Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46

Podczas gdy lekarze przeprowadzali właśnie iście desperacką akcję, próbując przywrócić rytm sercu Watsona, Sherlock siedział naprzeciwko drzwi i patrzył przez szybę. Przez cały czas miał nadzieję, że pojawi się tu któryś z aniołów i pomoże odratować doktora. Zapewniał się, że wszystko będzie dobrze; że wszystko się ułoży i blondyn znów stanie na nogi.

Kiedy jednak pielęgniarki odsunęły się od mężczyzny i zaczęły powoli, z wyraźnym smutkiem na twarzach odłączać Johna od tych wszystkich urządzeń, które dotychczas podtrzymywały go przy życiu, Sherlock nie mógł dłużej powstrzymywać przytłaczających go emocji.

Wstał, chociaż nogi miał jak z galarety, i trzęsąc się wyraźnie, podszedł do szyby. Położył na niej swoją dłoń, patrząc z daleka na zastygły profil przyjaciela, a po jego bladych policzkach nieprzerwanymi strumieniami popłynęły słone łzy. Zagryzł dolną wargę, chcąc powstrzymać spazmatyczny szloch przed wydostaniem się z jego ust i powoli osunął się w dół, na samym końcu opadając na kolana i zaciskając na nich drżące dłonie.

Płakał, i nie potrafił - a może nawet bardziej nie chciał - tego powstrzymać.

Nagle wszystkie dźwięki ustały. Czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu. Mężczyzna podniósł głowę, zdziwiony, i rozejrzał się.

Na drugim końcu korytarza, ubrany w białą szatę, z dziwnie drwiącym półuśmiechem na ustach, stał rudowłosy Archanioł, ze złotymi skrzydłami dumnie rozłożonymi na boki.

- To koniec, Sherlocku. Czas wstąpić znów na górę - oznajmił, unosząc wysoko brwi. - Wyczerpały się wszystkie twoje szanse a Ojciec stracił cierpliwość. Teraz wrócisz ze mną do domu.

Brunet powoli podniósł się z ziemi i zacisnął dłonie w pięści, po czym spojrzał na Michała przesyconym nienawiścią wzrokiem i powoli ruszył w jego stronę.

- Gdyby to kiedykolwiek był mój dom, gdybym kiedykolwiek czuł się związany z tym miejscem, NIGDY BYM STAMTĄD NIE ODSZEDŁ! - jak pierwsze słowa niemal wyszeptał, tak ostatnie były już donośnym, gniewnym krzykiem.

Był wściekły. Na siebie, na Boga, na Michała, na Mycrofta i na Moriaty'ego, i na całą resztę tego okrutnego świata. Ciążyło na nim poczucie winy za postrzał Johna na polu walki w Afganistanie, za jego wypadek gdy wracał z klubu, za postrzał w piwnicach Wandsworth i w końcu za jego śmierć. Dodatkowo przytłaczała go świadomość, że nigdy nie powiedział mu, co tak naprawdę do niego czuje.

W tej chwili niemal już szarżował na Archanioła i chociaż rudowłosy wiedział, że Sherlock został pozbawiony mocy, w jego oczach zabłysnęła iskierka strachu, która jednak była niczym w porównaniu do furii rozpalającej tęczówki, serce i duszę Holmesa.

Brunet rzucił się na Michała i natychmiast powalił go na ziemię, co pociągnęło za sobą skutek w postaci kilkusekundowego szoku posłańca. W końcu, czy jest to możliwe, żeby zwyczajny człowiek od tak powalił Archanioła?

Jednak Sherlock nie zastanawiał się nad tym, jak tego dokonał. Nie obchodziło go to, że w każdej chwili Michał może sprawić, że czas znów ruszy. Nie dbał o to, że może zginąć, jeśli rudowłosy pstryknie palcami.

Kolejne ciosy spadały na tors i twarz anioła i zostawały błyskawicznie odwzajemniane, kiedy obydwaj jak potężna kłoda przetaczali się przez korytarz. W pewnej chwili Holmes wyciągnął dawnemu bratu zza pasa archanielski miecz i zawisł nad nim.

- Nikt nie ma prawa mówić mi, co mam robić! - krzyknął, a jego głos poniósł się nienaturalnie potężnym echem po całym korytarzu. Lampy trzasnęły i zanim zgasły, ostatnie światło skierowały na wielkie, białe skrzydła rozpostarte tuż za Sherlockiem.

- Niemożliwe... - szepnął Michał, a potem nagle wszystko zniknęło.

Srebrny miecz gładkim pchnięciem zatopił się w jego sercu.

Sherlock Holmes, anioł który odszedł, z zimną krwią zabił najpotężniejszego z posłańców Niebios.
~
Wiem, wiem, dużo się dzieje, ale jak doskonale wiemy - wszystko ma swój cel!

Obiecany rozdział jest a ja już planuję kolejne, więc pozostaje wam tylko czekć cierpliwie ^^

Do miłego, mordki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro