Autograf
Dan
Budzi mnie dźwięk telefonu. Przez chwilę nie wiem, co się ze mną dzieje. Czuję na sobie ciężar. Otwieram oczy i widzę śpiącą Betty – dziewczyna, o której śniłem i marzyłem przez ostatnie tygodnie. Nogi ma przerzucone przez moje, wtula się w mój bok i obślinia T-shirt. Wcale mi to nie przeszkadza. Wygląda słodko. Jeszcze nigdy nie miałem problemu ze zdobyciem żadnej dziewczyny. Mogłem mieć każdą, co nie znaczy, że miałem. Natomiast ona... Z jednej strony czuję, że należy do mnie, a z drugiej boję się, że nigdy nie będę jej miał.
Telefon dzwoni nadal. Wygrywana przez niego melodyjka oraz moje ruchy sprawiają, że dziewczyna się budzi. Szybko orientuje się co jest grane i odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość, a następnie posyła mi przepraszające, zawstydzone spojrzenie.
Wzdycham.
Czemu to wszystko musi być takie popieprzone?
Odbieram wreszcie ten cholerny telefon.
– Jesteśmy. Dawaj ten adres. – Słyszę w słuchawce.
Podaję grzecznie Samowi adres Betty, a on oświadcza, że będą za dziesięć minut. Dodaje jeszcze, z tonem głosu, sugerującym, że jest obrażony, żebym się sprężył. To przecież, kurwa, oni o mnie zapomnieli!
– Muszę się zbierać. – Zwracam się do Betty, która siedzi obok ze spuszczoną głową. – Betty? – dodaję jeszcze i delikatnie ujmuję jej policzek.
Dziewczyna wreszcie podnosi na mnie wzrok. Jej oczy są pełne smutku. Moje też.
– Nie chcę odjeżdżać...
– Ale musisz...
– Pojedź ze mną – proponuję. – Przynajmniej do Pragi. Potem cię odstawimy do domu.
Uśmiecha się delikatnie, ale kręci głową.
– To bezsensu. Musimy sobie dać czas, żeby wszystko poukładać. Zbieraj się – ponagla mnie. – Zejdę z tobą.
– Skorzystam jeszcze z toalety – mruczę z rezygnacją.
Udaję się do łazienki za potrzebą, opłukuję też zaspaną twarz. Jestem wściekły, że zasnąłem. Chciałem jak najwięcej czasu spędzić z Betty. A teraz przyjdzie mi się z nią rozstać. Jest taka uparta i wkurzająco odpowiedzialna. Jestem pewien, że każda inna laska poleciałaby od razu na moją propozycję, ale nie ona.
Wychodząc, słyszę przeraźliwy pisk. To ta ruda dziewczyna, współlokatorka Betty. Stoi na środku niewielkiego korytarzyka i piszczy na mój widok.
– O mój Boże, przecież to Daniel Cold!
Zaalarmowana krzykiem, Betty wychodzi ze swojego pokoju, trzymając w dłoni moją kurtkę. Uśmiecha się pod nosem.
– Cicho bądź, bo całą kamienicę obudzisz – mówi wciąż w języku, którego nie rozumiem.
– Czy on... czy... – jąka się rudzielec – czy on u nas nocował?
Betty przytakuje na te słowa, a jej koleżanka robi coraz większe oczy i zasłania dłonią usta.
– Mój Boże, a ja taka nie uczesana – poprawia włosy palcami – i w samych majtkach, i wczorajszej koszulce! Boże! Cześć – zwraca się w końcu do mnie i to po angielsku, wyciągając dłoń, którą delikatnie ściskam – jestem...
– Ruda, Dan serio musi iść, na dole czeka na niego autokar...
– Autokar? Z resztą zespołu Hell Hunters?
– Tak, ale oni muszą jechać dalej. – Betty przewraca oczami. – Wszystko ci potem opowiem, tylko odpuść już.
Podczas gdy one sobie tak dyskutują, ja próbuję ubrać buty.
– Ale wzięłaś od niego autograf, prawda? – Rudzielec nachyla się nad Betty i szepcze do niej znów po polsku, na co ona kręci głową. – Kurwa. – O, to słowo kojarzę...
Współlokatorka Betty, której imię nie jest dane mi poznać, znika na chwilę w swoim pokoju. W tym czasie zakładam kurtkę. Betty idzie w moje ślady. Ruda wpada z powrotem, jak burza, niosąc ze sobą nasz najnowszy singiel oraz marker.
– Mogę prosić o autograf? – pyta płynną angielszczyzną.
Spełniam jej prośbę, a następnie żegnam się, puszczając do niej oko i razem z Betty wychodzimy z mieszkania.
– Rany, przez ciebie Ruda omal nie dostałaby zawału. Nie możesz tak straszyć ludzi. – Dziewczyna chichocze, schodząc przede mną ze schodów.
– Co poradzę, że tak działam na kobiety – żartuję.
Jednak bardzo szybko między nami zapada grobowa cisza. Schody prowadzące na dół, zdają się ciągnąć w nieskończoność. Czuję się jak skazaniec prowadzony do celi śmierci. Za chwilę otworzą się drzwi, za którymi czeka na mnie autokar, a wraz z nim powrót do normalności.
Wcale się nie mylę.
Gdy tylko Betty popycha drzwi, naszym oczom ukazuje się autokar, zajmujący praktycznie całą ulicę między dwoma rzędami samochodów, stojącymi na poboczu. Na podwórku zaczyna dopiero świtać, więc wciąż głównym źródłem światła są latarnie uliczne.
Przystajemy na chodniku, ponuro spoglądając na mój środek transportu. Nawet nie zauważyłem, kiedy ująłem jej dłoń w swoją. Oboje, praktycznie jednocześnie, wzdychamy ciężko. Odwracam się w jej stronę i teraz stoimy twarzą w twarz. No, można tak powiedzieć, bo Betty jest jednak sporo niższa ode mnie, a do tego teraz pochyla głowę, wbijając wzrok w swoje buty. Ujmuję ją pod brodę, próbują zmusić ją do spojrzenia na mnie.
– Może jednak dasz się porwać na małe tournée? – pytam i zapewniam: – Przysięgam, że nie stanie się tobie żadna krzywda.
– Przestań – warczy pod nosem.
Usiłuje uwolnić się od mojego dotyka, ale nie pozwalam jej na to, tylko delikatnie chwytam jej twarz w swoje dłonie i zmuszam, żeby popatrzyła mi prosto w oczy.
Nie mam pojęcia, co mógłbym jeszcze dodać. Miałem jej tyle do powiedzenia, a teraz w mojej głowie panuje jedynie pustka. Boję się, że jak teraz odejdę, to już nigdy jej więcej nie zobaczę. Mam złe przeczucia.
– Stary, jedziemy? W Pradze też są laski! – Nagle dobiega do mnie znajomy głos. To Sam. Stoi na stopniach autokaru, czekając niecierpliwie, aż wsiądę.
– Przepraszam cię, za niego – mruczę pod nosem.
– Spoko. – Znów ją tracę, bo ucieka wzrokiem. – W końcu jesteś cholernym muzykiem, pewnie masz pannę w każdym mieście. – Próbuje się wyrwać, więc przytrzymuję ją mocniej.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda – mówię z naciskiem. – Znasz mnie przecież!
– Dan, pospiesz się! – drze się Sam na pół dzielnicy.
Zupełnie go ignoruję.
– Wrócę – szepczę.
– Dan...
– To jeszcze nie koniec, Betty. – Delikatnie ją całuję.
Dziewczyna oddaje pocałunek, ale robi to niepewnie, jakby z zakłopotaniem. Wydaje mi się, że dostrzegam łzy pod jej powiekami. Jeszcze przez kilka sekund stykamy się czołami.
– Idź już – mówi łamiącym się głosem, odrywając się ode mnie.
Postanawiam nie przedłużać tej katorgi, więc uwalniam ją i ruszam w stronę autokaru.
– Żegnaj. – To jedno słowo sprawia, że na chwilę się zatrzymuję, a kiedy się odwracam, widzę jedynie zamykające się drzwi do klatki schodowej.
Zrezygnowany wsiadam do autokaru, mijając w przejściu Sama. Reszta ekipy drzemie na swoich materacach za zasłonkami.
– Co ty stary się tak tą laską zakręciłeś, że o trasie zapomniałeś? – pyta Sam kpiącym tonem. – Z sutków jej leci piwo, czy jak?
– Odpieprz się, Sam. Dobrze ci radzę. – Gromię go spojrzeniem, a on reflektuje się, że przegiął, więc mrucząc coś jeszcze tylko pod nosem, wraca do siebie.
Autokar rusza. Kładę się na swoim łóżku, jeśli tak to można nazwać. Na szczęście jestem przyzwyczajony, człowiek z klaustrofobią miałby tu problem zasnąć. Chyba mi też będzie trudno. Przed oczami wciąż mam smutne oczy Betty, Eli, Elżbiety... Nieważne jak ma na imię, ważne, że istnieje i że wiem, gdzie ją odnajdę. To kwestia czasu.
Zamykam oczy licząc na to, że jednak uda mi się zasnąć w miarę szybko. Mam nadzieję, że ona mi się znów przyśni. Ciekawe, jak to będzie. Czy będziemy pamiętali we śnie, że spotkaliśmy się również w realu?
***
Media: 3 Doors Down "Here Without You"
@iforgotaboutmynick mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro