//6//
Yuuri
Uroki Londyńskiego miasta spowitego w mroczny sznur świateł niczego nie przypominają tych w Japonii. Po dokładniejszym przyjrzeniu się Londynowi doszedłem do przekonania, iż to jest istne zderzenie światów, mimo że początkowo uznałem te dwa miejsca za boleśnie podobne.
Chociaż tak naprawę nie powinienem zachwycać się widokami za oknem jadąc po mojego upitego trenera, nie byłem w stanie powstrzymać nagłej żądzy zwiedzania.
-Widzi pan ten budynek? - dotąd cichy taksówkarz skinął głową na mniejszą w porównaniu do innych budowlę.
-A widzę- skierowałem wzrok za okno i zawiesiłem go na obiekcie.
-Za nim ulice są bardzo zatłoczone, mają teraz jakąś imprezę, więc podrzucę pana koło niego- skręcił, aby chwilowo zaparkować.- ten szary wieżowiec obok niego to pański cel.
Spojrzałem z powątpieniem na oba budynki oraz wziąłem głęboki wdech, a po chwili zapłaciłem taksówkarzowi i wyszedłem zrezygnowany z auta.
Kiedy ruszyłem we wskazaną stronę, spróbowałem mniej więcej poukładać sobie w głowie, jak to wyglądało- to, mam na myśli Victor i jego zniknięcie.
Pierwszą w miarę logiczną opcją było to, że...
Nie było jej.
Przyszedłem sfrustrowany przez ulicę, rozglądając się odruchowo, czy przypadkiem jakiś samochód nie miał zamiaru zrobić lekkiego bum i zapewnić sobie chwilę niezapomnianych atrakcji.
Depcząc bezmyślnie po kałużach rozmyślałem nadal nad jakimś sensownym wytłumaczeniem tego zajścia. Jakoś trudno było mi przeniknąć do mózgu takiego Victora i osądzić, co mogło mnie skusić do opuszczenia mieszkania. Nie mogłem tego planować pomyślałem, starając się postawić na miejscu mężczyzny nie jestem nieodpowiedzialny i staram się nikogo nie martwić. Na pewno nie wyszedłbym z domu z własnej woli, tak, aby Yuri trwał w trwodze o moje bezpieczeństwo.
Skarciłem się w duchu, bo tak naprawdę nie byłem pewniem, czy by tego nie zrobił.
Kiedy już doszedłem do około siedemnastopiętrowego budynku, rzuciłem jeszcze okiem za siebie- na liczne kramy, budy oraz dzieci, szczęśliwie przelatujące miedzy straganami. Nie miałem pojęcia, jakie to mogło być święto i w zasadzie nadal się nie dowiedziałem.
Stanąłem pod wysokim na około pięć metrów daszkiem i wyciągnąłem z kieszeni swój zmarznięty telefon. Wytarłem jego uszkodzoną szybkę w rękaw bluzy i wystukałem numer do Jurija.
-Halo?- odezwał się głos w słuchawce takim tonem, jakby ktoś przeszkadził mu w błogiej drzemce.
-To ja- jęknąłem, kopiąc niewielkiego kamyczka do kałuży.- możesz schodzić po mnie na dół- ostatni wyraz wyciągnąłem w górę tak, że całość zabrzmiała jak pytanie.
-Jesteś pewien, że dobrze trafiłeś?- mruknął jakby bardziej do siebie niż do mnie.
-Ciemnoszarny budynek obok jakiegoś szeregu straganów?- spytałem cicho i dosyć niepewnie.
-Ta- odpowiedział krótko.- czekaj tam, zaraz zejdę- usłyszałem charakterystyczne piknięcie zwiastujące zakończenie rozmowy.
Wziąłem wdech i oparłem się o wilgotną ścianę budynku, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Lekko zmieszany samotnym staniem pod wieżowcem, którego tak naprawdę widziałem pierwszy raz na oczy, błądziłem wzrokiem po mini-targu. Deszcz nie był widocznie problemem, gdyż niczym nie wzruszeni ludzie spokojnym krokiem przechadzali się między budami. Tego co w nich było nie mogę raczej opisać, bo kto by coś widział przez ścianę kropel? Jedynie gdzieś między cząsteczkami mokrego muru mogłem dostrzec żółć, czerwień i jaskrawą zieleń, które były częścią bud. One zawsze mi się kojarzyły z mniejszą wersją namiotu cyrkowego (taka nazwa w ogóle istnieje?).
-Co takiego widzisz w tych wieśniackich stoiskach?- ktoś odezwał się obok mnie skrzeczącym, nieprzyjemnym głosem.- kupić ci laleczkę?- dopiero teraz, po nieokreślonej "chwili" poczułem, iż jego właściciel trąca palcem moje ramię.- słyszysz mnie?
-Tak, tak, jasne...- szybko (może nawet zbyt szybko) odskoczyłem na około metr od niego, gdy spojrzałem na jego pełne czystej pogardy oczy.
-Śmieszny jesteś- podsumował i pociągnął mocno za uchwyt na drzwiach, robiący za klamkę, otwierając je na oścież.- wchodzisz czy mamy ci uśpić księcia?
Wszedłem zastanawiając się czy to był żart, czy nie.
Zewnętrzna część hotelu jakoś szczególnie mnie nie zachwyciła, ale jego wystrój był w angielskim stylu.
-Czego się tak wleczesz?- głos jak zwykle zirytowanego Jurija przerwał moje oględziny wnętrza wieżowca.- nie śpieszy ci się do zobaczenia swojego nieprzytomnego trenera?- przewrócił oczami i wszedł do dopiero co przybyłej, zadbanej windy.
Kiedy już byliśmy na właściwym piętrze, zatrzymaliśmy się przed ładnie ozdobionymi drzwiami, na których widniała równie cudownie potraktowana liczba 665.
-Krok od tragedii- zaśmiałem się nerwowo, na co chłopak spiorunował mnie wzrokiem.
-Nie chichraj się z tego- westchnął i wskazał ruchem głowy na drzwi z numerkiem 666.- dziwni ludzie tam śpią, więc...
Za ,,szatańskimi wrotami" odezwał się dziwny łomot.
-No właśnie- podsumował i pchnął drzwi do pokoju jego i (jak się domyślam) Otabka.- nie wystrasz się- wkroczył pierwszy, a ja pierwsze co zobaczyłem, to plecy mojego trenera.
-Victor...- jęknąłem i kucnąłem obok niego.
-Zobaczyliśmy go z okna- gdy podniosłem wzrok, ujrzałem ciemnowłosego chłopaka z tym jego charakterystycznym grymasem na twarzy, który towarzyszył mu odkąd go znałem.- kupował coś na targu i zadzwonił akurat do mnie, żebym mu pomógł coś tam wybrać.- machnął na mnie lekceważąco i wrócił do kuchni.
Obróciłem Victora powoli i ostrożnie w moją stronę, a jego głowa bezwładnie opadła twarzą w dół, na co się skrzywiłem.
-Dasz mi jakąś poduszkę?- zirytowany podniosłem wzrok na Jurija, który w skupieniu starannie przeczesywał palcami włosy swojego kotka, na co z miejsca oberwałem w twarz grubą, puchatą poduchą.
Victor wydał z siebie ciche jęknięcie i delikatnie zaczął przewracać się na plecy. Lekko podniosłem jego głowę i wsunąłem pod nią poduszkę, na którą on spokojnie opadł.
-Powinieneś go bardziej pilnować- Yurio nie przestawał miętolić futra kota.- jeśli dalej będzie tak robił, pewnego dnia możesz go nie odnaleźć w jednym kawałku- uśmiechnął się do mnie sarkastycznie.- psa nie spuszcza się ze smyczy.
Przewróciłem oczami, ale instynktownie potaknąłem.
-Mógłbym tutaj zostać na noc?- spojrzałem błagalnie na przechodzącego obok mnie Otabka z paczką chipsów.
-Oczywiście, że możesz- Rosjanin puścił futrzaka i poderwał się na nogi, po czym znów opadł na skórzany fotel.- jednak jeśli już tu jesteśmy wszyscy razem, to...- wskazał palcem na wiszący na ścianie zegar, który wskazywał godzinę 02:13.- nie możemy zmarnować okazji, aby troszkę się zabawić, prawda?
-Nie poznaję cię- zawyrokował Otabek, otwierając paczkę.
-Nie musisz- Yurio spojrzał w moją stronę, szczerząc zęby.- to co, zgadzasz się?
-Jeśli mogę...- westchnąłem, uderzając głową w kanapę, bo już wiedziałem, że nie wyniknie z tego nic, co można byłoby uznać za dobre dla nas.
//1000 słów! Zaszalałam troszeczkę... wyczekujcie kolejnego rozdziału, bo sama jestem ciekawa, co tam napiszę! XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro