Rozdział 20: Ból, przeszłość, mrok
Rozalia
Minęły trzy tygodnie od spotkania w mieszkaniu Louisa i poznania najsłodszego dzieciaka, Aidena.
Przez te trzy tygodnie wymieniłam z Louisem kilka wiadomości. Z tego co się dowiedziałam przypadkiem od Matta. To to, że Louis nie miał czasu, bo prawie codziennie chodził na wykłady, a jak miał dzień wolny od studiów, to pomagał swojemu ojcu. Ja też nie miałam za bardzo czasu, miałam kilka kartkówek i sprawdzianów. Co najważniejsze miałam dwa sprawdziany z matematyki, które gdyby nie Louis, to bym nie zdała. Jednak Luke jest dobrym nauczycielem.
Leżałam na moim łóżku, wpatrując się w sufit. Był czwartkowy wieczór, godzina 20.05. Nie miałam co robić, więc chwyciłam za telefon, żeby przejrzeć swoje social media. Zanim weszłam w Instagrama, to zobaczyłam, iż mam nieprzeczytaną wiadomość od czarnookiego chłopaka.
Wiadomości:
Louis: Co robisz?
Rozalia: Nic.
Louis: To czekam na ciebie pod twoim domem.
Boże co on znowu wymyślił, nie może usiedzieć na dupsku czy co?
Rozalia: Czekaj, co?
Louis: Będę po ciebie za 20 minut.
Louis: Nie zadawaj pytani.
I co jeszcze kurwa? Frytki do tego? Co za idiota, w co on się bawi? Może nie chciało mi się nigdzie iść, ale i tak zwlekłam się z łóżka. Miałam na sobie szare dresy i biały T-shirt, nie dawno zaczęła się wiosna, może było już ciepło, ale nie aż tak, żeby wyjść w krótkim rękawku. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej szarą bluzę z kapturem. Ubrałam ją, znalazłam w szafie czarne trampki, które również założyłam.
Zgarnęłam telefon, wychodząc z pokoju, a następnie zbiegłam po schodach, przeszłam do przedpokoju. Niestety w kuchni był tata, który oczywiście musiał mnie zauważyć.
- A panna, gdzie się wybiera?- spytał, wchodząc do przedpokoju.
Kurwa musiałam coś wymyślić.
- Do El- odparłam.
Jak wyjdę z domu, to muszę do niej napisać, żeby mnie kryła. Ostatnio za często, ją do tego wykorzystywałam.
- Dobrze, nie wróci za późno.
- Okej, pa- powiedziałam, wychodząc.
Zgarnęłam przed wyjściem klucze. Weszłam na chodnik, żeby po chwili ujrzeć grafitowe BMW, oraz czarnowłosego chłopaka, o czarnych jak noc tęczówkach. Louis opierał się o auto, paląc papierosa. Podeszłam do niego i stanęłam przed nim, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Cześć- przywitałam się z nim.
Popatrzałam w jego elektryzujące tęczówki.
- Cześć- powiedział, wyrzucając niedopałek.- Wsiadaj- odparł.
Bez komentarza wsiadłam na miejsce pasażera, co Luke też po chwili uczynił, siadając na miejsce kierowcy. Chłopak ruszył po cichu spod mojego domu, dopiero jak się trochę oddaliliśmy, to włączył światła.
- Gdzie jedziemy?- zapytałam.
- Zobaczysz- mruknął tajemniczo.
- Co ty taki tajemniczy dzisiaj?
Louis nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami.
- Dziękuje- rzuciłam.
Czarnooki oderwał wzrok od drogi, przenosząc go na mnie.
- Za co?- spytał zdziwiony.
- Że przez ciebie zdam matematykę. Dziękuje- odrzekłam, szczerząc się do chłopaka.
Louis odwzajemnił uśmiech, powracając wzrokiem do drogi. Przez resztę drogi nikt z nas się nie odezwał. Cisza nie była niezręczna, nawet można powiedzieć, że była przyjemna. W czasie naszej podróży napisałam do Ellie, żeby jakby co mnie kryła. Po chwili wjechaliśmy przez metalową otwartą bramę. Droga z mojego domu tutaj nie trwała jakoś długo.
Louis zaparkował na podjeździe średniej wielkości domu, który był oświetlony. Dom przede mną miał dwa piętra, jego kolorystyka była biało-szara, tylko dach i drzwi były koloru czarnego. Po prawej stronie domu był las, w sumie można powiedzieć, że ten dom był w lesie i na odludziu, bo domu sąsiadów stąd nie było widać. Wokół domu był płot, który był okrążony drzewami, nie widziałam za dobrze w ciemności, ale wydaje mi się, że były to drzewa iglaste.
- Chodź- z zamyślenia wyrwał mnie głos Luke'a.
Chłopak wyszedł z samochodu, co po chwili również uczyniłam.
- Czy my się włamaliśmy?- spytałam.- Albo chcesz mnie zabić w cichym miejscu?
Louis, który stał przy otwartym bagażniku, wychylił się tak, żeby mnie widzieć, uśmiechnął się z kpiną.
- No co? Nie wiem, co ci siedzi w tej twojej chorej głowie- burknęłam, przewracając oczami.
- Spokojnie, twojej śmierci jeszcze nie zaplanowałem- podkreślił słowo jeszcze.
Bardzo, dzisiaj kurwa pośmiewny jest.
- Jeszcze- mruknęłam do siebie.
Podeszłam do tego niedorozwiniętego idioty, który wyciągnął mnie z łóżka, żeby włamać się do czyjegoś domu. Chociaż nie miałam mu tego za złe, to i tak chciałam go wyzwać. Bo czemu nie, jak już tu tak stoi. Miałam po prostu ochotę kogoś powyzywać i powkurwiać.
Zlustrowałam Louisa od góry do dołu. Miał na sobie szare dresy, czarną koszulkę i tego samego koloru bluzę na zamek, którą miał odpiętą. Jego włosy jak zawsze opadały mu na czoło i były w nieładzie, a oczy miał tak jak zawsze czarne jak noc, jak dzisiejsza noc.
Luke wepchnął mi w dłonie piłkę do koszykówki, a sam wziął za to mały głośnik. Zamknął bagażnik i bez kurwa słowa ruszył w stronę tyłu domu. Jęknęłam, skurwiel nawet nic nie powie, tylko kurwa idzie jaśnie pan.
- Gdzie my do cholery idziemy, zamiast teraz opierdalać się wy łóżku, to sobie kurwa wymyślasz, jakieś spacerki- powiedziałam, doganiając go.- Ach, dzisiaj piękna pogoda na włamanie się do czyjegoś domu- przedrzeźniałam jego głos.
- Nie marudź- sarknął.
Zatrzymał się z boku domu, pod ścianą domu położył głośnik, podłączając go i puszczając muzykę. Dopiero teraz zauważyłam, że naprzeciwko mnie stoi kosz do koszykówki.
- Co my tu robimy?- zapytałam.
- Będziemy grać w koszykówkę- rzekł, wzruszając ramionami.
- No co ty kurwa nie powiesz, nie domyśliłabym się.
Uśmiechnął się, tylko kręcąc głową.
- Umiesz grać?
- Nie, trenuję siatkówkę- odpowiedziałam.
- To cię nauczę, podejdź- rzucił.
Louis stał przy koszu. Podeszłam do niego, stając do niego twarzą.
- Obróć się- zrobiłam to co mi kazał.- A teraz podnieś piłkę- powiedział, podtrzymując moje ramiona.
Poczułam jego oddech na karku, a później na uchu.
- A teraz rzuć piłkę do kosza- szepnął do mojego ucha.
Gdy poczułam jego usta, przy moim uchu, to ciarki przeszły po całym moim ciele. Rzuciłam piłkę, tak jak kazał Louis i o dziwo trafiłam.
- A! Widziałeś!- krzyknęłam podekscytowana.
Odwróciłam się twarzą w stronę Louisa. Zarzuciłam ramiona na jego szyje i wtuliłam się w niego, z uśmiechem na ustach. Poczułam, jak Louis przy mojej szyi się uśmiecha. Luke zaśmiał się. Boże, jaki on ma piękny śmiech.
Przez kolejne kilka minut Louis uczył mnie zasad i jak grać w koszykówkę. Było to takie piękne, kurzony Louis i ja śmiejąc się z jego wkurzenia.
- Możemy w końcu już grać?- zapytałam zniecierpliwiona.
- No dobrze, stań tam, zrobimy teraz atak- odparł.
Stanęłam w wyznaczonym przez Louisa miejscu, miałam w rękach piłkę. Louis stanął naprzeciwko mnie w małym rozkroku.
- Zacznij- rzucił.
Ruszyłam, kozłując, chciałam go wyminąć. Ale Louis zastawił mi drogę, upadłam na niego, a czarnooki zachwiał i upadła na ziemie. Piłka wypadła mi z rąk, zaczęłam się tak głośno śmiać, że aż Louis zaraził się moim śmiechem. Ja leżałam na Louisie, a on na ziemi, jak dwa debile śmialiśmy się wniebogłosy.
- Czasami jesteś naprawdę słodka- powiedział rozbawiony Louis.
Założył kosmyk moich włosów za ucho, który wypadł z mojego kucyka.
- Tylko czasami?- spytałam.
Czarnowłosy przewrócił oczami.
- Wstawaj, bo wbijasz mi łokcie w żebra- odparł, tym swoim tonem.
Teraz to ja przewróciłam oczami, ale posłusznie wstałam z chłopaka. Luke również wstał na proste nogi. Zauważyłam, że dzieliło nas zaledwie kilka milimetrów, nasze klatki piersiowe stykały się z sobą. Louis położył prawą dłoń na moim policzku.
Na nasze twarze zaczęły padać krople deszczu, a z głośnika leżącego pod ścianą domu, można było usłyszeć słowa piosenki ,,Nothing Else Matters" od Metallica. Louis swoimi ciepłymi ustami przywarł do moich.
Wstrzymałam oddech, a czas jakby się zatrzymał. Zaskoczona oddałam pocałunek. Był to pocałunek pełny namiętności, zachłanności, zaborczości, ale i powolny. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero gdy nam obu zabrakło tchu, Louis oparł swoje czoło o moje. Słyszałam tylko nasze oddechy, oraz krople deszczu, które odbijały się od dachu. Byliśmy cali mokrzy.
- So close, no matter how far
It couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know
I never opened myself this way
Life is ours, we live it our way
All these words, I don't just say
And nothing else matters
Trust I seek and I find in you
Every day for us something new
Open mind for a different view
And nothing else matters
Never cared for what they say
Never cared for games they play
Never cared for what they do
Never cared for what they know
And I know, yeah, yeah
So close, no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
No, nothing else matters.
(Tak blisko nieważne jak daleko
Nie mogło być nic bardziej od serca.
Zawsze ufając temu, kim jesteśmy.
I nic innego się nie liczy.
Nigdy nie przejmowałem się tym, co robią.
Nigdy nie przejmowałem się tym, co wiedzą.
Ale wiem.
Nigdy się tak nie otwierałam.
Życie jest nasze, żyjemy nim po swojemu.
Nie tylko mówię te wszystkie słowa.
I nic innego się nie liczy.
Zaufanie, którego szukam i znajduję w Tobie.
Codziennie dla nas coś nowego
Otwórz umysł na inny pogląd.
I nic innego się nie liczy.
Nigdy nie przejmowałem się tym, co mówią.
Nigdy nie przejmowałem się grami, w które grają.
Nigdy nie przejmowałem się tym, co robią.
Nigdy nie przejmowałem się tym, co wiedzą.
I wiem, tak, tak.
Tak blisko nieważne jak daleko
Nie mogło być nic więcej, prosto z serca.
Zawsze ufając temu, kim jesteśmy.
Nie, nic innego nie ma znaczenia).
Wyszeptał w moje usta słowa piosenki, tak żebym tylko ja go usłyszała. Coś w tych słowach było, coś pięknego. Złożyłam na ustach czarnookiego krótki pocałunek.
Dalej staliśmy w tej samej pozycji, opieraliśmy swoje czoła o siebie, patrząc sobie w oczy. Usłyszeliśmy grzmot, wzdrygnęłam się. Zaczęło jeszcze mocniej padać. Louis spojrzał w niebo, po chwili znowu wracając do moich oczu.
- Chyba czas wracać- stwierdził przemoczony Luke.
- Mhm- mruknęłam, zgadzając się z nim.
Zgarnęliśmy głośnik i piłkę, ruszając do samochodu chłopaka. Cali mokrzy wsiedliśmy do auta.
- To co, odwieść cię do domu czy... Chcesz pójść do mnie?- spytał zakłopotany, drapiąc się po karku.
Boże, jaki on był uroczy, gdy był zakłopotany i nie wiedział, co zrobić.
- Możemy pojechać do ciebie- stwierdziłam.
Louis pokiwał tylko głową, ruszając spod tego pięknego domu. Ale muszę przyznać, że ten dom naprawdę mi się podobał, mogłabym w takim zamieszkać.
- Mam pytanie- rzekłam.
- Jakie?
Wyjechaliśmy z lasu, który ciągnął się jeszcze po wyjechaniu z tego domu.
- Co to za dom?- zapytałam.
- To był dom, w którym się wychowałem- odpowiedział tym swoim oschłym i lodowatym tonem.
- Ładny, to ile dziewczyn do niego już przyprowadziłeś i grałeś z nimi w koszykówkę?- no musiałam się z nim podroczyć.
Jak zawsze Louis przewrócił oczami.
- Tylko ciebie- rzucił.
- Och, jaki to zaszczyt- powiedziałam teatralnie.
Otworzyłam usta w udawanym zaskoczeniu i położyłam dłoń na sercu.
- Szokujące- dodałam.
- Musisz być taka wredna?- spytał rozluźniony, skręcając w prawo.
- Nie jestem wredna, to tylko prawdziwa ja- odparłam.
Czarnooki westchnął. No co, sam mnie wyrwał z łóżka, sam się na to skazał, to niech teraz mnie wysłuchuje i cierpi.
Resztę drogi do jego mieszkania spędziliśmy w ciszy. Luke zaparkował na osiedlu. Na osiedlu, gdzie mieszkał chłopak, mieszkało dużo zamożnych osób, jak i rodzin, było to jedne z tych ładnych oraz drogich osiedli.
Wyszliśmy z samochodu, ruszając w kierunku bloku, w którym mieszkał czarnooki, weszliśmy do klatki, a następnie do windy. Popatrzałam na Louisa, a on na mnie. Boże jego oczy były takie piękne, jego oczy wyglądały jak niebo w czasie burzy, jak dzisiejszej burzy.
Nawet nie wiem kiedy się do niego przybliżyłam, wpijając się w jego usta.
Louis był zaskoczony moim tak nagłym ruchem, ale po chwili odwzajemnił pocałunek. Louis przywarł mnie do chłodnej ściany windy. Podniósł moją nogę, zarzucając ją na swoje biodro, a następnie podniósł mnie, kładąc dłonie na moim tyłku. Objęłam go wy pasie nogami. Drzwi windy otworzyły się, a Louis razem ze mną ruszył w stronę drzwi swojego mieszkania, dalej mnie całując. Oderwał się od moich ust dopiero gdy znaleźliśmy się przy drzwiach. Otworzył drzwi kluczem, a potem delikatnie je kopnął, żeby się otworzyły. Zamknął je tak samo, lekkim kopniakiem. Ruszył do swojej sypialni, całując zachłannie moje usta. Położył mnie na łóżku, schodząc pocałunkami na moją szyję.
***
Leżałam na łóżku Louisa, wtulona w jego nagą klatkę piersiową, miałam na sobie tylko jego czarną koszulkę. O Boże, my to naprawdę zrobiliśmy. Neteo mnie zabije. Nie, Net na początku zabije Louisa, że tknął jego małą siostrzyczkę, a później mnie, że przespałam się z jego przyjacielem.
- Ja pierdole, Neteo nas zabije- rzuciłam.
- Czy ty naprawdę, teraz pomyślałaś o swoim bracie?- spytał rozbawiony Luke.- To już drugi raz- zaśmiał się.
Uderzyłam go z otwartej dłoni w nagi tors.
- Zawsze myślisz o swoim bracie po...- nie dokończył, bo zasłoniłam mu usta ręką.
- Cichaj- powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
Brunet nie kontynuował, tylko się zaśmiał, zdjęłam dłoń z jego ust.
- Nie przejmuj się Neteo, jak coś to umiem się bić.
- Czy ty musisz z wszystkiego żartować?- zapytałam z oburzeniem.
Opadłam na plecy obok Louisa.
- Nie muszę, ale zabawnie się denerwujesz, wtedy zawsze w śmieszny sposób marszczysz nosek- odrzekł.
Nachylił się, cmokając mnie w nos. Przewróciłam się na bok, podpierając głowę o otwartą dłoń. Louis po chwili przybrał taką samą pozycję, patrząc w moje oczy. Uśmiechnął się, a następnie się odezwał.
- W piątek mam wyścig, przyjdziesz?- spytał.
Popatrzałam w jego pięknie świecące oczy. W tej otchłani czerni było jakieś światełko.
- Nie będzie to dziwne, jak ot tak pójdę na twój wyścig? Na którym zapewne będzie mój brat i reszta- spytałam.
Byłoby to nie zręczne, jakbym poszła na nielegalne wyścigi i na przykład spotkała Charliego, albo co gorsze Neteo. Na pewno zadawałby dużo pytań.
- Załatwię to- rzekł.- Idę zapalić- oznajmił, wstając z łóżka.
***
Spojrzałam przez okno samochodu, a następnie na Louisa, który odwoził mnie do domu. Było późno, a ja chciałam już pójść do domu. A gdy chciałam iść sama, to Lee zaczął się ze mną kłócić, że może mi się coś stać. I tak kurwa wygrał w tej małej sprzeczce.
- Jesteśmy- szepnął chłopak.
Wyszłam z auta, za nim ruszyłam do domu. To podeszłam do okna grafitowego BMW, od strony kierowcy. Louis uchylił szybę.
- Dzięki za podwózkę- odparłam.
- Nie ma za co- odrzekł.
- Dobranoc- powiedziałam.
- Dobranoc promyczku- odpowiedział czarnowłosy.
Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a chłopak odjechał. Westchnęłam, ruszając do domu, zdjęłam buty i od razu skierowałam się do pokoju. Musiałam być cicho, bo wszyscy już spali. Położyłam się na łóżku, rozmyślając o całej tej sytuacji.
Dobranoc promyczku.
***
- Rozalia!- usłyszałam z dołu, wrzask brata.
- Już! Chwila!- odkrzyknęłam.
Byłam w mojej łazience i poprawiałam makijaż. Była szósta rano, ogarniałam się do szkoły.
Wczoraj u Louisa po naszym zbliżeniu, posiedziałam u niego jeszcze z godzinę, a później odwiózł mnie do domu. Nie było niezręcznie, nawet wydaje mi się, że bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Zjedliśmy razem kolacje, a potem graliśmy na konsoli i obejrzeliśmy film. Niby Louis nosi postrach w całym Santa Monica, a czasami potrafi być uroczy.
- Roza! Spóźnisz się do szkoły!- znowu usłyszałam głos tego debila.
- Rozalio! Alison! Williams!- o, tatuś się wkurzył.
Przewróciłam oczami, wychodząc z łazienki, a następnie z pokoju. Po drodze zgarnęłam plecak i telefon, który schowałam do kieszeni.
- Roza...- tata nie dokończył, bo zauważył mnie, jak schodzę po schodach.
- No idę, idę, skończcie się tak drzeć. Jest szósta rano, normalni ludzie jeszcze śpią- rzuciłam.
- W końcu- westchnął Neteo.
- Nie marudź- rzekłam.
Neteo przewrócił oczami i ruszył do przedpokoju. Ruszyłam za nim, w tym samym czasie ubraliśmy buty, wyszliśmy z domu, oczywiście jeszcze wyznałam tacie miłość. Wsiadłam do czarnego Mercedesa Neteo, co on również uczynił. Ruszyliśmy spod domu, w stronę szkoły.
- Dzisiaj jest wyścig Louisa, będzie reszta paczki- odezwał się.- Chcesz iść? Możesz z sobą zabrać El.
- Pewnie, pogadam jeszcze z El- odpowiedziałam.
Więc to tak załatwił Louis, miałam nadzieje, że bezpośrednio nie gadał z Neteo, bo byłoby to dziwne.
Po chwili zatrzymaliśmy się na parkingu szkoły.
- Dzięki, pa- rzuciłam, wychodząc z auta.
- Pa- odpowiedział szatyn.
Weszłam do szkoły, podbiegłam do długowłosej blondynki, która stała przy swojej i mojej szafce. Przytuliłam się do pleców Ellie.
- Cześć- przywitałam się śpiewająco.
- Co ty taka wesoła?- spytała.
El wyswobodziła się z mojego uścisku, obróciła się twarzą w moją stronę.
- Pójdziesz ze mną na wyścig Louisa?- zapytałam.
Moja przyjaciółka nie wiedziała o moim zbliżeniu z czarnookim. Widziała tylko, że wczorajszy wieczór spędziłam z nim.
- Czekaj, dziwnie się zachowujesz- zauważyła.- Nie, Nie gadaj, że się z nim przespałaś!- pisnęła.
Wszyscy na korytarzu spojrzeli się na nas jak na debilki. Czy naprawdę to tak po mnie widać?
- Zamknij się- warknęłam.
- Dobra, dobra- uniosła ręce w obronnym geście.
- To, co pójdziesz ze mną na ten wyścig?- spytałam ponownie.
- No oczywiście, że tak- odparła.- Ale...
No tak Ellie, zawsze miała jakieś ale. Westchnęłam.
- Ale musisz opowiedzieć, jak do tego doszło i jak było, no i czy to prawda, że Louis jest taki dobry w łóżku- rzekła podekscytowana.
- Niech będzie- przewróciłam oczami.
- To co, jest dobry?- no kurwa, widziałam, że spyta.
Pokręciłam głową.
- Nie odpowiem ci- sarknęłam.
- No ej! Obiecałaś- podniosła głos.
Westchnęłam.
- Jest, zaspokojona?
- Mhm- pokiwała głową na tak.
***
Siedziałam po turecku na moim łóżku i przeglądałam tik toka. Była 15.00. Wróciłam wcześniej do domu ze szkoły, bo nie poszłam na trening siatkówki. Ostatnio nawet myślałam nad tym, żeby przestać chodzić na treningi i się wypisać. Nigdy za tym szczególnie nie przepadałam.
Na pierwszej lekcji opowiedziałam o wszystkim El, jak spędziłam wczorajszy wieczór z Louisem. Przez to cały dzień musiałam wysłuchiwać Ellie, jak się cieszy, że sobie kogoś znalazłam. A jak mówiłam jej, że nie jesteśmy razem, to odpowiadała ,,To będziecie" tego nie dało się słuchać. Już planowała nasz ślub. A gdy w końcu skończyła, nas shipować, to zaczęła się ekscytować, że pozna mojego kochanka i resztę paczki.
Mój spokój został przerwany, gdy do mojego pokoju wszedł Neteo. Zlustrowałam go wzrokiem, jak zawsze zrobił sobie słodkie loczki, które w nim uwielbiałam. Miał na sobie czarne z dziurami jeansy i tego samego koloru bluzę z kapturem. Spojrzałam na jego tęczówki, które tak jak zawsze przypominały mi spokojny ocean. Zawsze były takie łagodne i piękne, Net jako jedyny z naszego rodzeństwa odziedziczył kolor oczu po ojcu.
- Zacznij się ubierać, ja już jadę- odparł.
- To nie jadę z tobą?- spytałam, bo myślałam, że pojadę z bratem.
- Nie. Ja z Mattem musimy być tam wcześniej- odpowiedział.- Przyjedzie po ciebie Cameron z Charliem, razem pojedziecie po Ellie, już do niej napisałem- dodał.
- Okej.
Neteo zaczął zmierzać w stronę drzwi, ale zanim je zamknął, to odwrócił się w moją stronę.
- Z El trzymajcie się blisko chłopaków, dużo tam nieciekawych typów- rzekł.- Najlepiej trzymajcie się blisko Camerona, bo Charlie... to Charlie- powiedział i wyszedł z mojego pokoju, zamykając drzwi.
Zwlekłam się z łóżka, żeby zacząć szykować się do wyjścia.
Malowałam rzęsy, gdy usłyszałam jak ktoś, naparza w klakson samochodu. I założę się na 100 jebanych %, że to Charlie tak naparza w ten klakson.
Moje brązowe włosy upięłam w wysoki kucyk, zrobiłam delikatny makijaż. Założyłam na siebie czarne jeansy z dziurami i czarną bluzę z kapturem. Tak ubrałam się tak samo jak Net.
Znowu ktoś zaczął naparzać w ten pierdolony klakson.
- Boże!- krzyknęłam wkurzona.
Spojrzała ostatni raz w lustro. Wyszłam z łazienki, zgarnęłam telefon, wychodząc z pokoju, zbiegłam po schodach, od razu przechodząc do przedpokoju. Zaczęłam ubierać moje białe Ari Force.
- Gdzie się wybierasz?- spytała Madison, która pojawiła się w przedpokoju.
Boże nawet jej nie słyszałam. Wyprostowałam się i położyłam rękę na sercu, patrząc blondynce w zielono-niebieskie oczy.
- Boże, Mad nie strasz- powiedziałam.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć- odparła.- To gdzie się wybierasz?
- Idę z Neteo, nie wiem, o której wrócę.
- Okej, baw się dobrze- uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Dzięki, pa!
Wyszłam z domu, na podjeździe ujrzałam białe BMW. Nie było takie same jak Luke'a, był to inny model. Według mnie samochód Louisa był ładniejszy. Wsiadłam na tylne siedzenia.
- Cześć- rzuciłam.
- Cześć- odpowiedział Cam, który siedział za kółkiem.
- Cześć małpeczko, w końcu jesteś- powiedział Charlie.
- Co? Czemu małpeczko?- spytałam zdezorientowana.
Ruszyliśmy w kierunku domu Ellie.
- A tak o- wzruszył ramionami, zielonooki.
- Aha- pokręciłam głową.
No tak, przecież Charlie zawsze coś wymyśli.
- Dobra małpeczko, co łączy cię z Louisem Lee?- spytał nagle blondyn.
Charlie siedzący z przodu obrócił się tak na fotelu, żeby być przodem do mnie.
- Nic, co ma mnie z nim łączyć?
Czy Charlie coś podejrzewał?
- Nie wiem co, ale coś na pewno- rzekł.- W końcu by mu tak nie zależało, żebym namówił Neteo na twoje przyjście, no i patrzy na ciebie... inaczej, niż na innych- stwierdził.
- Inaczej?
- No inaczej, na nikogo tak nie patrzy jak na ciebie- odparł.- To, co was łączy? I dlaczego nalegał na twoje przyjście?
Kurwa musiałam coś wymyślić.
- Nie wiem, może dlatego, że ostatnio bardziej się zakolegowaliśmy?- bardziej spytałam, niż powiedziałam.
- Mam nadzieje, że będzie między wami coś więcej- powiedział z ekscytacją Charlie.
Przewróciłam oczami. No ja pierdole kolejny, to chyba czas zmienić przyjaciół.
- Zacząłem nawet...- blondyn nie dokończył.
Bo Zatrzymaliśmy się pod domem mojej przyjaciółki. Blondynka wsiadła na tylne siedzenia samochodu, przytuliłam ją na przywitanie.
- Chłopacy, to moja przyjaciółka Ellie- powiedziałam.
- Cześć, Cameron- odparł szatyn.
- Cześć, El- odpowiedziała dziewczyna.
Podali sobie dłonie, a następnie Cam ruszył.
- Charlie- powiedział blondyn, podając dłoń blondynce.
- Ellie.
Odjechaliśmy spod domu Ellie, w nieznanym mi kierunku.
- El?- zaczął Charlie.
- Tak?- spytała moja przyjaciółka.
- Czy ty też uważasz, że Roza i Louis powinni być razem?- zapytał chłopak.
Skąd Charlie wiedział, że El wie kto to Louis? A no tak, kiedyś mu o tym wspomniałam, że opowiadałam mojej przyjaciółce o nich.
- Ona go nawet nie zna!- wtrąciłam się, podnosząc głos.
Wiem, ten argument był do dupy, bo co z tego, że nie zna go osobiście, zna go z opowiadań moich i ludzi. Charlie machnął tylko ręką, ignorując moje słowa.
- Zgadzam się! Powinni być razem!- odpowiedziała ekscytująco El.
- Wymyśliłem dla nich ship name, ale nie wiem który lepszy- zastanawiał się zielonooki.- Więc tak Willee... albo wiem! Lozaria!
- Tak! Lozaria!- zgodziła się z chłopakiem El.
- Ja tu zaraz pierdolnę- mruknęłam.- Proszę Cam, ty bądź po mojej stronie- powiedziałam błagalnie.
- Sorry Rozi, ale jestem za Lozarią- odparł.
Westchnęłam. Cam zaparkował pomiędzy samochodem mojego brata a zielonym SUV-em, który należał do Matta.
Staliśmy na wielkim parkingu, na którym stało wiele aut. A przy autach ich właściciele, oraz skąpo ubrane dziewczyny. W krótkich topach i spodenkach. Do kurwy był początek wiosny, nie było za ciepło. Jedno było pewne, te dziewczyny są pojebane. Było tu pełno nawalonych i naćpanych ludzi, a muzyka była tak głośna, że nawet w aucie było ją słychać.
Cameron przekręcił się na fotelu, twarzą do nas. Charlie zrobił to samo.
- Dobra, macie trzymać się blisko mnie lub Charliego, ale lepiej mnie- odparł Cameron.
- Ej!- oburzył się blondyn, na co wszyscy przewróciliśmy oczami.
- Rozumiano?- spytał brązowooki.
- Rozumiemy, wysłuchiwałam już wywodu Neteo- odpowiedziałam.
- Do boju!- wydarł się Charlie.
Zielonooki wyszedł z samochodu, co po chwili również my zrobiliśmy. Westchnęłam, stając obok El, która stała przy masce BMW obok chłopaków.
- To, co teraz?- zapytałam.
- Czekamy na chłopaków, a później na wyścig Luke'a- rzekł Cam.
- Który wyścig jest Louisa?- zadał pytanie blondyn.
- Ostatni, finałowy- odpowiedział Cameron.
- Czemu finałowy?- Charlie spojrzał na mnie jak na debila.
Gdy zobaczył, że pytam poważnie, to otworzył usta w literę ,,O".
- Ty tak poważnie?- ewidentnie szmaragdowooki był zaskoczony.- Przecież Louis to król toru, wszyscy czekają na jego wyścig- wyjaśnił.
- Tym bardziej że dawno się nie ścigał- dodał Cam.
Okej, wiedziałam, że Louis jest królem tego miejsca. Ale nie wiedziałam, że dawno nie brał udziału w wyścigach. Nie wiem, jak mu przedtem szło w ściganiu, ale miałam nadzieje, że nie wyszedł z wprawy. Nie powiem, że się o niego nie martwiłam, nieważne, że znaliśmy się może z miesiąc.
Obok SUV-a, zaparkował grafitowy BMW, a z niego wyszło trzech chłopaków. Jeden blondyn z loczkami, o niebieskich oczach, kolejny szatyn z ułożonymi loczkami o oceanicznych oczach, oraz niepowtarzalny brunet o czarnych jak noc tęczówkach.
Spojrzałam na tego trzeciego, miał na sobie czarną koszulę, której dwa górne guziki zostały rozpięte. Do tego miał ubrane w tym samym kolorze spodnie z dziurami. Na jego szyi tak jak zawsze odznaczał się srebrny łańcuszek, tak samo jak sygnety na lewej ręce, na której również widniały tatuaże. Jak zawsze na jego palcach błyszczały sygnety, jeden na wskazującym palcu z literką „L" i drugi na serdecznym palcu w kształcie węża.
Louis zlustrował mnie wzrokiem i prawie niewidocznie uniósł kącik ust. Następnie spojrzał na blondynkę po mojej lewej. Spojrzałam na blondynkę, za to ona świecącymi oczami patrzała na Matta. Było widać, że Ellie spodobał się blondyn z loczkami i niebieskimi tęczówkami, z tatuażem na prawej dłoni, który przedstawiał pięknego motyla. Bo Ellie Taylor spodobał się Matthew Thomas, od niedawna mój przyjaciel, jak i również przyjaciel mojego brata.
Net, Matt i Luke podeszli do nas, Louis mruknął do mnie tylko ,,Cześć", odpowiedziałam mu tym samym. Matt za to przytulił mnie na powitanie. A Net, jak to Neteo zlustrował mnie wzrokiem, czy przypadkiem nie jestem wyzywająco ubrana i czy będzie musiał dzisiaj komuś przywalić.
Ellie przywitała się z Neteo przytulasem, następnie podszedł do niej Matt. Patrzył jej w oczy, patrzał na nią tak samo jak El na niego, świecącym wzrokiem. Małe chochliki latały w ich oczach.
- Matt- blondyn wystawił rękę w stronę El.
- Ellie- uścisnęła jego dłoń.
Puścili swoje dłonie. Matt podszedł do Cama i Charliego, żeby się z nimi przywitać, tak samo Net. Za to Louis podszedł do mnie i mojej przyjaciółki.
- My się chyba nie znamy?- rzucił czarnowłosy, tym swoim obojętnym tonem.
- To moja przyjaciółka- powiedziałam.
- Louis- wystawił swoją dłoń.
Co za gnój, jak my się poznawaliśmy, to nawet mi ręki nie podał, tylko obojętnie rzucił ,,Louis". Co za mały chujek.
- Ellie- uścisnęła dłoń chłopaka, uśmiechając się miło tak jak do Neteo.
Wszyscy staliśmy przy aucie Louisa. Wszyscy byli pochłonięci rozmową o wyścigu, oprócz Luke'a, który przeglądał coś w telefonie i co jakiś czas lustrował mnie czarnymi tęczówkami.
- Louis- powiedział Net, żeby zwrócić uwagę chłopaka.- Wiesz w końcu, z kim masz wyścig?- spytał.
Czarnowłosy oderwał wzrok od telefonu, przenosząc go na Neteo.
- Z Julianem Milerem- odparł.
- Czekaj, z tym Julianem?- zapytał Matt, odrywając się od rozmowy z El.
- Z tym, który był twoim największym fanem?- dołączył się do rozmowy Charlie.
- Tak- odpowiedział Luke.
- Kto to Julian Miler?- zapytałam.
- Odkąd Louis zaczął swoją karierę, króla nielegalnych wyścigów, to ten o 3 lata młodszy chłopak podziwiał Louisa- zaczął Cameron.- A teraz gdy ma osiemnaście lat to zazdrości Luke'owi i chce z nim rywalizować- dodał brązowooki.
- I tak dostanie wpierdol, bo szczeniak ostatnio za dużo szczeka- warknął Luke.
Charlie podszedł do Louisa, położył swoją dłoń na jego ramieniu.
- Nie gotuj się tak, bo się zgrzejesz, panikaro- powiedział blondyn do bruneta.
Louis strzepnął dłoń Charliego ze swojego ramienia i zgromił go wzrokiem.
- Spierdalaj, to, że mnie wkurwia ten szczeniak, to nie oznacza, że panikuje- odrzekł.- I nie nazywaj mnie kobietą, ty młody gnojku- dodał.
- Ej! Jestem od ciebie tylko dwa lata młodszy, ty gburze jebany- fuknął Charlie.
Louis uderzył Charliego w tył głowy. Blondyn założył ręce na klatce piersiowej i zgromił go wzrokiem.
- Nie odzywaj się do mnie, jestem obrażony- odwrócił głowę w bok.
Charlie, jak to Charlie obraził się. Po chwili Louis spojrzał na telefon i rzucił:
- Dobra, idźcie na trybuny, a my z Mattem pojedziemy już na start.
Wszyscy zgodziliśmy się z Luke'iem, blondyn wraz z brunetem wsiedli do grafitowego BMW i odjechali. Za to my: Charlie, Neteo, Cam, El i ja, ruszyliśmy w stronę trybun. Na trybunach było pełno ludzi, więc musieliśmy przeciskać się, żeby być jak najbliżej toru. Gdy doszliśmy do barierek, które oddzielały tor wyścigowy od trybun, to mogłam ujrzeć ogromnych rozmiarów tor.
Wokół nas było pełno ludzi, którzy nie umieli się doczekać finałowego wyścigu. Słyszałam wiele rozmów, w których przewijało się ,,Lee na 100% wygra" lub ,,I tak Lee wygra, on zawsze wygrywa".
Obok nas zauważyłam zrozpaczoną piękną blondynkę, jej błękitne oczy były czerwone i opuchnięte, a z jej policzków spływały łzy. Obok niej stał długowłosy blondyn, który próbował ją pocieszyć.
- To Ivy Scott, dziewczyna Milera- powiedział Cameron, który musiał zauważyć, że przyglądam się dziewczynie.
Przeniosłam wzrok na Cama, a później na tor. Na torze stał srebrny Mercedes. Po chwili na metę startu podjechało piękne grafitowe BMW.
Z BMW ze strony kierowcy wysiadł Louis, a ze strony pasażera Matt. Oparli się o maskę samochodu i zaczęli palić. Podszedł do nich jakiś mężczyzna, który wyciągnął papierosa i zaczął palić z nimi, oraz rozmawiać.
Przeniosłam wzrok na kierowcę Mercedesa. To był zapewne Julian Miler, miał blond włosy i z tego co umiałam zauważyć z daleka, to to, że ma niebieskoszare tęczówki. Ewidentnie był niszy od Louisa, według mnie nie był tak przystojny jak Louis Lee.
- Za chwile zaczynają- odparł Net.
Po chwili Matt dołączył do nas, a Louis i Julian wsiedli do swoich samochodów, za to mężczyzna zniknął z toru.
- Witam wszystkich na finałowym wyścigu!- głos z głośników rozniósł się dookoła.- W grafitowym BMW nasz król toru, Louis Lee! A w srebrnym Mercedesie nowy uczestnik, Julian Miler!- przedstawił uczestników.-Zasady są takie jak zawsze, dobrze, czas na odliczanie!
Wszyscy zaczęli odliczać wraz z głosem z głośników, nasza grupa też odliczała.
- 5!
Skąpo ubrana dziewczyna ustawiła się na mecie pomiędzy autami, z uniesioną czarno-białą flagą.
- 4!
Stres zagościł w moim ciele.
- 3!
Tak bardzo nie chciałam, żeby Louisowi się coś stało.
- 2!
Zdenerwowanie i stres jeszcze bardziej się nasiliły.
- 1!
Zaraz tu umrę, albo zejdę na zawał.
Dziewczyna gdy usłyszała jeden, upuściła flagę, a auta ruszyły z piskiem opon. Na prowadzeniu był Miler, Lee się nie spieszył. Prawie wszyscy na trybunach krzyczeli ,,Lee!", wyścig był bardzo emocjonalny, wszyscy się wydzierali.
- Ile jest okrążeń?- spytałam stojącego obok Charliego.
- Trzy- odpowiedział, patrząc na wyścig.
Mercedes przejechał linie mety, a za nim BMW. Co do kurwy Louis odpierdalał, czemu nie przyspieszył? Czarnowłosy nie spieszył się, jechał dosłownie kilka centymetrów za Milerem. Dopiero przy końcu drugiego okrążenia Louis przyspieszył. No kurwa w końcu. Drugie okrążenie pierwszy przejechał Louis. Trzecie okrążenie Louis i Julian jechali łeb w łeb.
Spojrzałam na dziewczynę obok, była cała zapłakana i tylko krzyczała ,,Juli". Też martwiłam się o czarnookiego chłopaka, tym bardziej po tym co się wczoraj wydarzyło, co jeszcze bardziej nas zbliżało i nie mówię tu o tym, że wylądowaliśmy razem w łóżku. Ale jedno było pewne, że różniło nas to z tą dziewczyną, iż ja byłam pewna wygrany Louisa i tego, że nic mu się nie stanie. Oczywiście martwiłam się o jego zdrowie, ale nie tak, żeby płakać. W końcu wie, co robi.
Wróciłam wzrokiem do wyścigu. Miler był dosłownie kilka centymetrów od mety. Wszystko działo się szybko, Louis wyprzedził blondyna. Zahamował bokiem i wyszedł z auta, obok niego zahamował Julian.
Całą grupą ruszyliśmy w stronę toru wyścigowego. Widziałam, że za nami idzie dziewczyna Milera, oraz chłopak, który pocieszał dziewczynę.
Podeszliśmy do Louisa, który opierał się o maskę samochodu. Net podszedł do czarnookiego, zamykając go w męskim uścisku.
- Wiedziałem, że wygrasz- uśmiechnął się Neteo
Puścił Louisa, klepiąc go po policzkach. Pogratulowaliśmy Louisowi, wszyscy uścisnęliśmy chłopaka. Nawet ja i El.
- Łatwo by...
Louis zatrzymał się w połowie zdania, uśmiech z jego twarzy zniknął. Patrzył w jeden punkt. Na coś, albo na kogoś na trybunach.
Popatrzałam na Neteo, który musiał chyba zobaczyć to samo co Louis. Net odwrócił wzrok od trybun i spojrzał na Louisa.
- Luke?- spytał Neteo.
- Yyy co?- zapytał czarnooki.
Louis spojrzał na mojego brata, mój bart za to się nie odezwał. Wyglądało to tak, jakby porozumiewali się wzrokiem.
- Matt weź samochód, a wy idźcie na parking, zaraz wrócę- powiedział.
Nie patrząc na nikogo, odszedł bez słowa, w nieznanym nam kierunku.
***
Louis
Wszyscy mi pogratulowali, został tylko Cam, podszedł do mnie, zamknął mnie w męskim uścisku i poklepał mnie po plecach. Oderwał się ode mnie z uśmiechem na twarzy.
- Gratulacje, król nielegalnych wyścigów dalej w formie- odparł radośnie.
- Dzięki- rzuciłem.
Odszedł trochę, a ja spojrzałem na trybuny. I to był kurwa błąd. Na trybunach zauważyłem kobietę, o krótkich brązowych włosach, oraz oczach, które odziedziczyłem po niej. Były czarne jak noc i tak podobne do moich. Widziałem tam kobietę, która mnie urodziła i skrzywdziła. Kobietę, która po szesnastu latach mojego życia zostawiła mnie i zniszczyła doszczętnie. Jej odejście, to był tylko zapalnik całego zła, które po dziś dzień mi towarzyszy i towarzyszyć będzie. Nienawidziłem jej, tak kurwa mocno jej nienawidziłem.
Zmieniła się, nawet z daleka mogłem zauważyć, że się zestarzała, nie jakoś bardzo. Ale tak, jej twarz nie była już taka sama, jak te pięć lat temu. Nie była taka sama, jak wtedy gdy miała trzydzieści trzy lata, w końcu teraz ma trzydzieści osiem lat.
Nie chciałem jej do cholery widzieć, brzydziła mnie ta kobieta. Spojrzała na mnie, zauważyła mnie, popatrzała mi w oczy. A następnie odwróciła się, nie oglądając za siebie i odeszła, tak samo jak te pięć lat temu. Zacisnąłem szczękę, co ona do chuja tu robiła.
- Luke?- odezwał się Net, wyrywając mnie z letargu.
- Yyy co?- spytałem.
Spojrzałem na chłopaka, w jego oceaniczne oczy.
Widział ją. Wiedział co czuje i co przeżywam w tej chwili. Zawsze wiedział, co czuje.
A czułem złość, nienawiść, niechęć. Neteo Williams wiedział, że wspomnienia wróciły.
Net od zawsze wiedział, co czułem i co przeżyłem. Miał podobną sytuację. Tylko że jego mama umarła w wypadku samochodowym i tego nie chciał. A moja zrujnowała mnie doszczętnie i niestety żyje. Chociaż prosiłem boga, żeby zniknęła z tego świata. Wolałem, żeby nie żyła. Dlatego już nie wierzę w Boga.
Bo Boga prosiłem w życiu tylko o trzy rzeczy. Pierwsza, żeby moja matka odeszła z tego świata. Gdy mnie nie wysłuchał, to już o to nie prosiłem. Druga rzecz, o którą prosiłem, to żeby pozwolił mi zniknąć. Próbowałem mu nawet pomóc w tym, żeby wziął mnie do siebie, niestety za każdym razem się nie udawało. Trzecią rzeczą, o którą prosiłem było to, żeby jak już nie chce mnie u siebie, to przynajmniej niech da mi powód do życia.
Dlatego już o nic nigdy nie prosiłem. Nikogo. Bo i tak nigdy nie byłem wysłuchany. Nawet gdy błagałem.
Ale w końcu, czy to nie ona była moim aniołem?
Bo pojawiła się w moim życiu, wtedy gdy chciałem jeszcze raz spróbować. Spróbować umrzeć.
Może to był ratunek od Boga?
Może to był ten powód, żeby dalej żyć?
Neteo jak i całą resztę poznałem pięć lat temu, dokładnie na moim pierwszym wyścigu. Pamiętam ten dzień, jakby było to wczoraj. Charlie jak to Charlie, najebał się w trzy dupy i akurat do mnie podszedł po mojej wygranej. Nie ważne, że miał wtedy czternaście lat, od zawsze miał mocny łeb.
Stałem na parkingu, oparty o maskę mojego BMW. Charlie gdzieś poszedł, a chłopacy nie wiedzieli gdzie, więc Matt, Cam i Net szukali go wszędzie. Oni znali się ze szkoły, więc przyszli razem. Znaleźli w końcu zielonookiego, przy mnie jak pierdolił najebany do mnie, jakie pomarańcze są fajne. Tak od słowa do słowa znaleźliśmy się razem w ten sam dzień w klubie. I tak się stało, że do dania dzisiejszego się przyjaźnimy. Przez napierdolonego Charliego i wyścigi.
Gdybym ich nie poznał, to nigdy nie spotkałbym Rozalii, mojego małego promyczka.
Westchnąłem prawie niesłyszalnie.
- Matt weź samochód, a wy idźcie na parking, zaraz wrócę- odrzekłem.
Ruszyłem do wyjścia z toru, nie oglądając się za siebie. Następnie skierowałem się w stronę trybun. Za trybunami szła moja matka.
- Stój!- podniosłem głos.
Brązowowłosa kobieta zatrzymała się w miejscu, podszedłem do niej bliżej. Stała do mnie tyłem.
- Co tu robisz?- spytałem ostro.
Obróciła się do mnie przodem. Jej oczy były takie same, jak te pięć lat temu.
- Chciałam z tobą porozmawiać- odparła.
Zlustrowałem ją wzrokiem, miała na sobie niebieskie jeansy i luźny sweter. Westchnąłem, chwyciłem ją za ramie i pociągnąłem w stronę uliczki. Uliczka znajdowała się pomiędzy dwoma budynkami, w których najczęściej osoby pokroju mojego i mojego ojca obstawiali wyścigi, oraz inne rzeczy. Puściłem ją, wyciągając z kieszeni czarnych jeansów złote marlboro.
- Zaczniesz mówić? Czy będziesz kurwa milczeć? Jak tak, to stąd idę, marnujesz mój cenny czas- odrzekłem, wypuszczając dym z płuc.
Nie zwracałem się do niej miło, a raczej tak jak do wszystkich oprócz kilku wyjątków. I nie zamierzałem być dla niej miły. Przewróciła oczami, wyrwała mi papierosa z ust. Rzuciła go na ziemie i zdeptała butem.
- Nie pal, to nie zdrowe- zwróciła mi uwagę.
Przewróciłem oczami, na słowa własnej matki. Odpaliłem kolejnego papierosa.
- Szkoda, że pięć lat temu nie martwiłaś się o moje zdrowie- burknąłem.
- Lu, wiesz, że nie było to takie łatwe.
- Jak byś chciała, to byś przy nas była- rzekłem.
- Pięć lat temu... Nie chciałam się z tobą spotkać, bo...- zrobiła przerwę.- Bo słyszałam, że nie chcesz mnie widzieć- wydusiła z siebie.
- To prawda, kiedy do ciebie zadzwoniłem, to powiedziałaś, że teraz nie możesz się ze mną spotkać.
- Nie chciałam cię drażnić, bo Michael mówił, że nie chcesz mnie widzieć- wytłumaczyła.
- Nie chciałem, bo mnie zostawiłaś i nie odzywałaś się przez kilka tygodni, a obiecałaś, że zawsze przy mnie będziesz. Zawsze- złość gotowała się we mnie.
- Zawsze przy tobie byłam- odparła.
Znowu przewróciłem oczami.
- Weź, nie pierdol kobieto, po co tu przylazłaś? Bo jak pierdolić głupoty, że zawsze przy mnie byłaś, to możesz wypierdalać- powiedziałem.
Nie obchodziło mnie to, że była moją matką. Zraniła mnie i nie umiałem jej wybaczyć.
- Przyszłam, bo dowiedziałam się, że mój syn, bierze udział w nielegalnych wyścigach!- wrzasnęła.- Czemu nic mi o tym nie wiadomo?! Czemu w ogóle bierzesz udział w tym świństwie?!
- Przez ciebie- odparłem spokojnie.
Odchrząknąłem.
- Co?- zaskoczyłem ją, nie tego się spodziewała.- Louis, o czym ty mówi...
Nie dokończyła, bo jej przerwałem.
- Przez ciebie, potrzebowałem cię! Miałem kurwa tylko szesnaście lat! To wyścigi dawały i dają mi ukojenie! Nie ty!
Krzyczałem. Ukazując przed nią to wszystko, co trzymałem dla siebie przez pięć pierdolonych lat. Mój oddech był ciężki i urwany. Bo to Cordelia Green-Lee zniszczyła mnie doszczętnie. Mama patrzała na mnie załzawionymi oczami.
- Bo nie było cię przy mnie, jak kończyłem szkołę, jak zaczynałem studia, jak pierwszy raz się naprawdę zakochałem. Nie było cię gdy było kurwa ze mną tak cholernie źle- mój głos się złamał.- Nie ty, tylko tata, Michael Martin Lee, był ze mną... zawsze w dobrych i złych chwilach. Jak ćpałem, piłem, zalewając się w trupa, gdy było ze mną tak cholernie źle, że chciałem się zabić...
Milczała. Nie odezwała się, ani kurwa słowem.
- No właśnie- prychnąłem, kręcąc głową.
Rzuciłem papierosa na ziemie, zdeptałem go butem, odwróciłem się. Chciałem już odejść, ale chwyciła mnie za ramię. Spojrzałem przez ramię na moją zapłakaną matkę.
- Proszę Louis, wysłuchaj mnie- poprosiła.
Westchnąłem, odwróciłem się przodem do niej, puściła moje ramie i otarła łzy.
- Spotkajmy się, zrobię kolacje u mnie, przyjdź z tatą, Aidenem i z tą dziewczyną, na którą tak patrzysz...- nie dokończyła, bo jej przerwałem.
- Jaką dziewczyną?- o kogo jej chodziło?
- No ta, szatynka o brązowych oczach- wytłumaczyła.
Chodziło jej o mojego promyczka.
- Albo przyjdź z Melisą- odparła.
Melisa. Nie słyszałem tego imienia od pięciu lat.
- Lu?- zagadnęła Lisa.
- Tak?- spytałem.
Popatrzałem na brązowowłosą dziewczynkę z warkoczami. Spojrzałem w jej oczy, były takie piękne. Lubie ich szary kolor. Melisa moja sześcioletnia koleżanka była naprawdę ładna, dużo chłopcom się podobała. Dlatego, często ich od niej odpędzałem. Ale ja ją tylko lubiłem, była dla mnie jak siostra.
- Zostaniemy przyjaciółmi?- zapytała Lisa.
- No nie wiem- zastanawiałem się.
Bawiliśmy się z Lisą w piaskownicy. Melisa przytuliła się do moich pleców.
- Louis no proszę, zostańmy przyjaciółmi- powiedziała z miną szczeniaczka.
- No okej- przewróciłem oczami.
Ona zawsze umiała mnie do czegoś namówić. Odczepiła się od moich pleców, stając przede mną.
- Przyjaciele na zawsze?
Spytała, wystawiając mały paluszek w moją stronę, zawsze tak robiła, jak chciała, żeby ktoś jej coś obiecał i nikt kto splatał z nią mały paluszek, nie mógł nie wywiązać się z obietnicy.
- Na zawsze- odparłem.
Splotłem nasze małe palce.
Od tego momentu minęło piętnaście lat, a ja dalej to pamiętam. Przełknąłem ślinę. Wspomnienia wróciły. I wcale nie byłe one dobre.
- Lisa... Lisa nie żyje, od pięciu lat- mruknąłem.
- Och, nie wiedziałam, przepraszam Lu... Louis- rzekła smutno.
To Melisa wymyśliła to przezwisko... Lu, moja od pięciu lat nieżyjąca przyjaciółka.
Przyjaciółka na zawsze.
- Zostaw mnie w spokoju i Aidena też- rzuciłem, odchodząc.
Zostawiłem ją bez słowa, tak jak ona mnie pięć lat temu. Ruszyłem w stronę parkingu. Przy samochodach Camerona, Matthewa, Neteo i moim, stała cała ekipa.
- O Louis, gdzie byłeś?- spytał Charlie.
Podszedłem do Neteo. To on o wszystkim wiedział. O Melisie też. On mnie najbardziej we wszystkim wspierał. Chłopaki również wiedzieli i mnie wspierali, ale Neteo... wydawało mi się, że on więcej rozumiał.
- Dowiedziała się o Lisie, jadę do domu- szepnąłem mu do ucha.
Odsunąłem się trochę od szatyna.
- Dobrze, napisz później, trzymaj się- szepnął tak, żeby nikt nie słyszał.
Poklepał mnie po ramieniu. Wsiadłem do mojego BMW. Kontem oka spojrzałem na Rozalie, nie rozumiała, o co chodzi i co się dzieje. Ale to dobrze. Odjechałem z piskiem opon, moim kierunkiem nie było moje mieszkanie, a wzgórze. Moje ciche miejsce, moje i mojego promyczka. To Melisa pokazała mi to miejsce.
***
Rozalia
Nie wiedziałam, co się dzieje, Louis powiedział coś do Neteo i odjechał. Bez pożegnania. Był rozkojarzony i chyba wkurzony.
Neteo po zmyciu się stąd Luke'a, nie miał już humoru. A że Net stracił humor, to chłopacy też. Więc wszyscy stwierdzili, że wrócimy do domów. Nikt nie miał ochoty na imprezę, która zawsze tworzy się tu po wyścigach. Ellie wróciła z Mattem, ja za to z Neteo, a Charlie z Camem. Ruszyłam do drzwi wejściowych mojego rodzinnego domu, wracałam sama do domu, bo Neteo jeszcze gdzieś pojechał. Weszłam do domu, ściągnęłam buty.
- Rozalia? To ty?- usłyszałam głos ojca dochodzący z salonu.
- Tak- odkrzyknęłam.
Przeszłam do salonu, spojrzałam na tatę, który siedział na szarym fotelu. Fotel zazwyczaj stał przy ścianie, ale teraz stał naprzeciwko kanapy.
- Usiądź- odparł mężczyzna.
Usiadłam na kanapie. Tata był jakiś niemrawy.
- Coś się stało?- spytałam.
Ojciec westchnął.
- Jutro przyjedzie rodzina mamy, twoja babcia, dziadek i wujek- odparł.
Zastygłam w bezruchu. Nigdy się z nimi nie widziałam, ani ich nie znałam. Wiedziałam tylko, że moja babcia ma na imię Lynda Davies, dziadek Frank Davies, a wujek, brat mamy Isaac Davies.
- Zostaną na kilka dni- dodał.
- Neteo wie?- zapytałam.
- Tak, od kilku dni.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?- zadałam spokojnie pytanie.
- Musiałem się sam przygotować, żeby ci powiedzieć, nie wiedziałem, jak zareagujesz- wyjaśnił.
- Okej.
Nie powiedziałam nic więcej, tylko z pustym wzrokiem wstałam z kanapy i poszłam na górę, do mojego pokoju. Nie dowierzałam, że po tylu latach poznam moją rodzinę od strony mamy.
To przez nich Alison Rose Williams nie żyje.
**********************************************************
Hej jak tam wrażenia po rozdziale, mam nadzieje że rozdział wam się podobał. Jak widać Louis Lee nie jest tylko lodowatym, obojętnym, specyficznym chłopakiem, ale też ma swoje tajemnice. Polecam wpadać na mojego Instagrama, tam informuje was o rozdziałach.
Instagram: koliwia216_
Tik tok: koliwia216_books
Miłego dnia/nocy Koliwia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro