Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

- John! - detektyw nie mógł uwierzyć własnym oczom. O mały włos nie zabijając się o własne nogi podbiegł do przyjaciela i uklęknął przy nim, kładąc mu dłoń na policzku. - Nic ci nie jest? Powiedz że nic ci nie jest, prosz-

- Nic mi nie jest, Sherlock. Uspokój się – doktor westchnął, odtrącił rękę młodszego mężczyzny i powoli dźwignął się na nogi, po czym spojrzał na Kevina, który trzymał w objęciach swojego śpiącego chłopaka. - Obudź go. Musimy uciekać – rzucił i odwrócił się z powrotem w stronę bruneta. Zacisnął usta w wąską kreskę. W celi miał wystarczająco dużo czasu na przemyślenia i teraz nie był pewien, czy będzie w stanie znów przeprowadzić z przyjacielem normalną konwersację. - A z tobą potem sobie porozmawiam – syknął cicho, tak, żeby tylko Holmes mógł go usłyszeć.

Detektyw zadrżał. Nie był pewien, o co chodziło jego przyjacielowi, ale też nie miał wobec tego zbyt dobrych przeczuć. Wręcz przeciwnie, bał się, że John wie zbyt dużo, albo wręcz przeciwnie – ktoś powiedział mu prawdę, nie zagłębiając się jednak w szczegóły.

Luke tymczasem powoli wstał i przeciągnął się, przenosząc ospały wzrok od twarzy do twarzy, aż w końcu zatrzymał się na wyjściu.

- Drzwi są otwarte? - zdziwił się, po czym jeszcze raz spojrzał na Sherlocka. - Kim on jest?

- To Sherlock, mój współlokator – oznajmił Watson. Brunet poczuł jak coś w nim pęka, kiedy usłyszał, jakim tonem lekarz wypowiedział te kilka słów i uświadomił sobie, że doktor jakby naumyślnie nie określił go jako przyjaciela.

Nagle, ni z tego ni z owego, Luke cofnął się pod ścianę, przywierając do niej plecami. Wyglądał w tej chwili niemalże jak wystraszone zwierzę. Widząc to, wszyscy obecni na tę chwilę w pomieszczeniu zwrócili głowy stronę wejścia.

- Wybaczcie, chłopcy! Chyba dobrze się bawiliście, ale wszystko co dobre kiedyś się kończy – oznajmił wesoło stojący w przejściu czarnowłosy mężczyzna w garniturze. - Wygląda na to, że mamy nadprogramowego gościa. Miło, że w końcu mnie odwiedziłeś, Sherlocku – Moriarty uśmiechnął się sadystycznie.

- Kim jesteś? - zapytał brunet, zaciskając dłonie w pięści. Czyżby to od początku była pułapka? Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zdecydowanie nie.

- Nazywa się Jim – mruknął John.

Brązowooki błyskawicznie wyciągnął z kieszeni marynarki broń. W ułamku sekundy wszyscy usłyszeli huk wystrzału i następujący po nim łoskot upadającego na ziemię ciała.

Na betonowej podłodze w mgnieniu oka zaczęła pojawiać się kałuża ciemnoczerwonej krwi.
~
Kolejna króciutka część, ale na długość idealna by przedstawić Wam pokrótce moje plany wobec bohaterów.

/My name is Death and the end is here.../

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro