Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

John powoli otworzył oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdował, do złudzenia przypominało jego własną sypialnię. Jedyną różnicą było to, że pochylał się nad nim nieziemsko piękny mężczyzna. Blada cera i jasne, szaro-błękitne oczy idealnie kontrastowały z ciemnobrązowymi lokami opadającymi nieznajomemu na czoło. Jego kości policzkowe były niesamowicie wyraziste, blondyn nigdy wcześniej nie widział człowieka z tak piękną, pociągłą twarzą, o rysach zarazem ostrych i łagodnych.
Doktor powoli oparł się na łokciach, nie spuszczając wzroku z przybysza. Było w nim coś, co sprawiło, że był w stanie w pełni mu zaufać, nie poznawszy nawet jego imienia czy powodu, dla którego się przy nim znajduje. Może był to jego wygląd, może iskierki w oczach, delikatny uśmiech błąkający się w kącikach ust albo...
...albo skrzydła. Pierzaste, białe skrzydła, którymi otaczał go brunet.
- Kim jesteś? - zapytał i natychmiast zauważył, że jego głos odbił się od ścian dziwnym echem.
- Aniołem - odparł tamten. Głos miał głęboki i lekko tylko zachrypnięty, co wprawiło Watsona w niemałe zakłopotanie, porównywalne do tego związanego z samą odpowiedzią. Czuł się zarazem bezpiecznie i dziwnie w obecności „anioła", jak siebie samego określił mężczyzna.
- Powiedz mi, jak się nazywasz - sprostował John, wpatrując się w niebieskookiego intensywnie.
- William - przedstawił się tamten po krótkiej chwili wahania.
- A więc, Williamie, co robisz w moim mieszkaniu? - spytał blondyn, unosząc do góry prawą brew. Anioł podniósł się na chwilę, ale - jak się po chwili przekonał doktor - tylko po to, aby ułożyć się na kołdrze obok niego.
- To nie jest twoje mieszkanie - stwierdził brunet, zakładając ręce pod głowę, po czym odwrócił twarz w stronę Johna, a widząc jego zakłopotaną minę, zaczerpnął głośniej powietrza. - To sen, drogi Johnie.
- Powiedzmy, że ci wierzę - zaczął z wahaniem tamten, przysuwając się bliżej ściany. Czuł dziwne mrowienie, gdy leżał w pobliżu anioła. - I udajmy, że twoje skrzydła są dla mnie czymś na porządku dziennym. Czy powiesz mi, jaki jest cel twojej wizyty w mojej głowie? - zapytał z niepokojem. Odezwała się w nim żołnierska ostrożność. Nawet jeśli William był tylko w jego śnie, to jednak znajdował się zbyt blisko.
I, o zgrozo, miał na sobie tylko spodnie od dresu!
- Chciałbym się czegoś o tobie dowiedzieć - odparł tamten, przesuwając się trochę bliżej swojego podopiecznego, który oczywiście nie wiedział, jaką rolę brunet odgrywa w jego życiu codziennym.
- Czego konkretnie? - John starał się usilnie ukryć podejrzliwość w swoim głosie, jednak nie do końca mu to wyszło i anioł uśmiechnął się półgębkiem.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - Watson zaśmiał się krótko. To było zwykłe, proste pytanie. Spodziewał się czegoś bardziej... wyszukanego.
- Błękitny - odparł bez zastanowienia, a dopiero potem przyłapał się na tym, że wypowiadając te słowa, nie przestawał wpatrywać się w oczy Williama, które miały dokładnie taki odcień niebieskiego.
Kolejne pytania były równie banalne, jednak z czasem zaczynały wymagać od blondyna coraz bardziej rozbudowanych wypowiedzi. Chwilami gubił się we własnych słowach, lecz wtedy anioł spokojnie naprowadzał go na właściwą ich kolejność.
Aż w końcu zdanie, które padło z ust bruneta, wprawiło Johna w niesamowity szok.
- Jakiej jesteś orientacji? - zapytał anioł, wpatrując się intensywnie w potargane, jasne włosy człowieka niemal dosłownie wciśniętego w ścianę. Ten zaś zakrztusił się śliną i kasłał przez dwie minuty, nim w końcu zdołał wydusić z siebie kilka słów.
- Mogę ci mówić Will? - John spojrzał niepewnie na bruneta, który skinął lekko głową na potwierdzenie. - A więc, Willu, dlaczego cię to interesuje?
- Jestem ciekawy.
- Dlaczego?
- Po prostu, John. Odpowiesz mi?
Watson zaczerpnął powietrza.
- Wydaje mi się, że jestem hetero, aczkolwiek z żadną dziewczyną nigdy mi się jeszcze nie układało zbyt dobrze - powiedział w końcu.
Nie otrzymał żadnej sensownej odpowiedzi, jedynie coś na kształt kpiącego uśmieszku i cztery proste słowa.
- Jest już szósta, powinieneś wstać - mruknął anioł i położył mu dłoń na czole.
Blondynowi obraz rozmył się przed oczami. Trwało to tylko chwilę, gdyż zaraz otworzył powieki i natychmiast poderwał się do góry.
Był w swoim łóżku, w swoim pokoju, w swoim mieszkaniu.
Zupełnie sam.

Sherlock tymczasem odsunął się od swego podopiecznego, analizując wszystkie jego odpowiedzi na zadawane mu pytania. Przeszedł przez pokój kilka razy w te i z powrotem, po czym usiadł z powrotem na łóżku obok blondyna. Wydawało mu się, że wie już o nim dostatecznie dużo, żeby móc umilić mu życie. Gdy chciał już rozpocząć swe działania, czyjś silny chwyt na nadgarstku powstrzymał go od wykonania pierwszego ruchu.
- Coś ty zrobił, braciszku? - syknął wysoki, brązowowłosy anioł.
- Odsuń się, Mycroft - warknął tamten. - Wracaj do swojej złotej rybki, powinieneś jej teraz stróżować.
- Na kpiny przyjdzie czas innym razem - Mycroft nie zabrał dłoni, lecz postawił brata do pionu i odciągnął go od Johna, który bez chęci do robienia czegokolwiek opadł z powrotem na poduszki. - Teraz wyjaśnij mi, dlaczego niszczysz porządek, nad którym tak długo pracowaliśmy!
- Niczego nie niszczę - fuknął Sherlock i wyrwał się starszemu aniołowi.
- Więc co robisz? Bo na moje oko, ingerujesz w rozwój wydarzeń poprzez uświadomienie człowieka o naszym istnieniu!
- Zbieram informacje.
- Możesz je zbierać na inne sposoby, bez ukazywania się ludziom! Dobrze wiesz, co o tym mówią nasze zasady!
- Byłem ciekawy.
- Nienawidzę cię, bracie.
- Nawzajem. A teraz wracaj do swojego podopiecznego, bo jeszcze wpadnie pod taksówkę, zamiast ją zatrzymać - brunet uniósł wysoko brwi, a starszy z dwójki braci wykrzywił twarz w paskudnym grymasie, po czym ulotnił się bez słowa. Była to cicha forma zgody z niemym stwierdzeniem przekazanym mu przez Sherlocka, albowiem miał on rację - podopieczny Mycrofta był dosyć ciapowaty i już niejeden raz wpakował się w kłopoty, z których anioł musiał go ratować.
Z kolei młodszy brat podszedł z powrotem do Johna i położył swoją dłoń na jego ręce. Doktor uśmiechnął się mimowolnie i usiadł na pościeli, po czym zwlókł się z łóżka i z przymkniętymi oczami powędrował do kuchni. Brunet uśmiechnął się do siebie i powoli ruszył za nim, by obserwować, jak kolejny dzień z rzędu były żołnierz robi sobie herbatę. A dla niego było to doprawdy fascynujące.
~
No i taki dziwny dosyć rozdzialik na dobry początek soboty. Nie wiem, czy coś jeszcze dziś dam, bo muszę się na fizykę nauczyć. I na polski. I na geografię. I na biologię. I... na kilka innych przedmiotów, z których mam kartkówki i sprawdziany w przyszłym tygodniu. Ale mam nadzieję, że tą częścią trochę zaspokoiłam Wasz "głód johnlockowy" x3

To do następnego! ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro