Rozdział 3
John powoli otworzył oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdował, do złudzenia przypominało jego własną sypialnię. Jedyną różnicą było to, że pochylał się nad nim nieziemsko piękny mężczyzna. Blada cera i jasne, szaro-błękitne oczy idealnie kontrastowały z ciemnobrązowymi lokami opadającymi nieznajomemu na czoło. Jego kości policzkowe były niesamowicie wyraziste, blondyn nigdy wcześniej nie widział człowieka z tak piękną, pociągłą twarzą, o rysach zarazem ostrych i łagodnych.
Doktor powoli oparł się na łokciach, nie spuszczając wzroku z przybysza. Było w nim coś, co sprawiło, że był w stanie w pełni mu zaufać, nie poznawszy nawet jego imienia czy powodu, dla którego się przy nim znajduje. Może był to jego wygląd, może iskierki w oczach, delikatny uśmiech błąkający się w kącikach ust albo...
...albo skrzydła. Pierzaste, białe skrzydła, którymi otaczał go brunet.
- Kim jesteś? - zapytał i natychmiast zauważył, że jego głos odbił się od ścian dziwnym echem.
- Aniołem - odparł tamten. Głos miał głęboki i lekko tylko zachrypnięty, co wprawiło Watsona w niemałe zakłopotanie, porównywalne do tego związanego z samą odpowiedzią. Czuł się zarazem bezpiecznie i dziwnie w obecności „anioła", jak siebie samego określił mężczyzna.
- Powiedz mi, jak się nazywasz - sprostował John, wpatrując się w niebieskookiego intensywnie.
- William - przedstawił się tamten po krótkiej chwili wahania.
- A więc, Williamie, co robisz w moim mieszkaniu? - spytał blondyn, unosząc do góry prawą brew. Anioł podniósł się na chwilę, ale - jak się po chwili przekonał doktor - tylko po to, aby ułożyć się na kołdrze obok niego.
- To nie jest twoje mieszkanie - stwierdził brunet, zakładając ręce pod głowę, po czym odwrócił twarz w stronę Johna, a widząc jego zakłopotaną minę, zaczerpnął głośniej powietrza. - To sen, drogi Johnie.
- Powiedzmy, że ci wierzę - zaczął z wahaniem tamten, przysuwając się bliżej ściany. Czuł dziwne mrowienie, gdy leżał w pobliżu anioła. - I udajmy, że twoje skrzydła są dla mnie czymś na porządku dziennym. Czy powiesz mi, jaki jest cel twojej wizyty w mojej głowie? - zapytał z niepokojem. Odezwała się w nim żołnierska ostrożność. Nawet jeśli William był tylko w jego śnie, to jednak znajdował się zbyt blisko.
I, o zgrozo, miał na sobie tylko spodnie od dresu!
- Chciałbym się czegoś o tobie dowiedzieć - odparł tamten, przesuwając się trochę bliżej swojego podopiecznego, który oczywiście nie wiedział, jaką rolę brunet odgrywa w jego życiu codziennym.
- Czego konkretnie? - John starał się usilnie ukryć podejrzliwość w swoim głosie, jednak nie do końca mu to wyszło i anioł uśmiechnął się półgębkiem.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - Watson zaśmiał się krótko. To było zwykłe, proste pytanie. Spodziewał się czegoś bardziej... wyszukanego.
- Błękitny - odparł bez zastanowienia, a dopiero potem przyłapał się na tym, że wypowiadając te słowa, nie przestawał wpatrywać się w oczy Williama, które miały dokładnie taki odcień niebieskiego.
Kolejne pytania były równie banalne, jednak z czasem zaczynały wymagać od blondyna coraz bardziej rozbudowanych wypowiedzi. Chwilami gubił się we własnych słowach, lecz wtedy anioł spokojnie naprowadzał go na właściwą ich kolejność.
Aż w końcu zdanie, które padło z ust bruneta, wprawiło Johna w niesamowity szok.
- Jakiej jesteś orientacji? - zapytał anioł, wpatrując się intensywnie w potargane, jasne włosy człowieka niemal dosłownie wciśniętego w ścianę. Ten zaś zakrztusił się śliną i kasłał przez dwie minuty, nim w końcu zdołał wydusić z siebie kilka słów.
- Mogę ci mówić Will? - John spojrzał niepewnie na bruneta, który skinął lekko głową na potwierdzenie. - A więc, Willu, dlaczego cię to interesuje?
- Jestem ciekawy.
- Dlaczego?
- Po prostu, John. Odpowiesz mi?
Watson zaczerpnął powietrza.
- Wydaje mi się, że jestem hetero, aczkolwiek z żadną dziewczyną nigdy mi się jeszcze nie układało zbyt dobrze - powiedział w końcu.
Nie otrzymał żadnej sensownej odpowiedzi, jedynie coś na kształt kpiącego uśmieszku i cztery proste słowa.
- Jest już szósta, powinieneś wstać - mruknął anioł i położył mu dłoń na czole.
Blondynowi obraz rozmył się przed oczami. Trwało to tylko chwilę, gdyż zaraz otworzył powieki i natychmiast poderwał się do góry.
Był w swoim łóżku, w swoim pokoju, w swoim mieszkaniu.
Zupełnie sam.
Sherlock tymczasem odsunął się od swego podopiecznego, analizując wszystkie jego odpowiedzi na zadawane mu pytania. Przeszedł przez pokój kilka razy w te i z powrotem, po czym usiadł z powrotem na łóżku obok blondyna. Wydawało mu się, że wie już o nim dostatecznie dużo, żeby móc umilić mu życie. Gdy chciał już rozpocząć swe działania, czyjś silny chwyt na nadgarstku powstrzymał go od wykonania pierwszego ruchu.
- Coś ty zrobił, braciszku? - syknął wysoki, brązowowłosy anioł.
- Odsuń się, Mycroft - warknął tamten. - Wracaj do swojej złotej rybki, powinieneś jej teraz stróżować.
- Na kpiny przyjdzie czas innym razem - Mycroft nie zabrał dłoni, lecz postawił brata do pionu i odciągnął go od Johna, który bez chęci do robienia czegokolwiek opadł z powrotem na poduszki. - Teraz wyjaśnij mi, dlaczego niszczysz porządek, nad którym tak długo pracowaliśmy!
- Niczego nie niszczę - fuknął Sherlock i wyrwał się starszemu aniołowi.
- Więc co robisz? Bo na moje oko, ingerujesz w rozwój wydarzeń poprzez uświadomienie człowieka o naszym istnieniu!
- Zbieram informacje.
- Możesz je zbierać na inne sposoby, bez ukazywania się ludziom! Dobrze wiesz, co o tym mówią nasze zasady!
- Byłem ciekawy.
- Nienawidzę cię, bracie.
- Nawzajem. A teraz wracaj do swojego podopiecznego, bo jeszcze wpadnie pod taksówkę, zamiast ją zatrzymać - brunet uniósł wysoko brwi, a starszy z dwójki braci wykrzywił twarz w paskudnym grymasie, po czym ulotnił się bez słowa. Była to cicha forma zgody z niemym stwierdzeniem przekazanym mu przez Sherlocka, albowiem miał on rację - podopieczny Mycrofta był dosyć ciapowaty i już niejeden raz wpakował się w kłopoty, z których anioł musiał go ratować.
Z kolei młodszy brat podszedł z powrotem do Johna i położył swoją dłoń na jego ręce. Doktor uśmiechnął się mimowolnie i usiadł na pościeli, po czym zwlókł się z łóżka i z przymkniętymi oczami powędrował do kuchni. Brunet uśmiechnął się do siebie i powoli ruszył za nim, by obserwować, jak kolejny dzień z rzędu były żołnierz robi sobie herbatę. A dla niego było to doprawdy fascynujące.
~
No i taki dziwny dosyć rozdzialik na dobry początek soboty. Nie wiem, czy coś jeszcze dziś dam, bo muszę się na fizykę nauczyć. I na polski. I na geografię. I na biologię. I... na kilka innych przedmiotów, z których mam kartkówki i sprawdziany w przyszłym tygodniu. Ale mam nadzieję, że tą częścią trochę zaspokoiłam Wasz "głód johnlockowy" x3
To do następnego! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro