Huśtawka
Nie mogę złapać oddechu. Próbuję, ale płuca odmawiają mi posłuszeństwa. Duszę się. Myślałam, że jeśli wyjdę na zewnątrz będzie lepiej, ale tak nie jest. Wciąż czuję skurcz w klatce piersiowej. Co to miało być, do jasnej cholery!
To. Nie. Może. Być. Prawda.
Stoję oparta o murek, znajdujący się tuż obok McDonalda. Chowam twarz w dłonie, a następnie osuwam się po zimnej i nieco chropowatej powierzchni. Kucając, próbuję zebrać myśli, gdy nagle czuję czyjąś obecność. Odsłaniam oczy i widzę parę vansów. Sunę wzrokiem ku górze. Czarne, przetarte jeansy z dwiema wielkimi dziurami na kolanach, wyżej ramoneska, a pod nią czarny T-shirt. Dwa metalowe łańcuchy zwisają przy prawym biodrze, a nadgarstki zdobią brązowe rzemyki. Dokładnie wszystko jak w moich snach. Wszyściutko, zwłaszcza trochę przydługie włosy opadające mu na błękitne oczy, kolczyk w brwi.
Patrzy na mnie z góry, a jego wzrok przeszywa mnie na wskroś. Po co tu przyszedł, czego może ode mnie chcieć?
– Dlaczego Dan? – pyta w końcu, a jego głos jest niski, lekko zachrypnięty, dokładnie taki, jaki zapamiętałam.
W pierwszej chwili nie rozumiem pytania. Przecież on nie może wiedzieć. To niemożliwe.
– Słucham? – odpowiadam pytaniem w jego ojczystym języku.
Dan kuca naprzeciwko mnie i patrzy mi prosto w oczy. Z jednej strony chcę żeby ta chwila trwała wiecznie, a z drugiej znów pragnę uciec.
– Jesteś prawdziwa, czy to kolejny z tych snów? – dodaje znienacka, a ja już wiem, że choć to nie możliwe, to on również śni o mnie.
– Elka, tu jesteś, czemu tak nagle uciekłaś? Tam był Da... – urywa nagle Ruda, która właśnie podchodzi do nas, a my podnosimy się równocześnie z kucek.
Dan wpatruje się ciągle we mnie, ja uciekam wzrokiem, a Ruda przygląda się nam oniemiała.
– Powinniśmy porozmawiać. Chyba wiesz, o czym... – mówi Dan spokojnym głosem.
Zerkam na niego ukradkiem i wciąż nie mogę uwierzyć, że stoi tuż obok mnie.
– El, wszystko w porządku? – pyta Ruda, robiąc krok do przodu, ale nie spuszcza wzroku z Dana.
– Tak – odpowiadam trochę anemicznie.
– Skąd znasz Daniela? – szepcze, chociaż ten przecież i tak nie rozumie, kiedy ona mówi po polsku. – Ela? – dodaje z naciskiem.
– To długa historia. – Dziwnie się czuję, rozmawiając o nim, kiedy stoi przy mnie, ale nie wie, o czym mówimy.
Wyciągam z torebki dwie książki, które wypożyczyłam z biblioteki i podaje je Rudej.
– Zostaw je proszę w aucie chłopaków, a jak cię odwiozą do domu po imprezie, to je zabierz.
– O czym ty gadasz? – dziwi się moja przyjaciółka. – Chyba nie sądzisz, że cię tu zostawię samą z obcym facetem?
Z obcym facetem? Jeszcze przed chwilą piszczała na jego widok, a teraz to dla niej obcy facet? Mam ochotę się roześmiać, ale sytuacja jakoś mi na to nie pozwala.
– Nic mi nie będzie – zapewniam, choć sama nie wiem, skąd bierze się moja pewność. – Proszę, zostaw nas samych...
– Dobra – przewraca oczami, ale wreszcie zabiera ode mnie książki – ale po powrocie masz mi powiedzieć skąd się znacie. I załatw dla mnie autograf, bo wybiegł za tobą tak szybko, że nie zdążyłam go o niego poprosić.
Ruda rzuca jeszcze raz rozmarzone spojrzenie w stronę Dana, ten posyła jej swój najlepszy uśmiech, na co ona wzdycha i wreszcie wraca w stronę znajomych, którzy już czekają na nią pod restauracją.
– Przejdziemy się? – pytam Dana, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
Chłopak tylko przytakuje, więc ruszamy przed siebie. Idziemy w ciszy. Cisza panuje oczywiście tylko między nami, bo miasto żyje własnym życiem. Skręcamy w jedną z bocznych uliczek, gdzie jest zdecydowanie spokojniej, a nasze milczenie uderza we mnie z dwojoną siłą. Co ja mam niby mu powiedzieć? Od czego zacząć?
Na szczęście Dan wybawia mnie z opresji i robi to pierwszy:
– Więc... byłaś na koncercie?
– Tak – mruczę pod nosem.
– Wiedziałaś, że będę tam grał?
– Tak, znaczy się nie... – plączę się – nie wiedziałam, że ty to ty. Poszłam na koncert Hell Hunters ale nie wiedziałam, że ty jesteś wokalistą, znaczy się nie miałam pojęcia, że istniejesz naprawdę...
Boże, czy my naprawdę rozmawiamy, tak jakby to było takie oczywiste, że śnię o nim i że być może on o mnie również?
Idziemy ramię w ramię, na tyle blisko, że czuję, jak palce Dana muskają wierzch mojej dłoni. Subtelnie, niepewnie, ale ten dotyk dodaje mi otuchy. Jest tak dobrze mi znany...
– Już miałam stamtąd wyjść, gdy usłyszałam twój głos i się wróciłam...
– Zobaczyłaś mnie na scenie i co? Tak po prostu sobie poszłaś, gdy koncert się skończył?
– A co miałam zrobić?! – Podnoszę nieznacznie głos. – Miałam siłą przedostać się przez ochroniarzy za kulisy? Albo czatować pod tylnymi drzwiami jak jakaś napalona groupie? I co bym miała powiedzieć? Hej, to ja, śnisz mi się prawie każdej nocy?! Czyż nie to słyszysz od każdej swojej fanki?! – zaczynam niemalże krzyczeć, zatrzymuję się więc i chowam twarz w dłonie.
Wzdycham ciężko próbując odgonić zbierające się łzy. Muszę brzmieć jak totalna kretynka. Do tego czuję, że zrobiłam się czerwona po twarzy.
Dan stoi tuż obok. Wiem to. Chciałabym, żeby mnie przytulił. Zapewnił, że nie oszalałam, ale on tylko tam stoi. Opuszczam ręce i rozglądam się za jakimś miejscem, gdzie moglibyśmy usiąść. Kawałek dalej znajduje się niewielki plac zabaw, o tej porze opustoszały. Ruszam w tamtą stronę, a Dan idzie za mną. Siadam na jednej z huśtawek i zaczynam się bujać. Chłopak siada na drugiej, zapiera się swoimi długimi nogami, pochyla w przód opierając przedramiona o kolana. Huśtawka cicho skrzypi pod wpływem moich ruchów.
Przyglądam się Danowi, wykorzystując fakt, że akurat na mnie nie patrzy. Jasna karnacja, wyraźnie zarysowanie kości policzkowe, ciemne brwi i kosmyki włosów opadające na czoło. Do tego tatuaże wypełzające spod rękawa kurtki. Wszystko się zgadza. Nie mogę uwierzyć, że tu jest. Tak blisko. Na wyciągnięcie ręki.
– Skoro... skoro tu jesteś, to rozumiem, że ja również pojawiałam się w twoich snach? – dukam.
– Tak. Od jakiegoś czasu i to każdej nocy.
– Jak to możliwe, że znalazłeś się w tym McDonaldzie? – dociekam. – Poznałeś mnie podczas koncertu i poszedłeś za mną?
Kręci głową, patrząc w jakiś punkt w trawie pod nogami.
– Nie. Poszedłem tam, bo byłem głodny, ale widziałem cię na koncercie, jednak nie wiedziałem, że to ty. Nie widziałem z daleka twarzy. Przykułaś moją uwagę bo wcześniej wpadliśmy na siebie pod klubem...
– Wpadliśmy na siebie? To byłeś ty? – przerywam mu, nie mogąc wyjść z szoku.
Dan odwraca się w moją stronę i widzę na jego ustach delikatny uśmiech.
– Nawet na mnie nie spojrzałaś – mówi z nutą pretensji w głosie. – Wtedy cię nie poznałem, ale widziałem cię na koncercie, poznałem po twoich długich włosach. Dopiero w McDonaldzie, kiedy zobaczyłem twoje oczy, wiedziałem, że to ty. Po prostu wiedziałem. – Dan przygryza dolną wargę. – Widzisz, nie pamiętam dokładnie twojego wyglądu, znaczy się ciebie ze snu – plącze się. – Byłaś w nich, i wszystko wydawało się prawdziwe, ale nie potrafiłbym cię opisać. Nawet twoje imię... Jak wołali cię przyjaciele?
– Ela...
– Właśnie, to nie jest imię, które miałem wytatuowane w snach na obojczyku. Nawet nie umiem sobie go przypomnieć...
– Betty – wtrącam.
– Słucham?
– Tam było wytatuowane słowo Betty...
Dan otwiera szeroko usta, po czym wypuszcza głośno powietrze z płuc. Sprawia wrażenie jakby mu ulżyło.
– Zgadza się...
– Betty to angielski skrót od Elżbiety, w Polsce jest nim Ela – wyjaśniam i odwracam wzrok.
– Betty – powtarza cicho.
Zdecydowanie wolę ten skrót, zwłaszcza jak to słowo wymawia on.
– Myślisz, że śniliśmy o tym samym? – pytanie Dana sprawia, że znów spoglądam prosto jego oczy, które mają ten sam odcień błękitu, co niebo w moich snach.
– U mnie zaczęło się, gdy zasnęłam na słońcu, na jeziorze. Przyśnił mi się wtedy dom w jakimś małym miasteczku w południowej Francji.
– Tourtour – Dan wymawia nazwę tej miejscowości.
– Pływałam na materacu, w basenie... - mówię powoli, próbując sobie przypomnieć szczegóły.
– Podpłynąłem do ciebie, dotknęłaś mojego tatuażu, wrzuciłem cię do wody, potem zaniosłem do sypialni...
– A wycieczka do Saint-Tropez? – przerywam mu szybko, wymieniając nasze sny, niekoniecznie w kolejności.
– Też.
– Koncert w Bordeaux?
– Tak.
– Spacer po miasteczku.
– Mhm... I to co robiliśmy w tamtym amfiteatrze też... – dodaje szybko.
Z mojego gardła wydobywa się mimowolnie jęk. Twarz pali mnie ze wstydu. Znów zakrywam oczy dłońmi. Słyszę jego cichy śmiech. W tym samym momencie czuję wibracje, i nie, to nie mój żołądek czy serce, ale ich źródłem jest torebka. Wyciągam z niej komórkę. To dzwoni Maks. Przyglądam się przez chwilę ekranowi, nie mogąc się zdecydować czy powinnam odebrać, czy lepiej nie. W końcu odrzucam połączenie i szybko wystukuję do niego wiadomość: „Jeszcze jesteśmy na koncercie, jest za głośno, oddzwonię po powrocie". Spoglądam na Dana. Wzrok ma utkwiony w moje dłonie trzymające telefon, więc chowam go z powrotem do torebki. Twarz Dana wyraża konsternację.
– Kim jest Maks? – pyta cicho.
– To mój... narzeczony – odpowiadam, uciekając gdzieś wzrokiem, przed spojrzeniem jego błękitnych oczu.
– Masz narzeczonego... – powtarza po mnie.
– Nie rozumiem tych snów – zmieniam szybko temat. – Skąd one się wzięły? Próbowałam znaleźć coś na ich temat, ale nigdzie nic nie piszą o podobnym przypadku. Jedynie, że sny mogą mieć duże znaczenie, przewidywać przyszłość, albo być odzwierciedleniem wydarzeń z przeszłości – wyrzucam z siebie jak katarynka na jednym wydechu, bo czuję, że zaczynam się denerwować. Pocą się mi dłonie. – Ale nigdzie nie ma nic o tym, że dwójce ludzie śni się dokładnie to samo i do tego są takie realne.
– Też nie mam pojęcia skąd się biorą, ale coś muszą oznaczać. To nie przypadek, że się spotkaliśmy. Wpadliśmy na siebie aż dwa razy. Jakaś siła pcha nas ku sobie. Też nie wierzyłem, że istniejesz... – mówi podniesionym głosem.
Łapie łańcuch huśtawki, na której siedzę i przyciąga mnie bliżej siebie. Teraz dopiero mogę przyjrzeć się tatuażom na zaciśniętych na metalu palcach, takie jak u osoby, na którą wpadłam pod klubem.
– To musi być przeznaczenie! – dodaje Dan, patrząc mi prosto w oczy.
Tracę oddech, kiedy on jest tak blisko. Odczuwam coraz większą panikę.
– Przeznaczenie? Jakie przeznaczenie? – rzucam zdenerwowana. – Jeśli to przeznaczenie, to ma popieprzone poczucie humoru. – Zrywam się z huśtawki i zaczynam chodzić tam i z powrotem, a spojrzenie Dana podąża za mną. – I że niby co teraz? Mamy wszystko rzucić i przekreślić, bo jakiś los postawił nas na swojej drodze? To nie jakaś bajka, tylko prawdziwe życie! Ja mam cholernego narzeczonego! Co powiem wszystkim? Sorry, ale wyśniłam sobie faceta marzeń i odchodzę do niego? To wszystko jest chore.
– Betty, proszę... – Dan również wstaje z huśtawki i chwyta moją dłoń, która idealnie pasuje do jego, przez co czuję, jak moje serce pęka. – Przecież nie musimy od razu wszystkiego rzucać, ale nie skreślajmy tego. Chciałbym cię lepiej poznać, również w realu, nie tylko w snach.
Kręcę ostentacyjnie głową. Oszaleję. Czuję, że jeszcze chwila w towarzystwie tego chłopaka i będzie trzeba mnie zawieść do jakiegoś szpitala psychiatrycznego. Może ja już zwariowałam, mam chorobę dwubiegunową, albo leżę od dawna w wariatkowie, a to wszystko mi się tylko śni?
– Jak to sobie wyobrażasz? – pytam nadal wzburzona. – Będziemy platonicznymi kochankami, a w snach będziemy ze sobą sypiać? Romans na odległość? Bo przecież nie mogę powiedzieć o tobie swojemu narzeczonemu!
– Betty... – Z ust Dana wydobywa się cichy jęk. Ma zbolałą minę.
– To wszystko nie ma sensu – mówię z rezygnacją. Odwracam się na pięcie i wychodzę z placu zabaw, kierując się w stronę głównej ulicy. Brunet podąża za mną. – Lepiej zakończmy to tu i teraz. Oboje wiemy, że ta sytuacja jest dziwna i chora. Ja nie rzucę wszystkiego i nie pojadę za tobą do Stanów, ty nie porzucisz swojej kariery i nie zamieszkasz w Polsce. – Niedaleko dostrzegam postój taksówek, więc tam się udaję. – To twoje durne przeznaczenie pogrywa z nami i ma z nas niezły ubaw.
– Betty, ja nic nie rozumiem z tego, co mówisz! – Nagle Dan zaciska palce na moim ramieniu, zmuszając do zatrzymania się i spojrzenia na niego.
Robię wielkie oczy, kiedy dociera do mnie, ze wszystko to powiedziałam po polsku, w nerwach zapominając języka. Chłopak patrzy na mnie z zakłopotaniem.
– Proszę. Daj mi szansę. Porozmawiajmy jeszcze...
Znów kręcę głową.
– Przykro mi, to nie ma sensu. – Tym razem używam właściwego języka. – Lepiej będzie jeśli już zapomnimy o sobie.
– Nie ma mowy! – mówi z naciskiem. – Myślisz, że cię nie odnajdę?
Czuję, jak coraz większa gula rośnie w moim gardle, a łzy cisną się do oczu.
– Jak? Nawet nie znasz mojego nazwiska.
– Poruszę niebo i ziemię! Będę cię nawiedzał w snach!
– Na pewno jest na to jakiś sposób. W końcu przestaniesz się mi śnić! – wykrzykuję. – Żegnaj!
Wyrywam się z jego uścisku. Wsiadam do taksówki, nim Dan zdąży zareagować. Podaję kierowcy adres i kiedy pojazd rusza, czuję, jak uchodzi ze mnie powietrze. Już dłużej nie jestem w stanie powstrzymywać łez.
– Wszystko w porządku? – pyta taksówkarz, zerkając na mnie w lusterku.
Przytakuję tylko energicznie, łkając. Nie umiem wydobyć z siebie słowa. Czuję, że płonę od środka, moje serce, wnętrzności spopielają się i to boli. Tak cholernie boli. Nie odjeżdżamy daleko, może jakieś trzysta, czterysta metrów, gdy samochód zatrzymuje się na światłach, a ja podejmuję zupełnie irracjonalną i idiotyczną decyzję.
– Ja jednak wysiądę – mówię do taksówkarza i wciskam mu dwadzieścia złotych wyciągnięte z portfela i wysiadam.
Dan ciągle stoi tam, gdzie go zostawiłam, ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Trzaskam drzwiami, a wtedy on spogląda w moją stronę. Schodzę z jezdni na chodnik i idę w jego kierunku, a serce chce wyskoczyć mi z klatki piersiowej. Poruszam się najpierw powoli, następnie przechodzę do truchtu, żeby wreszcie ostatni dzielący nas odcinek przebiec. Rzucam się mu na szyję, a on zamyka mnie w swoich ramionach i delikatnie unosi. Zanoszę się jeszcze większym szlochem, chlipiąc mu w szyję. Zaciągam się jego zapachem. Po chwili Dan odsuwa mnie nieznacznie od siebie. Przygląda się mojej twarzy, ściera dłońmi łzy z policzków, a następnie całuje. Poddaję się zupełnie temu pocałunkowi. Nie przeszkadza mi nawet, że smakuje słono przez moje łzy. Zamykam oczy i mam wrażenie, że znów jestem w słonecznej Francji. Ponownie mam przed oczami mój błękit.
***
Media: Black Veil Brides "Rebel Love Song"
Ktoś ma pomysł, co dalej? Bo ja nie ;) Trochę patowa sytuacja. Rzucić wszystko i wyjechać z Danem? Zrezygnować z wyśnionej miłości? Powinno wygrać poczucie obowiązku czy marzenia? - ostatnio to taki dylemat, który często chodzi mi po głowie, jako wątek na opowiadanie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro