Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

~ Półtora (żmudnego, leniwego, paskudnego, monotonnego) tygodnia później~
John poderwał się z łóżka, gwałtownie zaczerpując powietrza do płuc. Rozejrzał się uważnie wokół siebie, a że wciąż był w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu, nakryty białą kołdrą, westchnął boleśnie i opadł bezwładnie z powrotem na poduszki, by przez chwilę pooddychać głęboko, a następnie wstać, sięgnąć po laskę i ruszyć do kuchni z zamiarem przygotowania sobie śniadania.
Kilkanaście minut minęło, nim mężczyzna zasiadł przy biurku i oparł nadgarstki o krawędź otwartego laptopa tylko po to, by po chwili trzasnąć nim po raz kolejny w przeciągu ostatniego miesiąca.
Po powrocie do Londynu Watsona męczyły koszmary ściśle powiązane ze wspomnieniami z wojny. Znalazł wtedy terapeutkę, która poleciła mu pisać bloga. Nie wychodziło mu to, więc wyszedł na dwór i w ten właśnie sposób poznał Bena wraz z jego drużyną, a dzięki nim jego życie nabrało kolorów i wróciło na normalne tory.
Teraz, gdy z różnych powodów nie może spotykać się z przyjaciółmi tak często, jak by chciał, koszmary powróciły, a wraz z nimi okrutny ból w prawej nodze, który to uniemożliwiał doktorowi normalne poruszanie się. Blondyn nie był do końca pewien, czy wynika on z przeżytego dwa tygodnie wcześniej wypadku, czy też ma jakąś inną przyczynę, jednak ponowił wizyty u swojej terapeutki.
Nie wiedzieć czemu, życie znów zaczęło mu się sypać, a brak stałego kontaktu z Benem dostatecznie psuł mu humor każdego dnia.
* * *
Kolejna wizyta, męczące pytania, stracone w towarzystwie Elli godziny, z których i tak nic nie wyniósł, znowu propozycja pisania bloga. Nie mógł tego dłużej znieść. Postanowił wyjść na spacer do pobliskiego parku, w zasadzie i tak nie miał nic lepszego do roboty.
Szedł po wybrukowanym chodniku patrząc przed siebie, ale w zasadzie nic nie widział. Jego umysł odciął się zupełnie od świata, od bodźców zewnętrznych. Mężczyzna wiedział, że jest nieobecny, a jednak nie wywierało to na nim żadnego wrażenia. Nie był pewien, czy myślał, czy po prostu się izolował, ale w pewnej chwili poczuł, że na kogoś wpadł.
- Przepraszam – mruknął, odsuwając się. Na dosłownie chwilę podniósł oczy do góry.
I to był ogromny błąd, bo potem nie mógł ich oderwać od iście boskiej twarzy osobnika, z którym się zderzył.
- Nic się nie stało – oznajmił lekko zachrypniętym, dosyć niskim głosem mężczyzna. Wiatr sam odgarnął ciemne loki z jego bladego czoła, a w lodowato błękitnych tęczówkach odbił się pojedynczy promień południowego słońca, któremu udało przebić się przez warstwę chmur zasnuwających niebo. John zjechał spojrzeniem niżej, na niesamowicie wyraźne kości policzkowe nieznajomego, a potem na usta o odcieniu, który stosunkowo rzadko widuje się u dorosłych mężczyzn, i na ciemnoniebieski szalik, okrywający jego – niewątpliwie piękną i smukłą – szyję. Miał wrażenie, że już go kiedyś widział, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach mogło do tego dojść.
Brunet uśmiechnął się półgębkiem, gdy doktor mierzył go zachwyconym spojrzeniem. Jednocześnie układał w swojej głowie jakąś powalającą, krótką wypowiedź na temat życiorysu weterana wojskowego, i nawet nie musiał wyszukiwać tych informacji w swojej pamięci – posłużył się sztuką dedukcji, obserwując i wyciągając wnioski. Watson sam nieświadomie udzielił mu wystarczających informacji na swój temat. - Sherlock Holmes – powiedział z uniesioną lekko jedną brwią, wyciągając do blondyna rękę ukrytą w czarnej, skórzanej rękawiczce.
- John Watson – wymamrotał tamten, po czym uścisnął dłoń Sherlocka, rejestrując, że miał on niesamowicie silny chwyt.
- Kawy? - zaproponował detektyw, odwracając na chwilę głowę, by namierzyć stoisko z owym napojem, a John musiał wstrzymać oddech, żeby nie jęknąć, gdy zobaczył idealny, jakby wyrzeźbiony w marmurze profil mężczyzny.
- J-jasne, czemu nie – wydukał, spuszczając wzrok. - Ale nie mam przy sobie drobnych...
- Ja stawiam – przerwał mu brunet, po czym odwrócił się w stronę budki z kawą, a Watson ruszył za nim, obserwując powiewający za Holmesem czarny płaszcz.
* * *
- Szuka pan mieszkania w dobrej cenie, prawda? - zapytał Sherlock, dopijając kawę z wciąż ciepłego kubka. Nie była najlepsza, jak to w parku z kofeinowymi napojami bywa, ale przynajmniej dało się ją przełknąć. No, i była nawet mocna.
- Powiedzmy. Z renty wojskowej trudno jest wyżyć w Londynie, ale jakoś sobie radzę – westchnął doktor.
Holmes bez zapowiedzi poderwał się z ławki w takim tempie, że Watson aż podskoczył. Brunet obrócił się wokół własnej osi, powodując, że poły płaszcza zafurkotały za nim, po czym posłał doktorowi tajemniczy uśmieszek.
- Mam na oku ładne mieszkanko w centrum Londynu. Razem będzie nas na nie stać – oświadczył i zaczął oddalać się długimi krokami.
- To tyle? - krzyknął za nim John, podnosząc się z ławki. Detektyw zamarł w bezruchu i odwrócił się przodem do idącego w jego kierunku mężczyzny.
- W jakim sensie? - spytał, ściągając swoje ciemne brwi.
- Nawet nie wiem, gdzie powinienem się jutro stawić! - Watson był nieco zirytowany, a jednocześnie zupełnie zbity z tropu. Jakiś nieznajomy od tak proponuje mu wspólne mieszkanie, a potem odchodzi, nie podawszy choćby adresu?
Brunet westchnął.
- Jest pan lekarzem wojskowym odesłanym do kraju z powodu obrażeń. Ma pan starszego brata, jednak nie lubi pan na nim polegać. Prawdopodobnie dlatego, że pije labo że właśnie zostawił żonę. Pański terapeuta uważa, że ból nogi wynika z zaburzeń psychosomatycznych – powiedział na jednym wydechu, po czym zrobił krótką pauzę. - I ma rację – dodał po chwili zastanowienia. - Tyle chyba na początek wystarczy?
Przez głowę Johna przewinęła się tylko jedna myśl.
Jak on to robi?!
- Adres: Baker Street 221B – rzucił mężczyzna przez ramię, odchodząc w stronę jednej z głównych ulic. - Na razie! - krzyknął jeszcze, po czym zupełnie zniknął doktorowi z oczu.
~
Ufff... Przepraszam za tą cholernie długą przerwę, ale nie miałam sił i weny, a ilość prac domowych i sprawdzianów ostatecznie przesądziła sprawę :c

Ale powracam do Was, i mam nadzieję, że tym razem uda mi się utrzymać bardziej systematyczne tempo pisania xd

To do napisania! ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro