Rozdział 38: Nadzieja...
Rozalia
Syknęłam gdy odklejałam opatrunek z rany, na brzuchu. Była już prawie wygojona, ale dalej czasami bolała. Odkąd się wybudziłam, minęły dwa tygodnie. A mnie i Louis wypuścili ze szpitala tydzień temu. Z Louisem nie widziałam się przez ten tydzień, czasami z nim tylko pisałam. Z tego co wiedziałam, Louis czuł się coraz lepiej. Jego rana była już prawie wygojona, z tego co pisał. Czarnowłosy wybudził się kilka dni wcześniej ode mnie, dlatego też czuł się lepiej niż ja. Był już wieczór, dla tego musiałam zmienić opatrunek po całym dniu.
Przyłożyłam gazę do rany, zakleiłam ją plastrami. Wyszłam z łazienki.
- Rozi- do pokoju wszedł Neteo.
- Co tam?- spytałam.
Net zamknął drzwi i usiadł na łóżku.
- Musimy porozmawiać- odparł.
- Okej...- usiadłam po turecku na łóżku, naprzeciwko brata.
- Jak się czujesz?- spytał.
- Dobrze- odpowiedziałam.
Zdezorientowało mnie to pytanie, chciał tylko zapytać, jak się czuje?
- Po tym wszystkim, jak was postrzelono...- zaczął, a ja spojrzałam w jego niebieskie oczy.- Weszli ludzie Michaela i Luke'a, pomogli nam w pozbyciu się ludzi Calvina. Robenson nie żyje, więc możesz się czuć bezpieczna- rzekł.
- A co z Milerem?-spytałam.
- Żyje, ale uciekł do innego kraju. Jak na razie nie wiemy, gdzie wyjechał, ale Michael ma wszystko pod kontrolą- odpowiedział.
Zacisnęłam usta w cienką linię. Neteo westchnął, przyciągnął mnie do siebie. Objął mnie swoimi ramionami. Wtuliłam się w niego.
- Nie musisz się już bać. A jak będziesz chciała, to znajdziemy ci psycholog. Dużo przeżyłaś przez te kilka miesięcy- odrzekł.
- Nie chce- mruknęłam, kręcąc głową na boki.
Brązowowłosy wypuścił mnie ze swoich ramion.
- Jak wolisz, trzymaj się, a ja lecę do Iv- wstał.- A i masz pozdrowienia od niej.
Wyszedł z mojego pokoju. Położyłam się na materacu. Westchnęłam. Moja komórka zaczęła dzwonić. Wyciągnęłam ją z kieszeni czarnych spodenek. Dzwonił Charlie, na kamerce. Odebrałam, a twarz zielonookiego pojawiła się na ekranie.
- Cześć małpeczko! O jak pięknie wyglądasz- powiedział na powitanie.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, Charlie był tą jedną iskierką w moim życiu, która zawsze umiała mnie pocieszyć czy rozśmieszyć.
- Cześć Charlie- odpowiedziałam.
Blondyn, szedł gdzieś rozmawiając ze mną.
- Gdzie idziesz?- spytałam.
- Jestem z Otisem na spacerze- odrzekł, zdyszany.
- To Oti nie jest z Louisem?- zdziwiłam się.
- Nie, odkąd zniknęłaś, to Otis jest u nas. Louis mówił, że jak będzie czuł się lepiej, to go weźmie- odparł.
- Mhm, pogłaskaj go po brzuszku ode mnie- rzekłam.
Charlie się uśmiechnął.
- Dobrze- odpowiedział.- Jak się czujesz małpeczko?
- Nie jest tak źle, już teraz coraz lepiej- odrzekłam.
Z Charliem pogadałam jeszcze chwile. Rozłączyliśmy się, gdy zielonooki wracał już z Otisem do domu. Leżałam na łóżku, wpatrując się w biały sufit. Mój telefon zawibrował, podniosłam go z materaca.
Wiadomości:
Mrok: Co robisz?
Promyczek: Nic, a ty?
Mrok: Spotkajmy się na wzgórzu.
Oczywiście, że mi nie odpisał co u niego. Ale to przecież Louis. Przewróciłam oczami. Wstałam z łóżka, miałam na sobie krótkie czarne spodenki i za dużą szarą koszulkę. Podeszłam do toaletki, spojrzałam na moją szyję. Gdzie znajdował się naszyjnik, z zawieszką słońca, uśmiechnęłam się. Wsadziłam telefon do kieszeni spodni. Zeszłam na dół. Ubrałam czarne trampki. W przedpokoju pojawił się tata.
- Gdzie idziesz? Miałaś odpoczywać- spytał ojciec.
- Idę spotkać się z Louisem- odpowiedziałam.
- Dobrze, ale uważaj na siebie- dodał.
- Okej, pa!- wyszłam z domu.
Wzgórze nie było daleko, ale pieszo trochę się tam szło. Oczywiście szybciej jest tam pojechać autem. Czasami żałowałam, że nie zrobiła prawka, ale może kiedyś je zrobię? W końcu Louis nauczył mnie już trochę podstaw.
Ruszyłam w stronę wzgórza. Szybko się męczyłam, ale doszłam do wzgórza. Weszłam na wzgórze, na jego skraju stał Louis. Jak zawsze jego włosy były w nieładzie i nachodziły mu już powoli na oczy. Był ubrany w krótkie czarne spodenki, oraz tego samego koloru koszulkę.
- Mroku?- szepnęłam, gdy znajdowałam się za jego plecami.
Odwrócił się do mnie przodem. Te jego czarne jak noc tęczówki, takie piękne jak dzisiejsza noc. Boże, on wyglądał jak upadły anioł, taki piękny, ośmielający. Jak dziecko diabła i anioła. Jak diabeł przebrany za anioła.
- Cześć promyczku- podszedł bliżej, przytulił mnie do siebie.
- Cześć- odmruknęłam.
Schował twarz w zagłębieniu mojej szyi, zaciągnął się moim zapachem.
- Coś się stało?- zapytałam.
- Nie, po prostu tęskniłem za tobą- rzekł.
Przymknęłam oczy, kładąc głowę na jego barku. Tu było mi dobrze, przy nim w jego ramionach. To tu mogłam zostać na wieki. W jego ramionach czułam się jak w domu. Louis pocałował moje czoło, po chwili odsunął się ode mnie, wypuszczając mnie ze swojego uścisku.
- Jak się czujesz? Jak rana?- spytałam.
- Już jest dobrze, a ty, jak się czujesz?- zapytał.
- Dobrze- rzuciłam tylko.
Po chwili ciszy Louis się odezwał:
- Musimy porozmawiać, Rozalio- jego głos był taki poważny.
- Okej... O czym?- zmarszczyłam brwi, bo coś mi tu nie pasowało.
Louis zachowywał się dziwnie.
- Wyjeżdżam...
Jedno słowo, które miało zniszczyć moje dotychczasowe życie. Jedno słowo, które niszczyło wszystko, niszczyło nas. Wpatrywałam się w jego oczy. Były takie martwe jak nigdy, tak jakby coś w nich umarło. Co było prawdą, umarła w nich nadzieja. Nie było w nich już tego samego błysku co kiedyś.
Wiedziałam, że w moich oczach też coś umarło. Bo umierałam w środku. Upadałam niżej niż na samo dno i do tego bez ciebie. Upadałam, nie mając mojego mroku przy sobie.
- Co?- zmarszczyłam brwi, w niedowierzaniu.
- Wyjeżdżam z Santa Monica- powtórzył.
- Wyjeżdżasz na weekend, albo coś załatwić? Wrócisz, prawda? - spytałam.
- Nie, wyjeżdżam na pewien czas. Albo na stałe, jeszcze nie wiem- rzekł.
- Zostawisz mnie? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy?- rzuciłam oskarżycielsko.
- Promyczku...- mruknął.
- Zostawisz mnie, gdy w końcu wiem, co do ciebie czuje?- mój głos z każdą chwilą cichnął, a moje oczy się zeszkliły.
Kręciłam głową na boki, nie chciałam w to wierzyć. Nie chciałam, żeby mój świat się zawalił.
- Nie utrudniaj mi tego Rozalii.
- Kocham cię- łza spłynęła po moim policzku.- Słyszysz, kocham cię, to właśnie do ciebie czuje- dodałam.
Starł kciukiem łzę z mojego policzka.
- Nie płacz, nie lubię kiedy płaczesz- rzekł.- Gdy wyjadę, to proszę cię, żebyś o mnie zapomniała. Tak jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Znajdź chłopaka, który będzie na ciebie zasługiwał. Może w przyszłości ożeń się z nim i miej dzieci. Po prostu bądź szczęśliwa, bo zasługujesz na to bardziej niż ktokolwiek inny- dodał.
- Bez ciebie, to nie będzie to samo- rzekłam.
Westchnął. Przytulił mnie do siebie, wtuliłam się w jego klatkę piersiową, płacząc. Zaczęło padać i grzmieć, zaczynała się burza, a my staliśmy, obejmując się nawzajem.
- To dla twojego dobra, beze mnie będzie ci lepiej- szepnął do mojego ucha.
Kolejne łzy spłynęły po moich policzkach, mocząc koszulkę Louisa. Płakałam, tak żałośnie płakałam.
- Też cię kocham, promyczku- jego głos był taki przyjemny i cichy.
Odsunął się trochę ode mnie. Pocałował moje usta. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Oddałam pocałunek, płacząc. Ten pocałunek był pełen tęsknoty, ale i też był pożegnaniem, końcem pewnej historii. Naszej historii...
Miałam zamknięte oczy. Oderwał się ode mnie.
- Żegnaj promyczku...
Ostatni raz przelotnie pocałował moje usta. Nie chciałam otwierać oczu, bo wiedziałam, że jak je otworze, to go już nie będzie. Zimno. Spływające po mnie krople deszczu. Grzmot. Pochłoną mnie chłód i pustka, bo moje serce i dusza należały tylko i włącznie do niego. Do Louisa Leonarda Lee. Do mojego mroku... Bo on już na zawsze będzie mój, a ja jego. Otworzyłam oczy, to był nasz koniec. Zaszlochałam.
***
Louis
Odchodziłem, chociaż tego nie chciałem, to tak cholernie bolało. Musiałem zostawić najważniejszą osobę w moim życiu i nie dlatego że chciałem ją zostawić. Tylko zostawiałem Rozalie dla jej bezpieczeństwa, musiałem wyjechać. Wiedziałem, że na nią nie zasługuje, przy mnie będzie tylko i wyłącznie nieszczęśliwa. A ja tak cholernie chce, żeby była szczęśliwa.
I może gdy wyobrażam sobie ją z innym mężczyzną, to mam ochotę umrzeć. Dla jej szczęścia oraz bezpieczeństwa zrobię wszystko. Bo odkąd poznałem mojego małego promyczka, to wiedziałem, że dla Rozalii Alison Williams zrobię wszytko.
Może i Rozi była bezpieczna, bo zabiłem Calvina. Ale jego syn dalej żyje. A jak nie będzie mnie przy Rozalii, to uzna, że nie jest już dla mnie ważna. Co nie było prawdą.
Upadłem na samo dno, a nawet i niżej. Gdzie nie było mojego promyczka. Dobrze wiedziałem, że serca i duszy też już nie miałem. Bo miała je piękna kobieta, o brązowo-złotych oczach, długich brązowych włosach, długich rzęsach i zgrabnym nosku. Mój mały promyczek, to do niej należało moje serce, dusza, umysł, oraz cały ja. Już na zawsze będę do niej należeć.
***
Rozalia
Wróciłam do domu, pieszo. Byłam przemoczona i roztrzęsiona. Weszłam do domu, ściągnęłam buty. Zapłakana, biegiem ruszyłam do pokoju. W salonie siedział Neteo z tatą.
- Rozalia, co się stało?!- usłyszałam za sobą krzyk taty.
- Nic!- odkrzyknęłam.
Weszłam do pokoju. Usiadłam obok łóżka, opierając się o jego bok. Ktoś wszedł do mojego pokoju. Obok mnie usiadł Neteo. Objął mnie ramieniem, przytulając do siebie.
- Co się stało Rozi?- spytał Net.
Wtuliłam się w niego, szlochając.
- On... Wyjechał...- załkałam.
Neteo się zdziwił.
- Zostawisz mnie samą?- spytałam, pociągając nosem.
- Pewnie. Jak coś, to zawsze jestem przy tobie. Pamiętaj- rzekł, wstał i wyszedł z mojego pokoju, zamykając drzwi.
Płakałam, jak dziecko. Bolało. Słowa Louisa bolały. Nawet bardziej niż by mi powiedział, że byłam tylko zabawką. Czemu musiało to tak cholernie boleć? Chciałam, żeby przestało, chciałam przestać czuć. Chciałam, żeby to wszystko było tylko złym koszmarem, z którego zaraz się wybudzę. Wolałabym, żeby był to żart, kłamstwo, ale nie koniec. Koniec nas.
Ale czy my kiedykolwiek byliśmy my?
Louis wyjeżdżał, zostawiając mnie w Santa Monica. A ja miałam o nim zapomnieć.
Tak jakbyśmy się nigdy nie spotkali w tamtym domku letniskowym. Tak jakby nigdy nie patrzała w jego piękne oczy, jakbym nigdy nie całowała jego ust.
Miałam zapomnieć, tak gdybym nigdy nie spotkała pewnego pięknego chłopaka, o czarnych jak noc tęczówkach, oraz włosach jak węgiel. Który nosił sygnety i miał tatuaże pnące się po jego ciele. Chłopaka, który pokazał mi, co to jest szczęście, bezpieczeństwo, miłość...
Ale jak miałam o nim zapomnieć? Jak, skoro to Louis Leonard Lee, syn najpotężniejszego na świecie mafiosy, król nielegalnych wyścigów, oraz chłopak, którego naprawdę pokochałam.
Jak miałam żyć bez niego, bez tego troskliwego, nadopiekuńczego, tylko mojego chłopaka? Bo w końcu to on był moim mrokiem, a ja jego promyczkiem...
Jak miałam żyć bez mojego mroku?
**********************************************************************
Hej mam nadzieje że rozdział wam się podobał. Piszę ta notkę z wielkim sentymentem, bo jest to ostatni rozdział ,,Mój mały promyczek". Dziękuję wam że razem ze mną przeszliście przez tę historie. Zaczynając pisać tę książkę, myślałam że nikt jej nie przeczyta i że jej nawet nie skończę. Myliłam się, dzisiaj siedzę tu, przed komputerem pisząc dla was tą notkę, oraz stawiając ostatnią kropkę...
Oczywiście będzie jeszcze epilog.
Instagram: koliwia216_
Tik tok: koliwia216_books
Miłego dnia/nocy Koliwia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro