Rozdział 27
Coś paskudnie wręcz mokrego przejechało niespodziewanie po bladej twarzy Sherlocka, brutalnie wyrywając go ze spokojnego snu.
- Jo-ohn? - wymamrotał sennie detektyw, wyciągając rękę gdzieś przed siebie, ale natrafił tylko na pustą przestrzeń, prawdopodobnie gdzieś obok tego okrutnego stworzenia, które go obudziło.
Jęknął, czując znów coś mokrego na swojej twarzy, a chwilę później usłyszał ciche fuknięcie. Gwałtownie otworzył oczy i wydał z siebie coś na kształt nieudolnie zduszonego krzyku. Wyciągnął obydwie ręce przed siebie i bez ceregieli zrzucił z siebie napastnika, który aktualnie usiadł na podłodze przy łóżku, postawił na baczność czarne, trójkątne uszy, przekrzywił łeb i wlepił w niego zaciekawione i rozbawione spojrzenie dwojga oczu, z czego jedno było złote, a drugie jaskrawopomarańczowe.
- PANI HUDSON! CO TO MA ZNACZYĆ?! - wrzasnął mężczyzna, przecierając obślinioną twarz rękawem koszuli, a suczka siedząca na podłodze wypięła do przodu białą pierś i szczeknęła radośnie tak głośno, że aż śpiący wciąż John poruszył się niespokojnie na drugiej połowie łóżka.
Po chwili do sypialni drobnymi krokami wbiegła właścicielka mieszkania.
- Och, Sherlocku... ktoś zadzwonił do drzwi, a gdy otworzyłam, był tylko ten pies – powiedziała, robiąc dosyć strapioną minę. - Biedne zwierzę... miała przy szyi przywiązaną karteczkę – dodała, szukając czegoś w doszywanej kieszeni bordowej spódnicy. - Proszę – mruknęła, podając detektywowi beżowy kartonik, który on gwałtownym ruchem wyrwał jej z rąk, ciskając się przy tym, jak gdyby go przybyły pies co najmniej ugryzł w szanowne detektywistyczne cztery litery. Następnie szybko rzucił okiem na kartkę.
„Dla Sherlocka
xoxo"
Wcisnął papier do kieszeni spodni, mierząc obojętnym spojrzeniem zwierzę siedzące na dywanie.
- I niech pani stąd zabierze tego kundla – warknął, nogą przesuwając zadziwiająco ciężką suczkę, która spuściła smutno uszy i sama wyszła za próg pokoju, by następnie podskoczyć lekko, gdy Holmes zatrzasnął drzwi za nią i swoją nie-gosposią.
- O rety... - westchnęła kobieta, spoglądając najpierw na drzwi, a potem na skuloną u jej stóp suczkę. - Chodź, mam chyba jeszcze trochę karmy w którejś z szafek. Paul nigdy nie zabierał ze sobą wszystkiego, co kupowałam dla Mori – dodała, a czarno-białe zwierzę podniosło się i otarło łbem o jej nogę, jakby doskonale rozumiało, co powiedziała.
* * *
- Nie – fuknął brunet, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami.
- Sherlock... - westchnął Watson, z trzaskiem odkładając gazetę na stolik i pociągając nosem. Katar nadal mu nie minął.
- NIE – powtórzył ze złością detektyw, mierząc wściekłym wzrokiem zwierzę, które zasnęło u stóp jego fotela. - NIE CHCĘ tego kundla w MOIM mieszkaniu! - syknął, wciskając się bardziej w oparcie.
- Nie możemy jej tak zostawić! Ona nie ma domu! - John wstał gwałtownie z kanapy i przeszedł przez salon tylko po to, żeby usiąść na swoim miejscu naprzeciwko Sherlocka.
- To oddajmy ją do schroniska – warknął Holmes, odwracając głowę i wbijając tępy wzrok w podziurawioną kulami ścianę.
- To nie jest rozwiązanie. Nikt jej nie przygarnie – powiedział blondyn, przecierając dłonią czoło.
Brunet milczał.
- Nie zmienisz zdania, prawda? - spytał cicho Watson, podnosząc na przyjaciela smutny wzrok.
Cisza.
- Fantastycznie – oznajmił w końcu, zrywając się z fotela, po czym stanął przy wieszaku i ściągnął z niego kurtkę. Zakładając ją, cały czas obserwował detektywa, który z zaciętą miną ignorował jego osobę.
Zanim jeszcze trzasnęły za nim drzwi, Sherlock usłyszał głośne kichnięcie, na które aż się wzdrygnął.
Znów został sam w domu. No, może nie całkiem sam, ale raczej nie uznawał suczki, która odpoczywała przy jego fotelu, uniemożliwiając mu normalne zejście z mebla. Jednak kiedy tylko John opuścił Baker Street, zwierzę podniosło łeb do góry i spojrzało wielkimi oczami na Holmesa.
- Co się tak gapisz? - fuknął na to mężczyzna. - Nie chcę cię pod moim dachem - warknął jeszcze, a następnie wstał i zeskoczył z fotela, po czym zatrzasnął się w swojej sypialni, jeszcze zanim suczce udało się tam dotrzeć.
~
Z dedykacją dla kochanej NekoWikitoria - pies był całkowicie jej pomysłem, a ja już wiem, jak umiejscowić go w fabule opowiadania ^-^
Męczyłam ten rozdział przez bity tydzień, w przerwach pomiędzy graniem w Torchlight II, strojeniem gitary, wiązaniem bransoletek i oglądaniem Agentów Tarczy, także wybaczcie mi wszelkie błędy i nieskładność tego rozdziału T^T
Miłego wieczorku ;* (już bardziej nocy, ale ciii...)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro