Rozdział 9
- I tak już naginam dla ciebie zasady, drogi Sherlocku – Bóg skrzywił się lekko, unosząc jedną brew do góry.
- Więc czemu nie zrobisz tego ponownie? - anioł doskonale zdawał sobie sprawę z poziomu swojej arogancji i powagi wymagań. Poza tym, siedział w gabinecie Ojca, jedyny czarnoskrzydły, którego ten wpuścił do siebie. Czuł, że jest wyjątkowy, ale nie mógł jednoznacznie stwierdzić, dlaczego.
- Doskonale wiesz, czemu. My też mamy swoje prawa – odparł bez emocji Bóg, zachowując kamienną twarz.
- Wiem. I doskonale orientuję się też, że za takie nagięcie z twojej strony, jeśli byś się zgodził, słono zapłacę – powiedział Sherlock, nie spuszczając mężczyzny z oka. Ten zaś tylko pokiwał głową w zamyśleniu.
- Masz jakieś konkretne argumenty, którymi mógłbyś się wesprzeć w tej kwestii? - zapytał ciemnoskóry.
- Chcę się poprawić. Chcę być lepszy. - Powiedział. Zależy mi na Johnie.
- To już wiem doskonale. Dałem ci dwie szanse, teraz chcesz jeszcze trzecią? - Bóg nie wydawał się być zadowolony z podejścia anioła do całej sprawy. - W ogóle się nie zmieniłeś.
- Do trzech razy sztuka? - brunet uśmiechnął się półgębkiem i uniósł lewą brew do góry.
Ojciec westchnął głęboko.
- Nic a nic... - szepnął, wstając i przechadzając się po swoim gabinecie.
* * *
Dyskusja zdawała się trwać w nieskończone, a pod drzwiami pomieszczenia uzbierała się już długa kolejka posłańców z tysiącami ważnych spraw. Sam Bóg był coraz bardziej poirytowany. Sherlock nie chciał się poddać. Za każdy odrzucony przez ciemnoskórego argument wstawiał dwa następne, miej lub bardziej sensowne.
Ważne, że są – powtarzał sobie w myślach.
- Mam tego dosyć. Jest wiele ważniejszych spraw do załatwienia. Przepraszam, ale musisz już iść – powiedział w końcu Ojciec, nieco zbyt ostrym tonem niż zamierzał, po tym, jak Sherlock wymyślił sto czwarty argument i przedstawił go Stwórcy.
- Proszę! Zrobię wszystko, tylko przywróć go do życia! - krzyknął brunet, kurczowo uczepiając się bladymi palcami krzesła, na którym siedział. Nie chciał się stąd ruszać. Nie bez obietnicy ze strony Boga.
- Sherlocku...
- Proszę.
- Dobrze. Ale, tak jak przewidziałeś na początku naszej dyskusji, poniesiesz konsekwencje swojego wyboru – mruknął z niechęcią wyższy mężczyzna. Był zły. Nawet nie na swojego posłańca, tylko na to, że dał się wkręcić w tę beznadziejną grę, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to wszystko się skończy.
- Więc zamieniam się w słuch, przedstaw mi zasady – Sherlock rozluźnił się nieco, ale wciąż nie puszczał krzesła, jakby w obawie, że Bóg wyrzuci go stąd przy najbliższej możliwej okazji.
- Przywrócę Johna Watsona do życia – powiedział powoli Stwórca, a na twarzy anioła pojawił się delikatny uśmiech. - Ale ceną będzie uczłowieczenie ciebie.
- Stracę wtedy skrzydła i moce? - zapytał brunet.
- Owszem – potwierdził ciemnoskóry, zajmując z powrotem swoje miejsce przy biurku.
- Ale wciąż będę mógł opiekować się Johnem?
- Tak. Aniołowie doprowadzą do waszego spotkania jak najszybciej.
- W jaki sposób?
- Namieszają we wspomnieniach kilkudziesięciu osobom, tak, żebyś zapisał się w ich pamięci. Będziesz od teraz genialnym detektywem posługującym się sztuką dedukcji. Charakteru ani wyglądu nie muszę ci modyfikować. Będziesz pasował na człowieka jak ulał – Ojciec uśmiechnął się szeroko. - Wszystkie ważniejsze szczegóły opiszemy w liście, który zostawimy w twoim przyszłym mieszkaniu – po tych słowach podszedł do Sherlocka. - Nie zrób niczego gorszego, niż do tej pory. Masz o niego dbać, bo i tak już nagrzeszyłeś – wyszeptał, a następnie dotknął dwoma palcami czoła bruneta, który w mgnieniu oka osunął się na ziemię. Następnie jego skrzydła zniknęły, a on sam dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
- RAFAŁ, DO MNIE! - zakrzyknął białowłosy mężczyzna. Drzwi po chwili uchyliły się, a do środka wślizgnął się złotoskrzydły anioł.
- Słucham – niski szatyn uśmiechnął się lekko.
- Potrzebne mi kilkunastu posłańców. Musicie namieszać w głowach kilku ludziom. Sherlock zrobił nam mały bałagan – westchnął Bóg, wstając z krzesła i opierając dłonie na krawędzi mebla. - Postarajcie się go nie pogorszyć.
~
TAK, TAK, WIEM, KRÓTKO I PRAWIE SAME DIALOGI.
Ale, tak jak obiecałam, jest dziś rozdział. A muszę jeszcze się pouczyć do poprawki z fizyki. Ale dla Was wszystko ;*
W zasadzie jeden wielki surprise, bo prawie nikt nie trafił w takie rozwinięcie wydarzeń. Wszyscy strzelali w Johna-aniołka, może jedna czy dwie osoby zaczęły rozważać powrót Jawna do życia. No i miały one rację.
A teraz bonus; popatrzcie na mój geniusz. Wciągnęłam znajomą do fandomu, a ona dziś wieczorem wysyła mi takie oto zdjęcie z podpisem "Kiedy do późna czytasz fanfiki a jesteś głodna"...
(Tak, Kongur113, o Tobie mowa x3)
Kongurku, kocham cię!! 😘
No, to nie przeciągam, do jutra (mam nadzieję)! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro