Rozdział 40
Luke wyciągnął z kieszeni kilka banknotów i podał je farmaceutce stojącej za ladą, by następnie złapać w rękę cienką, foliową siatkę z lekami przeciwbólowymi i paragonem, podziękować uprzejmie za poświęcony czas (ku wielkiej uciesze stojącej za nim starszej kobiety, która zachwyciła się poziomem wychowania dzisiejszej młodzieży) i szybkim krokiem opuścić aptekę. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, do Liama, który zapewne leżał teraz bykiem z zieloną twarzą i miską przy kanapie i czekał na jego powrót.
Przyspieszył tempa, w chwilę z energicznego marszu przechodząc w równy bieg. Wyznaczając sobie w pamięci najszybszą trasę do bloku, podążał w ciszy wszystkimi skrótami, jakie wychwycił. Miał wrażenie, że z jego bratem jest coraz gorzej z chwili na chwilę. Przed oczami miał wyjątkowo nieprzyjemne i czarne wizje Liama, który biegnąc na złamanie karku do łazienki stracił równowagę i wyrżnął głową w futrynę.
I przy okazji naprawdę złamał kark.
Wzdrygnąwszy się, słuchał dalej jak podeszwy jego butów uderzają rytmicznie o wyłożony kostką brukową chodnik, a kiedy w końcu stanął przy wejściu prowadzącym do do bloku, był tak rozkojarzony, że z trudem trafił kluczem do zamka. Błyskawicznie otworzył drzwi na klatkę i rozpoczął szalony bieg po schodach na trzecie piętro, przeskakując po trzy schodni naraz i usiłując się nie zabić.
- Liam? Żyjesz? - załomotał do drzwi. Po chwili zamek szczęknął i te uchyliły się, ukazując bladego jak ściana blondyna, który popatrzył na brata nieprzytomnie i uśmiechnął się słabo, wciągając go do mieszkania i zamykając za nimi wejście.
- Cześć bro, co tak długo? Zrobimy sobie zawody w wymiotowaniu na odległość? - zapytał z wyraźną drwiną w głosie, po czym wyrwał mu foliówkę z lekami i chwiejnym krokiem wrócił na kanapę, kładąc się na niej tak ostrożnie, jakby była ze szkła. Albo po prostu chciał uniknąć wstrząsów, jak założył Luke.
- To nie jest śmieszne – oświadczył z pełną powagą zdrowszy z dwójki bliźniaków.
- Została ci jakaś reszta? - rzucił od niechcenia Liam, otwierając jedno z opakowań i rzucając okiem na ulotkę, żeby po chwili wycisnąć sobie na rękę jedną tabletkę, podnieść się odrobinę do góry i połknąć ją, a następnie opaść bezwładnie z powrotem na kanapę, podczas gdy Luke przejechał sobie dłonią po twarzy i westchnął, masując skronie palcami.
- Jesteś niepoważny – stwierdził, rozglądając się za kluczami.
- Teraz to zauważyłeś? - spytał z chamskim uśmieszkiem, układając sobie jedną małą poduszkę pod karkiem a drugą pod plecami i kładąc się zupełnie płasko na meblu. Jego brat pokręcił głową z dezaprobatą. Niby rzeczywiście Liam przyszedł na świat jako drugi i to Luke grał tu rolę starszego brata, ale mimo wszystko to tylko kilkadziesiąt sekund różnicy, a nie kilka lat.
- Cholera jasna – zaklął mniej pyskaty z bliźniaków i pospiesznie wcisnął na nogi czarne adidasy.
- Co tam? - młodszy chłopak powoli podniósł się do siadu i spojrzał z ciekawością na brata.
- Zostawiłem klucze w zamku na dole – fuknął Luke, otwierając drzwi.
- I kto tu jest niepoważny! - krzyknął blondyn, obserwując jak drewniana powłoka zamyka się za dwudziestolatkiem.
Tymczasem zdrowy Ynari zbiegł po schodach na dół i ignorując zimno spowodowane brakiem wierzchniego okrycia, wyszedł na dwór i spojrzał na zamek.
Ani śladu po kluczach.
Westchnął, łapiąc się obiema rękami za głowę. Był to wyjątkowo nierozważny ruch, ponieważ drzwi zamknęły mu się przed nosem. Jęknął, podchodząc do domofonu, ale kiedy miał już wybrać numer ich wspólnego mieszkania, usłyszał charakterystyczne kliknięcie odblokowywanego pistoletu, a jego ręka zatrzymała się tuż przed pierwszym przyciskiem.
- Ani drgnij – powiedział lodowatym głosem napastnik. Luke przełknął ślinę, kiedy mężczyzna przystawił mu lufę do potylicy. - Rób co mówię, to jeszcze trochę sobie pożyjesz – syknął, wykręcając mu rękę do tyłu. Blondyn jęknął i skulił się, ale wiedział, w jakim jest położeniu, więc nie próbował się bronić. Nie chciał zostawiać brata samego na zawsze. - Fantastycznie. A teraz powoli odwróć się i zrób pięć kroków naprzód – polecił napastnik. Chłopak bez gadania wykonał rozkaz, jednak gdy odwrócił się, nikogo tam nie było. Założył więc, że mężczyzna zmieniał położenie razem z nim. Postąpił pięć kroków do przodu, nie chcąc się narażać. Sytuacja była beznadziejna, a jego szanse na powrót do mieszkania stracone na starcie.
Nagle poczuł, jak napastnik z całej siły uderza go lufą w głowę. Momentalnie osunął się na ziemię, a potem zapadła ciemność.
~
Kochani, dzisiaj mam do Was pewną ważną sprawę.
Powinnam była zrobić to już wczoraj, ale nie miałam czasu ani weny na rozdział, więc zrobię to dzisiaj:
BARDZO, BARDZO WAM WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ ZA TO, CZEGO DOKONALIŚCIE. NAPRAWDĘ.
TO DO TEJ PORY MOJE NAJWYŻSZE MIEJSCE W FANFICTION.
DZIĘKUJĘ 💖
A poza tym, myślałam, że ktoś wcześniej zacznie martwić się losem bliźniaków, bo już w poprzednim rozdziale zdradziłam Wam, kto zostanie porwany 😂
No ale dobra, nie trzymam Was, do zobaczenia wkrótce ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro