2.
Stojąc na peronie i oczekując na właściwy pociąg, Tsurukawa nieustannie ziewał i tarł oczy, które szczypały go niemiłosiernie, choć sen wcale nie wydawał się bliski. Było mu zimno. Niewyspany i przemęczony trząsł się w swojej kurtce z motywem moro, chociaż słońce wyglądające zza chmur zwiastowało niezwykle przyjazną i ciepłą pogodę. Gdy nerwowo miął bilet, przestępując z nogi na nogę, szukał jakiegokolwiek sensu w swoim postępowaniu. Za żadne skarby nie mógł się go dopatrzyć.
Mizoguchi Yōsuke przed dwoma laty był niezwykle nieśmiałym, przestraszonym piętnastolatkiem w kwadratowych okularach i z uroczą, pucułowatą buźką. Tsurukawa na samą myśl o twarzy chłopaka roześmiał się w duchu. To były wakacje, dwa miesiące mające na celu przywrócenie mu spokoju i motywacji do nauki w nadchodzącym semestrze. Na wybrzeże przyjechał z rodzicami wcześnie rano, wciąż nie wiedząc, że lato, oprócz ukojenia, da mu jeszcze młodego Parka w pakiecie. Nie, żeby narzekał albo żałował.
Yōsuke był jednym z całych milionów podobnych, wiecznie zawstydzonych dzieciaków, ale jednak w jakiś magiczny sposób to właśnie z nim udało mu się zaprzyjaźnić. Co miał poradzić, skoro blondyn potrafił zmienić się całkowicie i poruszać tak swobodnie, gdy palce Kaito wybijały kolejne akordy na ukochanej gitarze? Przepadł bez reszty. W lipcu i sierpniu liczyły się już tylko gwiazdy odbijające się w oczach Mizoguchiego.
Razem obserwowali zachody słońca, podczas których starszy przygrywał coś aż nazbyt łzawego, a Yōsuke nieudolnie udawał, że wcale go to nie wzrusza. Wspólnie brodzili stopami po piaszczystym dnie morza, nigdy nie wchodząc głębiej niż po kolana, gdyż obydwoje mieli dziwną awersję do wody. Yōsuke miał traumę, a Tsurukawa strasznie aspołeczną naturę i problemy ze snem. Razem było im jakoś prościej.
Czasami nie rozumiał blondyna. Potrafił nie odzywać się do nikogo długimi godzinami, chcąc tylko wtulać twarz w poduszki i czuć palce wakacyjnego znajomego przeczesujące jego wiecznie rozczochrane, blond włosy. Bywało też, że stawał się niemożliwie rozmowny, szczególnie późnymi wieczorami, filozofował, chyba nieświadomie, lekko przekrzywiając głowę.
Tsurukawa nie lubił dotyku od zawsze. Cudze łapska na jego ciele obdzierały go z prywatności i niezmiernie irytowały. Yōsuke wręcz przeciwnie, był straszną przylepą, tyle że okropnie się bał. Przerażała go niespodziewana interakcja z drugim człowiekiem. Nie można mu było zasłaniać znienacka oczu, przytulać od tylu i Kaito nauczył się tego na samym początku ich znajomości. Żadnych niespodzianek, Yōsuke jest zbyt znerwicowany.
Dwa miesiące minęły, jak z bicza strzelił i sam nie wiedział, w którym momencie znalazł się na tylnym siedzeniu starego fiata, wracając z okolic Masudy do dusznego Tokio. Zostało mu tylko czternaście piosenek napisanych przy Yōsuke, dwadzieścia pięć zdjęć przedstawiających blondyna i jego numer kontaktowy. Nie był nawet w połowie drogi, gdy nadszedł pierwszy esemes.
Pisali długo. Minął miesiąc, przez który młody Tsurukawa praktycznie nie wyściubiał nosa z telefonu. Rodzina zaczęła mówić, że to uzależnienie i grozić mu odłączeniem od internetu, co oczywiście nigdy nie doszło do skutku. Mimo wszystko mieli absolutną rację. Kaiko się uzależnił, tyle że nie od mediów, a pięknych wyrazów wychodzących spod palców Mizoguchiego Yōsuke.
Czy to była już choroba? Możliwe, w końcu zachowywał się wtedy zupełnie jak wariat. Szczęśliwy, pijany szczęściem wariat. Tsurukawa nigdy nie pożądał cudzego zainteresowania, nie starał się nazbyt przyciągać uwagi, lecz nagle, gdy ktoś obdarzył go tak ogromnymi tychże odczuć pokładami, każda sekunda w samotności zdawała mu się męczarnią.
Minął rok. Najlepszy w życiu Tsurukawy, choć trudny, przepełniony nauką. Nagle nawet bezsenne noce przestały być straszne. Teraz mógł pisać po nocach z Yōsuke i czuć się szczęśliwym, bo mimo później jesieni i dzielących ich kilometrów, dla nich wciąż trwały wakacje. Oczami wyobraźni widział blondyna zakopanego w górze mięciutkich poduszek, przysypiającego, ale niechcącego zostawić go samego na pastwę nocy. A później, gdy przez zasłony przedzierały się pierwsze promienie słońca, wiedział, że musi wstać nie dla siebie, a Mizoguchiego, który z całą pewnością siedział na balkonie, by patrzeć w ocean, ściskać w dłoniach kubek z jego ulubioną, zieloną herbatą i szeptać ciche ,,dzień dobry" skierowane nie do fal, a niego, Tsurukawy Kaiko.
I dzięki temu cichemu ,,dzień dobry" chciało mu się żyć.
Sielanka skończyła się szybciej, niż można by się spodziewać. W ciągu jednego dnia. Yōsuke zniknął. Przestał do niego pisać, przestał czytać jego wiadomości. Wyszedł z jego życia zupełnie tak samo, jak się pojawił; prędko i niespodziewanie. Kaiko nigdy nawet nie śmiał marzyć, że los przyniesie mu kogoś takiego. Nie byłby w stanie uwierzyć, że morska bryza przywiedzie mu chłopaka o włosach w kolorze piasku. Sam nie wiedział, w nagrodę za co dostał swój własny ocean spokoju, oazę szczęścia, ale za nic w świecie nie chciał tego utracić. Na moment zapomniał, że może istnieć w ogóle coś takiego jak życie bez Mizoguchiego Yōsuke.
Gdy w końcu przywykł do tego, zadłużył się całkowicie w obecności drugiego człowieka w jego życiu, nagle wszystko się skończyło. Stwierdzenie, że czuł żal, to trochę za mało. Kaiko czuł się okradziony. Zabrano mu część duszy i zatrzaśnięto ją w odmętach ciemnych oczu setki kilometrów dalej, na wybrzeżu. Z początku lekko wariował, bo jak to? Gdzie zniknęło wszystko? To nie mogła być przecież prawda.
A później Yōsuke odczytał wiadomości.
Odczytał, a zrozpaczone serce starszego zabiło w szalonym tempie. Odczytał, ale nie odpisał. Z początku Tsurukawa czekał na odpowiedź, wciąż pisał, wciąż się martwił. A później zrozumiał.
Wakacje już dawno się skończyły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro