1.
opowiadanie w całości napisane i poprawione dla ZielonaBestia znanej również jako mój Sancho Pansa, pucybut, paskudztwo, zielona szmata z brudnego paryża, partnerka w zbrodni i nałogach, najbliższa sercu starucha (jednakże taka trochę zniewieściała) i generalnie najlepszy człowiek na tym padole łez
•••
Tsurukawa Kaito nigdy nie był człowiekiem o zbyt wygórowanych oczekiwaniach. Nie sądził, by cokolwiek mu się odgórnie należało. Do wszystkiego musiał dojść własną pracą, często wylewając przy tym wiadra potu i łez. Nie wierzył w talent i nie wierzył w przypadek, przecież mógłby zdobyć wszystko, gdyby był dostatecznie waleczny i gdyby tylko chciał. Można mieć szczęście, a młody Kaito przecież na to nie narzekał. Nie uważał siebie za wybitnego pechowca, ale zdecydowanie w czepku się też nie urodził. Cierpliwość i ciężka praca – w to wierzył i to miało kiedyś przynieść mu sukces.
Tylko co tu zrobić, gdy dni mijają tak prędko, że on nawet nie zdąża podnieść się z łóżka? Kiedy każda sekunda jest przepełniona niechęcią? Bo Tsurukawa już wcale nie miał ochoty być cierpliwym i dokładnym. Nie mógł dać z siebie więcej, przynajmniej tak mu się zdawało, a ta niezgodność z życiowymi ideałami bolała go jeszcze bardziej. Miał dziewiętnaście lat, dwie teczki tekstów, wzorowe świadectwo oszpecone czterema dwójami z fizyki i pustkę w głowie, jak jeszcze chyba nigdy. Już nic nie dawało mu chęci do wstania z łóżka i pójścia naprzód. Do niedawna regularnie zdzierane podeszwy trampek stały pod łóżkiem, będąc świadkami końca pewnej ery w życiu ich właściciela. I po skroni Kaito coraz częściej spływał pot spowodowany koszmarami, nie wysiłkiem fizycznym. I łzy już mu się nawet skończyły, jakby wypłakał już wszystko, o co mógłby mieć żal do świata. A po nadgarstkach możliwe, że niedługo miała spłynąć krew.
Nie wiedząc, jak zwalczyć w sobie tę niemoc, gdzie szukać marnej iskierki motywacji, żył tak, umierając każdą minutą, kolejny tydzień.
Czasami coś zjadł, czasami nie. Zdarzało się, że zmienił przepoconą po spotkaniu z nocnymi marami koszulkę. Jednego dnia wypalał papierosa, a niekiedy pół paczki, udając, że nie widzi zatroskanego spojrzenia matki, która wciąż "dawała mu czas". I pewnie byłoby tak jeszcze bardzo długo, aż chłopak udusiłby się dymem papierosowym, lub zdecydował na jakiś bardziej radykalny czyn, gdyby nie małe światełko. Drobna, elektroniczna iskierka.
masz jedną nową wiadomość od użytkownika Mizoguchi Yōsuke:
"mógłbyś przyjechać?"
Kaito lekko zmarszczył brwi, wsuwając się głębiej pod kołdrę. Nogi zwisały mu z kanapy, ale chłopak nie martwił się, że w tych ciemnościach spod łóżka może czaić się potwór, który niespodziewanie złapie go za kostkę. Możliwe, że nawet marzył o takim obrocie spraw.
Przez chwilę jedynie wpatrywał się w ekran. To musiała być pomyłka, a jednak imię młodszego chłopaka wzbudziło w nim ogromną falę wspomnień. Jego okrągła buzia ukryta za ogromnymi okularami i przydługimi kosmykami zdała się nagle tak odległa i zapomniana. Nagle zdał sobie sprawę, że zwyczajnie za nim tęskni i mu go niezwykle brakuje. Ostatnim razem widzieli się, gdy miał niecałe siedemnaście lat. Chyba niemożliwe było, by Mizoguchi po dwóch latach obustronnego milczenia, z drugiego końca kraju, w samym środku noc i bez żadnego wyjaśnienia, prosił o spotkanie.
"Yō?" odpisał, nie wiedząc, jak zareagować w takiej sytuacji. Ignorować starego znajomego nie mógł i wcale zresztą nie chciał.
Młodszy odczytał wiadomość, a na ekranie komórki Tsurukawy pojawiły się charakterystyczne trzy kropki, które przez paręnaście sekund podskakiwały w miejscu i nagle zniknęły. Chłopak się rozmyślił. Wiadomość nie nadchodziła przez najbliższe piętnaście minut, które dłużyły się Kaito nieskończenie i zdawały agonią.
"och. wybacz, to było głupie. nie powinienem był pytać. zapomnij, proszę."
Czyli wiadomość była skierowana do niego. Co prawda, Yōsuke twierdził, że to pomyłka, ale pisząc ją, myślał właśnie o starszym przyjacielu. Prosił, by nie zwracał na to uwagi, przeprosił go. Ale jak Kaito mógłby udawać, że tych dwóch prostych wyrazów nigdy nie było, skoro małe, rozpikselowane zdjęcie Mizoguchiego obudziło w nim na parę krótkich chwil dziwną iskierkę, płomyczek zainteresowania? Chyba wciąż był popychany tą prawie zapomnianą drobinką, bo gwałtownie zerwał się z posłania, pierwszy raz nie krzycząc na swoich nocnych prześladowców.
Już o piątej rano stał na peronie ze znoszonymi trampkami na stopach, skubiąc rękawy kurtki i wypalając pierwszego tego dnia papierosa.
///
nazwiska postaci są zaczerpnięte ze "Złotej Pagody" Yukio Mishimy, czyli mojej ulubionej książki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro