Rozdział 45
Sherlock siedział w bezruchu przy łóżku przyjaciela, trzymając jego dłoń w szczelnym zamknięciu pomiędzy swoimi, wyjątkowo chłodnymi jak na temperaturę panującą w pokoju i ciepło bijące od ciała blondyna. Patrzył szklistymi oczami na pogrążonego we śnie Watsona, obserwował bacznie zastygłą w mylnym spokoju twarz. Nie mógł uwierzyć, że po raz kolejny do tego dopuścił. Po raz kolejny ktoś skrzywdził Johna.
I to była wyłącznie jego wina.
Nagle coś się zmieniło. Zniknęło miarowe pikanie aparatury, a zamiast niego po pomieszczeniu rozległ się przeciągły dźwięk.
Serce doktora stanęło.
Brunet krzyknął rozpaczliwie i zerwał się z miejsca, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Do sali wpadło kilka pielęgniarek i lekarz. Jedna z kobiet siłą wypchnęła Sherlocka z sali, a on nie potrafił dłużej dusić emocji.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim, zwyczajnie opadł na krzesło i wybuchnął spazmatycznym płaczem.
Nigdy by nie pomyślał, że jednego dnia może stracić aż dwójkę przyjaciół.
* * *
~PIĘĆ GODZIN WCZEŚNIEJ~
- Lestrade! - Sherlock z ulgą przyjął do świadomości fakt, że policjant właśnie trafił Moriarty'ego zanim ten zdążył zastrzelić i bruneta. - Dzięki Bogu!
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Moi ludzie sprawdzają pozostałe korytarze, musimy się stąd zmywać – powiedział szybko, i dopiero wtedy zobaczył Johna, który z raną postrzałową w brzuchu leżał nieprzytomny na podłodze. - Chryste...
- GREG, UWAŻAJ!
Rozległ się wystrzał i nagle wzrok inspektora stał się dziwnie przerażony, a jego ręce powędrowały automatycznie na klatkę piersiową, zakrywając serce. Spomiędzy jego palców popłynęły burgundowe strugi, barwiąc jasną koszulę na ciemny kolor.
Mężczyzna upadł na kolana, a następnie na brzuch, łapczywie chwytając każdy oddech. Tymczasem Sherlock sięgnął po broń martwego Moriarty'ego i wycelował w napastnika, naciskając spust raz za razem.
Barczysty blondyn padł nieżywy na ziemię jeszcze zanim zdołał dobiec do celi i skrzywdzić kogoś jeszcze.
Z kolei Holmes, zupełnie spanikowany, rzucił załzawione spojrzenie stojącym pod ścianą Luke'owi i Kevinowi.
- Zatamujcie krew u Johna! - krzyknął, chociaż nie było potrzeby podnosić głosu. Mężczyźni stali w końcu tuż obok niego, ale brunet nie panował nad adrenaliną krążącą po jego ciele razem z krwią ani zdenerwowaniem, które powoli przejmowało kontrolę nad jego mózgiem. Pochylił się nad inspektorem i powoli przewrócił go na plecy. Srebrnowłosy nadal się trzymał, chociaż ledwo co.
- She-Sherlock – wydusił, patrząc na przyjaciela. W jego oczach widać było bezgraniczny strach, którego nijak nie potrafił zamaskować w obliczu śmierci. - Powiedz swojemu bratu, że bardzo go przepraszam – szepnął. - I że naprawdę dziękuję za to, że się mną zajął.
Po tych słowach jego oczy zmartwiały, żywe iskry ustąpiły miejsca pustce, a klatka piersiowa przestała się unosić.
Greg Lestrade odszedł z tego świata.
I chociaż detektyw nie miał pojęcia, skąd mężczyzna mógł znać jego brata, anioła, skoro samowolne ujawnianie się ludziom było im wyraźnie zabronione przez samego Boga, to teraz nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
Był tylko w stanie krzyczeć o pomoc na cały głos, mając nadzieję, że któryś z funkcjonariuszy go usłyszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro