Rozdział 47
Blada dłoń dotknęła szyby, za którą leżało martwe ciało Johna Watsona. Coś jakby cienka nitka podobna do błyskawicy przemknęło przez ścianę na salę, by po chwili zniknąć, wbijając się w klatkę piersiową blondyna.
Czas znów ruszył naprzód. Doktor otworzył szeroko oczy i gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc, a wszyscy obecni w pomieszczeniu nagle rzucili się w jego stronę, pragnąc zrozumieć, co tu się stało.
Długie palce przesunęły się jeszcze wzdłuż szerokiej, drewnianej listwy poprowadzonej po ścianie, nim zniknęły niespodziewanie, w towarzystwie cichego łopotu skrzydeł.
* * *
Nigdy nie sądził, że po uczłowieczeniu odzyska skrzydła. Z drugiej strony, może tak naprawdę nigdy ich nie stracił? Nie potrafił w żaden logiczny sposób wytłumaczyć tego, co stało się podczas jego spotkania z Michałem. A może to właśnie to ludzie mają na myśli, kiedy mówią o sile miłości, która zwycięża wszystko?
Brunet siedział w bezruchu na swoim łóżku, z nogami ugiętymi w kolanach, i delikatnymi dłońmi gładził miękkie, białe pióra potężnych skrzydeł, w których objęciu się zamknął. Obok łóżka, na podłodze, spokojnie spała czarno-biała suczka, którą prawie dwa tygodnie temu przyprowadziła pani Hudson. To wszystko... to nie było coś, czego by się spodziewał. Anioł, który odszedł, w bliżej nieokreślony sposób nagle odzyskał siłę i skrzydła, po czym zabił najwyższego wysłannika Ojca. Takie rzeczy na co dzień się po prostu nie zdarzają.
A jeśli już, na pewno nie spotykają podrzędnych stróżów.
Sherlock jeszcze raz uśmiechnął się lekko, ale zaraz potem jego kamienna maska powróciła na swoje miejsce. Uświadomił sobie bowiem, że John wie o nim o wiele za dużo, i jeśli się nie ulotni, po jego powrocie do domu w żaden sposób nie uniknie długiej i ciężkiej rozmowy, pełnej bezcelowych tłumaczeń, słonych łez i lekkich uśmiechów.
Jedyne, co w tym ciągu wydarzeń nie było pewne, to jej finał.
Pomimo niepewności, Holmes wybrał wyjście, które wydawało mu się najbardziej rozsądną opcją.
Postanowił schować skrzydła, żyć dalej i mieć nadzieję, że John wróci, wysłucha, zrozumie i wszystko mu wybaczy.
* * *
- John.
Zachrypnięty, niski głos detektywa poniósł się echem po salonie jakby znajdował się on w pustej sali, chociaż pomieszczenie było wypełnione meblami, a na dodatek zabałaganione.
- Sherlock.
Chociaż John zdawał się być zmęczony po dosyć długim pobycie w szpitalu i mówił naprawdę cicho, Holmes słyszał go doskonale. Jego i stanowczą nutę, która pobrzmiewała w tym jednym słowie, sygnalizując, że doktor czeka na coś ze strony błękitnookiego.
- Zanim cokolwiek powiesz, chcę żebyś wiedział, że przepraszam za wszystko.
- Zanim ty powiesz coś głupiego, chcę żebyś wiedział, że za nic nie musisz mnie przepraszać.
Następnie blondyn najzwyczajniej w świecie rzucił torbę na ziemię, domknął nogą drzwi i podszedł do przyjaciela, rzucając mu się na szyję i wtulając się w jego tors. Detektyw pachniał herbatą, papierem i... i Sherlockiem. Po prostu Sherlockiem. Watson chciał, naprawdę bardzo chciał zapamiętać ten zapach na zawsze.
Szczególnie biorąc pod uwagę decyzje, które podjął zanim pojawił się na Baker Street.
Chwilę później mężczyzna cofnął się o kilka kroków i z całej siły przyłożył brunetowi z liścia.
- To za to, że nigdy mi nie powiedziałeś. Jakbyś czekał, aż w końcu sam się zorientuję – ofuknął go, po czym z rozmachem usiadł na poręczy swojego fotela.
- Nie mogłem ci powiedzieć. Ojciec zabronił nam ujawniania się ludziom, nawet w snach, a tym bardziej mówienia o swojej przeszłości jako anioły – mruknął speszony detektyw, pocierając zaczerwieniony policzek wierzchem zimnej dłoni.
- Nie posłuchałeś – John uśmiechnął się półgębkiem i splótł ręce razem.
- Nie.
- To dlatego zostałeś... no wiesz, człowiekiem?
Sherlock pokręcił przecząco głową.
- Sam poprosiłem Ojca o uczłowieczenie.
- Dlaczego?
- Ponieważ, John – podszedł bliżej do przyjaciela i popchnął go lekko do tyłu, pozwalając mu usiąść wygodnie w fotelu, po czym usiadł na jego kolanach i zetknął ich czoła razem - chciałem cię chronić – szepnął. Watson przełknął ślinę, czując na swoich ustach gorący, nierówny oddech detektywa. - I chyba nie tylko – mruknął, spuszczając wzrok.
Blondyn uniósł do góry kąciki ust i bez zbędnego gadania złączył ich wargi razem w delikatnym, słodkim pocałunku, chociaż w głowie wciąż słyszał tylko jedno.
Miało do tego nie dojść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro