Rozdział 32
John nie był pewien, jak długo już przebywa w tym paskudnym miejscu, ale Moriarty'ego, kimkolwiek on tak naprawdę był, nie widział od jakiegoś czasu. Ostatnio przyszedł tylko jakiś barczysty blondyn, który na dosłownie chwilę rozwiązał mu ręce. Rzecz jasna, Watson wykorzystał to i przyłożył mu z całej siły w twarz, czego niemal natychmiast pożałował, bo blondas oddał mu ze zdwojoną siłą, a następnie spiął nadgarstki kajdankami, tym razem z przodu, i zostawił go z talerzem, na którym leżało kilka kromek chleba z szynką i serem oraz szklanka zimnej – ale przynajmniej czystej – wody.
W tej chwili doktor siedział w bezruchu, oparty o zimną ścianę, i pustym wzrokiem gapił się w ciemny sufit. Czuł, że jeszcze przez jakiś czas stąd nie wyjdzie, więc miał czas na rozmyślania. Aktualnie zastanawiał się, jakim cudem wcześniej nie skojarzył postaci Sherlocka z Williamem, aniołem ze snu. Ta sama twarz, nie była zamglona. Widział ją doskonale i zapamiętał ze wszystkimi szczegółami, a jednak nie poznał Holmesa od razu. Dopiero po kłótni, idąc w deszczu, przypomniał sobie, gdzie wcześniej go widział.
A teraz siedzi w czymś na kształt ciemnej celi, raz na jakiś czas dostając talerz kanapek i trochę wody, i prawdopodobnie już nigdy nie dane mu będzie wyjaśnić z przyjacielem tego, co sobie uświadomił. W tej chwili nie był nawet pewien, czy spotkanie z Sherlockiem nie było zamierzone „z góry", i to dosłownie. Nie wiedział, czy przypadkiem ktoś nie pokierował jego ruchami tak, że spotkał się z Holmesem.
Z drugiej strony, jak to możliwe, że brunet był aniołem, a teraz jak gdyby nigdy nic chodzi po ziemi i rozwiązuje kryminalne zagadki na ulicach Londynu? Watson czuł, że chyba nigdy nie będzie mu dane spytać o to detektywa. Czuł się samotny w tym zimnie. Teraz naprawdę dałby wszystko, żeby choć przez chwilę zobaczyć przyjaciela, porozmawiać z nim, przytulić go. Tak, nawet przytulić. Chciał go przeprosić za to, że naciskał, żeby zatrzymali suczkę. Chciał powiedzieć, że jest dla niego kimś ważnym. Chciał zadać te wszystkie pytania, na które nie miał odpowiedzi.
Chciał po prostu, żeby Sherlock był teraz obok niego.
Drzwi znów się uchyliły, a do środka dumnym krokiem wmaszerował Moriarty. Obrzucił pomieszczenie niechętnym spojrzeniem, aż natrafił nim na Johna. Wtedy uśmiechnął się podle, co oczywiście nie umknęło uwadze doktora.
- Mam nadzieję, że zaprzyjaźnisz się z nowym kolegą – powiedział, przechylając głowę nieco w prawo. Watson zadrżał, słysząc ten głos. Mężczyzna brzmiał jak czystej krwi bezwzględny psychopata. Po chwili jednak zniknął z powrotem w korytarzu na zewnątrz pomieszczenia, a do środka tak znajomy Johnowi blondyn wrzucił nieprzytomnego trzydziestolatka.
- Sebastian, streszczaj się! - wrzasnął gdzieś z oddali Moriarty, a jasnowłosy dokończył spinać nowemu więźniowi ręce kajdankami, po czym wyszedł z celi, zamykając ją na klucz.
Co tu się, do cholery jasnej, odwala? - przemknęło Watsonowi przez myśl, gdy patrzył na unoszącą się i opadającą pierś szatyna.
Nie zdążył sobie jednak odpowiedzieć na to pytanie, bo „gość" otworzył nagle oczy.
~
Trudno powiedzieć, że akcja się rozkręca, ale mam na nią kilka pomysłów, więc może ze dwa do pięciu rozdziałów jeszcze dzisiaj wskoczy ^-^
Czekajcie cierpliwie, mordki wy moje ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro