Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

- I tak już naginam dla ciebie zasady, drogi Sherlocku – Bóg skrzywił się lekko, unosząc jedną brew do góry.
- Więc czemu nie zrobisz tego ponownie? - anioł doskonale zdawał sobie sprawę z poziomu swojej arogancji i powagi wymagań. Poza tym, siedział w gabinecie Ojca, jedyny czarnoskrzydły, którego ten wpuścił do siebie. Czuł, że jest wyjątkowy, ale nie mógł jednoznacznie stwierdzić, dlaczego.
- Doskonale wiesz, czemu. My też mamy swoje prawa – odparł bez emocji Bóg, zachowując kamienną twarz.
- Wiem. I doskonale orientuję się też, że za takie nagięcie z twojej strony, jeśli byś się zgodził, słono zapłacę – powiedział Sherlock, nie spuszczając mężczyzny z oka. Ten zaś tylko pokiwał głową w zamyśleniu.
- Masz jakieś konkretne argumenty, którymi mógłbyś się wesprzeć w tej kwestii? - zapytał ciemnoskóry.
- Chcę się poprawić. Chcę być lepszy. - Powiedział. Zależy mi na Johnie.
- To już wiem doskonale. Dałem ci dwie szanse, teraz chcesz jeszcze trzecią? - Bóg nie wydawał się być zadowolony z podejścia anioła do całej sprawy. - W ogóle się nie zmieniłeś.
- Do trzech razy sztuka? - brunet uśmiechnął się półgębkiem i uniósł lewą brew do góry.
Ojciec westchnął głęboko.
- Nic a nic... - szepnął, wstając i przechadzając się po swoim gabinecie.
* * *
Dyskusja zdawała się trwać w nieskończone, a pod drzwiami pomieszczenia uzbierała się już długa kolejka posłańców z tysiącami ważnych spraw. Sam Bóg był coraz bardziej poirytowany. Sherlock nie chciał się poddać. Za każdy odrzucony przez ciemnoskórego argument wstawiał dwa następne, miej lub bardziej sensowne.
Ważne, że są – powtarzał sobie w myślach.
- Mam tego dosyć. Jest wiele ważniejszych spraw do załatwienia. Przepraszam, ale musisz już iść – powiedział w końcu Ojciec, nieco zbyt ostrym tonem niż zamierzał, po tym, jak Sherlock wymyślił sto czwarty argument i przedstawił go Stwórcy.
- Proszę! Zrobię wszystko, tylko przywróć go do życia! - krzyknął brunet, kurczowo uczepiając się bladymi palcami krzesła, na którym siedział. Nie chciał się stąd ruszać. Nie bez obietnicy ze strony Boga.
- Sherlocku...
- Proszę.
- Dobrze. Ale, tak jak przewidziałeś na początku naszej dyskusji, poniesiesz konsekwencje swojego wyboru – mruknął z niechęcią wyższy mężczyzna. Był zły. Nawet nie na swojego posłańca, tylko na to, że dał się wkręcić w tę beznadziejną grę, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to wszystko się skończy.
- Więc zamieniam się w słuch, przedstaw mi zasady – Sherlock rozluźnił się nieco, ale wciąż nie puszczał krzesła, jakby w obawie, że Bóg wyrzuci go stąd przy najbliższej możliwej okazji.
- Przywrócę Johna Watsona do życia – powiedział powoli Stwórca, a na twarzy anioła pojawił się delikatny uśmiech. - Ale ceną będzie uczłowieczenie ciebie.
- Stracę wtedy skrzydła i moce? - zapytał brunet.
- Owszem – potwierdził ciemnoskóry, zajmując z powrotem swoje miejsce przy biurku.
- Ale wciąż będę mógł opiekować się Johnem?
- Tak. Aniołowie doprowadzą do waszego spotkania jak najszybciej.
- W jaki sposób?
- Namieszają we wspomnieniach kilkudziesięciu osobom, tak, żebyś zapisał się w ich pamięci. Będziesz od teraz genialnym detektywem posługującym się sztuką dedukcji. Charakteru ani wyglądu nie muszę ci modyfikować. Będziesz pasował na człowieka jak ulał – Ojciec uśmiechnął się szeroko. - Wszystkie ważniejsze szczegóły opiszemy w liście, który zostawimy w twoim przyszłym mieszkaniu – po tych słowach podszedł do Sherlocka. - Nie zrób niczego gorszego, niż do tej pory. Masz o niego dbać, bo i tak już nagrzeszyłeś – wyszeptał, a następnie dotknął dwoma palcami czoła bruneta, który w mgnieniu oka osunął się na ziemię. Następnie jego skrzydła zniknęły, a on sam dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
- RAFAŁ, DO MNIE! - zakrzyknął białowłosy mężczyzna. Drzwi po chwili uchyliły się, a do środka wślizgnął się złotoskrzydły anioł.
- Słucham – niski szatyn uśmiechnął się lekko.
- Potrzebne mi kilkunastu posłańców. Musicie namieszać w głowach kilku ludziom. Sherlock zrobił nam mały bałagan – westchnął Bóg, wstając z krzesła i opierając dłonie na krawędzi mebla. - Postarajcie się go nie pogorszyć.
~
TAK, TAK, WIEM, KRÓTKO I PRAWIE SAME DIALOGI.
Ale, tak jak obiecałam, jest dziś rozdział. A muszę jeszcze się pouczyć do poprawki z fizyki. Ale dla Was wszystko ;*
W zasadzie jeden wielki surprise, bo prawie nikt nie trafił w takie rozwinięcie wydarzeń. Wszyscy strzelali w Johna-aniołka, może jedna czy dwie osoby zaczęły rozważać powrót Jawna do życia. No i miały one rację.

A teraz bonus; popatrzcie na mój geniusz. Wciągnęłam znajomą do fandomu, a ona dziś wieczorem wysyła mi takie oto zdjęcie z podpisem "Kiedy do późna czytasz fanfiki a jesteś głodna"...
(Tak, Kongur113, o Tobie mowa x3)

Kongurku, kocham cię!! 😘

No, to nie przeciągam, do jutra (mam nadzieję)! ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro