Rozdział 36
- Sherlocku – pani Hudson poklepała zamyślonego detektywa po ramieniu, chcąc wybudzić go z tymczasowego transu. Mężczyzna siedział skulony na kanapie w swoim ulubionym, niebieskim szlafroku, czerwonej koszulce Johna (co z tego, że była co najmniej dwa rozmiary za mała) i szarych spodniach od dresu. Dodatkowo okryty był jaskrawopomarańczowym kocykiem, którego nie chciał oddać funkcjonariuszce w karetce i Greg poprosił ją, żeby dała mu go zatrzymać. Zgodziła się, jak widać, a brunet nie rozstawał się z tym małym kawałkiem materiału odkąd tylko go dostał. - Sherlocku – powtórzyła kobieta, widząc, że mężczyzna wciąż pustym wzrokiem wpatruje się w regał z książkami stojący po drugiej stronie pomieszczenia. - Sherlocku, ktoś do ciebie – powiedziała, i dopiero wtedy Holmes przeniósł wzrok na jej zatroskaną twarz.
- Mówiłem pani, żeby nikogo nie wpuszczać – odparł łamiącym się głosem i opatulił się szczelniej kocykiem, chowając twarz w materiale, który zdążył już przesiąknąć zapachem mieszkania. - Nie rozwiążę żadnej sprawy. Nie funkcjonuję normalnie. Niech pani go odeśle, ktokolwiek to jest – dodał, a chociaż jego głos został stłumiony kocem, właścicielka mieszkania i tak zrozumiała, co powiedział.
- Na Boga, Sherlocku, ty nigdy nie funkcjonujesz normalnie! - oświadczyła, wspierając ręce na biodrach i patrząc na detektywa karcąco. - Wstawaj i porozmawiaj z panem Aikenem!
Holmes na chwilę przestał oddychać i odwinął twarz z kocyka.
- Aiken? Benedict Aiken? Co ON tutaj robi? - syknął, piorunując kobietę wzrokiem.
- Przyszedłem porozmawiać – odezwał się miedzianowłosy, bez pytania podchodząc do kanapy i stając nad brunetem.
- Nie mam o czym z tobą rozmawiać – prychnął Sherlock, pokazując gościowi swoje niezmierzone pokłady ignorancji wobec jego osoby i odwracając się tyłem do salonu i wszystkich osób w nim zebranych.
- Owszem, masz – warknął Ben, krzyżując ramiona na piersi i wpatrując się w detektywa zacięcie. - Bo to wszystko stało się z twojej winy! - krzyknął, mrużąc oczy. Tymczasem pani Hudson wymamrotała pod nosem coś na kształt niewyraźnego „o rety" i czym prędzej opuściła mieszkanie Holmesa, zamykając za sobą drzwi.
- Co jest moją winą? - ofuknął brunet swojego niezapowiedzianego gościa.
- To, że porwali Johna! - Benedict w końcu dał częściowy upust emocjom, opuszczając ręce wzdłuż boków i zaciskając dłonie w pięści. - Gdyby cię nie spotkał, gdybyś nigdy nie pojawił się w jego życiu, żyłby sobie spokojnie w małym mieszkaniu, czytałby książki i miałby normalnych przyjaciół! Ale nie, musiałeś wszystko zrujnować! Co tak bardzo ci w nim przeszkadzało?! Dzięki mnie i reszcie drużyny w końcu poskładał się w całość po powrocie z wojny, a ty nagle przychodzisz znikąd i niszczysz wszystko, co zdążył w sobie naprawić! A teraz przez ciebie może leżeć martwy na jakimś śmietniku albo głodować w ciemnej celi na drugim końcu miasta! - oskarżał Sherlocka podniesionym głosem, miotając się jednocześnie po salonie niczym opętany, wściekły wilk.
- John sam wybrał życie ze mną w jednym mieszkaniu – syknął brunet, podnosząc się do siadu, ale nie odwijając z kocyka. Dawał mu on dziwne poczucie bezpieczeństwa, chociaż nie dorównywało ono temu, które czuł przy współlokatorze. - Najwidoczniej nie byłeś wystarczająco dobrym przyjacielem.
- BO TY TO NIBY JESTEŚ LEPSZYM?! - wybuchnął Benedict. - JAKIŚ PIEPRZONY DETEKTYW-KONSULTANT WYCIĄGA FACETA, KTÓREGO KOCHAM, W NAJNIEBEZPIECZNIEJSZE ULICE LONDYNU I GANIA RAZEM Z NIM ZA ZABÓJCAMI, ZAMIAST DAĆ MU ŻYĆ NORMALNIE!! TO JEST TWOIM ZDANIEM DEFINICJA „DOBREGO PRZYJACIELA"?! - wyrzucił z siebie, nawet nie myśląc, co mówi.
Dopiero potem zorientował się, że powiedział coś, czego nikt miał nigdy nie usłyszeć, i spojrzał detektywowi prosto w wyrażające zupełne zdezorientowanie oczy.
- Och, a więc to tak – tylko tyle zdołał wydusić z siebie Sherlock po tym, co usłyszał od miedzianowłosego.
Trudno stwierdzić, czy to dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć, czy dlatego, że uznał, że nie ma po co.
~
Wbrew wszystkiemu, co można by pomyśleć, moje palce nadal są na swoim miejscu. Także zakładam, że pojawi się dziś jeszcze co najmniej jeden rozdział ;d
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro