Sen na jawie
Takiego poranka mogła mi pozazdrościć każda bohaterka romansów. Był dosłownie bajkowy. Promienie słońca wpadały do pokoju przez szpary w okiennicach, które były tu chyba tylko dla ozdoby. Słoneczne ciepło delikatnie pieściło moją skórę, a ja nie miałam najmniejszej ochoty otwierać oczu. Wszystko tu wydaje się inne. Nawet słońce.
– Pora wstawać, śpiąca królewno. – Usłyszałam tuż nad sobą. – Bo spóźnimy się na śniadanie.
Uniosłam powieki i utonęłam w błękitnym spojrzeniu Dana, który podparty na zdrowej ręce spoglądał na mnie z góry.
– Przyglądasz się, jak śpię?
– Byłem ciekaw, czy się ślinisz przez sen – wyjaśnił rozbawionym tonem.
Uśmiechnęłam się szeroko. W jego głosie i spojrzeniu dostrzegałam radość, szczęście, które zapewne wynikało z tego, że jesteśmy tu razem. Wiem to, bo czułam dokładnie to samo.
Wyciągnęłam dłoń i odsunęłam czarne kosmyki opadające na czoło Dana, a następnie przyciągnęłam go za szyję do siebie. Pozwoliłam, żeby mnie całował. Delikatnie, niespiesznie. Robił to tak ostrożnie, jakby bał się, że rozmyję się zaraz jak jakaś mara, wyparuję niczym eter.
– Nie żartowałem z tym śniadaniem – szepnął, gdy wreszcie udało się mu oderwać od moich ust. – Mamy spotkać się na dole z Samem. Ja się już umyłem, więc możemy zejść, jak tylko będziesz gotowa.
– Dobrze – przytaknęłam niechętnie, bo zdecydowanie wolałabym z nim zostać tutaj. – Daj mi dziesięć minut.
Po drodze do łazienki rzuciłam okiem na telefon komórkowy. Było kilka wiadomości od Rudej, podobnie od mamy, za to od Maksa było ich kilkanaście, plus nieodebrane połączenia. Poczułam uścisk w żołądku. Nie miałam czasu ani ochoty myśleć o rozmowie z nim. Postanowiłam zostawić tę sprawę na później.
Dokładnie tak, jak mówił Dan, Sam już czeka na nas w hotelowej restauracji. Na mój widok wstaje od stolika i wyciąga do mnie dłoń, którą ściskam.
– Dzień dobry, śpiochy – śmieje się. – Omal nie przegapiliście śniadania.
Ponieważ pora śniadaniowa dobiega powoli końca, w restauracji nie ma zbyt wielu ludzi, a kelnerzy zaczynają już zbierać naczynia z wolnych stolików. Pomimo tego wybór śniadaniowych dań wciąż jest spory, a ja nie mam zielonego pojęcia na co się zdecydować, przechodząc wzdłuż stołu z potrawami. W końcu decyduję się jedynie na świeżego croissanta i kawę. Mój żołądek i tak wciąż jest za bardzo ściśnięty przez stres związany z całą tą sytuacją, w której się znalazłam.
Siadam wreszcie przy stoliku. Dan dołącza do mnie z talerzem, na którym znajduje się jakiś dziwny omlet. W filiżance również ma kawę. Posyła mi swój najlepszy uśmiech. Taki, któremu nie potrafię się oprzeć. Samuel przygląda się tej naszej wymianie spojrzeń i zwraca się do mnie:
– Rozumiem, że skoro nadal tutaj jesteś, zamiast siedzieć właśnie w samolocie do Polski, ani nie wykopałaś Dana z pokoju na noc, to znaczy, że nasz plan się powiódł i dasz szansę udowodnić Danielowi, że nie jest skończonym dupkiem?
– Tego jeszcze nie powiedziałam. – Zawstydzona wbijam wzrok w rogalika, podczas, gdy Dan posyła kumplowi mordercze spojrzenie.
– Słuchaj, Betty, chciałem cię przeprosić za te perfidne kłamstwa na temat stanu zdrowie Dana. To był jego poroniony pomysł, a ja jakoś nigdy nie umiem mu odmówić. Choć może nie do końca kłamałem. Jego stan naprawdę jest ciężki. Jeszcze nie widziałem, żeby szalał za kimś tak, jak za tobą.
I znów się rumienię. Dan przewraca oczami, ale nie zaprzecza słowom Sama, a jedynie wbija widelec w omlet i zaczyna jeść.
– W porządku – mówię cicho, sięgając po filiżankę z kawą.
– To co teraz? – pytam Sam, zwracając się tym razem do kumpla. – Teraz przechodzisz do planu B?
***
Stopniowo rozluźniam palce zaciśnięte od pół godziny na kierownicy, wciąż nie czując się pewnie. Razem z Danem suniemy autostradą. Z wiadomych przyczyn nie odważył się prowadzić. Samuel zaproponował, że będzie naszym kierowcą, i że powinien bez problemu zawieźć nas w wyznaczone miejsce i wrócić na samolot do Stanów Zjednoczonych. Jednak stwierdziłam, że w końcu ja też mogę prowadzić. Teraz nie do końca jestem pewna, czy to dobry pomysł. Nie często siedzę za kierownicą. W Krakowie nie mam auta, poruszam się głównie miejskimi środkami komunikacji. Natomiast w rodzinnym mieście z reguły wszędzie wozi mnie Maks. To znaczy, woził.
Teraz nie dość, że to ja prowadzę samochód, to jeszcze przemieszam się po nieznanych mi drogach, w obcym kraju. Jakby tego wszystkiego było mało, ten pojazd to nie jakaś tam pierwsza lepsza bryka, tylko luksusowy samochód, ze sportowym silnikiem. Zdecydowanie mocno odstaje od standardów, do jakich jestem przyzwyczajona. Mam nadzieję, że go nie rozbiję. Dan chyba wierzy we mnie bardziej niż ja sama, bo siedzi wyluzowany w fotelu pasażera i podziwia widoki, które również i mnie zapierają dech w piersi.
Wjeżdżamy w coraz bardziej górzyste tereny. Droga wije się zboczami, czasem musimy przejeżdżać tunelami wydrążonymi w górach, a im dalej jedziemy na północ, tym wszystko wygląda jeszcze bardziej bajecznie, aż żałuję, że muszę skupiać się na drodze.
Z początku niewiele mówimy. Dan chyba nie chce mnie rozpraszać. W końcu jednak postanawia rozluźnić nieco atmosferę, więc zagaduje:
– Lubisz podróżować?
– Tak. Chyba tak. Znaczy się nigdy nie wyjeżdżałam za granicę. Z rodzicami mało podróżowaliśmy. Nigdy nie było na tyle pieniędzy. Z Maksem robiliśmy głównie wycieczki po górach. – Czuję dziwny ucisk w żołądku, gdy wymawiam imię chłopaka, który jeszcze do wczoraj był moim narzeczonym, a teraz wydaje się mi, że to było w innym życiu. – A ty? – obijam piłeczkę w stronę Dana.
– Niby ciągle jestem w trasie, ale jakoś niewiele mam czasu na zwiedzanie. Wakacje lubię najczęściej spędzać na Hawajach lub jeżdżę do Aspen na narty – rzuca z lekkością.
– Wow.
– Co?
– Stany Zjednoczone, Hawaje, to wszystko dla mnie jest takie... – waham się. – To jakbyś mówił o podróży na Marsa. Dla mnie to nie osiągalne. Nigdy nawet nie sądziłam, że wybiorę się do Francji, choć to przecież Europa. Stany Zjednoczone, to taki szczyt marzeń, o którym tylko mogę śnić...
To zabawne, jeszcze do niedawna o Francji i Danie też jedynie śniłam.
Dan przygląda się mi z zagadkowym uśmiechem na twarzy.
– Może teraz to już nie musi być tylko niespełnione marzenie – mówi spokojnie. – Jeśli pozwolisz, pokażę ci wszystkie te miejsca.
Czuję, jak zalewa mnie fala gorąca. Moje policzki robią się różowe. Może faktycznie teraz wszystko już jest możliwe?
– Naprawdę? – Zerkam na niego, ale tylko na chwilę, żeby nie stracić drogi z oczu. – Zawsze marzyłam, żeby przemierzyć USA słyną drogą sześćdziesiąt sześć.
– Wszystko jest do zrobienia, ale pod warunkiem, że ty będziesz prowadzić.
Na jego słowa wybucham śmiechem.
– Chyba poczekam, aż twoja ręka się zagoi.
Dan również się uśmiecha, wiercąc niespokojnie. Mam wrażenie, że jest zły na rękę w ortezie. Ja też chciałabym, żeby mógł położyć ją na moim kolanie.
Reszta drogi mija nam na swobodnej rozmowie. Dan opowiada mi o miejscach, które odwiedził, a o których ja mogłam jedynie śnić. Nawigacja zamontowana w samochodzie prowadzi nas bezproblemowo ku celowi naszej podróży, który nie jest dla mnie żadną tajemnicą. Nietrudno było się mi domyśleć, że Dan chce mnie zabrać do miasteczka, w którym rozgrywały się nasze sny. Tourtour jest oddalone od Nicei o jakieś sto kilometrów, a podróż zajmuje półtorej godziny. Moim ślimaczym tempem, może nawet i dwie godziny. Czuję niesamowite podekscytowanie na myśl, że zobaczę to miasteczko na własne oczy. Będę się mogła przejść po wybrukowanych uliczkach, być może napić się kawy w jednej z niewielkich kawiarni w centrum tak, jak to miało miejsce w moim śnie.
Jednak żadne z moich wyobrażeń, nie jest w stanie mnie przygotować na to, co widzę, gdy GPS informuje nas, że dotarliśmy do celu, a ja parkuję samochód na podjeździe. Moim oczom ukazuje się dom, a raczej willa z żółtego kamienia z białymi oknami zdobionymi szarymi okiennicami. Do drewnianych drzwi wejściowych prowadzi ścieżka wybrukowana jasnymi kamieniami. Dookoła jest pełno zieleni, krzewy, tuje, pnące rośliny. Jestem pewna, że znajdę tu również krzaki lawendy, która niestety akurat nie kwitnie o tej porze roku.
Siedzę zaparta rękami o kierownice, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
– I jak? – pyta Dan, spoglądając to na mnie, to na dom spod czarnych pasm włosów, które opadły mu na czoło.
– Cholera – przeklinam po polsku, po czym szybko dodaje po angielsku: – Jak to możliwe?
– Chodź – rzuca krótko i wysiada z samochodu.
Potrzebuję chwili czasu, żeby pójść w jego ślady, bo moim ciałem zawładnął jakiś dziwny paraliż. Gdy dołączam wreszcie do Dana, ten już wyciąga z kieszeni czarnych bojówek pęk kluczy i otwiera drzwi wejściowe. Z niewielkiego przedsionka przechodzimy do ogromnego salonu, który następnie przechodzi w jadalnię, a za nią znajduje się kuchnia. Po lewej stronie są schody, które prowadzą na piętro, gdzie, jak się domyślam, mieszczą się cztery sypialnie i dwie łazienka. Całość utrzymana jest w dość klasycznym klimacie, charakterystycznym dla tego regionu.
– Włączę ogrzewanie podłogowe, mogę też rozpalić w kominku – rzuca niedbale Dan, zachowując się tak, jakby mieszkał tu już od jakiegoś czasu. – Lodówka jest pełna jedzenia. Możemy sobie odgrzać jedną z potraw przygotowanych przez gospodynię, która zajmuje się tym domem.
Przez moment stoję pośrodku salonu z szeroko otwartymi ustami, aż w końcu odzyskuję zdolność mówienia.
– Jak... Jakim cudem udało ci się odnaleźć ten dom?
Dan posyła mi szeroki uśmiecha.
– Po naszej trasie koncertowej, przyjechałem tu, do Francji, do Tourtour. Zatrzymałem się w niewielkim pensjonacie i przez jakiś czas krążyłem po okolicy, aż któregoś dnia trafiłem na ogłoszenie, że ten dom jest do wynajęcia. Od razu poznałem go na zdjęciu. Po prostu wiedziałem. A kiedy tu przyjechałem... – Przeczesuje palcami włosy. – Wiem, że nie wygląda identycznie, różnymi się szczegółami, ale po prostu wiedziałem, że to ten dom.
Przez kilka sekund utrzymujemy kontakt wzrokowy. Widzę iskry ekscytacji w jego oczach, a ja wciąż nie mogę w to wszystko uwierzyć.
– Pójdę po nasze rzeczy – mówi cicho.
– Ja je przyniosę, ty z tą ręką...
– Spokojnie, dam radę jedną. Nasze walizki nie są takie ciężki i mają kółka. – Puszcza do mnie oko. – Rozgość się – dodaje jeszcze, po czym nagle podchodzi do mnie, całuje mnie w czoło i znika w przedsionku.
Biorę głęboki wdech. Nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić. Nawet nie zrzucam z siebie kurtki, tylko podchodzę do jednego z okien balkonowych, które prowadzą na patio za domem. Otwieram je i robię krok na zewnątrz. Czuję lekki chłód, o którym szybko zapominam, bo widok, jaki właśnie się przede mną roztacza, zapiera mi dech w piersiach.
Ogród tonie w zieleni, podobnie jak teren przed domem. Miejsca, gdzie nie ma trawy ani krzaków, wyłożone są jasnymi kamyczkami. Na środku ogrodu znajduje się cudowny basen. Uroku całości dodają kamienne murki ciągnące się tu i tam, choć sam ogród nie jest w żaden sposób ogrodzony. A do tego wszystkiego niesamowity, wręcz bajeczny widok gór majaczących na horyzoncie.
No i błękit nieba.
Mój błękit.
Nagle czuję ramiona oblatające mnie w pasie. Dan kładzie brodę na moim barku i razem ze mną podziwia widok.
– I jak ci się podoba? – Jego oddech muska moją szyję. – Jak to teraz nazwiesz? Jak to możliwe, że mieliśmy te same sny, a do tego śnił nam się ten sam dom, który istnieje naprawdę? Jak to inaczej nazwiesz, jeśli nie przeznaczenie? – pyta cicho.
Nie wiem. Nie mam pojęcia, jak to nazwać. Wiem jedno – wcale nie chcę się obudzić.
– Właścicielka domu to starsza kobieta – ciągnie Dan. – Niedawno owdowiała i przeniosła się do Leon, gdzie mieszkają jej dzieci. Mam zamiar sprzedać ten dom, a ja chcę go kupić.
Zerkam na niego zaskoczona, ale się nie odzywam.
– Nieważne, co postanowimy, a raczej ty postanowisz. Czy będziesz chciała być ze mną, czy nie, to będzie nasze miejsce. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będziesz mogła tu przyjechać. Według mnie nie możemy zaprzepaścić tego, co nas spotkało. Może wyjdę na kretyna romantyka, ale ja wierzę, że jesteś mi pisana.
Kładę dłonie na rękach Dana. Ściskam je lekko. Gula w gardle nie pozwala mi wydusić z siebie choćby słowa.
– Szkoda, że już jest tak zimno, z chęcią bym popływał – dodaje.
Ma rację. Jest zbyt zimno na pływanie. Raptem dwanaście stopni. Zawsze myślałam, że w tym regionie Europy jest znacznie cieplej o tej porze roku.
Ujmuję dłoń Dana i daję mu znać, żebyśmy wrócili do środka, gdzie powolnym ruchem zdejmuję z siebie kurtkę, a Dan grubą bluzę i wychodzi mu to zadziwiająco łatwo, zwłaszcza że w nocy nawet koszulki do spania nie umiał na siebie założyć.
Nic nie mówimy tylko patrzymy na siebie przez dłuższą chwilę. Jego widok uspokaja mnie. Nie potrzebuję basenu, mogę utopić się w jego spojrzeniu.
– To jak? Masz ochotę coś zjeść...
Nie pozwalam mu dokończyć, bo zamykam jego usta swoimi. Mój pocałunek nie ma nic wspólnego z niepewnością i zażenowaniem, jak te dziś rano. Ten pocałunek bardziej przypomina nasze pocałunki ze snu. Jest pełen żaru i iskier, które zapowiadają wybuch.
– Cholerna ręka – warczy Dan, jednocześnie zjeżdżając ustami niżej wzdłuż mojej szyi.
– Jakoś sobie z tym poradzimy. – Popycham go delikatnie, a Dan opada na fotel, który znajduje się tuż za nim. Siadam na jego kolanach okrakiem i zaczynam powoli rozpinać guziki czarnej koszuli z krótkimi rękawami.
– Jesteś tego pewna?
– Jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna.
***
Zerkam jeszcze raz na śpiącego Dana. Pomimo tego, że rano spaliśmy do późna, to teraz znów zasnęliśmy na kanapie wtuleni w siebie i nadzy. Tego, co zaszło między nami nie jestem w stanie opisać słowami. Żar wylewał się z naszych ciał, a ja bałam się, że podpalimy nasz wyśniony dom. Nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś takiego. Nawet z Maksem. Nareszcie poczułam to wszystko, co nigdy mi nie było dane doznać, a o czym tyle czytałam w rozmaitych książkach.
Było lepiej, niż w naszych snach. Dan tu był. Mogłam go dotykać, całować, a on mógł mnie pieścić swoim oddechem i spojrzeniem, które wciąż czuję na skórze.
Ubrana z powrotem w swoje ciuchy, oraz w bluzę Dana i z telefonem w ręce, wychodzę możliwie jak najciszej na patio, gdzie siadam na jednym z foteli należących do kompletu mebli ogrodowych. Spoglądam na basen, w którym woda iskrzy się od promieni słońca, na otaczającą mnie zieleń oraz widok gór w oddali. Nadal ciężko mi uwierzyć, że tu jestem. Dookoła panuje zupełna cisza. Nie słychać nawet charakterystycznego dźwięku cykad. Widocznie jest już dla nich za zimno.
Na myśl, że najprawdopodobniej będę mogła przyjechać tu w lato, przechodzi mnie dreszcz ekscytacji. Nie mogę się tego doczekać. Może będę mogła tu zabrać rodzinę, przyjaciół...
Od razu przypomina mi się mój sen, ten ostatni, który był najmniej realny, a w którym słyszałam śmiech dzieci oraz głowie mówiący, że to nie jest moje życie...
A może właśnie jest?
Dlaczego miałabym z tego zrezygnować? Z mężczyzny, którego pokochałam, choć ledwie znam i z tego wszystkiego, co może mi on ofiarować? Nawet, jeśli miałoby to nie wypalić, to warto spróbować. Przeżyć przygodę, o jakiej niektórzy mogą jedynie pomarzyć. A może i całe życie...
Tak, jak powiedziałam Danowi – jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna.
Na pewno skończę studia – nie mam zamiaru zaprzepaścić tego, na co tak długo pracowałam. A potem? Przecież znam dobrze angielski, pracę znajdę wszędzie.
Choć to nietypowe dla mnie, to w tej chwili czuję, że mogę wszystko. Zwłaszcza mając Dana u swojego boku.
Nagle wszystko, co do tej pory wzbudzało we mnie lęk, wszystkie problemy dorosłego życia, przestało mnie przerażać.
I czuję ulgę, bo być może będę mogła przejść przez życie tak, jak tego zapragnę, a nie wciśnięta w sztywne ramy bycia dorosłym, robiąc to czego oczekują ode mnie inny, nie mając innego wyboru.
Telefon w mojej dłoni zaczyna wibrować. Znów dzwoni Maks. Powinnam się bać tego, co ma mi do powiedzenia, ale się nie boję. Wiem, że muszę zakończyć to definitywnie i być może czeka mnie z nim jeszcze niejedna rozmowa, ale już wiem, czego chcę. Nie czuję już tego ucisku w żołądku, ani kołatania serca.
Jestem wolna i nareszcie mogę oddychać.
***
Media: EVERGREY - All I Have
Kochani, można powiedzieć, że to już ostatni rozdział, choć przed Wami jeszcze hm... można to nazwać epilog :p
Ta historia nie jest idealna i daleko jej do pełnowartościowej powieści, wymagałaby jeszcze dużo pracy i czasu, żebym mogła pomarzyć o jej wydaniu, więc póki co pewnie zostanie na wattpadzie ;) Mimo wszystko ta historia jest dla mnie bardzo ważna, oddałam jej sporo serca, i zawarłam w niej wiele osobistych przemyśleń i marzeń/snów...
Miasteczko Tourtour istnieje. Przechadzałam się jego urokliwymi uliczkami. Choć mi bliższe jest Villecroze, gdzie spędziłam wakacje, raz mając 7 lat, a raz pojechałam tam sama w wieku 18 do rodziny i nie, niestety mnie tam nie spotkała historia, jak z kart romansów, czy książek dla młodzieży, nie spotkałam przystojnego francuza etc.... Jednak nie wiem czemu, ale moje serce rwie się do tych terenów. Chciałabym móc tam wrócić, albo zamieszkać ;)
Życzę pięknego dnia :)
Ps. Ponieważ jestem słaba w opisach podrzucam Wam takie oto zdjęcie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro