odpalając fajkę i pierwszym zaciągnięciu się nikotyną odpisałam blondynce.
Ja:
Zaspałam i nie chciało mi się już przychodzić. Ale będę jutro!
Nie wzięłam nawet trzeciego bucha, a ona już odpisała!
Mindy Fanning:
No to super, bo chcę cię zaprosić do mnie po szkole jutro:D Wpadniesz?
Ja:
Postaram się ;) A coś ciekawego w szkole było?
Mindy Fanning:
Przyszła Jordan ze swoimi psiapsiółkami pod naszą klasę i chyba czekały na ciebie, ale już po trzeciej przerwie odpuściły i sobie poszły hahaha.
Myślisz, że będą się chciały odegrać na tobie? Marnie, to poważne! :o
Ja:
Kurwa, w dupie je mam. Niech tylko podskoczą, to znowu oberwą i polecą z płaczem i krwią na twarzy.
Mindy Fanning:
No i taką odważną mam cię widzieć, laska! W ogóle babka od historii mówiła, że ty na konkurs idziesz, to prawda?! o.o Marnie, ty?!
I wydało się.
Ja:
No tak, idę.
Coś na temat historii wiem, więc czemu mam nie skorzystać? Może piątkę będę mieć na koniec, a poza tym pokonam Hendersona. ^^
Mindy Fanning:
Właśnie! Czy ty wiesz, że on jest geniuszem?! Pomimo jego charakteru on serio dobrze się uczy! Na serio chcesz wygrać? Wiesz jak on zareaguje? ;oo
Ja:
Chciałabym to właśnie zobaczyć:)
Mindy Fanning:
Dobra, laska, ja lecę na wf, później napiszę! xoxo
Ja:
No papa, xoxo
Gdy skończyłam palić udałam się do kuchni coś zjeść. Zrobiłam płatki i zasiadłam w salonie, odpalając telewizor i zajadając się posiłkiem. Po kilku minutach usłyszałam, jak Alan schodzi ze schodów i kieruje się kuchni.
Do cholery jasnej, nie mam pojęcia czemu mi serce przyspieszyło.
Gdy tak sobie oglądałam telewizje, moją uwagę przykuły wiadomości.
- Wczoraj z więzienia uciekł niejaki Ed Warrner. (Na ekranie pokazało się jego zdjęcie) Mężczyzna jest uzbrojony i niebezpieczny. Jeśli ktokolwiek zobaczy mężczyznę, prosimy o jak najszybszy kontakt. Policja już przeszukuję teren w okolicy Bringston, gdyż w tych okolicach był ostatni raz widziany.
Bringston?! Przecież ja tutaj mieszkam!
Od razu przełączyłam na inny kanał, chcąc uniknąć dalszych informacji na ten temat. Zatrzymałam się przy filmie Mission Impossible i zaczęłam oglądać, gdy naglę dosiadł się do mnie Alan.
- Jak po nocy? - Rozłożył się na kanapie i uśmiechnął zadziornie.
- Powiem ci, że było ok. - Uniosłam jedną brew w górę i wstałam, kierując się do kuchni odnieść miskę.
- Jak to ok?! - Usłyszałam. - Przecież jęczałaś ile wlezie! - Zaśmiał się.
- No może trochę było fajnie! - Wróciłam się do salonu. - Zrób miejsce! - Zaczęłam się wciskać, bo ten rozłożył się na całej sofie jak księciuniu.
- Wiem, że tego pragnęłaś ze mną. - Rzucił z łobuzerskim uśmieszkiem. - I mnie nie oszukasz, dziewczynko. - Objął mnie wokół talii i pociągnął do siebie.
Powstrzymywałam uśmiech wraz z rumieńcem. On mnie pociągnął do siebie! Leżałam obok niego! On mnie przytulił!
Jestem pewna, że on słyszy, jak moje serce uderza o klatkę piersiową.
- Tak samo, jak ty mnie pragniesz. - Rzekłam czarującym tonem.
- Nie. - Powiedział stanowczo. - Ty po prostu już należysz do mnie. - Spojrzał na mnie uważnie.
*
Cały dzień przeleżałam z Alanem w salonie, oglądając filmy. On cały czas mnie obejmował i na moment nie chciał wypuszczać, a ja cały czas byłam w skowronkach przy nim.
- Alan, dlaczego ja nic nie wiedziałam o twoim psie? Chop jest uroczy, dlaczego on nie może być w tym domu? - Zwróciłam się do niego, gdy ten wstawał z kanapy.
- Bo ojciec nie chce, a poza tym on gryzie wszystko. - Zaśmiał się. - Ale jak chcesz, możemy iść z nim teraz na spacer.
Było po dwudziestej trzeciej i za oknem już ciemność dominowała. Spacery wieczorami to jest jedno, co uwielbiam, a zwłaszcza teraz - gdy to on zaproponował.
Od razu się zarumieniłam.
- Możemy. - Odparłam, unosząc delikatnie kąciki ust w górę.
Alan skierował się przez korytarz po psa, a ja poleciałam na górę wziąć papierosy i telefon. Zeszłam na parter, gdzie już brunet czekał z Chop'em na smyczy, który cieszył się od ucha do ucha, skacząc i merdając swoim ogonkiem, którego jednak nie miał. To była słodka kuleczka.
- Cześć, bydlaku! - Kucnęłam przy nim, zaczynając głaskać po pyszczku.
- E, bo mu zaraz stanie. - Zaśmiał się chłopak.
- Pewnie ma większego niż ty. - Spojrzałam na niego chytrze.
- Twoje krzyki mówiły co innego. - Puścił mi oczko i otworzył drzwi, wypuszczając mnie pierwszą.
Udaliśmy się w stronę parku. Było spokojnie, cicho, ciemno i tylko pojedyncze lampy oświetlały nam drogę. Było naprawdę przyjemnie, a ja przy Alanie czułam się... inaczej.
- Od kiedy znasz się z Jesse i Mattem? - Zapytałam i odpaliłam papierosa, częstując go jednym.
- Od dzieciństwa. - Odparł i usiedliśmy na ławce, spuszczając psa ze smyczy, który po chwili zaczął latać na każde strony do każdego patyka po kolei.
- A od kiedy Jesse ćpa? - Rzuciłam, wypuszczając powoli dym z ust.
- On nie jest typowym narkomanem... - Westchnął. - Po prostu czasami sobie jebniemy po kresce. Gdybyś nie przyszła tam ze mną, to pewnie ja i Matt wciągnęlibyśmy z nim.
- Czyli robicie to? - Uniosłam brwi w górę.
- No, ale umiem się powstrzymać. Mnie nie ciągnie do tego tak mocno jak Jesse'a, a już zwłaszcza Matta. - Zaciągnął się. - A ty? - Spojrzał na mnie. - Wciągałaś już wcześniej? Bo na pewno jarałaś. - Uśmiechnął się zadziornie.
- Czasami. - Uśmiechnęłam się wstydliwie. - Zdarzało się na jakiejś imprezie, ale za każdym razem mówiłam sobie później, że tego nie wciągnę ponownie, a wychodzi jak wychodzi.
- No to widzę, że w tym także obeznana jesteś. - Prychnął pod nosem.
- No co? Z życia trzeba korzystać, a nie marnować go. - Zmarszczyłam brwi i zaciągnęłam się. - Ty korzystasz z lasek, imprez, chlania, ćpania, palenia, ruchania, mienia Bad Boy'a szkolnego, nie przejmujesz się niczym, jesteś młody i robisz co chcesz tak naprawdę. - Spojrzałam na niego, gdy ten był zdziwiony po moich słowach. - Masz bogatego tatusia, dlatego na niczym innym ci nie zależy. - Wzruszyłam ramionami.
- Bogatego tatusia? - Prychnął pod nosem. - Tatusia to bym go nie nazwał. - Prychnął, drwiąc z tego.
Czy znowu powiedziałam coś, co go wkurzyło?
- Poza tym, czy ty tego nie robisz? - Oburzył się. - Imprezujesz, zaliczasz chłopaków, pijesz, palisz, ćpasz, nie przejmujesz się niczym, masz w szkole miano najseksowniejszej laski, którą każdy chce przelecieć i także masz bogatą mamę, która tak naprawdę ma wyjebane w ciebie. - Prychnął pod nosem.
- Kurwa, dzięki, wiesz? - Wstałam i zaśmiałam się sarkastycznie, a tak naprawdę powstrzymywałam ból, który przeszył całe moje ciało. - Nie powiedziałam, że twój ojciec ma na ciebie wyjebane, więc mogłeś sobie to odpuścić.
Pomimo tego, że ja o tym wiem, że ja także mam na moją matkę wyjebane; nie chcę tego słuchać. Nie lubię w ogóle słowa ''Twoja mama także ma na ciebie wyjebane''. Zawsze przypomina mi się to, jak uciekła ode mnie i ojca, zostawiając mnie z nim na pastwę losu. Ignorowała mnie i nie przejmowała się, gdy ją tak bardzo potrzebowałam. Przez nią i ojca jestem taką suką, która robi sobie co chcę, która nie przejmuje się niczym. Po prostu moi rodzicie doprowadzili mnie do tego stanu. To wszystko odbiło się na mnie.
- Ale to nie jest prawda? - Uniósł ręce w górę, spoglądając na mnie rozbawiony. - Po prostu obydwoje żyjemy w rodzinie, która od zawsze miała na nas wyjebane. Pieniądze, biznes i te sprawy są najważniejsze dla nich. - Spojrzał na mnie poważniej. - Nie udawaj zdziwionej, bo ty także o tym doskonale wiesz, że twoja matka ma cię gdzieś. Poza tym, ty ją także. - Prychnął.
- Ale czy twoje zachowanie jest przez ojca spowodowane? - Uniosłam się. - Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że rodzice mogą własne dziecko zmienić na gorsze. - Powoli poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale od razu to powstrzymałam, mrugając kilkukrotnie.
- A jednak się przez mamę i tatę zmieniłaś, ale czy na lepsze? - Spojrzał na mnie pytająco.
- Na gorsze.
- Dlaczego na gorsze? - Zmarszczył brwi. - Matka mi zmarła, dla ojca praca najważniejsza, a ja dalej się trzymam. - Uśmiechnął się rozbawiony tym faktem. - Robię co chcę, korzystam z życia i się z tego cieszę. Nie powinnaś płakać za tym, że nie jesteś idealnym dzieckiem. Twoje zachowanie zależy tylko od ciebie, a nie od kogoś innego, to ty zdecydowałaś iść tą ścieżką i to ty decydujesz o tym, co będzie później. Korzystaj z życia i nie przejmuj się innymi, dziewczynko. - Objął mnie ramieniem.
Od razu ciepło rozpłynęło się po moim ciele. Nie tylko przez jego bliskość, przez jego dotyk, ale i słowa, które do mnie wypowiedział.
- Ale czy nie zastanawiałeś się nad tym, co powodujesz przez to swoje zachowanie? - Spojrzałam na niego. - Ja w swoim doświadczeniu wiem, że zawsze powiem coś, przez co muszę później słono zapłacić. Z perspektywy innego człowieka wyglądam na nieprzejmującą się niczym, złą, kłótliwą, siejącą postrach i po prostu idiotkę, która jedynie spędziłaby swoje życie na imprezach. A co z moimi uczuciami? Co, jak zakocham się w kimś, a dla niego jestem właśnie tą idiotką? Chciałabym móc wreszcie usłyszeć szczere słowo kocham cię, którego nigdy nie usłyszałam. Nawet od matki nie usłyszałam tego słowa. Chciałabym wreszcie przytulić się do osoby, którą kocham, za którą oddam życie. - Tłumaczyłam mu, a ten spoglądał na mnie uważnie. - Czy ty nie chcesz tego? Nie chcesz mieć u boku osoby, którą kochasz? Za którą oddasz życie? Nie przejmujesz się naprawdę niczym? Nie myślisz czasami o takich rzeczach? Nie chciałbyś nikogo uszczęśliwić? Nie widzisz na przykład czasami tego, jak swoim zachowaniem ranisz innych? - Spojrzałam na niego.
- Czyli najbardziej chodzi ci o to, że poprzez twoje zachowanie, nikt na ciebie nie spojrzy? - Rzucił. - Boisz się, że ktoś nie pokocha cię taką, jaką jesteś? To jest głupie myślenie. Na pewno będzie ktoś, kto pokocha cię za te głupie dyskutowanie, za ten twój niewyparzony język, za głupie pomysły. Potrafisz mocno grać na nerwach, jesteś uparta, złośliwa, zadziora i nie pozwolisz sobie stanąć na głowie. Jednocześnie za twoją czułość, której nie pokazujesz. Ciepłe serce, które ukrywasz za tym zimnym. Piękny uśmiech, zajebiste ciało, opiekuńczość i dobro, które tobie tobie tkwi. - Spojrzał na mnie. - Za to, że nigdy nie pokazujesz swojej słabości, choć w takich chwilach jak ta, potrafisz wreszcie się wygadać, co ci leży na sercu. Za to, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych.
Kurwa.
W jednej chwili się popłakałam. Łzy spływały z moich policzków jak chciały, a ja nad tym nie mogłam zapanować. Płakałam przy nim, okazywałam moją słabość.
Mówił to tak szczerze, że nigdy nie spodziewałabym się usłyszeć tych słów od niego.
Ja chyba zwariowałam.
Byłam szczęśliwa. To ja jestem teraz u jego boku, to przy mnie Alan jest, to mnie przytula i to mi to mówi.
- I jeszcze możesz płakać. - Zaśmiał się dla rozluźnienia atmosfery. - Myślę, że naprawdę znajdziesz taką osobę, która pokocha cię za to, jaka jesteś. - Uśmiechnął się mile.
- A ty? Nie chciałbyś takiej osoby? - Przetarłam oczy i spojrzałam na niego, pociągając nosem.
- Ja? - Zdziwił się. - Dziewczyny widzą we mnie tylko obiekt seksualny. Pociągam laski tylko seksualnie. - Podkreślił wyraźnie te słowa. - Nie pociągam nikogo osobowością, bo nie ma czym tak naprawdę. - Wzruszył ramionami.
- Idiota! - Uderzyłam go delikatnie w ramię. - Być może inne pociągasz tylko seksualnie, ale znajdzie się ta, która pokocha ciebie za to, jakim draniem jesteś. - Uśmiechnęłam się.
- Wierzysz w to, że ktoś mógłby we mnie się zakochać? - Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami w górę. - Bo ja nie.
- To, jakim aroganckim draniem jesteś, jak błyskotliwy potrafisz być, jak bardzo odważny w każdej sytuacji jesteś i nie ma tutaj mowy o chwili słabości. To jak potrafisz być czuły, odpowiedzialny, a na pewno nie wspomnę już o opiekuńczości. Potrafisz zauroczyć swoim pięknym uśmiechem wszystkie dziewczyny, nie mówiąc już o oczach, które masz piękne. - Spojrzałam mu głęboko w oczy. - To, jaką inteligencją świecisz i nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych. Za to na pewno cię ktoś pokocha. - Uśmiechnęłam się, czując rumieńce na twarzy.
Boże, ja mu to serio powiedziałam..?
- Inteligencja? - Prychnął pod nosem. - Daleko mi do niej.
- Tak? - Uniosłam jedną brew w górę. - W takim razie na luzie mogę cię pokonać jutro na konkursie z historii? - Spojrzałam na niego czarująco.
- Startujesz? - Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mam zamiar cię pokonać, chłopczyku. - Wystałam i wystawiłam mu język. - Dobra, chodź już, bo zimno się robi, a Chop pewnie zmęczony już jest. - Zaczęłam się rozglądać po parku, ale nie dostrzegłam psa. - Gdzie on jest? - Zaczęłam panikować.
- Nie ma go? - Alan wstał i rozejrzał się dookoła, przy okazji podgwizdując, żeby zawołać psa. - Kurwa, gdzie ten bydlak? - Skierował się w stronę jakiś krzaków. - Idź tędy. - Wskazał palcem na drogę obok, którą po chwili już się kierowałam.
- Chop! - Krzyknęłam, rozglądając się dookoła.
Gdzieś w oddali słyszałam Alana, który po chwili zamilkł co było dziwne. Poczułam panikę i rosnący strach z tego powodu, więc zawróciłam się w jego stronę.
- Alan, nie mo-
W jednej sekundzie zostałam szarpnięta w jakieś krzaki i moje usta zostały zatkane przez czyjąś dłoń. Zaczęłam piszczeć i się wyrywać, ale to na nic.
Kurwa, umrę.
- Uspokój się.
- Co się dzieje? - Uspokoiłam się, gdy usłyszałam jego głos.
- Nic, po prostu zostańmy tutaj chwilkę, dobrze? - Objął moje policzki i spojrzał uważnie, na co zmarszczyłam brwi. - Chop się znajdzie, ale teraz nie czas na szukanie tego psa. - Zaczął się rozglądać, a ja jeszcze bardziej się zdziwiłam, bo... on jakby panikował.
- Alan... - Wyszeptałam. - O co chodzi..?
- N-Nic, spokojnie... - Powiedział bardzo spokojnym i opanowanym tonem, który pierwszy raz u niego słyszę. - Po prostu... ktoś nie żyje.
Moje serce momentalnie stanęło w miejscu. Chciałam pisnąć z przerażenia, ale zatkałam sobie gwałtownie usta obiema dłońmi, spoglądając z przerażeniem na Alana. Czy to..? Czy to morderstwo jest dokonane przez tego mężczyznę z wiadomości..?
- Jest tam ktoś jeszcze, dlatego zostańmy tutaj nie sprawiając problemów... - Zaczął rozglądać się.
Po chwili usłyszeliśmy szelesty, które kierują się w naszą stronę. Od razu poczułam adrenalinę i strach nasilający się w moim ciele i prędko wtuliłam się do Alana, który głaskał w kojący sposób moją głowę.
- Boje się... - Wyszeptałam jak mała dziewczynka, owijając mocniej ręce wokół jego talii.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - Pocałował mnie w głowę, a moje serce przyspieszyło, jednak nie ze strachu.
Z tej przyjemności.
Ten szelest był bliżej i bliżej, aż w końcu ten ktoś stanął obok nas.
A ten ktoś to czarny, potężny, średniego wzrostu.. pies.
Chop ty idioto!
Uchachany od ucha do ucha, z merdającą kulką stanął na przeciwko nas i tylko patrzył się na nas jak na kawałek mięsa.
- Chodź tutaj, psie. - Alan warknął po cichu do niego i szarpnął go za obróżkę. - Siad! - Pies od razu wykonał polecenie.
We trójkę byliśmy w krzakach, gdzie obok właśnie dokonano morderstwa. Byłam przerażona i nie wiedziałam jak się zachowywać. Tuliłam się do Alana, czując także jego przyspieszone serce, ale ciepło, które od niego biło.
- Pójdę to sprawdzić, ale ty... - Spojrzał na mnie błagalnie. - Zostajesz tutaj, dobrze? - Objął moje policzki w swoje duże i ciepłe dłonie.
- Nie zostawiaj mnie, nie idź tam... - Szarpnęłam go za rękę, gdy ten już chciał odejść. - Alan, nie zostawiaj mnie... - Łza spłynęła mi po policzku.
- Spokojnie, dziewczynko, nic mi nie będzie. - Nachylił się i uniósł mój podbródek.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo złączył nasze usta w kojący i czuły pocałunek. Przymknęłam oczy, oddając się pieszczocie i ujęłam jego policzki, nie chcąc wypuścić w ogóle. Rozpływałam się w jego usta, one był najlepsze, które dotychczas całowałam.
Odsunął się ode mnie i wyszedł ostrożnie z krzaków, pozostawiając mnie samą. Martwiłam się, stresowałam i zniecierpliwiona czekałam, aż po mnie przyjdzie. Cała drżałam i tylko głaskałam psa, który zaczął piszczeć i skomleć.
- Spokojnie... Ćśśś... - Delikatnie gładziłam pyszczek Chop'a.
Po chwili pies zaczął głośno szczekać i wybiegł z krzaków.
- Kurwa! - Szarpnęłam go, ale wyrwał się i upadłam na kolana i łokcie.
Nie wiedziałam co się dzieje. Bałam się, cholernie się bałam. Zaczęłam panikować i płakać. Chciałam do Alana, chciałam się do niego przytulić, poczuć się bezpieczna, bo tylko przy nim potrafiłam się tak czuć.
Tylko przy nim.
Nie wiem ile siedziałam już w tych krzakach, gdy naglę usłyszałam kroki w moją stronę. Usiadłam i przyciągnęłam do siebie kolana, chowając w nich głowę. Zaczęłam szlochać po cichu, bałam się, bardzo byłam przerażona. Po chwili usłyszałam, jak ktoś szeleści krzakami obok mnie. Ta osoba była blisko.
Kurwa, zginę.
- Marnie... - Usłyszałam jego głos.
Nazwał mnie po imieniu...
Czy on...
Uniosłam głowę w górę i zobaczyłam na przeciwko siebie Alana, jednak momentalnie poczułam jeszcze większy strach i przerażenie.
Jego lewa część twarzy ociekała krwią, a biała koszulka była w czerwonych plamach. Jego dłonie także były całe we krwi.
- Już wszystko jest dobrze, chodź. - Wystawił w moją stronę rękę.
Spojrzałam to mu w oczy, na twarz, na rękę ze strachem. Po chwili poczułam gorąco napływające we mnie, a przed oczami zrobiły mi się migotki. Po chwili już widziałam kompletnie na biało i..
Zemdlałam.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro