Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

- Sherlocku – pani Hudson poklepała zamyślonego detektywa po ramieniu, chcąc wybudzić go z tymczasowego transu. Mężczyzna siedział skulony na kanapie w swoim ulubionym, niebieskim szlafroku, czerwonej koszulce Johna (co z tego, że była co najmniej dwa rozmiary za mała) i szarych spodniach od dresu. Dodatkowo okryty był jaskrawopomarańczowym kocykiem, którego nie chciał oddać funkcjonariuszce w karetce i Greg poprosił ją, żeby dała mu go zatrzymać. Zgodziła się, jak widać, a brunet nie rozstawał się z tym małym kawałkiem materiału odkąd tylko go dostał. - Sherlocku – powtórzyła kobieta, widząc, że mężczyzna wciąż pustym wzrokiem wpatruje się w regał z książkami stojący po drugiej stronie pomieszczenia. - Sherlocku, ktoś do ciebie – powiedziała, i dopiero wtedy Holmes przeniósł wzrok na jej zatroskaną twarz.

- Mówiłem pani, żeby nikogo nie wpuszczać – odparł łamiącym się głosem i opatulił się szczelniej kocykiem, chowając twarz w materiale, który zdążył już przesiąknąć zapachem mieszkania. - Nie rozwiążę żadnej sprawy. Nie funkcjonuję normalnie. Niech pani go odeśle, ktokolwiek to jest – dodał, a chociaż jego głos został stłumiony kocem, właścicielka mieszkania i tak zrozumiała, co powiedział.

- Na Boga, Sherlocku, ty nigdy nie funkcjonujesz normalnie! - oświadczyła, wspierając ręce na biodrach i patrząc na detektywa karcąco. - Wstawaj i porozmawiaj z panem Aikenem!

Holmes na chwilę przestał oddychać i odwinął twarz z kocyka.

- Aiken? Benedict Aiken? Co ON tutaj robi? - syknął, piorunując kobietę wzrokiem.

- Przyszedłem porozmawiać – odezwał się miedzianowłosy, bez pytania podchodząc do kanapy i stając nad brunetem.

- Nie mam o czym z tobą rozmawiać – prychnął Sherlock, pokazując gościowi swoje niezmierzone pokłady ignorancji wobec jego osoby i odwracając się tyłem do salonu i wszystkich osób w nim zebranych.

- Owszem, masz – warknął Ben, krzyżując ramiona na piersi i wpatrując się w detektywa zacięcie. - Bo to wszystko stało się z twojej winy! - krzyknął, mrużąc oczy. Tymczasem pani Hudson wymamrotała pod nosem coś na kształt niewyraźnego „o rety" i czym prędzej opuściła mieszkanie Holmesa, zamykając za sobą drzwi.

- Co jest moją winą? - ofuknął brunet swojego niezapowiedzianego gościa.

- To, że porwali Johna! - Benedict w końcu dał częściowy upust emocjom, opuszczając ręce wzdłuż boków i zaciskając dłonie w pięści. - Gdyby cię nie spotkał, gdybyś nigdy nie pojawił się w jego życiu, żyłby sobie spokojnie w małym mieszkaniu, czytałby książki i miałby normalnych przyjaciół! Ale nie, musiałeś wszystko zrujnować! Co tak bardzo ci w nim przeszkadzało?! Dzięki mnie i reszcie drużyny w końcu poskładał się w całość po powrocie z wojny, a ty nagle przychodzisz znikąd i niszczysz wszystko, co zdążył w sobie naprawić! A teraz przez ciebie może leżeć martwy na jakimś śmietniku albo głodować w ciemnej celi na drugim końcu miasta! - oskarżał Sherlocka podniesionym głosem, miotając się jednocześnie po salonie niczym opętany, wściekły wilk.

- John sam wybrał życie ze mną w jednym mieszkaniu – syknął brunet, podnosząc się do siadu, ale nie odwijając z kocyka. Dawał mu on dziwne poczucie bezpieczeństwa, chociaż nie dorównywało ono temu, które czuł przy współlokatorze. - Najwidoczniej nie byłeś wystarczająco dobrym przyjacielem.

- BO TY TO NIBY JESTEŚ LEPSZYM?! - wybuchnął Benedict. - JAKIŚ PIEPRZONY DETEKTYW-KONSULTANT WYCIĄGA FACETA, KTÓREGO KOCHAM, W NAJNIEBEZPIECZNIEJSZE ULICE LONDYNU I GANIA RAZEM Z NIM ZA ZABÓJCAMI, ZAMIAST DAĆ MU ŻYĆ NORMALNIE!! TO JEST TWOIM ZDANIEM DEFINICJA „DOBREGO PRZYJACIELA"?! - wyrzucił z siebie, nawet nie myśląc, co mówi.

Dopiero potem zorientował się, że powiedział coś, czego nikt miał nigdy nie usłyszeć, i spojrzał detektywowi prosto w wyrażające zupełne zdezorientowanie oczy.

- Och, a więc to tak – tylko tyle zdołał wydusić z siebie Sherlock po tym, co usłyszał od miedzianowłosego.

Trudno stwierdzić, czy to dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć, czy dlatego, że uznał, że nie ma po co.
~
Wbrew wszystkiemu, co można by pomyśleć, moje palce nadal są na swoim miejscu. Także zakładam, że pojawi się dziś jeszcze co najmniej jeden rozdział ;d

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro