Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Już następnego dnia po południu pod Baker Street zatrzymała się klasyczna, czarna taksówka. Po krótkiej chwili ze środka wyszedł niski blondyn z torbą przewieszoną przez ramię. Zaraz za nim z pojazdu wyłonił się wyższy, rudowłosy mężczyzna z drugą, mniejszą partią bagażu. Razem z blondynem wszedł na górę, odstawił torbę przy wejściu, posłał mu ciepły uśmiech i zniknął.
Sherlock przyglądał się całej sytuacji z niepewnością i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Czuł nieuzasadnioną i niewytłumaczalną odrazę do człowieka, który pomógł jego nowemu współlokatorowi, bynajmniej nie z powodu jego ognistych włosów. Gdy tylko drzwi na dole zamknęły się za kierowcą taksówki, detektyw w końcu postanowił ruszyć się spod okna. Zmierzył Johna niedbałym spojrzeniem, chcąc tylko zarejestrować kilka najważniejszych rzeczy na temat jego dzisiejszego nastroju, a następnie z rozmachem rzucił się na własny fotel, omal go nie przewracając. Ułożył się w poprzek mebla, kładąc szyję na jednym podłokietniku, a drugi umieszczając pod kolanami.
- Właściwie... - odchrząknął doktor, jednak Holmes nawet nie podniósł na niego wzroku. Może nie chciał wyjść na totalnego ignoranta, ale ochoty na rozmowę też zbytnio nie miał. - Właściwie, to gdzie mam się rozpakować?
- Na górze jest druga sypialnia – mruknął brunet, przymykając swoje błękitne oczy, dotychczas bezcelowo wlepione w biały sufit. - Pani Hudson ci nie mówiła?
- Gdy ją o to spytałem, stwierdziła, że jedna wystarczy – wymamrotał zaczerwieniony ze wstydu doktor, rzucając Sherlockowi niepewne spojrzenie. Tamten zaś omal nie zachłysnął się powietrzem, ale udało mu się to doskonale zamaskować. Nie odpowiedział, a Watson mruknął jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem, po czym Holmes usłyszał kroki na schodach, a w międzyczasie paskudne skrzypnięcie trzeciego ich stopnia. Wzdrygnął się, a następnie skrzyżował ręce na torsie, nie mając ochoty na robienie czegokolwiek.
* * *
- Może to? Te nietypowe samobójstwa to chyba coś w sam raz dla ciebie – pani Hudson uśmiechnęła się przyjaźnie do bruneta, który jednak zignorował ją, patrząc z uwagą przez okno. John z kolei siedział w fotelu, z zamyśleniem patrząc na tę dwójkę.
- Jakie samobójstwa? - wyrwało mu się. I nagle obydwie pary oczu zwróciły się ku niemu, patrząc jak na niewyedukowanego kretyna.
- Nie wiesz? Od tygodni wszędzie o tym trąbią. To cholernie irytujące – mruknął Sherlock. Chwilę później Watson fuknął ze złością, bo plik trzech gazet z nadzwyczajnie dużą siłą zderzył się z z jego głową. Warknął pod nosem jakieś przekleństwo i zaczął przerzucać szare strony w poszukiwaniu jakichś szczegółów.
- No cóż, ja nadal jestem zdania, że takie trzy przypadki to da ciebie sprawa idealna – pani Hudson westchnęła i pokręciła głową, a następnie złapała tackę zapełnioną pustymi już filiżankami po herbacie i zniknęła na klatce schodowej.
- Cztery – powiedział w tej samej chwili Sherlock.
- Co proszę? - John podniósł wzrok znad gazety z zeszłego tygodnia.
- Jest i czwarty. Tym razem inny – oświadczył zimnym głosem brunet. Watsona przeszył nagły dreszcz, gdy usłyszał ten nietypowy ton. Po chwili obydwaj usłyszeli ciężkie, nierównomierne kroki na schodach. - Gdzie? - spytał Holmes, gdy tylko srebrnowłosy mężczyzna pojawił się w salonie.
- W Lauriston Gardens – odparł tamten, ewidentnie próbując uspokoić oddech.
- Czym się różni?
- Poprzednim razem ofiary nie zostawiły listów. Jedziesz?
- Pojadę taksówką. Będę zaraz za wami – rzucił. Policjant w milczeniu skinął głową i opuścił Baker Street, a gdy tylko drzwi trzasnęły za nim, detektyw zacisnął pięści i podskoczył do góry z okrzykiem tryumfu.
- NARESZCIE! - zakręcił się wokół własnej osi i klasnął w dłonie. - Cztery niewyjaśnione samobójstwa i list, to lepsze niż Gwiazdka! - wykrzyknął, w mgnieniu oka wkładając na siebie płaszcz i owijając szyję niebieskim szalikiem. John tylko w milczeniu wodził wzrokiem za swoim wysokim współlokatorem, nie będąc do końca pewnym, co ma robić.
Zaraz jednak pojawiła się pani Hudson z propozycją herbaty.
- Tylko raz. Nie jestem twoją gosposią – zaznaczyła, kierując się do kuchni.
- Mogą być też herbatniki – dorzucił doktor, przeglądając dalej gazetę, chociaż w zasadzie nawet jej nie czytał.
- Nie jestem twoją gosposią – powtórzyła starsza pani, wychylając się odrobinę z pomieszczenia, w którym przebywała, a za chwilę znikając w nim ponownie.
John uśmiechnął się pod nosem, gdy nie-gosposia opuściła mieszkanie.
- Jesteś lekarzem wojskowym – usłyszał za sobą głęboki głos, który sprawił, że podskoczył na fotelu, ale jednocześnie przeszył go dreszcz niewyjaśnionego podniecenia. Odwrócił się w stronę drzwi, gdzie stał wyprostowany detektyw.
- Owszem – odparł, odkładając gazetę na stolik.
- Dobrym? - Holmes uniósł pytająco jedną brew, na co John nieświadomie przygryzł wargę. Detektyw cicho przełknął ślinę, widząc ten niepozorny gest.
Opanuj się, nie możesz tak na niego reagować – pomyślał, jednak niewiele to dało.
- Najlepszym.
- Widziałeś wiele ran i okrutnej śmierci.
- Prawda.
- Chcesz zobaczyć więcej? - Sherlock uśmiechnął się niczym psychopata, ale to nie zdziwiło Johna ani nie zbiło go z tropu.
- Boże, tak – stwierdził, uśmiechając się szeroko. Na moment zapomniał o wszystkim, co go do tej pory dręczyło. Założył na plecy swoją kurtkę i bez chwili wahania ruszył za brunetem, nie martwiąc się zupełnie niczym. Z jakiegoś powodu jego towarzystwo sprawiało, że poczuł nagły przypływ adrenaliny i zapach niebezpieczeństwa. Ciągnęło go do tego. Od początku miał wrażenie, że czegoś mu w życiu brakuje.
Teraz chyba nareszcie to odkrył.
~
No, i tym akcentem zamierzam rozpocząć weekendowy makaron! ;D
Mam nadzieję, że tym razem coś z tego wyjdzie... Bądźcie na bierząco, żeby nie przegapić żadnego rozdziału ;*

Sayonara ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro