Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

John wyszedł ze szpitala, wspierając się na swojej lasce. Przed budynkiem już stała czekająca na niego taksówka. Przewrócił oczami i zbliżył się do niej, otwierając drzwi i z niewielkim trudem wchodząc do środka.
- Jak w pracy? - zapytał wesoło uśmiechnięty rudzielec, zerkając w lusterko.
- Fatalnie – John westchnął ciężko. Cieszył się, że może komuś powiedzieć o tym, jak masakryczny był ten czy inny dzień jego życia. Z Benem nie widział się od tamtego feralnego meczu, po którym odważył się pocieszyć go silnym uściskiem, więc pozostały mu tylko krótkie pogawędki z Victorem. - Ach... dzisiaj nie tam gdzie zwykle – powiedział. Chłopak przyhamował lekko.
- Więc gdzie? - zdumiał się.
- Pod 221 Baker Street – odparł Watson i wbił wzrok w szybę.
- Przeprowadzasz się? - spytał Victor prosto z mostu.
- Jeszcze nie wiem. Na razie mam tylko obejrzeć mieszkanie – John nie mógł tego zauważyć, ale gdy wypowiadał te słowa, chłopak zacisnął usta, a jego twarz przybrała bliżej nieokreślony wyraz, coś jakby mieszaninę smutku, złości i zdziwienia.
- Mówiłeś, że trudno ci wyżyć z emerytury nawet tam, gdzie mieszkasz obecnie – zagadał, chcąc wyciągnąć od blondyna trochę więcej. - Mieszkania w centrum są dużo droższe.
- Wiem. Dostałem propozycję wspólnego mieszkania z takim jednym... - doktor machnął ręką w powietrzu. Nie bardzo chciał o tym mówić. Tak naprawdę spotkanie w parku było czystym przypadkiem, a on nie dowiedział się niczego konkretnego o swoim przyszłym współlokatorze.
- Wiozłem ostatnio kogoś pod ten sam adres – Victor wysilił się na lekki uśmiech.
- Uhm – jego mina zrzedła natychmiast, gdy usłyszał kompletny brak entuzjazmu czy zainteresowania ze strony swojego pasażera. Było mu coraz trudniej skupić się na drodze. - I myślisz, że to ten sam?
- Wysoki, ciemne włosy i długi, czarny płaszcz. Zapomniał mi zapłacić – przy ostatnich słowach taksówkarz skrzywił się nieco, przypominając sobie wydarzenia z dnia poprzedniego.
- I niesamowite kości policzkowe – dorzucił John.
- To on – stwierdził rudzielec, skręcając w kolejną ulicę. - Niezbyt rozmowny, prawda?
- Czy ja wiem – Watson wzruszył ramionami w tym samym czasie, w którym chłopak zatrzymał taksówkę pod podanym adresem. Blondyn wyciągnął z portfela należność za przejazd, podał ją kierowcy, po czym wysiadł z pojazdu i zbliżył się do drzwi. Zmierzył wzrokiem złotawą kołatkę, po czym zastukał w drzwi.
- Dzień dobry – usłyszał za sobą i odwrócił się. Stał za nim ten sam mężczyzna, z którym zderzył się poprzedniego dnia. Sherlock Holmes, z burzą potarganych, ciemnych loków okalających jego pociągłą, bladą twarz o kredowej cerze.
- Dzień dobry – John posłał mu całkiem radosny uśmiech, ale nie dostrzegł odpowiedzi, jaką były migoczące iskierki szczęścia w oczach bruneta. - To dobra lokalizacja, samo centrum, pewnie droga – zaczął niepewnie.
Sherlock załomotał kołatką w drzwi.
- Pani Hudson, właścicielka, dała mi zniżkę – oświadczył detektyw. - Pomogłem jej, gdy jej mąż dostał wyrok śmierci na Florydzie.
- Wstrzymałeś egzekucję? - w głosie byłego wojskowego drgnęła nutka zaciekawienia, która wywołała nikły cień uśmiechu na twarzy Holmesa.
- Wręcz przeciwnie – powiedział bez ogródek. - Postarałem się o nią.
Johna zamurowało.
Facet, którego poznał w parku – prawda, bardzo dziwny typ, ale do tej pory wydawał się być całkiem miły i w miarę normalny – stwierdził właśnie, że dopilnował, by odbyła się egzekucja męża właścicielki mieszkania, które chcieli wynajmować na spółkę, a ona za ten jakże heroiczny wyczyn dała mu zniżkę.
Poczuł się co najmniej dziwnie, i już miał powiedzieć kilka słów na temat wypowiedzi Sherlocka, ale w tej samej chwili drzwi otworzyły się szeroko, a w progu ukazała się drobna, niska, blondwłosa starsza pani.
- Och, Sherlocku! - ucieszyła się i objęła detektywa, który odwzajemnił gest. - Wchodź, wchodź. Już myślałam, że nie wrócisz. Herbata stoi na górze od godziny, pewnie już wystygła! - spojrzała na detektywa niepoważnie, a dopiero potem zauważyła Johna, który do tej pory był raczej ukryty za brunetem. - Widzę, że przyprowadziłeś kolegę – powiedziała, ignorując fakt, że Holmes już zniknął na górze, a następnie uśmiechnęła się ciepło do doktora.
- Nie znamy się – stwierdził blondyn w odpowiedzi, nie kwapiąc się do rozwinięcia swojej myśli.
- Potrafi być naprawdę denerwujący – westchnęła pani Hudson, opierając jedną rękę na biodrze i kręcąc powoli głową. - Dobrze, że ktoś... - reszty przyciszonej wypowiedzi właścicielki nie usłyszał, bo kobieta zniknęła w drzwiach z boku korytarza, które, jak Watson zakładał, prowadziły do jej własnego mieszkania.
Wziął głęboki wdech, po czym rozpoczął żmudną wspinaczkę po schodach, co utrudniała mu uszkodzona noga. W końcu jednak dotarł na górę i zobaczył detektywa, który właśnie rzucał niebieski szalik na oparcie jednego z dwóch foteli stojących w pomieszczeniu. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Przydałoby się tu trochę uprzątnąć - mruknął.
- Wprowadziłem się – odparł na to Holmes, zamierając na chwilę w miejscu.
- Ach, a więc to twoje... - John zarumienił się lekko i w nerwowym odruchu podrapał ręką w kark.
- Oczywiście zaraz to poukładam... - zreflektował się mężczyzna. Złapał kilka najbliżej leżących kartek, po czym przypiął je nożem do podstawki leżącej na kominku.
- Czaszka? - spytał Watson, wskazując laską na wcześniej wymienioną część układu osiowego.
- To mój przyjaciel – wypalił Sherlock, na co blondyn znów zaniemówił. - To znaczy... - zaczął się tłumaczyć, jednak nie dokończył swojej wypowiedzi. Doktor westchnął i usiadł na fotelu w kratę, nie chcąc mimo wszystko nadwyrężać bolącej nogi.
- Miłe miejsce – stwierdził, uśmiechając się pod nosem. Podobał mu się specyficzny klimat, który panował w mieszkaniu. Jednocześnie tajemniczy, przytulny i trochę dziecięcy, głównie przez papiery porozwalane po całym salonie. John przypomniał sobie, że tak samo wyglądał jego własny pokój, gdy chodził do szóstej klasy podstawówki. Westchnął cicho.
- Czyli wprowadzisz się? - zapytał Sherlock, wbijając w swojego gościa natarczywe, niecierpliwe spojrzenie.
- Myślę, że dobrze będzie nam się razem mieszkało – Watson uśmiechnął się ciepło do detektywa, któremu nieznacznie zakręciło się w głowie. Obrócił się wokół własnej osi, chcąc ukryć ten fakt, a następnie chwycił leżące na biurku skrzypce i smyczek, rozpoczynając grę.
Po całym pokoju poniosły się spokojne dźwięki melodii, której nikt nigdy jeszcze na świecie nie słyszał.
~
Nadrabiam zeszły weekend!
Mam szczerą nadzieję, że nie zepsułam tego rozdziału. Liczę na Was, jeśli chodzi o komentarze. Uwielbiam je czytać <3

Do następnego! ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro