Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

Sherlock od zawsze był nałogowym czytelnikiem, jeżeli można tak powiedzieć o wiecznym zaglądaniu Johnowi przez ramię kiedy ten lustrował wzrokiem kolejne linijki tekstu składające się na długie powieści, aczkolwiek nie przepadał za romansami. Nie potrafił wyraźnie powiedzieć, dlaczego, ale unikał ich za wszelką cenę.

Teraz, kiedy siedział skulony na kolanach blondyna, wdychając jego zapach jakby miało to być ich ostatnie spotkanie, po raz pierwszy w życiu zrozumiał, że nie potrafił czytać o prawdziwej miłości z myślą, że nigdy do tej pory jej nie zaznał i prawdopodobnie nie zazna.

Z kolei John z delikatnym uśmiechem błąkającym się bezradnie w kącikach ust, owijał wokół palców ciemne loki mężczyzny, od czasu do czasu przeczesując je czule lub gładząc opuszkami piękne kości policzkowe detektywa, a ten za każdym razem mruczał cicho i przekręcał odrobinę głowę, chcąc wtulić się w Watsona możliwie jak najmocniej. Doktor nigdy by nie przypuszczał, że jeden spontaniczny ruch nakłoni go do zupełnej zmiany planów. Najpierw chciał ochrzanić Sherlocka za to, że ten wszystko przed nim ukrywał, ale kiedy zobaczył go tam, na Baker Street, w ledwo trzymających się na wychudzonym ciele spodniach dresowych i niebieskim szlafroku, stwierdził, że nie potrafi się na niego gniewać, i powiedział zupełnie nie to, co pierwotnie zamierzał.

Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo detektyw był mu za to wdzięczny.

- Masz ochotę na herbatę? - zapytał, gładząc drugą dłonią plecy przyjaciela i dziwiąc się, że do tej pory nie wyczuł pod palcami piór.

- Mam ochotę siedzieć tu do końca życia i zastanawiać się, jakim cudem nie jesteś w szoku – wymruczał niewyraźnie brunet, wtulając nos w zagłębienie szyi Johna.

- Domyśliłem się w jednym z pierwszych dni mojego pobytu w celi – odparł blondyn, a Holmes zadrżał lekko. - Miałem wystarczająco dużo czasu na otrząśnięcie się i przemyślenie sprawy.

- Nie mogłeś być pewien – Sherlock odsunął się na niewielką odległość i zmienił pozycję tak, by jego oczy znalazły się w jednej linii z ciemnoniebieskimi tęczówkami lekarza.

- Bóg i ten rudy Archanioł, Michał, utwierdzili mnie w moim przekonaniu – John uśmiechnął się łagodnie, kładąc ciepłą dłoń na policzku mężczyzny, a ten z cichym westchnięciem wtulił się w nią. Watson przesunął kciukiem po dolnej wardze bruneta, który wziął głębszy wdech. Nigdy nie pomyślałby, że coś tak prostego może być aż tak... przyjemne.

- Chciałbyś je zobaczyć, prawda? - zapytał, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - Jesteś zdziwiony, że nie wyczułeś ich na moich plecach.

- Dwa razy trafiony – odparł cicho John. - Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie chcę cię zmuszać, jeżeli tego też wam zabraniają – zreflektował się natychmiast, spuszczając wzrok.

- Oczywiście, że zabraniają – prychnął Holmes. - Ale ty i tak wiesz za dużo, więc co mi szkodzi? - rzucił przelotne spojrzenie na lekko różowe usta doktora. Uznał, że chciałby poczuć je na swoich jeszcze raz, i jeszcze jeden, i jeszcze kilka. Chciałby, żeby nigdy nie musieli ich rozdzielać.

Spodobało mu się.

- Tylko chodźmy do sypialni – oznajmił cicho, zsuwając się powoli z kolan blondyna.

- Co?!

- Nie myśl sobie, John. Tam jest o prostu więcej miejsca, nie chcę rozbić skrzydłami czegoś cennego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro