Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37: Jasność

Rozalia

Jasność. Oślepiająca jasność. Nie wiem, co ja tu robię i gdzie jest Louis? Gdzie jest Neteo? Charlie, Matt, czy Cameron? Gdzie są wszyscy?

- Rozalia- powiedział jakiś kobiecy głos.- Rozalii- znowu go usłyszałam.

Spojrzałam w bok. Zbliżała się do mnie jakaś kobieta. Zatrzymała się nieopodal. Była piękna, miała długie czarne włosy, jej brązowo-złote tęczówki błyszczały tak pięknie, i ta oliwkowa karnacja. Przypominała mi kogoś.

- Mama?- spytałam.

Kobieta się uśmiechnęła. To była ona... Zerwałam się i przytuliłam kobietę.

- Tak bardzo tęskniłam- powiedziałam.

Wtuliłam twarz w zagłębienie jej szyi, Alison głaskała mnie po włosach. Pachniała jak zawsze. Pachniała słodkościami i bezpieczeństwem, domem. Podobnie jak Louis, była moim domem.

- Ja też córeczko. Tęskniłam za moją małą Rozalką, oraz tęsknie za Neteo, Isabell i Jamesem- odpowiedziała.

Zmarszczyłam brwi, odsunęłam się.

- Czekaj, przecież ty nie żyjesz od pięciu lat- przypomniałam sobie.- Czy to znaczy, że umarłam?

- Nie córeczko, jesteś na pograniczu życia, a śmierci- odparła.

Przypomniałam sobie, co się stało. Ja i Louis zostaliśmy postrzeleni, dlatego się tu znajdowałam.

- Nie wiem, czy chce tam wracać, chce zostać z tobą- rzekłam.

Wiedziałam, że po tamtej stronie może nie być Louisa.

- Dziecko- mama pogłaskała mnie po policzku.- Masz dla kogo żyć. Dla Neteo, taty, Isy, El, swoich przyjaciół i dla niego.

- Skąd o nim wiesz?- spytałam.

- Zawsze przy was jestem, nie mogłabym tak po prostu zostawić moje dzieci i męża- uśmiechnęła się.- Wiem też, że żywisz do niego specjalne uczucia.

- Kocham go.

- To do niego wracaj, w końcu to on jest twoim mrokiem. A tu dla ciebie jest za jasno, słonko- powiedziała nie wyraźnie, tak jakby się oddalała.

Mama znikała.

- Zobaczę cię jeszcze kiedyś?- zapytałam.

- Kiedyś się spotkamy, ale nie w najbliższej przyszłości- odrzekła z daleka.

Znikała. Coś mnie oślepiało, jak tylko otwarłam oczy.

- Rozalia- spojrzałam w stronę osoby, która do mnie mówiła.

- Tata?- zmarszczyłam brwi.

Nagle mnie przytulił, to był on.

- Moja mała córeczka- szepnął mi do ucha.

- Gdzie my jesteśmy?- zapytałam z chrypką.

Odsunęłam się.

- Jesteśmy w szpitalu, zostałaś postrzelona. Miałaś operacje, wyjęto kule z twojego brzucha, a przez poprzednie dwa tygodnie byłaś w śpiączce- wyjaśnił.

Ktoś wszedł do pokoju. Był to Neteo. Podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.

- Tak się ciesze, że nic ci nie jest- odparł.

Wszystko mnie bolało. Całe moje ciało płonęło, każdy mięsień mnie palił. Net jeszcze mocniej mnie objął, syknęłam.

- Przepraszam- wypuścił mnie ze swoich ramion.

- Nic się nie stało, po prostu całe ciało mnie boli- uśmiechnęłam się pocieszająco.

Znowu ktoś wszedł do pokoju, był to starszy mężczyzna, o siwych włosach.

- Witamy ponownie pani Rozalio- odezwał się facet.

- Dzień dobry- mruknęłam.

- Jestem lekarzem- oznajmił.- A teraz cię zbadam- rzekł, siwowłosy podchodząc do mnie.

Lekarz zbadał mnie, zmienił mi opatrunek na brzuchu. Powiedział też, że jeszcze parę dni moje ciało może mnie boleć i że rana z dnia na dzień coraz lepiej się goi. Mężczyzna zaczął kierować się w stronę wyjścia.

- Przepraszam- zatrzymałam go.

- Tak?- odwrócił się w moją stronę.

- Czy jest tu Louis Lee?- spytałam.

- Z tego co pamiętam, przebywa tu taki pacjent- odpowiedział.

- Czy on... Czy on...- nie chciało przejść mi to przez gardło.

- Żyje- odezwał się Neteo.

Spojrzałam na niego. Kamień spadł mi z serca.

- Czy mogę go zobaczyć?- przeskakiwałam wzrokiem po twarzach mężczyzn.

- Jest pani obolała, do tego rana nie jest do końca wygojona. Więc nie wiem, czy da pani radę chodzić- odrzekł lekarz.

- Proszę, muszę go zobaczyć.

- Niech będzie, pan Lee przebywa w sali numer trzy- odpowiedział.- Dobrze, ja muszę iść do kolejnego pacjenta. Do widzenia.

Lekarz wyszedł z sali. Zerwałam się ze szpitalnego łóżka, każdy mięsień mnie zabolał. Neteo i tata w szybkim tempie pojawili się obok mnie. Miałam na sobie szpitalną koszulę. Zaczęłam iść w kierunku wyjścia z sali, ojciec, oraz Net złapali mnie po obu stronach pod ramię. Wyrwałam ręce z ich uścisku.

- Poradzę sobie- warknęłam.

Podnieśli dłonie do góry w obronnym geście. Wyszłam z pokoju. Mój pokój miał numer pięć. Ruszyłam w prawo, pokój cztery, pokój trzy. Wzięłam głęboki wdech, płuca mnie aż zapiekły. Chwyciłam za klamkę, weszłam do środka. Na środku pokoju stał Louis, obrócony do mnie plecami. Michael siedział na krześle, naprzeciwko czarnowłosego.

- Louis- mruknęłam.

Chłopak się odwrócił do mnie przodem. W jego czarnych, jak noc tęczówkach, coś błysnęło. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Wtuliłam się w jego tors. Syknął. Wystraszyłam się, odskakując od niego. Louis za to przyciągnął mnie do siebie.

- Spokojnie, to tylko jeszcze niewygojona rana- rzekł.

Nawet nie wiem kiedy Michael zniknął.

- Postrzelono cię w serce?- spytałam.

- Nie, ale było blisko- odpowiedziałam.- Byłoby mi wszystko jedno, gdyby cię tu nie było. Bo moje serce należy do ciebie, tak samo moja dusza. Ja po prostu jestem cały twój- dodał.

Pocałował mnie we włosy.

- Przepraszam- szepnął.

- Za co?- spytałam również cicho.

- Przepraszam, że cię naraziłem na niebezpieczeństwo. Nigdy nie miało się to wydarzyć. Ty miałaś być bezpieczna- odpowiedział.- I może powinienem być na ciebie zły, że mnie odepchnęłaś, ale nie mogę. Nie gdy mogłem cię stracić, mogłem stracić jasność mojego życia.

Chwyciłam go za policzki, żeby patrzał w moje oczy.

- To nie twoja wina, że mnie postrzelono, to nikogo wina, tylko Robensona- rzekłam.- Kocham cię, Louisie Leonardzie Lee. Mój mroku.

Pocałowałam jego usta. Luke pogłębił nasz pocałunek. Po chwili oderwaliśmy się od siebie.

- Louis?

- Tak promyczku?- spytał.

- Czemu nigdy nie mówisz o swojej matce?- zapytałam.

- Chodź, usiądziemy- rzekł.

Usiedliśmy na szpitalnym łóżku.

- Moi rodzice w młodym wieku wzięli aranżowane małżeństwo- zaczął.- Gdy miałem szesnaście lat, a Aiden dwa lata. To Michael i Cordelia się rozwiedli. W takich małżeństwach, z takich rodzin, nigdy się nie rozwiedziesz. W świetle prawa nie są małżeństwem, ale w moim świecie dalej nim są. Już zawsze będą małżeństwem, aż do śmierci- dodał.

Patrzałam na jego profil, za to Louis patrzał w jeden punkt.

- Jak się rozwiedli, to mama się wyprowadziła. Obiecała mi, że będziemy się często spotykać i codziennie rozmawiać przez telefon. Ale tak się nie stało. Do dzisiaj mam jej za złe, że nie była ze mną w najważniejszych chwilach mojego życia- dokończył.

Przytuliłam się do Louisa, a on wypuścił powietrze przez nos.

- Przykro mi Louis- odrzekłam.

- Dzisiaj ma nowego męża, ale już na zawsze będzie żoną Michaela Lee. Chciała odbudować z nami kontakt, dlatego pojawiła się na moim wyścigu. Nie chce tego samego dla Aidena, nie chce, żeby przeżył to co ja. Nie chce, żeby pojawiła się w jego życiu, a później z niego zniknęła, gdy będzie potrzebował jej najbardziej w swoim życiu...

Przez pewien czas siedzieliśmy cicho. Przytulałam się do Louisa, a on obejmował mnie jednym ramieniem.

- Kim jest Melisa? I co jej się stało?- zapytałam.

Wciągnął głośno powietrze nosem.

- Melisa była moją przyjaciółką i miała zostać moją żoną. Mieliśmy wziąć aranżowany ślub. Chociaż nie kochałem jej jak przyszłej żony, a jak siostrę- odpowiedział.- Nie chce mówić o jej śmierci. Nie jestem na to jeszcze gotowy, kiedyś ci o tym opowiem. Ale nie teraz...

- Okej...

Po chwili wróciłam do pokoju.
Niby wszystko było tak jak zawsze, ale tak naprawdę już nic nigdy nie będzie takie samo. Bo odkąd Calvin nas postrzelił, to upadliśmy na samo dno. Z którego nie umieliśmy się podnieść, bo cząsteczki naszych dusz i serc już na zawsze pozostaną na samym dnie...

*************************************************************************

Hej co tam? Mam nadziej że rozdział wam się podobał. Możecie napisać w komentarzach jak wam się podobał rozdział. Był to przedostatni rozdział, więc widzimy się w ostatnim rozdziale i w epilogu.

Instagram: koliwia216_

Tik tok: koliwia216_books

Miłego dnia/nocy Koliwia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro