Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Sherlock biegł wzdłuż ulicy skanując otoczenie, chociaż ludzie patrzyli się na niego jak na wariata. Rozglądał się dookoła z uwagą, w poszukiwaniu miejsca, do którego w przypływie złości mógł zawędrować doktor.

Nagle przy wylocie jednej z bocznych uliczek dostrzegł coś ciemnego leżącego na ziemi. Biorąc głęboki wdech, podbiegł do przedmiotu i podniósł go drżącymi dłońmi. Był to telefon w szarej obudowie z tak dobrze detektywowi znanym grawerunkiem. Holmes odblokował go dwoma klawiszami.

Na ekranie pojawiła się informacja o piętnastu nieodebranych połączeniach, w tym jedenastu od Sherlocka i czterech od Grega.

Po policzku detektywa spłynęła pojedyncza łza, która skapnęła na ekran i na nim pozostała. Mężczyzna z trudem wybrał numer inspektora.

- John? Jezus Maria, dzięki Bogu! Sherlock strasznie się o ciebie martwił, myśleliśmy, że nie żyjesz! - krzyknął policjant. Brunet słyszał w jego głosie nieziemską ulgę i tym trudniej było coś powiedzieć.

- Greg – wydusił z siebie w końcu. - Przyślij do mnie swój oddział. Najlepszy.

- Sherlock? Co się stało? Gdzie jest John? - odezwał się zaniepokojony mężczyzna. Cała radość i ulga wyparowały w ułamku sekundy.

- Nie wiem – szepnął. - Nie wiem, gdzie jest John. Nie wiem, gdzie ja jestem. Znalazłem tylko telefon. Namierzcie mnie – dodał łamiącym się głosem, a potem rozłączył się.

Jego kolana głucho stuknęły o ziemię a telefon wysunął się z rozedrganych dłoni i upadł na beton. Na wyświetlaczu pojawiło się takie samo pęknięcie, jakie w tej samej chwili naznaczyło serce detektywa. Łzy zaczęły gęstymi strumieniami spływać po jego bladych policzkach. Myśli nagle stanęły, tak samo jak czas wokół niego. Wpatrywał się pustym, zaszklonym wzrokiem w osłonięte ciepłym płaszczem ręce. W jednej chwili stracił sens życia, którego sam się domagał.

Miałeś się nim opiekować, idioto – słyszał w głowie nieustające echo własnego głosu wypowiadającego te pięć bolesnych słów. Nie wiedział, jak do tego doszło. Miał dbać o Johna Watsona, a tymczasem mógł go już nigdy w życiu nie zobaczyć. W każdym razie, nie żywego.

Zacisnął dłonie w pięści a usta w wąską kreskę, ale i tak nie powstrzymał żałosnego szlochu który wydarł się na zewnątrz razem z powietrzem z jego płuc. Cały się trząsł, był zdruzgotany i rozbity po raz pierwszy w życiu. W czasach gdy był aniołem, nigdy nie czuł niczego podobnego. To było coś nowego.

I bolesnego.

Ocknął się dopiero czując czyjąś rękę na ramieniu. Wciąż nic nie słyszał, ogłuszony smutkiem i rozpaczą za przyjacielem. Obejrzał się za siebie. Obok niego, trochę z tyłu, stał Lestrade, z miną pełną współczucia i żalu. Widać miał pojęcie o tym, że John był dla niego osobą ważną. Sherlock z powrotem spojrzał na swoje ręce, a potem przed siebie. Na ścianach tonącej w cieniu coraz późniejszej nocy odbijały się czerwone i niebieskie blaski syren policyjnych. Kilkoro funkcjonariuszy miotało się w te i wewte, zbierając względne ślady, poszlaki.

A on nie potrafił im pomóc.

Nie protestował, kiedy Greg wziął go pod ramię. Nic nie powiedział, kiedy ten zaprowadził go do karetki i usiadł obok niego, okrywając jego ramiona pomarańczowym kocykiem, w który Sherlock wtulił się bez wahania.

Tym razem był potrzebny.
~
Depreeesja :D
Tak, wiem, nie powinnam się cieszyć, ale udało mi się dopracować ten rozdział i wrzucić go przed trzynastą ^^

Dajcie mi rozegrać jeszcze jedną partię gry i siadam do kolejnego rozdziału ;*

Do miłego! ;d

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro