Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bilet w jedną stronę

Zgodziłam się. Naprawdę to zrobiłam. Niby dobrowolnie, a jakoś wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jestem zupełnie otumaniona. Gdyby nie Ruda w życiu nie udałoby mi się ogarnąć i to w jeden dzień.! To ona pomogła mi się spakować do małej walizki, zabrała do sklepu po najpotrzebniejsze rzeczy. I to ona na drugi dzień zawiozła mnie na lotnisko, ciągle dodając mi otuchy. Nie dałabym rady bez niej. Tymczasem ja przez ten cały czas działałam jak automat pod jej dyktando. Starałam się zbytnio wszystkiego nie analizować, bo mogłabym stchórzyć.

W ten oto sposób stoję teraz na lotnisku w Balicach i czekam na swój lot. Mój pierwszy i za razem najważniejszy lot w życiu. A do tego w jedną stronę.

Zgodnie z obietnicą, Samuel znów zadzwonił, a także na mojego maila wysłał bilet na samolot. Nie wiem, jakim cudem udało mu się znaleźć lot na następny dzień. Bilet kosztował koło dwóch tysięcy, podróż miała trwać niecałe pięć godzin z przesiadką w Amsterdamie, co oznaczało, że w Nicei będę późnym wieczorem, właściwie w nocy. A najzabawniejsze, że bilet jest w jedną stronę. Przyjaciel Dana zapewniał mnie, że załatwi wszystko, jak tylko będę wiedziała kiedy chce wrócił. Twierdził, że tak będzie korzystniej, a ja mu zaufałam.

Czekam aż zaczną wpuszczać pasażerów na pokład samolotu, zaciskając z całych sił palce na dokumentach trzymanych w dłoni. Teraz już nie mam odwrotu. Została mi do zrobienia jeszcze jedna rzecz.

Powiadomiłam znajomych ze studiów, że przez kilka dni nie będzie mnie na zajęciach. Jakoś to odrobię. Zadzwoniłam też do rodziców, powiedziałam im prawdę, gdzie jadę i dlaczego, bo wiedziałam, że i tak wszystko w końcu się wyda. Nie wspomniałam jedynie, że Dana znam ze snów, i tak ledwie to wszystko przełknęli. Błagali, żebym była ostrożna i pozostawała z nimi w stałym kontakcie. Tylko z Maksem nie rozmawiałam. Bałam się, że gdy usłyszę jego głos, to zrezygnuję z tego całego chorego pomysłu.

Biorę głęboki wdech i wybieram jego numer.

– Cześć, co jest? – odbiera po kilku sygnałach.

– Musimy porozmawiać... – zaczynam drżącym głosem.

– Akurat teraz? Zaraz przychodzą chłopaki oglądać mecz.

– Tak, teraz.

– O rany, o co chodzi? – Niemalże widzę, jak przewraca oczami.

– Maks, jestem na lotnisku i zaraz mam samolot do Francji.

– Słucham?

– Przepraszam, że mówię to przez telefon, ale to koniec. Znaczy między nami koniec – plączę się. – Kocham cię, ale nie mogę za ciebie wyjść za mąż. Nie kocham cię w ten sposób.

– Co ty sobie za jaja robisz?! – Głos Maksa jest podniesiony, ale niepewny. – Ruda cię do tego namówiła? To ma być jakiś kawał.

– Nie, Maks, to nie jest kawał. Wyjaśnię ci wszystko, gdy tylko wrócę. Zaraz mam samolot. To wszystko wydarzyło się tak szybo...

– Jaki samolot, Elka, kurwa, o czym ty chrzanisz! Zostawiasz mnie? Tak po prostu? Poznałaś kogoś?

– Tak, poznałam – przyznaję najspokojniej, jak potrafię.

– Kurwa, chcesz powiedzieć, że mnie zdradzasz?

– Nie, Maks, nigdy cię nie zdradziłam, ale tak, poznałam kogoś. To skomplikowane. On miał wypadek, leży w szpitalu i muszę do niego lecieć.

– Ja pierdolę, bawisz się w jakieś internetowe znajomości? Odbiło ci?

– To nie tak. Naprawdę, Maks, nie mogę teraz rozmawiać. Zaraz mam samolot – powtarzam. – Wyjaśnię ci potem. Przepraszam cię.

Rozłączam się. Właśnie jednym telefonem przekreśliłam kilka lat związku. Zakrywam dłonią usta i zaczynam szlochać, stojąc przed wielkim oknem z widokiem na płytę lotniska. Staram się ignorować ciekawskie spojrzenia innych podróżujących. Cała drżę. Udaje mi się opanować dopiero, gdy stewardesa zaprasza na pokład samolotu.

***

Wszystko, co wydarzyło się po starcie samolotu pamiętam jak przez mgłę. Z jednej strony podróż się dłużyła, a z drugiej zleciała w mgnieniu oka. Podczas pierwszego lotu byłam przerażona, zwłaszcza, że czekała mnie perspektywa przesiadki w Amsterdamie. Bałam się, że samolot się spóźni, a ja nie zdążę na kolejny. Więc prawie dwie godziny lotu siedziałam z palcami zaciśniętymi na podłokietnikach, modląc się jednocześnie o to, żeby samolot nie spadł ani się nie miał opóźnienia. Lotnisko w Amsterdamie okazało się ogromne i przerosło wszelkie moje oczekiwania, na szczęście udało mi się trafić do właściwej bramki i to nawet nie pytając o drogę, a jedynie kierując się znakami wyświetlanymi na tablicy.

Gdy już siedziałam na swoim miejscu w samolocie do Nicei, poczułam ulgę. Przyszła chwila odprężenia. A ponieważ tym razem miałam miejsce przy oknie, postanowiłam cieszyć się widokami i podróżą, która jakby nie było stanowiła dla mnie nie lada przygodę.

Nerwy i dziwny uścisk w żołądku pojawiły się znowu, gdy pilot powiedział, że za chwilę będziemy lądować w Nicei. Czy Samuel na pewno odbierze mnie z lotniska? Czy mnie pozna, a ja jego? Ja na szczęście mogłam sprawdzić w necie, jak wygląda, ale jakoś wcale mnie to nie uspokaja.

Do tego wszystkiego denerwuję się na samą myśl, że zobaczę Dana. Wiem, że dziś nie będzie mi to już dane, jest za późno na odwiedziny w szpitalu. Ale co będzie jutro? Przeraża mnie perspektywa zobaczenia go na szpitalnym łóżku, podpiętego do tych wszystkich rurek i kabli. Jest stan jest poważny – tak mówił Samuel, ale co to dokładnie oznacza, tego nie wiem. Czy w ogóle jest przytomny? A jeśli nie jest przytomny, czy odzyska świadomość, gdy usłyszy mój głos?

Miliony pytań i wątpliwości kotłuje się w mojej głowie, gdy wysiadam z samolotu i podążam za tłumem do wyjścia. Obserwuję jak ludzie, z którymi leciałam, witają się ze swoimi bliskimi lub znajomymi, a przynajmniej większość z nich. Rozglądam się, próbując w tłumie odnaleźć znajomą twarz. Wreszcie widzę chłopaka trzymającego kartkę z napisem Betty. Chwilę mi zajmuje, nim rozpoznaję w nim kolesia ze zdjęć w internecie zrobionych podczas różnych imprez muzycznych. Teraz wygląda inaczej. Ubrany w zwykłe jeansy, bluzę i bejsbolówkę na głowie, którą ściąga na mój widok, kiedy podchodzę bliżej. Ma nieco pucułowatą buzię. Jest trochę niższy od Dana, ale i tak wysoki w porównaniu ze mną. Przede wszystkim wygląda na zmęczonego. Ma podkrążone oczy, bladą cerę, a jego widok sprawia, że jeszcze bardziej denerwuję się o stan zdrowia Dana.

– Betty? – pyta mężczyzna.

Przytakuję.

– Jestem Samuel. – Wyciąga do mnie dłoń, więc ją ściskam. – Jak podróż?

– W porządku. – Posyłam mu delikatny uśmiech, który odwzajemnia.

– Chodźmy, auto czeka na parkingu.

Bierze ode mnie mój bagaż i wychodzimy z budynku. Noc wydaje się dość jasna, dzięki oświetleniu lotniska oraz parkingu. W milczeniu mijamy rzędy aut, aż w końcu Samuel zatrzymuje się przy granatowym bmw. Samochód wydaje się nowy i elegancki, choć zakładam, że jest z wypożyczalni. Mężczyzna najpierw otwiera przede mą drzwi od strony pasażera, pozwalając mi wsiąść, a następnie wrzuca moją walizkę do bagażnika i już po chwili siedzi obok mnie za kółkiem. Nie odzywam się, pozwalając mu skupić się na wyjeździe z parkingu, a potem daję się uwieść widokom za oknem. Suniemy drogą wzdłuż, której rośnie rząd palm po jednej stronie, a po drugiej stoi rząd niewysokich urokliwych budynków, z których większość, jak wynika ze szyldów, to hotele. Trasa, którą przemierzamy jest bajkowo oświetlona, podobnie jak całe miasto, nad którym unosi się wręcz łuna od przydrożnych latarń i podświetleń zabudowań. Po mojej stronie za szeregiem palm dostrzegam coś bezkształtnego i ciemnego.

– Czy to...

– Morze Śródziemne – dokańcza za mnie Samuel. Uśmiecha się na widok fascynacji wymalowanej na mojej twarzy. – Rano będziesz mogła podziwiać widoki z hotelowego balkonu – dodaje.

Tylko, że ja nie przyjechałam tutaj podziwiać widoków. Przyjechałam zobaczyć Dana. Na samą myśl o nim, od razu poważnieję.

– Co z Danem? – pytam cicho. – Zmieniło się coś?

Samuel kręci głową.

– Jego stan pozostaje bez zmian.

Czuję, jak mój żołądek się skręca.

– Czy on... czy wyjdzie z tego?

– Oh, nie martw się. Jestem pewien, że z tego wyjdzie. To twardy zawodnik. – Sam w dziwny sposób akcentuje słowa „z tego", co wzbudza we mnie jeszcze większy niepokój.

– Rozumiem, że jutro będę mogła go zobaczyć? Pewnie nie z samego rana, ale...

– Zobaczysz się z nim najszybciej, jak się da.

Cała podróż trwa raptem, jakieś osiem minut. Samuel podjeżdża pod hotel. To pięciopiętrowy budynek o jasnej fasadzie z urokliwymi kolumnami oraz balkonami. Wszystko wskazuje na to, że jest luksusowy, a przynajmniej jak na moje standardy. Świadczy o tym choćby fakt, że po wyciągnięciu walizki z bagażnika, Samuel oddaje klucze parkingowemu, który odprowadza auto. W tym czasie my udajemy się do recepcji, gdzie sympatyczna blondynka wita nas płynną angielszczyzną i podaje mojemu towarzyszowi dwie karty do pokojów hotelowych. Oba znajdują się na przedostatnim piętrze.

– Masz osobny pokój – tłumaczy Samuel, otwierając kartą drzwi i włączając w pokoju światło. – Mój jest zaraz naprzeciwko. W razie czego zawsze możesz podejść.

Sam stawia walizkę obok drzwi, a ja rozglądam się po pokoju. Jest całkiem spory. Znajduje się tu duże łóżko, podwójne, a po drugiej stronie kanapa. Jest też stolik z dwoma krzesełkami oraz dwudrzwiowa szafa. A zaraz na wprost drzwi wejściowych znajduje się duże okno prowadzące na kamienny balkon. Przystaję przy nim. Próbuję dostrzec morze, ale za linią palm jest zbyt ciemno. Samuel ma rację, widok stąd będzie cudowny.

Jeszcze kręci mi się w głowie od nadmiaru wrażeń i przeżyć tego dnia. Nie potrafiłabym nawet odtworzyć drogi z lotniska, ani tego, jak wygląda recepcja czy obsługa hotelu. Czuję się jak we śnie, który zaczyna zlewać się z rzeczywistością. Przymykam powieki.

Samuel życzy mi dobrej nocy. Nawet nie udaje mi się mu odpowiedzieć, a już słyszę odgłos zamykanych za mną drzwi, podczas gdy chciałabym mu jeszcze zadać kilka pytań. Choćby o to czy o tej godzinie można jeszcze coś tu zjeść. Mój żołądek, wcześniej skurczony do granic możliwości z powodu stresu, teraz znów daje o sobie znać.

– Dobry wieczór, Betty.

Uśmiecham się pod nosem. Nie wiedziałam, że mój żołądek potrafi gadać. Czyżbym miała już omamy słuchowe?

– Betty? – Słyszę ponownie.

Nie jestem w pokoju sama. A głos, który wypowiedział moje imię jest doskonale mi znany. Otwieram gwałtownie oczy, a moje serce zamiera, by po chwili zacząć wyrywać się z piersi. W odbiciu szyby widzę za sobą postać.

Odwracam się i staję twarzą w twarz z Danem. 

***

Media: Killswitch Engage - The End Of Heartache


Dziś jest kochani kiepski dzień, nie dość, że pogoda płata figle - śnieg, potem deszcz, potem słońce, to jeszcze mnie dopadło przeziębienie, bo zmarzłam w pracy (tak mój zakład dba o pracowników). Resztkami sił wrzucam Wam najświeższy rozdział! Koniecznie dajcie znać, co sądzicie, bo ostatnio tu cisza... Podoba Wam się wgl, w którą stronę zmierza ta historia? 

Trzymajcie się cieplutko, może już niebawem zawita wiosna oraz normalność... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro