Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Minęły dopiero cztery doby od dnia, w którym John i Sherlock znaleźli w Lauriston Gardens ciało martwego siostrzeńca Benedicta. Przyjaciel doktora o śmierci ośmiolatka dowiedział się dwa dni po fakcie, bo policja guzdrała się z ustaleniem tożsamości. Od tamtej pory John nie widział go ani razu i zaczynał poważnie się o niego martwić.
- Masz ochotę na herbatę? - spytał Watson, wychylając się odrobinę zza rozsuwanych drzwi oddzielających kuchnię od salonu.
- Poproszę – odparł powoli detektyw, przeglądając w spokoju poranną gazetę. Blondyna zdziwił nieco ten widok, bo do tej pory Holmes wykazywał się raczej sporą dozą ignorancji w stosunku do takowych, a wręcz otwarcie potępiał ich zamysł i cel, gdyż jego zdaniem, jak kiedyś powiedział do inspektora Lestrade'a: „Ci ludzie przekręcają i koloryzują wszystko, co dzieje się wokół. Nikt nie trzyma się faktów, i przez to dostajemy milion wersji jednego zdarzenia. To kompletnie bez sensu, nawet ty byłbyś lepszym dziennikarzem".
Oczywiście policjant do tej pory nie wie, czy to był komplement, czy obelga, ale w przypadku Sherlocka – wyjątkowo często tak bywa.
John schował się z powrotem w kuchni i z cichym westchnięciem włączył czajnik elektryczny. Jego myśli znów zaczęły kręcić się wokół miedzianowłosego. Zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie byłoby dobrym pomysłem ponownie odwiedzić bar, w którym Benedict pracował. Z jednej strony, mógłby się z nim zobaczyć, porozmawiać, może pocieszyć. Z drugiej strony, nie wiedział, czy mężczyzna przypadkiem nie wziął tymczasowego urlopu z powodu straty, z którą ewidentnie nie mógł sobie poradzić. Nie chciał pchać się bez celu prosto w tłum gejów, zdecydowanie nie zależało mu na tym, żeby ktoś się do niego przyczepił, a gdyby nie znalazł w klubie Bena, chyba nie poradziłby sobie sam z ewentualnymi adoratorami. Na samą myśl o tym i wizualizację, którą zaserwował mu jego własny mózg, poczuł się nieswojo.
- Nad czym tak myślisz? - Watson podskoczył nagle, słysząc Holmesa tuż za swoimi plecami. Jego głos zabrzmiał jak koci pomruk, co sprawiło, że po plecach mężczyzny przebiegł dziwny dreszcz. Odwrócił się momentalnie i zauważył, że ich twarze dzieli góra piętnaście centymetrów. Przełknął gulę z niewiadomych powodów zalegającą mu w gardle, po czym otworzył usta, żeby coś powiedzieć.
- Umm... nad niczym konkretnym – wydukał, z trudem spuszczając wzrok. Nie chciał tłumaczyć się współlokatorowi ze swoich zmartwień.
- Śmiem wątpić – mruknął detektyw. - Woda zagotowała się sześć minut temu, a ty wciąż stoisz w jednym miejscu – uniósł brew, po czym pochylił się nieco do przodu, by tuż nad ramieniem doktora włączyć czajnik ponownie. John przez chwilę czuł ciepły oddech bruneta tuż przy swoim uchu i trochę na szyi. Poczuł, że robi mu się gorąco. Nie przywykł do tego, że chodzące bóstwa naruszają bez ostrzeżenia i skrępowania jego przestrzeń osobistą.
Ale jednak nie miał nic przeciwko temu.
Zacisnął dłonie na krawędzi blatu, licząc na to, że szkarłat odpłynie z jego twarzy, zanim Sherlock zdąży zauważyć jego reakcję.
- Rumienisz się – oświadczył z półuśmieszkiem, przechylając głowę odrobinę w prawo. Zamrugał oczami. Przez chwilę Watson miał wrażenie, że mężczyzna już doskonale poznał powód takowej reakcji. - Jesteś chory? - zapytał, a kąciki jego ust momentalnie opadły, gdy przykładał dłoń do policzka blondyna.
John poczuł dziwną ulgę, gdy po chwili lodowata dłoń Holmesa zetknęła się z jego czołem. Wypuścił ze świstem powietrze z ust, rozluźniając nieco uścisk dłoni na meblu za jego plecami.
- Nie wiem – powiedział, i dopiero teraz zorientował się, że niemiłosiernie chrypi. Sherlock zmarszczył brwi i otworzył szufladę będącą po lewej stronie doktora, by następnie wyciągnąć z niej elektryczny termometr, wcisnąć kilka przycisków i przystawić go do czoła blondyna.
Urządzenie wydało z siebie cichy pisk. Detektyw spojrzał na wynik i skrzywił się.
- Połóż się na górze. Zaraz przyjdę – mruknął, zaciskając usta w wąską kreskę, po czym ułożył dłoń pomiędzy łopatkami przyjaciela, popchnął go lekko w stronę wyjścia z kuchni i poczekał, aż ten posłusznie pójdzie na górę. Charakterystyczne skrzypnięcie jednego ze stopni zakomunikowało mu, że teren jest w miarę bezpieczny.
Pośpiesznie zbiegł na dół, do pani Hudson, a następnie bez ostrzeżenia wparował jej do kuchni i zaczął w lekkiej panice przeglądać szafki, w poszukiwaniu jakiegokolwiek leku, który mógłby zbić gorączkę.
- Sherlocku, coś się stało? - zapytała kobieta, pojawiając się w progu pomieszczenia.
- John jest rozpalony – wymamrotał, nie zaprzestając wyrzucania wszystkiego z półek. Rozmaryn, goździki, niezaczęty cukier, cynamon, butelka amoniaku, spirytus salicylowy, tymianek, oregano, kokaina, puszka białej herbaty... zaraz, chwila, moment, kokaina?
Zarejestrował w pamięci, gdzie w razie czego szukać uzupełnienia, po czym zabrał się za dalsze przetrząsanie zawartości kuchni właścicielki mieszkania.
- Nareszcie! Dziwne, że tak długo ci to zajęło - zaczęła z typowym, matczynym uśmiechem, przyklaskując radośnie w dłonie. - W każdym razie, czego szukasz u mnie w kuchni, kochanieńki? Prezerwatywy są raczej w...
- PANI HUDSON! - krzyknął zdenerwowany detektyw, zamierając na chwilę w bezruchu i wpatrując się z zaciętą miną w starszą kobietę, której uśmiech powoli schodził z twarzy.
- Och, rozpalony... - wymamrotała, po czym ze zmartwioną miną podeszła do jednej z szafek, do której pan-wcielenie-destrukcji jeszcze nie dotarł i wyciągnęła z niej buteleczkę syropu przeciwgorączkowego. Podała go Sherlockowi wraz z lekami na gardło i przeciwbólowymi, uprzednio sprawdzając datę przydatności na każdym z opakowań.
Mężczyzna zaś rzucił tylko niedbałe „dziękuję" i w ułamku sekundy wspinał się już po schodach, przeskakując po dwa stopnie.
- O rety... - westchnęła pani Hudson, kręcąc głową, po czym wstawiła wodę na herbatę i wróciła do salonu, kontynuując swoje rutynowe oglądanie telewizji.
~
Na dobry początek piątku, wraz z przeprosinami i życzeniami przeżycia tego paskudnego dnia oraz spokojnego rozpoczęcia weekendu.
Mam nadzieję, że się podoba ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro