Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mój gwiazdkowy prezent

Przed przeczytaniem tego one shota zaznaczę, że jest on jeszcze niesprawdzony, bez korekty. Sprawdzę go później, bo jestem naprawdę zmęczona, także możecie śmiało wytykać mi błędy. Mam nadzieję jednak, że mimo wszystko się spodoba. Miłego czytania!! :)

_____________

- Więc w tym roku masz z kim spędzić święta?

Dwójka paryskich superbohaterów siedziała na krawędzi dachu, już dawno pokrytym białym puchem. Z resztą tak samo jak cała reszta Paryża, która oprócz grubej warstwy śniegu przyozdobiona była różnymi lampkami, ozdobami, a na samym środku miasta pięknie świeciła się znana wszystkim Żelazna Dama. Gdzieś na rynku stała ogromna choinka, dokładnie ta sama, którą Czarny Kot niemal skotaklizmował dwa lata wcześniej. Mimo późnej pory wciąż było słychać gwar dochodzący ze świątecznego jarmarku na placu Trocadéro, na którym pełno było nie tylko miejscowych, ale również turystów z całego świata. Całość dawała tak cudowną i klimatyczną otoczkę, przez którą Marinette nie mogła przestać się uśmiechać. Zdecydowanie uwielbiała święta i nie przeszkadzało jej nawet towarzyszące wtedy zimno.

Mimo bardzo niskiej temperatury żaden z superbohaterów nie marznął, ponieważ magiczne stroje zapewniały im ochronę nie tylko przed walką, ale również przed różnego rodzaju mniej sprzyjającym warunkom pogodowym. Nie musieli więc posiadać żadnych kurtek ani szalików, by nie groziła im choroba. Blondyn jednak uśmiechnął się lekko, miętoląc w dłoniach ręcznie dzierganą, zieloną czapkę z wycięciami na uszy, którą dostał od Biedronki w poprzednie święta. Mimo braku potrzeby nosił ją od kiedy tylko zrobiło się zimno, co widocznie bardzo sprawiało radość jego partnerce. Przejechał palcem po niewielkiej czarnej naszywce w kształcie kociej łapki, po czym założył fragment odzieży na swoją głowę.

- Tak, tym razem spędzę je ze swoją dziewczyną. - wyszczerzył się do niej ukazując swoje białe zęby, a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki, które mocno ją rozczuliły.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę z faktu, ze dwa zeszłe święta Czarny Kot spędził w samotności. Chłopak nie mówił jej dużo ze względu na ich sekretne tożsamości, jednak widziała smutek w jego oczach, a wzmianka o śmierci jego matki wystarczyła, by dopowiedziała sobie resztę historii. Rok wcześniej naprawdę postarała się, by zapewnić mu swoje towarzystwo, aby zapomniał chociaż na chwilę o męczących go wspomnieniach. A teraz, gdy widziała jak szczęśliwy jest, aż sama nabrała prześwietnego humoru. Naprawdę zależało jej na szczęściu swojego partnera niemal tak samo, jak na szczęściu jej chłopaka. I cieszyła się, że w jego życiu znalazł się ktoś, kto potrafi dać mu tyle radości i dobrze się nim zaopiekować. Kimkolwiek była, Marinette była jej bardzo wdzięczna.

- Mimo to przykro mi, że nie spędzimy tych świąt razem. Ty również jesteś dla mnie niemal jak rodzina. - dodał po chwili, wyciągając z kieszeni mały pakunek. - Więc postanowiłem, że dam Ci coś, żebyś miała chociaż namiastkę mojej niezastąpionej persony. - wyciągnął w jej stronę rękę ze starannie zapakowaną, różową paczuszką, owiniętą czarną wstążką.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na prezent, przenosząc zaraz wzrok z powrotem na uśmiechniętą twarz swojego partnera. Momentalnie zrobiło jej się głupio, bo sama nic dla niego w tym momencie nie miała. Chociaż właściwie to nie tak, że wcale nic nie przygotowała. Po prostu nie wzięła tego ze sobą, wcześniej całkowicie przekonana, że zobaczą się również w święta. Kot widząc jej zmieszanie nieco się zmartwił, nie wiedząc za bardzo o co chodzi.

- Wszystko w porządku, Kropeczko? - nieco cofnął rękę, patrząc w oczy przyjaciółki.

- Oh, tak! Po prostu... - dziewczyna westchnęła. - Sama nie wzięłam nic dla Ciebie i mi głupio. Mogłeś powiedzieć wcześniej, Dachowcu. - również spojrzała mu w oczy, ukazując swoją frustrację zaistniałą sytuacją.

Słysząc to w oczach Czarnego Kota pojawiła się iskierka rozbawienia, a sam bohater ponownie wyciągnął pakunek w jej stronę, cicho się śmiejąc.

- Nie uprzedziłem Cię, bo sam dopiero niedawno się dowiedziałem. No i powinnaś wiedzieć, że nie oczekuję od Ciebie nic w zamian. A teraz otwórz, proszę. - uśmiechnął się, niemal wciskając jej pudełeczko do rąk.

Granatowłosa zamrugała dwukrotnie, jednak posłusznie pociągnęła za wstążeczkę, powoli otwierajac prezent.

- Wiem, ale ja również chciałam Ci coś dać. I dostaniesz to na następnym patrolu, obiecuję. - uśmiechnęła się, a po całkowitym odwinięciu papieru pakowego ostrożnie zdjęła wieczko pudełka.

Zerknęła do środka, a następnie wyciągnęła z niego śliczny breloczek w kształcie małego, czarnego kotka. Miał on śliczne malutkie, szmaragdowe oczka. Biedronka miała w tym momencie szczerą nadzieję, że te kamienie są sztuczne i tym razem jej szalony partner nie wydał na nią aż tak grubych pieniędzy jak ostatnio. Nie wiedziała kim jest ten chłopak, ale już kilkakrotnie zdążyła się przekonać, że problemów z pieniędzmi to on raczej nie miał. Wracając jednak do kotka z zawieszki, trzymał on w rękach małą, różową różę. Nie zabrakło również tematycznej świątecznej czapeczki oraz czerwonego szaliczka.

- Różowa róża symbolizuje wdzięczność, a ja chciałbym podziękować Ci za wszystko co dla mnie robisz i za to, jak bardzo wspierałaś mnie w złych chwilach. - odezwał się chłopak widząc, jak dziewczyna przygląda się poszczególnym szczegółom. - No i czarny kotek jak już wspomniałem ma dać Ci odczucie, że spędzasz święta również ze swoim niezastąpionym kociakiem. Miau! - zażartował, pokazując na siebie kciukiem i mrugając do niej przyjacielsko.

Bohaterka zaśmiała się cicho, po czym przysunęła się bliżej i przytuliła chłopaka. Ten natomiast z uśmiechem odwzajemnił gest obserwując uważnie, jak dziewczyna wciąż z zafascynowaniem przygląda się breloczkowi.

- Jest śliczny, dziękuję. - uśmiechnęła się. - Skąd go wziąłeś? Nie widziałam nigdzie niczego takiego. No i to dość nietypowe, by świąteczna figurka trzymała jakiekolwiek kwiaty. - zaciekawiła się.

Chłopak w tym momencie ponownie się wyszczerzył, zamykając wesoło oczy.

- Był robiony na zamówienie, nie ma takiego drugiego. - odparł spokojnie, na co dziewczyna otworzyła szeroko oczy.

- Na zamówienie? - ponownie spojrzała na niewielkie zielone kamyczki, które mimo swej wielkości wciąż były cholernie wartościowe, jeśli były prawdziwe. - Nawet nie chcę myśleć, ile na to wydałeś. Twoja dziewczyna nie będzie zazdrosna? To jej powinieneś dawać bardziej wartościowe prezenty, nie mi. - podniosła brew, patrząc na niego.

Blondyn na to jedynie wywrócił oczami.

- Dla niej również mam coś niezwykłego, nie przejmuj się. I nie ma o co być zazdrosna. Naprawdę bardzo ją kocham. - uśmiechał się, patrząc na zaśnieżony krajobraz z rozmarzeniem.

Dziewczyna również się uśmiechnęła.

- Cieszę się, że odnalazłeś swoje szczęście, Kocie. Naprawdę. - spojrzała ponownie na figurkę, po czym ostrożnie podniosła się z miejsca, by nie spaść z olodzonego dachu. – Muszę się zmywać. Ja też spędzę te święta z chłopakiem i muszę się przygotować, no wiesz. Ale zobaczymy się na kolejnym patrolu i obiecuję przynieść dla Ciebie trochę wypieków.

– Trzymam Cię za słowo. – zaśmiał się, również wstając. – W takim razie wesołych świat, Kropeczko!

– Wesołych świat, Czarny Kocie. – pomachała mu, po czym wzięła swoje jojo do ręki.

Już po chwili leciała z powrotem do domu, a zimne powietrze owiewało jej twarz, pogłębiając nieco mroźne rumieńce na policzkach i nosie. Kilka minut bujała się, podziwiając przy okazji piękno świątecznego Paryża z góry. Jedną z jej ulubionych zalet w byciu superbohaterką zdecydowanie były cudowne widoki, których nikt inny nie jest w stanie doświadczyć. Mogła wchodzić w miejsca, które dla innych były niedostępne, obserwować wszystko z góry, latać od budynku do budynku lub biegać beztrosko po dachach. Było to na swój sposób wyzwalające i odprężające.

W końcu wylądowała na swoim balkonie, cicho wślizgując się do środka. Upewniając się, że nikogo nie ma w jej pokoju zjechała po poręczy antresoli, wypowiadając przy tym formułkę przemiany zwrotnej. Podeszła do biurka z zamiarem schowania breloczka do jednej z szufladek, jednak jej uwagę przykuły pakunki znajdujące się z boku. Prezenty dla jej rodziców, dla Adriena, dla Nathalie, która również została zaproszona oraz ostatni, dla Czarnego Kota. Marinette odłożyła figurkę na blat, równocześnie sięgając po czarną paczuszkę w zielone, kocie łapki.

– Chyba powinnam to schować. – mruknęła. – Nie mogę ryzykować, że Adrien to zobaczy.

– Dlaczego? – zapytała Tikki, wyfruwając z szafeczki, w której znajdował się słoik z ciastkami. – Przecież nie jest podpisane. No i nawet jeśli, twoja znajomość z Czarnym Kotem nie jest chyba tajemnicą. W końcu poszliście kiedyś razem do kina.

Fiołkowooka westchnęła, kręcąc głową. Otworzyła kuferek na drobiazgi i wrzuciła tam pudełko z prezentem dla swojego przyjaciela.

– No niby nie, ale jeśli jakimś cudem Adrien zobaczyłby potem Biedronkę z dokładnie tą samą paczką mógłby odkryć moją tożsamość, a do tego nie mogę dopuścić. Ja wiem, że szanse są znikome, ale wolę nie kusić losu. – domknęła kuferek, odwracając się do latającej kreaturki. – Poza tym tak na dobrą sprawę z osób, które faktycznie mnie znają wie o tej znajomości tylko Alya, moi rodzice, może Nath i... o mój Boże, André! – zakryła twarz dłońmi, przypominając sobie feralny dzień, w którym wyznała swoje uczucia kociemu bohaterowi.

Marinette uwielbiała swojego kociego przyjaciela i naprawdę cieszyła się, że bardzo się do siebie zbliżyli, jednak przypominając sobie sytuację z tamtego dnia czuła jedynie zażenowanie. Przez to krótkie zauroczenie prawie dopadła ją akuma, chociaż sama nie rozumiała co w nią wtedy wstąpiło. Jako Biedronka zawsze trzymała Kota na dystans zmuszając do profesjonalizmu, a tymczasem po cywilu zwyczajnie z nim flirtowała. Nie wspominając już o biednym lodziarzu, który padł ofiarą akumy zamiast niej. Ani ona ani Czarny Kot na szczęście nigdy nie wrócili rozmową do tego dnia, więc uznała go po prostu za temat tabu o którym nie powinno się rozmawiać.

– Cóż, w każdym razie. – odchrząknęła, doprowadzając się do porządku. – Nie mam zamiaru trzymać znajomości z Czarnym Kotem jako Marinette w tajemnicy przed Adrienem. Przecież nie robimy nic złego i nic między nami nie ma, a ja nie mam zamiaru ukrywać przed swoim chłopakiem więcej, niż sytuacja wymaga. Ale wszystko co jest związane z nim i Biedronką musi pozostać w tajemnicy przed wszystkimi, bez wyjątku. – zakończyła, zaplatając ręce na piersi i z przekonaniem patrząc na swoją kwami.

– Masz rację. – kiwnęło głową stworzonko, po chwili szeroko się uśmiechając. – Ale myślę, że powinnaś iść już spać, bo robi się późno, a jutro przecież jest wielki dzień! – zawołała wesoło, podlatując bliżej twarzy swojej opiekunki.

Ta w odpowiedzi zaśmiała się, głaszcząc małą biedroneczkę palcem po głowie.

– Masz rację. Idę się szybko umyć i lecę spać. – uśmiechnęła się, po czym zgarnęła z szafy piżamę i ruszyła w stronę łazienki.

~*~

Dwudziesty czwarty grudnia, w końcu święta! Adrien podekscytowany wizją gwarnego stołu pierwszy raz od trzech lat, zerwał się z łóżka godzinę przed budzikiem, nie potrafiąc już potem ponownie zasnąć. Zaczął się krzątać po pokoju w upewnieniu, że wszystkie prezenty są przygotowane i niczego nie zapomniał. Uśmiechnął się lekko biorąc do ręki różowe pudełeczko z białą wstążką, które było przeznaczone dla jego dziewczyny. Miał nadzieję, że prezent jej się spodoba, jednak mimo wszystko zaczął się trochę denerwować w obawie, że uzna to za lamerskie. Pokręcił głową i odłożył pudełko, zerkając również na drugi pakunek, będący prezentem dla Sabine i Toma. Dla Nathalie nie miał jako tako prezentu, ponieważ oboje uznali, że najlepszym prezentem będzie wspólne śniadanie i jego przygotowanie. Oboje od lat jedli w samotności i w grobowej atmosferze, więc każdy wspólny posiłek traktowali jak coś wyjątkowego. Chociaż mimo to Adrien wciąż planował wyciągnąć gdzieś później swoją przybraną matkę, może do kina lub do teatru, zamiast tradycyjnych błyskotek których kobieta na ogół nie nosiła.

Gdy nadeszła na to pora, chłopak wciąż w piżamie wyszedł z pokoju i ruszył do kuchni, gdzie czekała już na niego była asystentka jego ojca. Otworzył drzwi i uśmiechnął się promiennie, co kobieta oczywiście od razu odwzajemniła.

– Witaj Adrien. Jak się spało? – zagadnęła, krzątając się po kuchni w poszukiwaniu składników na gofry.

Było to proste i szybkie śniadanie, przyjemne w przygotowaniu. I nie były to naleśniki. Po śmierci Gabriela wszyscy zgodnie uznali, że to konkretne danie nie pojawi się na talerzach rodziny Agreste przez conajmniej kilka najbliższych lat. Mężczyzna robił je tak często i nieumiejętnie, że mimo dobrych intencji zwyczajnie wszystkim się przejadły. Nawet Marinette nie śmiała robić tego przysmaku gdy Adrien ją odwiedzał mimo, że zdecydowanie jej pankejki były o wiele smaczniejsze niż te starszego Agreste'a.

– Bardzo dobrze, a tobie? – dołączył się do niej, sięgając po kilka ostatnich z potrzebnych rzeczy.

– Również dobrze. Chociaż muszę przyznać, że nieco się denerwuję. Nie jestem przyzwyczajona do tego typu grupowych spotkań. Mam na myśli takich, które nie są czysto służbowe. – wyznała zmieszana, na chwilę się zatrzymując i pocierając skronie.

Blondyn położył kobiecie dłoń na ramieniu w celu dodania otuchy.

– Rodzice Marinette są naprawdę w porządku, nie masz się czym przejmować. Są też bardzo wyrozumiali. – uśmiechnął się.

Kobieta zwróciła się ku niemu, a po chwili również uniosła lekko kącik ust.

– Skoro tak mówisz, to na pewno tak jest. – położyła dłoń na jego dłoni, po czym wzięła się za robienie śniadania.

Po paru minutach składniki były już wymieszane, więc zabrali się za wlewanie masy do gofrownicy. Adrien sięgnął po owoce, chcąc je już pokroić i przygotować. Zerknął na Nathalie, po czym po lekkim wachaniu postanowił się odezwać.

– Myślisz, że Marinette spodoba się prezent? Mam na myśli, ona bardzo lubi własnoręcznie robione rzeczyz więc ja zapewne dostanę od niej coś takiego. Może ja też powinienem się bardziej postarać? Zrobić coś dla niej? Może to za mało, a może wręcz odwrotnie? Może ona poczuje się głupio jak jej to dam? Może... – przerwał dopiero w momencie, kiedy przejęty nie patrząc na swoje ręce lekko zaciął się nożem.

Syknął i włożył bolącego palca do ust. Na szczęście rana była na tyle lekka, że jedynie trochę szczypała, ale nie krwawiła. Kobieta pokręciła głową, a jej twarz pokrył pobłażliwy uśmiech. Wyciągnęła na talerz pierwszego gofra, po czym odwróciła się w stronę chłopaka, tym razem to ona kładąc swe dłonie na jego ramieniach.

– Na pewno jej się spodoba. Z resztą, jestem pewna, że mógłbyś przyjść do niej nawet z pustymi rękami, a ona i tak byłaby przeszczęśliwa z samego faktu, że się zjawiłeś. Zdążyłam już poznać Marinette, wielokrotnie mi zaimponowała i cieszę się, że to ona jest dziewczyną, która opiekuje się twoim sercem. Już dawno wiedziałam, że macie się ku sobie. – przechyliła lekko głowę w bok, a gdy blondyn odwzajemnił jej łagodny uśmiech, wróciła do smażenia gofrów.

– Masz rację. Jestem szczęściarzem, że Marinette wybrała właśnie mnie. I cieszę się, że nie zaprzepaściłem swojej szansy, bo tyle co mi mówiła, była we mnie zakochana o wiele wcześniej niż ja w niej. Gdybym zwlekał chwilkę dłużej, być może bym ją stracił. – westchnął, jednak uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy.

W końcu nie miał czym się martwić, Marinette jest jego dziewczyną i tylko to się liczy. No i zakochała się w nim dwa razy, nawet o tym nie wiedząc. Nie mógł tego nazwać niczym innym jak przeznaczeniem. Wiedział, że dziewczyna ma swoje wady, sekrety i dziwactwa, ale akceptował je wszystkie bez wyjątku. Lubił, gdy zaczynała paplać na różne tematy, z fascynacją opowiadając mu o tym co robiła danego dnia, o nowych pomysłach na projekty, o tym, że coś jej wyszło albo nawet gdy jej się coś nie udało i zwyczajnie przychodziła się wyżalić. Lubił w niej to, że mimo licznych niepowodzeń, nigdy się nie poddawała i zaraz próbowała ponownie, aż do skutku. Gdy się uparła żeby coś zrobić, to to robiła. Była królową spontaniczności jak i skomplikowanych planów, które nigdy nie miały sensu, ale jednak zawsze wychodziły jak po maśle. Była kreatywna i niesamowita. Kochał w niej to, że potrafiła się uśmiechać nawet w najgorszej sytuacji, zawsze starając się szukać pozytywów. A przede wszystkim cieszył się widząc, że ta dziewczyna naprawdę go kocha i potrafi dostrzec jego prawdziwe ja. Akceptuje jego wygłupy, głupie żarty, po prostu całą jego osobę. Nawet jej wzdychanie do starych magazynów modowych w których się znajdował było dla niego zabawne i urocze. Dziewczyna zarzekała się, że już tego nie robi, ale nie raz ją na tym przyłapywał. Raz powiedział jej o tym wprost, na co ta zaczęła chaotycznie gestykulować rękami tłumacząc się, że to wcale nie tak, bojąc się, że zobaczy w niej zwykłą, napaloną fankę. Jednak on wiedział, widział w jej oczach miłość gdy przyglądała się jakiejkolwiek jego podobiźnie. Gdy robiły to inne dziewczyny czuł się niekomfortowo, ale ona? Gdyby tylko wiedziała ile razy to on patrzył się na jej zdjęcia, które robił jej ukradkiem gdy coś projektowała lub te, które podsyłała mu Alya. Miał ich niemal tyle samo co fotografii Biedronki, gdy jeszcze się w niej podkochiwał. Swoją drogą te dwie dziewczyny naprawdę były do siebie w pewnych aspektach podobne. Adrien uznał, że taki chyba już jest jego typ, bo w Kagami również widział pewne podobieństwa. Drobna dziewczyna o mieniących się w odcieniach granatu ciemnych włosach i pięknych oczach o pewnym siebie spojrzeniu. Miła i trochę nieśmiała, lecz zdeterminowana, niesamowicie kreatywna i utalentowana. Ten właśnie opis pasował mu do każdej z nich. Taki musiał już być jego gust i tyle. Uśmiechał się na tą myśl. Dopiero cichy śmiech z boku wybudził go z jego przemyśleń.

– Gofry już gotowe, Adrien. – przed jego twarzą pojawił się trzymany przez kobietę talerz ze świeżym waflem z bitą śmietaną i nałożonymi już owocami.

Zamrugał zdezorientowany i rozejrzał się, zaraz orientując się, że stanał w bezruchu jak kołek i zapomniał, że miał kroić owoce. Zarumienił się nieco zawstydzony, na co Nathalie ponownie się zaśmiała, kręcąc przy tym głową. Postawiła dwa talerze na stole, po czym usiadła na wysokim krześle przy wyspie kuchennej i poklepała miejsce obok. Od razu do niej dołączył, biorąc się w skupieniu za jedzenie, pilnując się przy tym, by znowu nie odlecieć myślami do krainy, w której planuje z Marinette ucieczkę na bezludną wyspę, gdzie zamieszkają w przytulnym, małym domku z trójką dzieci i chomikiem.

– O czym tak rozmyślałeś? – zapytała, chociaż bardzo dobrze znała odpowiedź.

Ten tylko spojrzał na nią wymownie. Nie odpowiedział, bo wiedział, że nie musi. Wszystko było wymalowane na jego twarzy. Zamiast tego zmienił temat.

– Co zamierzamy ugotować? – zagadnął.

Zostali zaproszeni, ale oni również postanowili przygotować coś na stół wigilijny. Wiedzieli na pewno, że ciasta odpadają, w końcu Dupain-Cheng'owie to piekarze i na pewno mają mnóstwo swoich wypieków już dawno przygotowanych na tą okazję. Zamierzali więc zrobić jakąś przystawkę.

– Myślałam nad Foie Gras. Kiedyś świetnie mi to wychodziło. – odparła, biorąc kolejny gryz gofra.

Chłopak kiwnął głową z uznaniem.

– Brzmi świetnie. To co, bierzemy się za to po jedzeniu? – zerknął na nią, dojadając swoją porcję.

– Jeśli chcemy zdarzyć przed wyjściem, powinniśmy. – potwierdziła, a gdy również skończyła jeść, wstała i wzięła oba talerze, wkładając je do zmywarki.

Adrien poszedł w jej ślady, sięgając po czajnik z wodą z zamiarem zrobienia kawy dla nich dwojga, gdyż zapomnieli o tym przed śniadaniem. A potem wzięli się za przygotowywanie przystawki, przez cały czas rozmawiając, śmiejąc się, a nawet nucąc pod nosem świąteczne piosenki. I tak do czasu aż nie skończyli, a potem przyszła pora by zacząć się ogarniać, spakować prezenty i ruszać w stronę najsłynniejszej w Paryżu piekarni Tom&Sabine.

~*~

U Marinette od samego rana było bardzo gwarno. Gdy tylko zadzwonił budzik wyskoczyła z łóżka, ku zdziwieniu Tikki bez żadnego "jeszcze pięć minut". Rzuciła się w stronę szafy, wyciągając z niej biały, puchaty sweterek z różowo-błękitnym haftem z motywem płatków śniegu i swoje ulubione, różowe spodnie. Na wieczór miała przygotowany inny strój, jednak nie chciała go pobrudzić podczas pracy w piekarni. Ubrała się, po czym chwyciła jeszcze dwie gumeczki, robiąc swoje dwie, tradycyjne kiteczki. Gdy już to zrobiła, natychmiast wyskoczyła z pokoju, nucąc pod nosem jedną ze świątecznych piosenek. Omal nie spadła ze schodów, jednak nie bardzo się tym przejęła. Była w świetnym humorze, w końcu to jej pierwsze święta z Adrienem! Chociaż właściwie to drugie, biorąc pod uwagę dzień, w którym zjawił się Mikołajdak. Ale tym razem mieli być tylko oni wraz z najbliższą rodziną. I Adrien wraz z Nathalie mieli zostać na noc! Naprawdę cieszyła się, że się zgodzili.

– Witaj skarbie. – uśmiechnęła się ciepło Sabine, krzątając się po kuchni. – Jak się spało?

Widać było, że kobieta nie próżnuje i już dawno jest na nogach. Podobnie było również w przypadku Toma, który znajdował się w piekarni już od dwóch godzin.

– Wspaniale! Nie mogę się doczekać wieczoru. – wyrzuciła ręce w powietrze, pokazując swoje podekscytowanie. – Pierwsze święta z Adrienem. Pierwsze święta z Adrienem! – nuciła wesoło, sięgając po mleko i płatki, a zaraz potem również po miskę.

Starsza azjatka zaśmiała się.

– Cierpliwości kochanie. Jeszcze parę godzin i twój królewicz przybędzie, no i nie zapominaj, że spędzisz z nim również jutrzejszy dzień. – uśmiechnęła się, zaglądając do piekarnika.

– Wiem, właśnie dlatego tak nie mogę się doczekać. – nalała mleka do miski, po czym zaczęła sypać czekoladowe kuleczki.

I odziwo nic nie rozsypała! Aż sama była w szoku. Była żywa od dziesięciu minut, a jej niezdarność nie narobiła jeszcze żadnej szkody. To musiał być dobry znak!

– Pomóc Ci w czymś jak zjem? – zagadnęła, sięgając po kilka makaroników leżących na stole i wsadzając je sobie do torebki, która nieodłącznie znalazła się przy niej.

Zerknęła w stronę swojej kwami, która uśmiechnęła się wesoło w podziękowaniu, po czym również zaczęła cichutko pałaszować swoje śniadanie.

– Nie, dam sobie radę. – pokręciła głową. – Zejdź lepiej do piekarni i pomóż Tacie, jak skończę również do was przyjdę. Dzisiaj będzie spory ruch.

– Jak co roku. W końcu to najlepsza piekarnia w Paryżu. – zaśmiała się, obserwując poczynania swojej mamy.

Kobieta spojrzała na swoją córkę i uśmiechnęła się, po czym wróciła do swoich zajęć. Po paru minutach Marinette skończyła jeść i wstała, chwytając miskę i wsadzając ją do zlewu. Podeszła do mamy z zamiarem ucałowania jej w policzek, po czym wyszła z mieszkania, kierując się po schodach do piekarni. Już po drodze słyszała gwar i wesołe rozmowy klientów, których na pewno nie było mało. Gdy tylko uchyliła drzwi, mężczyzna spojrzał się w jej stronę.

– Witaj ptysiu! – uśmiechnął się, przytulając ją na powitanie. – Staniesz za ladą? Trochę ciężko mi się biega między klientami a piecem. – podrapał się po głowie, patrząc na kolejnych ludzi, którzy wraz z dźwiękiem dzwonka wkroczyli do wypełnionego zapachem świeżego pieczywa sklepu.

– Jasne, już się robi. – uśmiechnęła się, po czym chwytając za swój różowy fartuch podeszła do lady, witając się z pierwszym klientem.

Gościła z uśmiechem każdego bywalca, wykładając coraz to kolejne ciasta, przekąski i chleby, raz po raz doradzając coś od siebie i na pożegnanie życząc wesołych świąt. Emanowała pozytywną energią, która niejednokrotnie udzielała się również osobom z którymi rozmawiała.

– Wyglądasz na bardzo szczęśliwą, moja droga. Widać miłość w twoich oczach. Czy to chłopak? – zagadnęła jakaś staruszka czekając, aż dziewczyna nabije na kasie całe jej zamówienie.

Ta natomiast wesoło kiwnęła głową.

– Spędzimy razem święta. – uśmiechnęła się, kładąc na ladzie papierową torebkę. – To będzie piętnaście euro.

Kobieta odwzajemniła uśmiech, podając dziewczynie banknot dwadzieścia euro.

– Przypominasz mi moją wnuczkę. – odparła, gdy Marinette chowała owy banknot, zaraz wydając na ladę resztę. – Reszty nie trzeba. – sięgnęła jedynie po torebkę, uśmiechając się miło. – Wesołych świąt kochanie, przekaż również rodzicom i twojemu kawalerowi. – zanim Marinette zdążyła zareagować, staruszki już nie było.

Zerknęła to na drzwi, to na monetę po czym zaśmiała się wesoło, witając się z kolejnym klientem. Przez następne kilka godzin obsługiwała klientów, niektórych rozpoznając jako stałych bywalców lub znajomych ze szkoły. Przybyli między innymi Nino, Sabrina, Nathaniel, Zoe i Alya, która dodatkowo zrobiła świetną reklamę na swoim blogu, gdyż jak co roku na wejściu znajdowały się kartonowe podobizny superbohaterów z koszykiem na świąteczną charytatywną darowiznę, którą Tom i Sabine przekazywali potem na fundację dla potrzebujących. Przez te parę godzin sporo zdążyło się tam nabierać, co bardzo ucieszyło nastolatkę. Często nuciła też coś świątecznego pod nosem, na co nieraz klienci również wesoło odpowiadali. W międzyczasie dołączyła do niej również mama, która odciążyła ją nieco, dzięki czemu przyjmowanie zamówień szło zdecydowanie sprawniej. I tak właśnie minął jej cały dzień aż do zamknięcia piekarni. Pomogła rodzicom posprzątać i zabrać do góry kilka odłożonych specjalnie wypieków, takich jak La Bûche de Noël, pierniki, które dzień wcześniej wspólnie dekorowali czy pralinki. Rzecz jasna na tym się nie skończyło, bo w końcu tradycją we Francji jest trzynaście deserów na wigilijnym stole! A tradycja musi być oczywiście spełniona, co dla Toma było czystą przyjemnością.

Gdy wrócili do mieszkania, Marinette pomogła jeszcze rodzicom nałożyć obrus i nakryć do stołu, wyręczając ich w wykładaniu potraw głównych, by mogli się przebrać. Gdy tylko zniknęli za drzwiami, z jej torebki wyfrunęła Tikki.

– To wszystko wygląda smakowicie! Przyniesiesz mi potem kawałek jakiegoś ciasta? – zapytała, patrząc z zachwytem na wszystkie przyniesione wypieki.

Dziewczyna zaśmiała się, podbierając jeden z pierników i podając swojej towarzyszce.

– Oczywiście, że tak. Zostawię Ci coś na pewno. – pogłaskała ją po główce, kręcąc się po kuchni w poszukiwaniu serwetek.

Gdy już je znalazła, położyła je z boku stołu i przyjrzała się swojemu dziełu. Jej skromnym zdaniem ułożyła to wszystko bardzo ładnie, więc kiwnęła głową z uznaniem. Po chwili jej rodzice wyszli ze swojego pokoju, więc mała towarzyszka szybko czmychnęła na poddasze. Sabine ubrana była w prześliczne, czerwone hanfu ze złotymi zdobieniami o pięknym, świątecznym wzorze, zaś Tom ubrał zielony sweter w renifery i ciemne spodnie. Marinette zaraz znalazła się przy nich i mocno ich uściskała.

– Wyglądacie świetnie! – zawołała, odsuwając się i przyglądając im dokładnie.

– Dziękujemy. Ale teraz ty leć się przebrać, Adrien powinien niedługo być. – kobieta posłała córce ciepły uśmiech, co ta odwzajemniła, kiwając głową.

Już po chwili wbiegała po schodach, wskakując szybko do swojego pokoju. Nie oglądając się nawet doskoczyła do szafy i ponownie ją otwierając wyciągnęła z niej czerwoną sukienkę z golfem, ale odkrytymi ramionami. Na dole jak i przy rękawach zakończona była białym puchem, a przy szyi miała dwa równie białe pomponiki. Na plecy i kawałek ramion miała zarzuconą lekką pelerynkę w tych samych kolorach, wiązaną z przodu na kokardkę, a na dłoniach znajdowały się czerwone rękawiczki bez palców, przy nadgarstkach również wykończone puchem. Całość dopelniały białe zakolanówki i czerwone baleriny z kokardką. Jeśli chodzi o włosy, dziewczyna wypuściła je z kucyków i rozczesała. sięgnęła po lokówkę i zakręciła dwa przednie pasma, robiąc zgrabne loczki, a następne dwa pasma zaraz za nimi zgarnęła do tyłu i związała gumeczką, dopinając w tamtym miejscu spinkę z kokardą. Resztę włosów zostawiła rozpuszczoną, a grzywkę jedynie lekko poprawiła. Zerknęła na zegarek i widząc, że ma jeszcze trochę czasu doskoczyła do toaletki, by zrobić sobie lekki makijaż. Po skończonym dziele przejrzała się w lustrze i z zadowoleniem kiwnęła głową. Wstała i nie patrząc za siebie zgarnęła prezenty, po chwili zbiegając po schodach do salonu. Upewniła się tylko że są podpisane i umieściła je pod choinką. Praktycznie w tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Natychmiast wyprostowała się i wystrzeliła jak z procy w ich stronę, mijając zaskoczonego tatę, który również do nich zmierzał. Podekscytowana otworzyła drzwi i nie czekając na przywitanie rzuciła się na zaskoczonego lekko tego typu przywitaniem blondyna. Nie żeby mu to przeszkadzało oczywiście.

– Ciebie też miło widzieć, Mari. – zaśmiał się, również ją obejmując.

– Tęskniłam za tobą. – wyznała, mocniej się w niego wtulając.

– Widzieliśmy się wczoraj w szkole. – przypomniał jej, podnosząc brew z rozbawieniem.

– No i? To jak wieczność. – oburzyła się, odsuwając od niego i patrząc mu prosto w oczy. – Nawet nie wiesz jak bardzo nie mogłam się doczekać, aż Cię zobaczę.

– Ja również. Z tego wszystkiego obudziłem się wcześniej niż planowałem. – zaśmiał się.

W końcu odsunęli się od siebie, wchodząc do środka i zamykając drzwi. Nathalie zdążyła już w międzyczasie wejść i przywitać się z rodzicami Marinette.

Adrien ubrany był w zieloną koszulę w kratę z małą naszywką w kształcie choinki na kieszonce oraz czarne spodnie, zaś Nathalie ubrana była w bordowe spodnie garniturowe oraz marynarkę w tym samym kolorze, pod spodem mając czarny golf. Do tego na uszach pojawiły się srebrne wiszące kolczyki sopelki. Fryzura pozostała jednak niezmienna, tak samo jak jej tradycyjny makijaż.

– Witaj synu! – zawołał wesoło Tom, przytulając radośnie Adriena.

– Tom, udusisz go! – zaśmiała się Sabine. – Ale tak, witaj Adrienie. – uśmiechnęła się ciepło, gdy mężczyzna odsunął się od blondyna.

– Dzień dobry państwu. – przywitał się grzecznie chłopak, darząc ich swoim szczerym uśmiechem.

– Oh, daj spokój z tym państwem. Jesteśmy przecież prawie rodziną. – odezwała się kobieta, na co jej mąż pokiwał głową z aprobatą.

– Jesteśmy twoimi przyszłymi teściami, mam rację? Zatem możesz nam mówić mamo i tato. – mrugnął do niego wesoło, śmiejąc się pod nosem.

Adrienowi słysząc te dwa słowa stanęły łzy w oczach. Natychmiast zamrugał kilkakrotnie by je odgonić.

– Dobrze... Tato. – uśmiechnął się lekko, zerkając kątem oka na Nathalie, która uśmiechnęła się do niego czule.

Po chwili poczuł również, jak drobne palce zaplatają się z jego, zatrzymując jego rękę w ciepłym uścisku. Spojrzał się na dziewczynę, która nic nie mówiąc jedynie uśmiechnęła się ciepło, chcąc dodać mu otuchy. Tak samo jak Nathalie wiedziała, że słowa jej ojca wywarły na nim wielkie wrażenie, oczywiście nie w negatywnym sensie, a wręcz przeciwnie. Potrzebował on jednak chwili by przyzwyczaić się do używania tych dwóch zwrotów, w dodatku wobec osób które naprawdę dawały mu drugi dom, w którym mógł czuć się bezpiecznie. W którym mógł czuć się ważny i chciany. W międzyczasie Nathalie wyciągnęła do przodu trzymane w rękach pudełko termiczne z przygotowaną gęsią wątróbką.

– Przynieśliśmy również coś na stół, mam nadzieję, że zasmakuje. – podała małżeństwu pudełko, na co druga kobieta skinęła przyjaźnie głową.

– Na pewno będzie świetne. My również mamy nadzieję, że zasmakują wam nasze potrawy.

Już po chwili wszyscy zasiedli przy stole. Sabine wyjęła na talerz przygotowaną przez przybraną matkę Adriena potrawę, po czym dołączyła do reszty, po drodze włączając jeszcze radio z lecącymi właśnie piosenkami świątecznymi. Gdy już wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, zaczęli jeść, przy okazji gwarno dyskutując. Nie obyło się też bez wspólnego śpiewania.

Last christmas I gave you my heart, but the very next day you gave it away... – zaczął nucić Adrien do piosenki lecącej w radiu.

– This year, to save me from tears... – kontynuowała z uśmiechem Marinette, co chłopak odwzajemnił.

I'll give it to someone special. – zakończyli wspólnie.

Marinette spojrzała na swojego chłopaka, który w tym momencie przeszywał ją rozmarzonym wzrokiem, na co jej policzki odpowiedziały soczystą czerwienią.

– W słowach tej piosenki jest jakieś ukryte dla Ciebie znaczenie, prawda? – zwróciła się do Adriena Sabine, nakładając sobie kolejną porcję ostryg.

Nastolatek wyrwany z zamyślenia spojrzał na kobietę i uśmiechnął się.

– Właściwie to tak. – odpowiedział bez wachania, czym zaciekawił Marinette.

Oparła łokieć na stole, po czym kładąc policzek na dłoni spojrzała w jego stronę. Nie żeby miała jakiś problem o to, że uczucia Adriena były kiedyś skierowane do kogoś innego. Po prostu nie przypominała sobie, żeby Kagami go odrzuciła. Właściwie w tamtym czasie dziewczyna darzyła go wielkim uczuciem i to blondyn zdawał się być tym, który nie był zbytnio przekonany do ich związku. Więc o kogo mogło chodzić? Nigdy nie chwalił się, że był zakochany w kimś jeszcze.

– Jeszcze rok temu darzyłem uczuciem naprawdę niesamowitą dziewczynę, naprawdę utalentowaną, odważną i piękną. Byłem gotów oddać jej całe swoje życie i to dosłownie! – zaczął z uśmiechem, jednak gdy Tom podniósł brew, uciął i przeszedł szybko do dalszej części wypowiedzi. – Jednakże w jej życiu był już ktoś inny, a ja wkrótce przekonałem się, że równie a nawet bardziej wspaniała osoba była przy mnie cały ten czas, a ja byłem zbyt ślepy by to zauważyć. Na szczęście ktoś w końcu mną potrząsnął mówiąc "przecież widzę jak na nią patrzysz" i zmusił, bym się z nią umówił. I to była najlepsza decyzja w moim życiu, przysięgam. – dokończył, kładąc rękę na sercu, drugą splatając pod stołem z dłonią swojej luby.

Cóż, na pewno nie chodziło o Kagami, ale Marinette nie miała zamiaru teraz o to pytać. Słowa chłopaka bardzo nią wzruszyły, ponownie przywołując delikatny rumieniec wraz oraz wykrzywiając do góry kąciki jej ust. Nachyliła się do niego i ucałowała w policzek, ściskając nieco bardziej jego dłoń. Matka dziewczyny uśmiechnęła się na ten widok.

– Rozumiem. Czasem świadomość o prawdziwej miłości przychodzi dopiero z czasem i jest to zwykle najpiękniejsza miłość, o wiele piękniejsza od tej oczywistej. – odparła, spotykając się wzrokiem ze swoim mężem.

Nathalie również się uśmiechnęła. Jej nie było dane zaznać prawdziwej, odwzajemnionej i zdrowej miłości, ale cieszyła się, że Adrienowi się to udało. Cóż, może na nią wcale nie jest jeszcze za późno i również będzie kiedyś dzielić z kimś swoje szczęście i przyszłość? Czas pokaże jakie los ma na nią plany.

Gdy wszyscy już skończyli jeść dania główne, na stole zawitało symboliczne trzynaście deserów. Przez następne pół godziny rodzina podjadała przysmaki, ciesząc się wspólnie spędzonym czasem i kontynuując śpiewanie. Nawet Nathalie, która wcześniej raczej tylko się przyglądała, dołączyła się do wspólnego kolędowania! W końcu jednak przyszedł czas na prezenty. Tom założył czapkę Mikołaja i śmiejąc się przy tym niczym prawdziwy Święty Mikołaj, wraz z pomocą Marinette rozdał wszystkie pudełka do ich właścicieli. Adrien spojrzał na Marinette, która z zainteresowaniem przyglądała się różowej paczuszce, którą Nathalie zdążyła wcześniej podrzucić pod świąteczne drzewko. Zaczął się w tym momencie stresować i czekać z niecierpliwością, aż w końcu to otworzy. Gdy już każdy dostał to co miał dostać, zabrali się za odpakowywanie i chwalenie się nowymi nabytkami.

– Jakie genialne! – ucieszył się ojciec granatowłosej, podnosząc do góry niebieski fartuch w croissanty z wyhaftowanym na piersi symbolem "T&S".

Był to rzecz jasna prezent od Marinette, co nie było dla nikogo tajemnicą. Mężczyzna już po chwili ściskał swoją córkę, która w odpowiedzi się zaśmiała.

– Nie ma za co, tato. – poklepała go po ramieniu, a ten w końcu ją odstawił.

– Będę nosić go z dumą i chwalić się klientom, jaką utalentowaną mam córkę. – oznajmił dumnie wypinając pierś, co wszyscy skwitowali śmiechem.

Adrien spojrzał na pakunek, który miał przed sobą i spostrzegł, że przygląda mu się zarówno Marinette jak i jej rodzice. Zaciekwił się co takiego jest w tej paczce, spodziewając się, że to musi być coś specjalnego. Nie zwlekając więc dłużej pociągnął za wstążkę i rozerwał papier pakowy, odsłaniając tym samym dwie rzeczy. Był to przepiękny, zapewne ręcznie robiony album z napisem "Dansons encore ensemble sous la pluie" (Zatańczmy razem jeszcze raz w deszczu) oraz jeszcze jedno, niewielkie pudełeczko. Zerknął ponownie na siedzącą przy stole rodzinę i ostrożnie otworzył trzymaną w dłoniach książkę. Jego oczom ukazały się różne fotografie z nim i Marinette oraz niektóre z całą ich paczką. Były to zdjęcia od ich poznania aż po spotkanie kilka dni wstecz. Do każdego zdjęcia dobrany był pasujący i starannie zapisany cytat, a całość była dodatkowo przyozdobiona kolorowymi rysunkami i naklejkami. Na samym końcu zostało kilka pustych stron, które były przeznaczone na zdjęcia, które wybierze on sam. Chłopak uśmiechnął się i spojrzał na swoją dziewczynę.

– Dziękuję. Będę go przeglądał zawsze przed spaniem, manifestując sobie dobre sny z tobą w roli głównej. – zaśmiał się.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, jednak pokręciła głową.

– Lepiej spójrz na resztę. – ponagliła go, wyglądając na poddenerwowaną jak i podekscytowaną, zupełnie jakby nie mogła się doczekać by zobaczyć jego reakcję.

I tak właśnie było, jednak jak już zdążył zauważyć, nie było to tylko jej odczucie. Jej rodzice również z szerokimi uśmiechami przyglądali się w oczekiwaniu, aż chłopak otworzy wieczko mniejszego pudełeczka. Podniósł brew i chwycił za nie, po chwili powoli je podnosząc. Spojrzał do środka i zamrugał w zdziwieniu, gdyż jego oczom ukazały się... klucze z doczepioną zawieszką w kształcie croissanta. Podniósł przedmiot, po czym zwrócił zaskoczony wzrok w stronę swoich przyszłych teściów.

– Wiemy o tym, co jakiś czas temu przydarzyło się w twojej rodzinie i wiemy, że masz teraz tylko Nathalie. W tak ogromnej rezydencji mieszkanie we dwojga musi być naprawdę samotne, a ty jesteś dla nas niemal jak własny syn. Także po przedyskutowaniu sprawy również z Marinette uznaliśmy, że możesz się z tego ucieszyć. – uśmiechnęła się Sabine, zaczynając tłumaczyć.

– To są klucze do naszego domu. Od teraz możesz przychodzić tu kiedy tylko chcesz i czuć się jak u siebie, niczym prawdziwy członek naszej rodziny. Od tej chwili to również twój dom, synu. – dokończył Tom, uśmiechając się ciepło do nastolatka.

– Rzecz jasna Nathalie również jest tu mile widziana, zapraszamy was do siebie na obiad gdy tylko poczujecie się samotni. – dodała kobieta, kładąc dłoń na ramieniu równie zaskoczonej co blondyn opiekunki chłopaka.

Wzrok wszystkich ponownie spoczął na Adrienie. Chłopak zaniemówił, przyglądając się to kluczom, to wszystkim domownikom z osobna. Nie wiedział co powiedzieć. To było naprawdę dużo. Ze wszystkiego co mógł dostać, tego w życiu by się nie spodziewał. W jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia, które nieco przysłoniły mu widoczność. Starł je szybko rękawem, starając się mruganiem odgonić kolejne napływające słone krople. Pociągnął nosem i zaczął lekko dygotać. Towarzysze nieco się zmartwili widząc to, jednak gdy Marinette położyła dłoń na jego ramieniu, zaraz podniósł twarz ukazując wszystkim szczery uśmiech i błyszczące radośnie zielone oczy.

– To... Ja... Nie wiem co powiedzieć. – wydusił z siebie, znowu przyglądając się trzymanemu w dłoni przedmiotowi. – Naprawdę mogę to zatrzymać? – spojrzał z nadzieją na siedzące naprzeciw małżeństwo.

– Oczywiście, jest twój. – kiwnęła głową kobieta.

– Dziękuję... mamo... – dodał niepewnie, ale czując naprawdę niezwykłą ulgę po wypowiedzeniu tego słowa. – Tato... – zwrócił się do Toma, po czym spojrzał Marinette.

W tym momencie naprawdę poczuł, że jest już częścią tej rodziny i nie mógł trafić lepiej. Niezwykła rodzina, cudowni teściowie, wspierająca go Nathalie... Dzięki nim był pewien, że będzie mógł żyć szczęśliwie nawet jako sierota. Miał jeszcze przyjaciół, ciotkę, Felixa, Plagga oraz Biedronkę, którzy także chcieli dla niego jak najlepiej. Poczuł, że wszystko co przecierpiał przez całe swoje życie musiało się stać i w końcu zostało mu to wynagrodzone. Wstał z miejsca i rzucił się z uściskiem w stronę Sabine i Toma, a oni śmiejąc się odwzajemnili miły gest. Następnie wyściskał również Nathalie, która zaskoczona po chwili pogłaskała go po głowie. Rozpoznał w tym ruchu coś, co robiła kiedyś jego matka i był pewien, że Nathalie również o tym wiedziała. Uśmiechnął się pod nosem i w końcu dotarł do Marinette, zamykając ją w szczelnym uścisku i całując w skroń. Zaraz po tym schował twarz w jej szyi, łaskocząc ją po karku swoimi blond kosmykami. Nie mógł przestać się uśmiechać, był naprawdę przeszczęśliwy.

– Dziękuję... – wyszeptał, składając delikatny pocałunek na jej szyi, po czym się odsuwając. – To może teraz ty otworzysz swój prezent? – zerknął na różowe pudełeczko, które wciąż pozostało zamknięte.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona w stronę pudełeczka, jednak po chwili kiwnęła głową. Tak bardzo przejęła się Adrienem, że zapomniała o jego otwarciu. Wzięła więc do ręki pakunek i ostrożnie go otworzyła. Jej oczom ukazała się bransoletka z różowego złota, z której zwisało kilka różowych zawieszek. Nastolatka wzięła ją do ręki i zaczęła się im dokładnie przyglądać.

– Ta zawieszka symbolizuje moment, w którym się poznaliśmy. – powiedział Adrien, wskazując palcem na zawieszkę w kształcie parasolki.

Marinette spojrzała na niego, po czym wróciła wzrokiem na breloczki. Chłopak kontynuował.

– Ta ma oznaczać twoją kreatywność. Wiem, że piórko może nie do końca się z tym kojarzyć, jednak podczas konkursu na którym wymyśliłaś ten kapelusz z piórami poraz pierwszy widziałem, jak niesamowicie utalentowana jesteś. Ta... – wskazał na zawieszkę w kształcie biedroneczki. – ...pokazuje, jak niczym Biedronka nigdy się nie poddajesz, robisz wiele wspaniałych rzeczy, stawiasz dobro innych ponad swoje własne i po prostu jak wiele szczęścia mi przynosisz. – dziewczyna uśmiechnęła się i rozluźniła nieco, słysząc te słowa.

Oczywiście było to dość absurdalne, ale widząc tą zawieszkę Marinette przez chwilę zestresowała się, że Adrien mógł ją rozgryźć. Ale nie miał przecież powodu by podejrzewać ją o bycie Biedronką, więc mogła być spokojna.

– Kolejna... – wskazał zawieszkę w kształcie róży. – ...symbolizuje moją bezgraniczną, szczerą i bezwarunkową miłość do ciebie. A ostatnia oznacza przeznaczenie. Bo jestem pewien, że to, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy nie jest zwykłym przypadkiem, a szczęśliwym zrządzeniem losu. – zakończył, wyciągając spod koszuli naszyjnik z czarną zawieszką yang  i podsuwając ją do bransoletki, łącząc z różową zawieszką yin. – Jesteś moją yin, a ja twoim yang. Jesteśmy sobie przeznaczeni i jestem tego absolutnie pewien. – zakończył.

Marinette przyglądała się złączonym zawieszkom, przejeżdżając po nich palcem i uśmiechając się delikatnie.

– Jest prześliczna. – wyszeptała, pozwalając by Adrien zapiął bransoletkę na jej prawej dłoni.

– Breloczki są wykonane z różowego kwarcu i to również nie jest przypadkowy wybór. Jest on nazywany kamieniem miłości, ma przynosić szczęście w związku i pomóc mu się rozwijać, ale również pomaga pokochać siebie i zachować wewnętrzny spokój. Jesteś niesamowitą osobą Marinette, więc chciałem dobrać wszystko tak, by idealnie do Ciebie pasowało. – chwycił jej dłoń i zaczął delikatnie gładzić ją kciukiem.

Fiołkowe oczy spotkały się z tymi szmaragdowymi i przez następne parę minut się sobie przyglądali. Nie wiedzieli ile to trwało, ale przerwali dopiero w momencie, kiedy usłyszeli odchrząknięcie. Spojrzeli się w stronę Nathalie, a potem na rozbawionych rodziców dziewczyny. Ojciec Marinette w tym momencie wyglądał, jakby w głowie miał zaplanowane całe ich wesele, przez co oboje nieco się zawstydzili. Spostrzegli, że reszta zebranych zdążyła już w między czasie otworzyć resztę swoich prezentów. Nathalie dostała prześliczny, ozdobny łańcuszek na okulary, zrobiony przez Marinette w kolorze fioletowo-czerwonym oraz ślicznie zdobione etui na nie w dokładnie tych samych kolorach. W rękach Sabine znajdowała się prześliczna kwiatowa spineczka w chińskim stylu, a oboje z tomem otrzymali również po dużym, ładnym kubku z torebeczką różnej herbaty sypanej w każdym z nich. Widać było, że wszyscy są zadowoleni z prezentów, co bardzo ucieszyło nastolatków. Starsza azjatka jednak nagle podniosła się z miejsca i spojrzała na Marinette.

– Razem z tatą mamy dla Ciebie jeszcze jeden prezent córciu, jednak nie mogliśmy go zapakować w papier, dlatego damy Ci go dopiero teraz. – oznajmiła, na co Tom również wstał.

Nastolatka spojrzała na nich zaciekawiona, co chłopak również po chwili uczynił. Mężczyzna podszedł do choinki, na co dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Wiemy, że od dawna bardzo tego chciałaś i uznaliśmy z mamą, że jesteś już na tyle odpowiedzialna i dorosła, że na spokojnie będziesz w stanie sama się nim opiekować. – powiedział ojciec, wyciągając coś schowanego za choinką.

To coś było przykryte zieloną, materiałową płachtą. To wyjaśnia, dlaczego Marinette nie zauważyła tego wcześniej. Tajemniczy przedmiot postawiony został na stoliku do kawy przy kanapie, a kobieta kiwnęła do córki by podeszła bliżej. Nastolatka chwyciła za skrawki materiału i spojrzała na swoich rodziców, a gdy Ci kiwnęli głową, ostrożnie zdjęła przykrycie. Niemal pisnęła z wrażenia, gdy jej oczom ukazała się klatka, w której środku znajdowała się mała, zwinięta w kłębek, śpiąca kuleczka. Chomik. Jej rodzice kupili jej chomika. Zakryła usta dłońmi, przyglądając się jak zwierzątko chyba wyczuwając, że nie jest już samo powoli się wybudza. Stworek rozciągnął się i wyszedł spod wyściółki, rozglądając się dookoła swoimi błyszczącymi ślepiami. Był koloru jasnobrązowego z nieco ciemniejszymi plamkami.

– Jaki słodki! – przykucnęła przy nim, starając się nie robić gwałtownych ruchów, by go nie wystraszyć.

Adrien również podszedł bliżej i zaczął mu się przyglądać. Uśmiechnął się widząc zafascynowanie w oczach swojej dziewczyny gdy zwierzątko zrobiło dosłownie jakikolwiek najmniejszy ruch.

– Jak go nazwiesz? – zapytał ją.

Oderwała wzrok od chomika i spojrzała na chłopaka, po czym zamyśliła się na chwilę. Ponownie przyjrzała się puchatej kuleczce i uśmiechnęła się.

– Przez swoje umaszczenie wygląda jak ciasteczko. Nazwę go Cookie. – oznajmiła.

No a poza tym Cookie brzmi podobnie do Tikki, dodała w myślach, jednak tego nie wypowiedziała już na głos z wiadomych powodów.

– Może weźmiecie go do pokoju? – zasugerowała Sabine. – Przy takiej ilości ludzi gdy już się wybudził może zacząć się stresować. No i myślę, że przyda wam się chwila razem. My porozmawiamy sobie z Nathalie. – puściła oczko w stronę córki, która starała się nie zacząć piszczeć z podekscytowania.

Kiwnęła głową w zgodzie i w ciszy wstała, ostrożnie biorąc do rąk klatkę. Jedno z jej małych marzeń właśnie się spełniło. Teraz jeszcze ślub z Adrienem i trójka dzieci, ale na to jeszcze muszą trochę poczekać.

– Pójdę przodem, otworzę Ci klapę. – powiedział Adrien, po czym wykonał dokładnie to co powiedział. – Tylko ostrożnie. – zaśmiał się widząc, jak dziewczyna w skupieniu kładzie stopy na kolejnych schodkach, by tylko się nie wywrócić.

Gdy był już na górze i tak przytrzymywał klapę, rozejrzał się po pomieszczeniu. Bywał tu w sumie często, odkąd on i Marinette są razem, jednak zawsze coś minimalnie się różniło, a on uwielbiał doszukiwać się takich szczegółów. W końcu Marinette to artystyczna dusza, więc często przekładała swoje rzeczy w różne miejsca, miała porozrzucane czy porozwieszane projekty, na ścianach pojawiały się nowe, wspólne zdjęcia a poduszki nieraz walały się po podłodze tylko dlatego, że taki miała akurat kaprys i jak to ona lubiła określać, chaos był najlepszym źródłem inspiracji. Tym razem również zauważył kilka pluszaków za leżanką, a na jej roboczym stanowisku porozrzucane były koraliki, klej, brokat i naklejki, prawdopodobnie dlatego, że wykańczała prezenty na ostatnią chwilę. Uśmiechnął się na ten widok, przenosząc wzrok na dalszą część pokoju. Jego uśmiech jednak automatycznie zniknął z twarzy ustępując miejsca zaskoczeniu, gdy zatrzymał spojrzenie na różowym biurku. Jego oczom ukazał się breloczek z czarnym kotkiem. Dokładnie ten sam, który podarował Biedronce dzień wcześniej. To nie może być...

– Widzisz? Udało mi się, nie spadłam! – zawołała dumna z siebie, odkładając klatkę z chomikiem na podłogę, koło toaletki.

Skierowała swój wzrok na Adriena, a widząc jego zdziwienie powędrowała wzrokiem w tą samą stronę co on. Gdy w końcu dostrzegła na co tak patrzy, ogarnęła ją panika. Zupełnie zapomniała o tym breloczku! Tak bardzo przejęła się chowaniem prezentu dla Czarnego Kota, że zapomniała schować prezent od niego. A potem nawet nie rozglądała się po pokoju pewna tego, że już wszystko przygotowała. Modliła się w tym momencie o to, by Adrien po prostu zignorował ten breloczek. Oczywiście nadzieja matką głupich.

– Skąd masz ten breloczek? – zapytał, podchodząc bliżej i biorąc go do ręki.

Tak, teraz był pewien. To był dokładnie ten sam, nie ma drugiego takiego.

– O...Oh, ja... – zmieszała się. – Dostałam go od Alyi! Była dzisiaj w piekarni i no wiesz, wymieniłyśmy się prezentami. – uśmiechnęła się sztucznie, mając nadzieję że w to uwierzy.

Chciała szybko zakończyć temat i liczyła, że tak się właśnie stanie. Ale oczywiście, że się nie stało.

– Od Alyi? – podniósł brew. – Czarny kotek z różą? Trochę dziwny świąteczny prezent, nawet jeśli ma czapeczkę.

No to teraz zaczyna się problem.

– Oh, um... No bo... Wiesz, Czarny Kot to mój ulubiony superbohater! No a on to taki szarmiaucki jest, no wiesz. Stąd ta róża. – zaczęła się nerwowo śmiać, w głowie przybijając sobie piątkę ze swoim własnym czołem.

Szarmiaucki? Co to miało właściwie znaczyć?

– Ulubiony superbohater? – ponownie podniósł brew, w myślach mając moment, gdzie całuje się z dziewczyną pod postacią superbohatera.

Uśmiechnął się lekko. Tak, w to akurat był w stanie uwierzyć.

– Rozumiem. Ale te oczka wyglądają na naprawdę... wyjątkowe. To jakaś limitowana figurka? Nigdy takiej nie widziałem. Alya musiała się naprawdę postarać, żeby ją zdobyć. – kontynuował swoją grę, obserwując reakcje dziewczyny.

Ponownie ją zatkało. Zaczęła uciekać wzrokiem, starając się ukryć swoje zmieszanie.

– Z pewnością, ale to w końcu Alya. Ona i nie znaleźć czegokolwiek związanego z Biedronką i Czarnym Kotem? Nie żartuj, ona jest w tym najlepsza. – skrzyżowała ramiona na piersi, niby beztrosko się śmiejąc, bo w rzeczywistości chciało jej się już płakać.

Niech Adrien skończy drążyć ten temat, błagam!

Chłopak uśmiechnął się. Był już pewien. Od samego początku obie te dziewczyny zdawały się mieć wiele podobieństw, nawet więcej niż z Kagami. Co prawda wcześniej wykluczył tą opcję ze względu na Multimysz, ale no błagam, jeśli Marinette to naprawdę Jego Pani, to z pewnością użyła jakiegoś triku by go przechytrzyć. Na pewno tak było, chociaż nie do końca wiedział jak. Może użyła miraculum lisa? W każdym razie o ile Multimysz mogła go jakoś zmylić, ten kotek był ostatecznym dowodem. I na to nie mogła mieć już żadnego dobrego wytłumaczenia, a jej zdenerwowanie wcale jej nie pomagało. Skoro już jednak wiedział, postanowił subtelnie lecz w odpowiednio oczywisty sposób podpowiedzieć jej również na swój temat. Przyjrzał się jej dokładnie i uśmiechnął nonszalancko.

– Mówiłem Ci już, że wyglądasz obłędnie w czerwieni, Księżniczko? – podkreślił ostatnie słowo, bardzo dobrze wiedząc, że zdarzało mu się ją nazywać w ten sposób tylko jako Czarny Kot.

Jako Adrien nigdy nie użył tego określenia, nie ważne jak bardzo mu do niej pasowało bo nie chciał, by jakkolwiek połączyła kropki. Marinette to mądra dziewczyna, gdyby był zbyt nieostrożny, mógłby się wydać. Poza tym, jako Adrien nie miał wymówki by ją tak nazywać. A jako Czarny Kot gdy ją ratował lubił się śmiać, że ona jest księżniczką w opałach, a on jej rycerzem w lśniącej zbroi, który przyszedł ją ocalić.

Marinette natomiast ku jego rozczarowaniu jedynie zarumieniła się, kompletnie nie łapiąc aluzji.

– Tak sądzisz? – uśmiechnęła się nieśmiało, patrząc mu w oczy.

Musiał się bardziej postarać.

– Oczywiście. Gdyby była w kropki, wyglądałabyś niemal jak Biedronka. – zbliżył się do niej, odgarniając kosmyk włosów za jej ucho. – Pasowałaby Ci również do kolczyków.

Bingo. Dziewczyna ponownie się zakłopotała, odruchowo robiąc krok do tyłu. Szybko jednak się połapała jak to mogło wyglądać, więc szybko przytuliła się do niego, zakrywając tym samym swoją twarz. Chłopakowi niezbyt się to spodobało w tym momencie, bo nie mógł obserwować zmian w jej mimice, ale nie protestował.

– Oh, daj spokój. Ja wyglądać jak Biedronka? – zaśmiała się nerwowo. – Nie widzę żadnego podobieństwa.

Wewnątrz głowy dziewczyny istniała w tym momencie wielka burza. Czy on się domyśla? Ale niby jak? Nie ma takiej opcji, przecież byłam niesamowicie ostrożna? To przez tego kotka? Nie ma mowy, przecież widział go tylko Czarny Ko...

Zesztywniała, bo dopiero teraz dotarło do niej, jak Adrien nazwał ją chwilę temu. I to w jaki sposób się do niej odzywa. I to, że tak zainteresował się tym kotkiem. Przecież Marinette ma sporo kocich rzeczy w pokoju, nie powinien go zdziwić jeden dodatkowy breloczek, chyba że Adrien to właśnie...

Natychmiast odsunęła się od chłopaka, łapiąc go za ręce. Jej wzrok zatrzymał się na srebrnym sygnecie, który wcześniej w żaden sposób nie wydawał się jej podejrzany, ale teraz... Dokładnie ten sam kształt, na dokładnie tym samym palcu. To, jak nazywa ją Księżniczką. Jak porównał ją do Biedronki. Spojrzała na jego twarz, której wyraz przedstawiał teraz delikatny uśmiech. Dokładnie ten sam uśmiech... Dokładnie te same, lecz mniej kocie zielone oczy. Dokładnie te same blond kosmyki, nieco krótsze, ale wciąż. Oczami wyobraźni wyobraziła sobie czarną, kocią maskę na twarzy swojego chłopaka. Natychmiast odskoczyła jak oparzona, gdy zdała sobie sprawę, z kim właśnie rozmawia.

– Kocie?! – zawołała, nie... zapiszczała wręcz, wskazując na niego palcem i gapiąc się na na niego wytrzeszczonymi oczami.

Ten natomiast podrapał się po karku jak to on miał w zwyczaju, gdy się denerwował, po czym spojrzał jej w oczy.

– No hej Kropeczko. – uciekł nieco wzrokiem w podłogę, nagle bojąc się, że dziewczyna może być na niego wściekła.

Nie przemyślał tego, że przecież Biedronka może się zdenerwować, że w ogóle zaczął węszyć w temacie jej tożsamości. Ale nie jego wina, że zostawiła na widoku tak charakterystyczną rzecz! Gdyby nawet nie był Adrienem, to przecież mógł przyjść do niej w odwiedziny pod postacią Kota i również zobaczyć tą figurkę. Wtedy jej tożsamość również byłaby spalona.

Wzrok chłopaka ponownie wrócił do dziewczyny, przez której twarz przechodziły naprawdę najróżniejsze emocje. Szok, niedowierzanie, przez chwilę faktycznie nawet złość, potem znów niedowierzanie, aż w końcu... pokręciła głową i ruszyła się z miejsca, po prostu go wymijając. No tego to się kompletnie nie spodziewał. Teraz to on stał w kompletnym szoku, nie wiedząc co zrobić. Słyszał, że dziewczyna coś za nim robi, jednak nie był pewien co. Gdy po dłuższej chwili zawahania w końcu postanowił się odwrócić, znowu doznał szoku gdy niemal oberwał w czymś twarz. Na szczęście jego koci refleks uratował go przed tym, a on zręcznie złapał rzuconą w jego stronę rzecz. Spojrzał zdziwiony na nastolatkę, a potem na czarny pakunek w zielone, kocie łapki. Ponownie wrócił wzrokiem na swoją dziewczynę, obdarzając ją pytającym spojrzeniem. Widząc to jedynie spuściła wzrok i zaczęła bawić się palcami.

– Nie mam prawa być na Ciebie zła, skoro to ja byłam nieostrożna. – powiedziała niemal szeptem. – Tak więc w sumie jedyne co mi pozostało to dać Ci to, czego nie dałam ci wczoraj. – wciąż na niego nie patrzyła stwierdzając, że jej buciki są niezwykle interesujące.

Chłopak z lekkim zawahaniem zaczął powoli rozrywać papier pakowy, patrząc ukradkiem na stojąca przed nim granatowłosą.

– Od kiedy wiesz? – zapytała w międzyczasie, chcąc się upewnić.

– Dopiero teraz, przysięgam. Wcześniej nawet nie myślałem o takiej opcji. – odpowiedział od razu patrząc na nią, a gdy ta kiwnęła głową, wrócił do otwierania prezentu.

I tak oto w jego dłoniach pojawiła się... pluszowa laleczka z jego superbohaterską podobizną. Oczy mu się zaświeciły. Była bardzo podobna do tej, które Marinette robiła już wcześniej, jednak pewnymi szczegółami się różniła. Zupełnie tak, jakby chciała zamaskować przed nim fakt, że robiła je ta sama osoba. Gdy skończył przyglądać się laleczce, ponownie jego wzrok spoczął na dziewczynie.

– Pamiętam, że bardzo podobały Ci się te laleczki, więc postanowiłam zrobić jedną dla Ciebie. – wyjaśniła.

Chłopak patrzył na dziewczynę w ciszy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, zupełnie jakby coś analizował. Marinette nieco zestresował ten widok, szczególnie że trwał już naprawdę dłuższą chwilę.

– Adrien, powiedz coś. – poprosiła cicho nagle bojąc się, że może jednak mu się nie podobać.

– Wyjdziesz za mnie? – wypalił nagle chłopak, kompletnie zbijając z tropu dziewczynę.

– Co?

Chłopak w odpowiedzi jedynie się roześmiał. Ale nie był to kpiący czy drwiący śmiech, to był śmiech pełen czystej radości. Natychmiast znalazł się przy dziewczynie i podniósł ją znienacka, okręcając ich dookoła. Fiołkowooka pisnęła zaskoczona, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji.

– Nawet nie wiesz jaki szczęśliwy jestem, dziewczyno! Ty wiesz co to oznacza? – zapytał, wciąż się śmiejąc.

Ta natomiast pokręciła przecząco głową, marszcząc brwi.

– To oznacza, że zakochałem się w tobie dwa razy, tak samo jak ty we mnie! Nie, czekaj, jeszcze lepiej! To oznacza, że zakochałaś się we mnie trzy razy! TRZY! Jestem taki szczęśliwy! To naprawdę musiało być przeznaczenie. – wołał, gestykulując przy tym w dokładnie ten sam sposób, w jaki zazwyczaj robi to dziewczyna.

– Oh, no... No tak. To znaczy, że... Czekaj, trzy razy? – zdziwiła się, podłapując słówko.

– Pamiętasz Kociego Wędrowca? – wyszczerzył się.

Chwilę zajęło jej zorientowanie się, co chłopak właściwie miał na myśli, jednak gdy tak się już stało spojrzała na niego swoimi ogromnymi oczyma, łapiąc się za włosy.

– To też byłeś ty?! – wrzasnęła, patrząc na niego z niedowierzaniem.

Ni stąd ni z owąd z kieszeni chłopaka wyleciał Plagg, patrząc na dziewczynę z wyrzutem.

– Błagam Cię, oferowałem Ci Czarnego Kota z najwyższej półki, a wiadomo, że taki jest tylko jeden. I udowodnił tą małą przygodą, że jest idealnym partnerem już w swojej normalnej odsłonie! – wyrzucił łapkami, pojawiając się z pretensjonalnym wzrokiem tuż przed jej twarzą.

Ta natomiast zamrugała. Po chwili jednak kiwnęła głową.

– Masz rację, jest niezastąpiony. – uśmiechnęła się, patrząc na swojego chłopaka i powoli do niego podchodząc.

Adrien odwzajemnił uśmiech i delikatnie objął dziewczynę w pasie. Chwilę patrzeli sobie w oczy i powoli się do siebie zbliżyli. Oboje czuli się naprawdę szczęśliwi. Zrozumieli, że są sobie pisani i naprawdę nic tego nie zmieni. Przez cały ten czas myśleli, że zakochiwali się w kompletnie innych osobach, a tu się okazało, że jedyne co się zmieniało to strój. Nawet jeśli przez chwilę w ich życiu pojawił się ktoś inny, wciąż nie mogli przestać myśleć o sobie nawzajem. Los po prostu chciał, by ta dwójka skończyła razem. Ich usta dzieliły dosłownie milimetry, już miały się zetknąć...

Gdy nagle usłyszeli chrząknięcie. Adrien spojrzał z wyrzutem na swoje kwami, które tylko wzruszyło ramionami.

– Zanim zaczniecie się migdalić mógłbyś mi dać coś do jedzenia. Jestem głodny! – oburzył się stworek, na co zaraz wyleciało drugie kwami.

– Plagg, psujesz moment! – szturchnęła go, próbując odciągnąć od młodej pary.

Marinette jednak nagle sobie o czymś przypomniała i ku rozpaczy byłego modela odsunęła się, rzucając się w stronę biurka.

– Czekajcie chwilę! – zawołała, przeszukując szufladki w szafkach, które miała na biurku.

Zaciekawione kwami podleciały do niej, zaskoczone gdy wyciągnęła dwa malutkie prezenty.

– Dla nas też coś masz? – odezwała się Tikki, wyciągając w ich stronę dłonie z dwoma pakunkami, jednym czerwonym a drugim czarnym.

– Mhm! – potwierdziła wesoło.

Plagg spojrzał na obie paczuszki, jednak nie musiał się wcale długo zastanawiać który jest dla niego. I to wcale nie chodziło o kolor prezentu. Zaraz znalazł się na dłoni nastolatki i po rozerwaniu papieru podleciał do góry szczęśliwy, trzymając w łapkach kawałek swojego ulubionego sera.

– Ah, miłości ty moja! – wołał szczęśliwy, tuląc się do camemberta, którego sekundę później już nie było. – Teraz już będziemy nierozłączni. – pomasował się po brzuchu, co Marinette skwitowała śmiechem, a Adrien jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Przyszykowałaś prezent nawet dla Plagga? – wskazał dłonią na małego łakomczucha, który po jedzeniu zaczął się zachwycać miniaturową świąteczną czapeczką, którą uszyła mu dziewczyna.

Ta w odpowiedzi kiwnęła głową.

– Wiesz, Plagg to moje drugie ulubione kwami, zaraz za Tikki. Współpraca z nim to była czysta przyjemność, a miała ona miejsce nie tylko podczas mojego bycia Czarną Kotką czy Kociodronką. – sporzała na Plagga, który słysząc komplementy w swoją stronę niesamowicie się napuszył, wypinając dumnie pierś i z uśmiechem siadając na ramieniu młodej strażniczki.

Adrien niedowierzał temu co właśnie widział. Plagg przy tej dziewczynie to było zupełnie inne kwami, nie wiedział czym ona niby sobie zasłużyła na takie traktowanie. W sensie wiedział, że Marinette jest niesamowita, ale żeby ujarzmić taką istotę jak Plagg? Ta dziewczyna miała jeszcze ogrom ukrytych talentów jak widać.

– Marinette, on faktycznie wygląda jak ciastko. – usłyszeli nagle Tikki, która ubrana w czerwoną, świąteczną pelerynkę porównywała kolory gryzonia z ciastkiem, które dostała w prezencie.

Cookie natomiast siedział przy brzegu klatki i z zainteresowaniem przyglądał się czerwonej, latającej kreaturce. Marinette roześmiała się ciepło.

– Tylko go przypadkiem nie zjedz. – zażartowała, na co blondyn również się zaśmiał. – Naprawdę nie dowierzam, że rodzice kupili mi chomika. Wcześniej byli na nie mówiąc, że oni są cały czas w piekarni a sama nie dam sobie rady mając tyle obowiązków. Ciekawi mnie, co się zmieniło. – odparła, kucając przy gryzoniu i wyciągając do niego dłoń.

Chciała wziąć go na ręce, jednak gdy ten się cofnął, zrezygnowała. Uznała, że musi się jeszcze przyzwyczaić do otoczenia, więc da mu na razie spokój.

– Pewnie zauważyli, jak z wieloma rzeczami musisz się mierzyć i że dajesz radę, a skoro dawałaś radę z tym wszystkim, to z chomikiem również dasz radę. – zasugerował Adrien, na co ta kiwnęła głową i się podniosła.

– Jedno z moich marzeń właśnie się spełniło. – powiedziała z uśmiechem, patrząc mu w oczy.

– A jakie jest drugie?

– Ślub z tobą? – zamrugała uroczo, uśmiechając się niewinnie.

– Czyli się zgadzasz? – podniósł brew.

– Co? – zdziwiła się.

– Wcześniej zapytałem, czy za mnie wyjdziesz. – przypomniał.

Dziewczyna zmrużyła oczy, a po chwili soczyście się zarumieniła i zakryła twarz dłońmi.

– Jesteś głupi. – wydukała, na co chłopak się roześmiał.

– Mogę to odebrać jako tak? – zapytał, wciąż się śmiejąc i obejmując ją ramieniem.

Chwilę tak stali, on ją obejmując, ona kręcąc głową z frustracji. W końcu jednak również go objęła, a chwilę później stanęła na palcach by lekko musnąć ustami te należące do niego.

– Tak. – mruknęła. – Ale że tak bez kwiatów? – zażartowała, jednak chłopak nagle spoważniał.

– Obiecuję, że jutro przyniosę Ci bukiet najpiękniejszych kwiatów jakie tylko znajdę, równie pięknych lub prawie tak pięknych jak ty. – oznajmił z powagą, na co ta wywróciła oczami.

– Żartowałam głuptasie, twoje słowa i obecność w zupełności mi wystarczą. – uśmiechnęła się.

– Czyli obrazisz się, jakbym przyniósł Ci jakiś mały prezent z tej okazji? – uśmiechnął się niewinnie.

– Mały prezent warty fortunę? Nawet się nie waż. – pogroziła mu palcem. – Ty jesteś moim prezentem. – powiedziała, przysuwając się nieco i patrząc mu w oczy z przekonaniem.

– Mówisz? – również się przysunął, unosząc kącik ust.

– Oczywiście. Moim gwiazdkowym prezentem. – wyszeptała z uśmiechem, a już po chwili ich usta ponownie złączyły się w tym razem dłuższym, czułym i pełnym uczuć pocałunku.

Czy te święta były udane? O chłopie, zdecydowanie. Adrien był tego absolutnie pewien.

_________________________

Lekka obsuwa przez matury, sprawy prywatne i takie tam, ale jest! Boje się, że zepsułam końcówkę lub ogólnie tego shota bo trochę go speedrunowałam i nieco skróciłam parę wątków żeby zdążyć, ale mam nadzieję, że wciąż się podoba. Ten shot ma niemal 10k słów :") (gdzieś tak 9600 około, jeśli liczyć dokładniej).

Wesołych świąt wam życzę, mam nadzieję że dobrze je spędziliście, że kolejne dni również miną wam dobrze i że wybaczycie mi brak rozdziałów w pozostałych książkach, ale tak jakby próbowałam ratować swoją ocenę z matmy :")) (spoiler alert: nie udało mi się, ale chociaż z wyników próbnych matur jestem zadowolona). Mam nadzieję, że chociaż egzaminy pójdą mi dobrze 😩

Dziękuję bardzo mojej cudownej dziewczynie, która pomogła mi nieco z wymyśleniem prezentów, które dostały postacie (chomik dedykowany dla Ciebie kochanie). Bez ciebie dostałabym pierdolca myśląc nad tym, przysięgam.

Anyway, nie wiem co miałam jeszcze napisać bo jestem zmęczona potężnie, tak więc wrzucam i lecę spać. Sprawdze to i zrobię korektę później, mam nadzieję, że nie było to aczytalne.

Jeszcze raz wesołych świąt i do następnego!

~ Kartofel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro