Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Dwaj mężczyźni stanęli w końcu przy głównej ulicy. Watson rzucił niespokojne spojrzenie na przejeżdżające przed nimi samochody. Wciąż nie nabrał ponownego zaufania do kierowców, po tym jak potrąciło go jedno z aut. To nie było doświadczenie ani ciekawe, ani przyjemne, a na samo wspomnienie dni spędzonych w szpitalu, z tym paskudnym jedzeniem podawanym na stołówce, zachciało mu się płakać.
- Jak on się nazywa? - spytał nagle Holmes, rozglądając się za taksówką.
- Kto? - John zmarszczył czoło w zdziwieniu, wpatrując się w blady, idealnie zarysowany profil towarzysza jak w obrazek. To prawda, że był on nieziemsko przystojny, ale mężczyzna nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego będąc obok niego czuje się tak lekki i wolny.
- Tamten człowiek z uliczki – mruknął Sherlock, wyciągając lewą rękę do góry, a czarna, skórzana rękawiczka okrywająca jego rękę odbiła kilka promieni białych świateł padających od strony przejeżdżających obok samochodów.
- Przecież ci mówiłem – blondyn popatrzył na swojego przyjaciela jak na wariata. Był pewien, że przedstawił mu Bena, i że detektyw zarejestrował w pamięci jego personalia.
- Pytałem o pełne imię – sprostował tamten z nutką irytacji w głosie, podchodząc do pierwszej taksówki, która się zatrzymała, i otwierając jej czarne drzwiczki.
- Benedict Aiken – odparł bez zawahania doktor, wchodząc za brunetem do taksówki. Tymczasem Holmes, który usiadł pod oknem po drugiej stronie, półgębkiem podał kierowcy adres i zamarł w bezruchu.
- Benedict Charles Aiken – wyrecytował jak w transie, patrząc przez okno zamglonym wzrokiem.
- Charles? - John z każdą chwilą zyskiwał coraz większą pewność, że rozmawia z kosmitą. Było dla niego dziwne, że Sherlock zna jeszcze jedno imię jego przyjaciela, chociaż w rzeczywistości widział go tylko raz w życiu. Chociaż, z drugiej strony, powinien był się już dawno do tego przyzwyczaić.
- Jeden z opiekunów ofiary, rodzony brat matki chłopca – powiedział Sherlock, a po jego głębokim głosie można było łatwo stwierdzić, że aktualnie jest pogrążony w rozmyślaniach.
- A więc zidentyfikowaliście jego tożsamość? - westchnął Watson, odwracając wzrok od bruneta. Nadal przytłaczał go fakt, że ktoś mógł zrobić coś tak okrutnego małemu dziecku i niezbyt potrafił się pozbierać.
- A ty nie wiedziałeś, kim jest? - zdumiał się detektyw, zerkając na odwróconego Johna.
- Domyśliłem się, gdy Ben zaczął o nim opowiadać – wymamrotał niechętnie były wojskowy, patrząc na mijane przez nich kolorowe witryny sklepowe. Wszystkie wyglądały jednakowo, przystrojone charakterystycznymi dla tej pory roku, brązowymi, żółtymi i pomarańczowymi liśćmi. Mężczyzna zaczął zastanawiać się, skąd ta monotonność. Czy ludzie są naprawdę aż tak mało kreatywni, żeby nie wymyślić nowego stylu dekoracji, który przyciągnąłby uwagę przypadkowych przechodniów?
- Szkoda dzieciaka – mruknął Holmes, z powrotem wbijając wzrok w okno.
- Prawda, Michael miał... - zaczął doktor, z zamiarem stwierdzenia, że maluch miał przed sobą całe życie, ale nie dane mu było dokończyć tejże myśli.
- Nie mówię o Michaelu – przerwał mu nagle detektyw, ze złością potrząsając głową i tym samym wprawiając swoje piękne, ciemne loki w ruch.
- Nie rozumiem – Watson ściągnął brwi, powodując, że na jego opalonym przez afganistańskie słońce czole pojawiło się kilka drobnych zmarszczek.
- Miałem na myśli Benedicta – wyjaśnił Sherlock.
Po chwili dziwnej, dosyć krępującej ciszy, taksówkę wypełnił cichy śmiech Johna, a brunet natychmiast stwierdził w myślach, że to najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszał, a jednocześnie spojrzał w bok ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Mężczyzna śmiał się, ale detektyw nie był w stanie stwierdzić, czy bardziej gorzko, czy z rozbawieniem.
- O co chodzi? - spytał i odchrząknął, słysząc, jak ochryple zabrzmiało to pytanie.
- Powiedz mi... jedną rzecz – wydusił z siebie John pomiędzy kolejnymi, krótkimi napadami śmiechu. - Ile, twoim zdaniem, lat ma Ben?
Sherlock wzdrygnął się lekko, słysząc, że doktor wciąż uparcie używa zdrobnienia od imienia swojego przyjaciela.
- Siedemnaście do dziewiętnastu – odparł bez wahania, na co blondyn dostał totalnej głupawki i nie mógł pozbierać się przez kilka dłuższych minut.
- Znowu się pomyliłeś – powiedział w końcu, opierając się wygodnie i uśmiechając pod nosem.
- Niemożliwe – mruknął Holmes, nieco zły na samego siebie. Nie potrafił się domyślić, co przeoczył tym razem.
- A jednak – John pokręcił głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w błąd popełniony przez jego przyjaciela. - Ben jest ledwo po trzydziestce – rzucił.
Detektyw nie odezwał się już ani razu do samego wieczora.
~
Wybaczcie, że wczoraj rozdziału nie było, ale dopadł mnie taki leń, że nie chciało mi się nawet kliknąć "OPUBLIKUJ" ;-;

Miłego dnia, mordki. Ja wracam na religię XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro