Rozdział 12
Johna oślepiło białe światło. Czuł się okropnie, był cały obolały i ledwo mógł poruszyć ręką. Natychmiast po otworzeniu oczu i rozbudzeniu się w miarę możliwości, zorientował się, że jest podpięty do kroplówki, a tuż obok jego głowy cicho, miarowo pika aparatura, sygnalizując wyrównaną pracę serca.
- Co się stało...? - wymamrotał. Spróbował unieść lekko głowę, ale ból w karku uniemożliwił mu to, więc tylko westchnął ciężko.
- Wpadłeś pod samochód – usłyszał obok drżący, przepełniony goryczą i strachem głos. - Co ty sobie myślałeś? Że od tak wyjdziesz sobie pijany z baru i nic ci nie będzie?! - krzyczał ktoś na niego.
Watson zamrugał nerwowo oczami, usiłując sobie przypomnieć, do kogo należy ów głos. Jednak uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy ta zdenerwowana osoba pochyliła się nad jego szpitalnym łóżkiem.
- Jesteś wariatem – fuknął Ben, po czym uklęknął obok łóżka, ułożył głowę przy boku przyjaciela i wsunął jedną rękę w jego blond włosy, mierzwiąc je lekko. Były żołnierz nie miał nic przeciwko. Był wyczerpany i nie miał na nic siły, a bliskość drugiej osoby dodała mu poczucia bezpieczeństwa, którego w tej chwili tak bardzo potrzebował.
- Przepraszam – szepnął John, odruchowo przeczesując palcami loki załamanego błękitnookiego. Widział, że był on na skraju wytrzymałości psychicznej, bo martwił się o niego. Watson zrozumiał, że w tak krótkim czasie też można zacząć coś dla kogoś znaczyć. A on stał się ważnym elementem życia Bena.
- Zamknij się – warknął miedzianowłosy, wtulając się w zgięcie łokcia blondyna, na co ten zaśmiał się, cicho i krótko.
- Dlaczego przyszedłeś? - zapytał słabym głosem, mrużąc oczy, bo jasne światło wciąż okropnie go denerwowało.
- Jesteś moim przyjacielem. Nie zostawiłbym cię – oświadczył trzydziestolatek, odsuwając się od poszkodowanego i z powrotem siadając na krześle. - Bałem się. Wybiegłem za tobą z baru, krzyczałem do ciebie, ale nie słyszałeś mnie. Widziałem, jak wpadasz pod auto i nie mogłem nic zrobić, bo byłem za daleko. Potem zabrałem się z tobą karetką jako bliska osoba. Twoje serce stanęło w połowie drogi do szpitala. Ratownicy ledwo cię z tego wyciągnęli, głupku – wyrzucał z siebie słowa z niesamowitą prędkością, a po jego bladym, gładkim policzku, spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarł.
- Przepraszam – powtórzył John, po czym znów zasnął, ukojony przeciwbólowym działaniem morfiny, którą podano mu dożylnie.
* * *
Wieczorem czuł się już dużo lepiej. Lekarze pomogli usiąść mu na wózku, a Ben jako pierwszy zgłosił się do roli opiekuna Johna, z zamiarem zabrania go do szpitalnej stołówki, by w końcu zjadł coś porządnego. Rzeczywiście, gdy tylko zajęli miejsca przy jedynym wolnym stoliku, doktor natychmiast zajął się swoją porcją. Nie jadł absolutnie nic od kilku dni, więc miał głęboko i daleko fakt, że podany mu posiłek, to jest kluski z truskawkami, smakował jak styropian w starym jogurcie naturalnym. Głód wziął górę i po chwili talerz był całkowicie pusty.
- Widzę, że apetyt dopisuje – zaśmiał się miedzianowłosy.
- Nie jestem chory, tylko połamany. To nie ma wpływu na fakt, że jestem głodny w cholerę – fuknął John, dopijając z grymasem na twarzy zimną już, przesłodzoną herbatę. Nie dowierzał faktom, chociaż stały przed nim; na szpitalnej stołówce w żadnym wypadku nie podawali bawarki. To był cios poniżej pasa, bo John nie był w stanie normalnie funkcjonować bez chociażby jednego kubka owego napoju dziennie.
- Ben, czy w kawiarence na dole podają bawarkę? - zapytał, gdy mężczyzna pchał go w stronę stolika na brudne naczynia.
- Aż tak kiepskie zdanie masz o tym szpitalu? - jego przyjaciel uśmiechnął się półgębkiem. Watson nie odpowiedział, a Ben ze stołówki zawiózł go prosto do wyżej wspomnianego miejsca. Były żołnierz nie musiał mówić, po co chce tam jechać. Po prostu musiał, i tylko to się teraz liczyło.
Gdy znaleźli się już na dole, John zauważył, że przez główne wejście weszło kilku ratowników z noszami przykrytymi prześcieradłem, spod którego wystawała luźno zwisająca, posiniaczona ręka. Doktor odwrócił wzrok na swój kubek, ale po chwili znów spojrzał w tamtą stronę, tylko po to, by zarejestrować burzę brunatnych loków i ciemny płaszcz znikające za rogiem. Ściągnął brwi, gdy poczuł, że serce lekko mu przyspieszyło. Zupełnie nie nadążał za reakcjami swojego organizmu, więc czym prędzej dopił herbatę z mlekiem, by Ben mógł odwieźć go do jego sali. Nie pytał o nic, milczał przez całą drogę. Jego myśli wciąż krążyły wokół jednej, jedynej osoby, której tożsamość była dla niego jedną wielką niewiadomą. W zasadzie nawet nie widział twarzy tamtego człowieka. Jedyne, czego był pewien, to jego płeć; osobnik w płaszczu bez wątpienia był mężczyzną.
~
Badum, tsss! Mamy trzeci już dzisiaj rozdział! Ja jestem z siebie dumna, bo to chyba jeden z moich najwyższych rekordów, mam nadzieję, że Wy też się cieszycie z dzisiejszych aktualizacji x3
Pierwsze spotkanie Sherlocka i Johna zaliczone, co prawda doktorek jeszcze nie widział twarzy swojego przyszłego współlokatora, ale to się wkrótce zmieni, jak się pewnie wszyscy domyślacie XD
Od teraz prawdopodobnie co rozdział będę zmieniała perspektywę, tj. tak jak tutaj obserwujemy wydarzenia oczami Johna, tak w następnym skupię się na tym, co się będzie działo wokół naszego detektywa-konsultanta. Uprzedzam z góry, żebyście się za bardzo nie pogubili ^-^
Umm... I hope you enjoy it and see you tomorrow xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro