Rozdział 1
„W głowie mam pustkę. Ciemność. Cierpię w samotności, jak co dzień. Boże, co mam zrobić? Dlaczego skazujesz mnie na to cierpienie? Boże, podobno jesteś miłością, dlaczego ja jej od Ciebie nie dostaję? Drwiny, śmiechy, ciągłe upokorzenia, mam dość. Panie, pomóż, bo ja sił już nie mam."
— O patrzcie! Idzie wieśniara! Ihaha! Gdzie tak pędzisz kobyło? Pewnie do stodoły, w sumie to jedyne miejsce dobre dla takiej brzydoty jak ty!
— Weź, ona nawet tam się nie nadaje. Kurde, jak tak sobie myślę, to jej tu w ogóle nie powinno być, bo nawet kury mojego dziadka są więcej warte.
— Oj biedna, mała brzydulka...
Wybuchli śmiechem, który ranił moje uszy. To taki przeokropny śmiech, który prześladował mnie nawet w snach. Już nawet tam nie byłam bezpieczna.
Oni silili się cierpieniem innych, chełpili się tym. Dzięki temu utrzymywali się na piedestale szkoły, bo się wyróżniali, a ludziom to nie przeszkadzało. Ten, który miał jakieś „ale" zaraz zostawał zgaszony przez bezsensowne, ale raniące teksty. Pozostali byli obojętni, mieli to gdzieś. Czy to oznaczało, że też byli źli?
„Czy ja jestem zła, skoro dostaje taką karę?"
A oni wciąż i wciąż, jak stare zepsute maszyny powtarzali, jaka ja to byłam beznadziejna, bezużyteczna, bezwartościowa, jak okropnie wyglądałam, pachniałam, mówiłam. Czepiali się mankamentów, a ja jedynie co byłam w stanie z siebie wykrztusić, to drżący oddech.
„Nie słuchaj, idź dalej. Ignoruj, kiedyś będzie lepiej. Wszystko jest w porządku, jesteś silna. Słyszysz? Jesteś silna... Nie, nie jestem. "
— Ej no, nie bądź taka. Porozmawiaj z nami!
Wołali za mną. Powoli odwróciłam się w ich stronę. Spojrzałam na ich twarze, drwiące uśmiechy, a potem w oczy, a tam była tylko pustka. Taka sama jak każdego kolejnego dnia. Co musiało wydarzyć się w ich życiu, że nie mieli żadnych skrupułów, żadnego grymasu świadczącego o poczuciu winy? Przecież człowiek nie rodził się zły, prawda?
— Wiesz co, dawno nie widziałem Twojej matki przy monopolowym, czyżby przez to pijaństwo zdążyła już zdechnąć? Hahaha, jak tak myślę, to jesteś do niej strasznie podobna.
— Jesteś nic nie warta, jak ona.
Pierwsza łza spłynęła po policzku, później kolejna i kolejna. Nienawidziłam być słaba, nienawidziłam tego, że oni mogli tę słabość zobaczyć. Nie patrząc na nikogo więcej, wybiegłam z tłumu uczniów, którzy świetnie bawili się, oglądając moje kolejne upokorzenie, a później, jak najszybciej wyszłam z tej szkoły szyderców i pognałam w stronę domu.
„Chociaż tam wcale nie będzie lepiej. Boże, zlituj się nad duszą mą."
— Tato, jesteś? — zawołałam drżącym głosem. Odpowiedziała mi cisza, więc westchnęłam z ulgą i już spokojna weszłam po drewnianych schodach i skierowałam się wprost do mojego pokoju.
„Tu jestem bezpieczna."
Mówi się, że po sypialni można poznać człowieka. Mój azyl nie był wyjątkowy, czy to oznaczało, że byłam nijaka? Choć była jedna rzecz, oprócz łóżka, którą uwielbiam, to tablica korkowa, na której znajdowały się różne bilety, ulotki, karteczki z ważnymi dla mnie rzeczami. Największym skarbem na niej był bilet na spektakl „Notre Dame De Paris". Oj, jaka ja byłam wtedy szczęśliwa, byłam wprost zauroczona. Ta muzyka, ten taniec, aktorzy, scenografia, cała scena, atmosfera, wszystko, to była bajka. Wracałam do tego dnia z utęsknieniem.
Choć jak tak sobie myślę, to kolejna rzecz wyróżniająca mnie od uczniów mojego gimnazjum. Oni słuchali popu, rapu, trapu, a ja? Piosenek z przeróżnych musicali, zaczynając od "Afery Mayerlinga", przechodząc do "Hamiltona", a skończywszy na polskim "Metrze".
Oprócz tego jeszcze jedną rzecz dająca mi ulgę, były książki, dlatego zawsze, gdy chciałam się uspokoić, brałam jedną i zaczynałam czytać, przenosząc się do innego świata, innych problemów. Odpływałam do krainy magii i siły, szczęścia i marzeń, smutku i cierpienia, lecz także „happy endu".
„Boże, czy i dla mnie znajdzie się szczęśliwe zakończenie?"
Tak zawsze mijały mi pierwsza, druga i trzecia godzina, tym razem nie było inaczej. Z dala od codziennych zmartwień i trosk.
W końcu trzeba było jednak powrócić do rzeczywistości.
Zeszłam więc na dół, do przestronnej kuchni utrzymywanej w nowoczesnym stylu. Ceglane ściany przytłaczały mnie, zdjęcia na parapecie, ukazujące szczęśliwą rodziną, zasmucały, przepych i nowoczesność sprawiały, że czułam się obco, a białe szafki przypominały mi te w szpitalu. Wszystko było dla mnie obce, a z drugiej strony tak znajome.
Ujęłam w rękę nóż, który bez problemu mógłby wyrządzić mi dużą krzywdę i zaczęłam nim kroić chleb. Później rozbiłam jajka i zajęłam się przygotowaniem, tego, jakże wymagającego, posiłku.
Gdy wszystko było gotowe, nakryłam do stołu i dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyłam przygotowania, do salonu wkroczył postawny mężczyzna. Pełen dumy i wyniosłości w dzień, w nocy typowy menel spod sklepu. Niczym nie różnił się od reszty zakłamanych ludzi, oprócz tego, iż świetnie maskował swoje niedyspozycje. Człowiek o surowym spojrzeniu, lodowatych oczach, z aurą władczości. Typowy biznesmen. Zawsze wiedział, co powiedzieć, ludzie go szanowali, był wysoko postawiony, a więc także przy kasie. Mężczyzna o wielu twarzach, tak go określałam.
— Dobry wieczór, Aniele — odezwał się niskim głosem.
— Dobry wieczór, ojcze.
Witam wszystkich tu zgromadzonych!
Co sądzicie o nowym rozdziale, jest okej? Koniecznie piszcie co mogłabym poprawić!
Jak możecie zauważyć rozdziały nie są za długie i raczej takie nie będą, bo aktualnie mam duże problemy z rozbudowaniem opisów i akcji, co jest związane z tym, że części są krótkie.
Ale cóż... przynajmniej 800 słów postaram się dobić.
Kto wie może za niedługo to wypracuje?
Buziaki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro