Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. Zawsze MoFire


Nagle James Potter uciekł wzrokiem gdzieś w bok, westchnął teatralnie, po czym z pozorną obojętnością odparł:

– Ech, tego... Z Evans.

– Co takiego?! – krzyknął podekscytowany Black, zapominając o tym, że jest przecież na nich wszystkich wściekły.

– O, Blackie, nie znasz najnowszych wieści? – zachichotał Pettigrew.

– Tak, mamy nową romantyczna historyję – dodał zmęczonym głosem Lupin. Miał już nieźle dosyć tych miłosnych dywagacji, ale jego przyjaciele zdawali się w ogóle tego nie zauważać.

– Ale jak? Coś ty jej zrobił, Rogaś? – pytał dalej Syriusz.

– Cóż, ma się ten urok osobisty...

– Nie pieprz, Potter, tylko mów!

– Po prostu Jimmy równie dobrze wykorzystał czas, który ty przebimbałeś w Durmstrangu – odpowiedział za kolegę Peter.

– Wiesz, Łapa – podjął wreszcie Potter z afektowanym rozleniwieniem. – Gdy tak leżałem biedny, cierpiący, praktycznie na granicy śmierci – jęknął rozdzierająco – opuszczony w nieprzyjaznym skrzydle szpitalnym, gdzie posłał mnie ten potwór, Smarek...

– No jasssne! – prychnął natychmiast Lunatyk.

– Cóż, okazało się, że ma krzywda nad wyraz pozytywnie oddziałuje na niejaką Lily...

– Poderwał ją na zdechlaka! – parsknął Glizdogon.

– Chyba na Śpiącą Królewną – sprecyzował, przewracając oczami, Lupin. – Freud miałby na ten temat swoją teorię...

– Kto? – zapytała zbiorowo nagle zainteresowana pozostała część huncwockiej zgrai. – Znamy go?

– Ignoranci jesteście.

– Dobra, nieważne! – Machnął ręką James. – Do rzeczy. Moja choroba rozczuliła Evans w sposób wręcz magiczny. Bo ja wiem? Może stanęły jej przed oczami te wszystkie ZŁE rzeczy, jakie mi kiedykolwiek wyrządziła, jak sądzicie? – Błysnął zębami.

– Na przykład zrzucenie puddingu na kolana? Wylanie zawartości akwarium z druzgotkami na głowę? Podbicie oka? – wymieniał posłusznie Peter.

– TO było przypadkiem!

– TO było prawdziwe mistrzostwo! Gdy podbiła Potterowi oko kolanem! – parsknął Syriusz. – Evans nam wtedy zaimponowała.

– Ej, dobra, otrząśnijcie się! Skąd miała wiedzieć, że byłem wtedy pod ławką?

– Chyba raczej ją zainteresowało, co tam robiłeś, i jej się to nie spodobało – dorzucił Lupin. – Trudno się dziwić...

– Dobra! Okej! Wystarczy! – Zarumienił się pięknie Rogacz. – Więcej grzechów...

– Albo jak ci powiedziała, że wolałaby pocałować ropuchę – wył Peter, uderzając jedną ręką w kolano.

– Albo larwę kamrota!

– Niż ciebie!

– I chodzić z wielkim pająkiem!

– To było dawno i nieprawda – bronił się urażony Potter. – Łapa, to w końcu chcesz tego posłuchać czy nie?

– Mów, mów.

– Więc kiedy Lily ujrzała, jak leżę tam taki blady i słaby...

– Jęczący i żałosny...

– Glizdek! Chyba wtedy ruszyło ją sumienie, ocknęła się w niej ta wrodzona delikatność i współczucie.

– Niedobrze mi.

– Nie tylko tobie, Syri.

– I powoli, powoli zaczęło tajeć jej lodowate serduszko. Od tej pory jestem bardzo, bardzo grzeczny i udało mi się ani razu nie narazić na zwyzywanie.

– Cóż za wyrzeczenia, Rogaś! Zostaniesz świętym.

– Zamknij się, Blackie! Liczą się efekty, nie? Kiedy zapytałem ją wtedy, zaraz po śniadaniu, czy ze mną pójdzie...

– Sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę uciec.

– Glizdon! Może i tak, ale...

– Ale Jimmy zdążył do tej pory opanować umiejętność blednięcia na zawołanie – zakpił Remus.

– W jej cudnej, mądrej główce nastąpiła projekcja niedawnych wrażeń ze szpitalnego skrzydła, współczucie włączyło się po raz kolejny i powiedziała...

– TAK! – wrzasnęła równocześnie czwórka Huncwotów, psując Potterowi zarówno punkt kulminacyjny, jak i zakończenie opowieści, jednak jemu to specjalnie nie przeszkadzało. Przysiadł się zaraz z powrotem do Syriusza, objął pocieszająco ramieniem i ze współczującą miną zauważył mentorskim tonem:

– Cele, nie środki się liczą, Blackie, i efekt końcowy, i, jak widzisz, w przeciwieństwie do ciebie, ja NIE dostałem kosza.

Łapa zerwał się na równe nogi, zrzucając niespodziewającego się tak ostrej reakcji Jamesa na podłogę.

– Odwal się, do ciężkiej cholery! Jakiego znowu kosza?! Kto dostał kosza i od kogo?! Na mózg ci się rzuciło!

– Tak, tak, Blackie, grajmy do końca...

– Pogięło cię? Kto gra? To ty zdaje się odgrywałeś jakieś komedie przed Evans.

– A ty nie? „Och, Em!", „Hej, Em!", „Baj, Em!". Ona jest taka niemożebna i w ogóle! Chodźcie, podajmy jej naszą huncwocką dłoń! – przedrzeźniał go Rogacz, podnosząc się z ziemi.

Syriusz zbladł, a w oczach zalśniła mu czysta furia.

– A chcesz moją huncwocką pięścią w ryj?! – warknął, ukazując towarzystwu imponujące uzębienie i ruszając w stronę Pottera.

– Hej, wystarczy! Spokój, wiara! – krzyknął Lupin, mieszając się między nich, co stanowiło już w tych kłótniach pewien rytuał.

– Nie wtrącaj się, Luni – rzucili jednocześnie.

– Bo wam naprawdę wreszcie poodejmuję punkty. Łapa, przecież on nie mówi poważnie. Podpuszcza cię jak zwykle.

James szczerzył się do nich bezczelnie z rękami w kieszeniach i absolutnym spokojem na twarzy. Przytrzymywany przez Remusa Black nieco ochłonął i pozwolił się odciągnąć od Pottera.

– Czy wy naprawdę nie macie już innych tematów? – zapytał zrezygnowany Lunatyk. – Jak jakieś infantylne panieneczki. Zacznijcie jeszcze dyskutować o kieckach! Ile wy macie lat?

– Wybacz, ale o dwa mniej od ciebie, więc puść, proszę, w niepamięć naszą daleko posuniętą niedojrzałość emocjonalną – odpowiedział uprzejmie James ze zgrabnym dygnięciem. – Wykorzystujesz swoją przewagę.

– Jak zawsze. – Pokiwał głową Peter.

– A więc w ramach zastępstwa zamierzacie naskoczyć teraz na mnie?

– Jeżeli tylko się zgodzisz. – Ukłonił się w jego stronę Potter.

Atmosfera była wyjątkowo napięta. Syriusz zapadł się w fotelu i mierzył ich wszystkich niechętnym spojrzeniem, wyłamując palce. Tak bardzo przypominał teraz ponuraka, że nie musiał się transmutować w swoją formę animagiczną. Black wydzielał tak nieprzyjazne fluidy, że udało mu się nawet przygasić Pottera, którego przecież chwilę wcześniej aż rozpierała energia. Peter przenosił spojrzenie od jednego do drugiego, niepewny, co się dalej wydarzy, a Lupin, korzystając z chwili względnego (bardzo!) spokoju, powrócił na swoje miejsce.

– Wielkie mi aj-waj – odezwał się nagle. – Bale i partnerki! Syriusz ma rację. James może i ma swoją Lily, ale jaki sens ma pójście z kimś tylko dla zasady? Żeby się pokazać? JA też idę sam... o ile w ogóle.

– Ty też? – zdziwił się niepomiernie Potter. – Żartujesz... A Eva?

– Daj mi spokój, Jim – rzucił z niespotykaną u niego złością Remus. Przyjaciele spojrzeli na niego ze zdumieniem. – Nie mam czasu na bzdury. Ani ochoty. Doskonale wiesz, w jakiej jestem sytuacji – dodał, ściszając głos, gdy zauważył, że spora część obecnych w pokoju Gryfonów zerka na nich ciekawie.

– Merlinie, Luniasty, ty znowu o tym?

– To fakt, o którym dość trudno zapomnieć. Na wypadek, jakbym miał chęć spróbować, co dwadzieścia osiem dni funduje mi się darmowe repetytorium.

Potter nagle spoważniał i usiadł obok niego.

– Remus, przecież to w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia – powiedział. – Musisz się kiedyś przełamać. Nam to nie przeszkadza i z pewnością...

– Nie będę tego nikomu świadomie zwalał na głowę. Ludzie mają dość własnych problemów, aby jeszcze zajmować się niańczeniem wilkołaka.

– Luni, to jeszcze nie koniec świata – wtrącił się wciąż nabuzowany Syriusz. – Potrafisz nad tym panować.

– Wiesz, że nie.

– Bo jesteś młody – spróbował z innej strony James. – Może za kilka lat...

– Kogoś zagryzę – szepnął już zupełnie zdołowany Lupin.

– Remus!

– Czy to naprawdę jest aż tak mało prawdopodobne? Wtedy już nie będzie Wrzeszczącej Chaty i kryjącego mnie pod szatą Dumbledore'a.

– Teraz to już przesadzasz.

– Naprawdę, Syriuszu?

– Użalasz się nad sobą – wypalił Black, który był zbyt zdenerwowany, aby w porę ugryźć się w język.

– Łapa, zamknij się – zawołał ostrzegawczo Potter.

– Bo nie chcę nikogo absorbować moimi problemami? Wy też nigdy byście się nie dowiedzieli, gdybyście tak cholernie wszędzie nie węszyli!

– Ciszej – mruknął James. – Ludzie się na was gapią.

– No i dobrze – wysyczał półgłosem Syriusz. – Co to ma z tym wszystkim wspólnego? Z dziewczynami i w ogóle? Izolujesz się na siłę. Chcesz być taki oryginalny?

– Black, zatkaj pysk!

– W porządku, niech mówi – rzekł Remus. – No? Śmiało.

– Dumble chyba zdążył ci do tej pory powiedzieć, że wilkołactwo to nie jest choroba przenoszona drogą płciową, więc o co ci jeszcze chodzi?

Spurpurowiały na twarzy Remus Lupin z trzaskiem zamknął trzymaną w ręku książkę i wstał gwałtownie.

– Dzięki, kumplu. Doprawdy nie wiem, co bym zrobił, gdybyś nie raczył mi o tym przypomnieć.

Odwrócił się od nich i przemaszerował przez pokój wspólny, odgarniając przed sobą łagodnie przedstawicieli wcześniejszych roczników Gryfonów, którzy nawinęli mu się pod rękę. W końcu wyszedł z dormitorium, z impetem zatrzaskując za sobą portret.

James rzucił Syriuszowi mocne spojrzenie spod ściągniętych brwi.

– Brawo, Black – wydyszał. – Delikatność i taktowność ogólna oraz subtelność dobieranych sformułowań na trolla. Musiałeś to powiedzieć? Sądzę, że Lunatyk w związku z relacjami damsko-męskimi miałby raczej na myśli trzymanie za rączkę i wzdychanie wśród traw, a nie zaraz reprodukcję, nie sądzisz?

– Odpieprz się wreszcie ode mnie raz na zawsze, Potter, co? – rzucił wściekle Black, odpychając go od siebie, po czym podążył w ślady Lupina, ignorując docierające do jego uszu okrzyki o „Panie Drażliwym".

***

Syriusz uderzył wściekle pięścią w zbroję i syknął z bólu. Sterta żelastwa zachichotała złośliwie, więc chłopak przyłożył jej jeszcze raz. Nie świadczyło to może najlepiej o jego umiejętności wyciągania logicznych wniosków (skutki były do przewidzenia), ale za to chociaż trochę mu ulżyło. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wyładował się na Remusie w obrzydliwy sposób. W dodatku zrobił to tylko dlatego, że wcześniej zdenerwował go Potter i teraz było mu głupio. Lunatyk miał naprawdę ciężkie życie i na pewno nie wyolbrzymiał swoich problemów. Przeciwnie, najchętniej wtopiłby się w tło i zniknął. Zawsze starał się nikomu nie wadzić, lecz każdemu pomagać w każdej chwili i wyśmiewanie się z niego było... było... Syriusz stwierdził, że chyba nie będzie w stanie spojrzeć w lustro przez długi, długi czas...

Nagle tuż przed jego nosem otworzyły się jedne z wielu drzwi prowadzących na korytarz, którym wędrował, i chłopak stanął twarzą w twarz z Minerwą McGonagall.

– O, dobrze, że cię widzę, Black – powiedziała swym pełnym rezerwy głosem.

– Dobry wieczór, pani profesor – wymamrotał pod nosem Syriusz.

– Zapewne zobaczysz się z panną MoFire wcześniej niż ja, więc możesz jej też to przekazać. Chcę, żebyście stawili się ze swoimi partnerami jutro, po przerwie obiadowej w moim gabinecie. Musimy kilka rzeczy omówić. Nie chcę żadnych niespodzianek.

„Szlag", pomyślał w tym momencie Gryfon. „Powtórka z rozrywki".

Myśli te musiały znaleźć odbicie na jego twarzy, bowiem nauczycielka transmutacji zaraz zapytała go czujnie:

– Coś się stało, Black?

– Z tego, co mi wiadomo, to Merriwether MoFire nie wybiera się na bal – wyrzucił z siebie szybko.

– Słucham?! Niby dlaczego?

Syriusz wzruszył ramionami.

– Bo ja wiem? Zwyczajnie. Chyba nie ma obowiązku?

Brwi profesor McGonagall ściągnęły się groźnie, gdy wpatrywała się w niego, jakby podejrzewała w tym wszystkim jakiś podstęp albo – lepiej – spisek przeciwko sobie... i planom, które najwyraźniej już miała odnośnie uroczystości.

– MoFire – szepnęła sama do siebie. – Dlaczego zawsze MoFire?

– A jeżeli chodzi o mnie, to idę sam.

W odpowiedzi otrzymał ostrzejszą wersję spojrzenia pod tytułem: „I ty, Brutusie, przeciwko mnie".

– Naprawdę, Black, czy wy się wszyscy dzisiaj zmówiliście? – zapytała retorycznie kobieta, a gdy Syriusz przyjrzał jej się uważniej, zauważył, że rzeczywiście sprawia wrażenie przemęczonej, jak gdyby ten dzień trwał dla niej zdecydowanie zbyt długo. – O co znowu chodzi?

– Idę sam ze względów ideologicznych, pani profesor – wypalił. – Mam prawo.

Minerwa McGonagall wzniosła wymownie oczy ku sufitowi i westchnęła.

– Do gabinetu, Black. Porozmawiamy sobie o tych wszystkich ideologiach – rzuciła szorstko, a chłopak podążył za nią posłusznie, zastanawiając się, jak długo wyżej wspomniane wytrzymają sam na sam z rozjuszoną opiekunką jego domu.

***

– Dobranoc, pani profesor – powiedział gniewnie Syriusz Black i mimo że nie udało mu się uniknąć zgrzytnięcia zębami, to drzwi jednak zamknął już bardzo kulturalnie, choć siłą powstrzymując się przed trzaśnięciem.

Co za dzień! Co za tydzień! Diabli nadali cały ten bal. W założeniu miała to być przyjemna rozrywka dla wszystkich, szkoda, że w realu wypadło ociupinkę inaczej... Spoglądając na to z tej strony, Wielka Uroczystość Dumbledore'a ściągnęła na głowę Gryfona same kłopoty. Najpierw MoFire'ówna spojrzała na niego, jakby co najmniej chciał ją pożreć, gdy tylko wymówił słowo „bal", potem udało mu się wyprowadzić z równowagi, a następnie poważnie urazić Remusa, co zakrawało niemalże na cud, a na koniec miał jedyną i niepowtarzalną (no, może z tą niepowtarzalnością to lekka przesada) okazję uciąć sobie małą pogawędkę z Minerwą McGonagall. Pięknie.

A teraz wróćmy do punktu wyjścia. Gdzie do cholery był Luni? Gdzie mogło go powiać? Syriusz ruszył ponownie na poszukiwania, które kawał czasu temu przerwała mu nauczycielka transmutacji. Kręcił się przez dłuższą chwilę po budynku szkoły, aż tu nagle niespodzianka! Stali tam razem, w niszy okiennej naprzeciw biblioteki, rozmawiając o czymś lekkim, ale ożywionym tonem. Lupin bawił się trzymaną w rękach odznaką prefekta, a na piersi miał wydartą dość sporych rozmiarów dziurę. Merriwether z kolei ściskała w ramionach następną partię ciężkich woluminów. Na kancie jednego z nich powiewał kawałek czarnej szmatki. No tak, nietrudno było się domyślić, co się właściwie stało... Panna MoFire – co krok, to katastrofa.

– Masz szlaban, Em – rzucił pozornie beztroskim tonem, zatrzymując się przy nich i usilnie unikając jedynego w swoim rodzaju, urażonego i zawiedzionego spojrzenia Remusa, które miało tę właściwość, że wili się pod nim nawet najwięksi grzesznicy spośród uczniowskiej braci. Kiedy Remus Lupin kogoś upominał, jeżeli już to w ogóle robił, nigdy nie musiał powtarzać. Miał naturalny talent.

Dzięki temu, że Black był skazany na wgapianie się w Wether, jego uwadze nie umknął fakt, że jak tylko się zbliżył, Ślizgonka wykonała strategiczny krok w tył. Ależ ona była zabawna! I pewnie sama nawet nie miała o tym pojęcia...

– Szlaban?! Za co?

– Za żywota, Em. McGonagall ma ci słówko do powiedzenia.

Panna MoFire prychnęła wymownie.

– McGonagall? A czego ona chce ode mnie?

– Zobaczysz, oj, zobaczysz... – Błysnął zębami Syriusz i odważył się z kolei zerknąć nieśmiało na Lupina.

– Taaa... Faktycznie! Dawno się mnie nie czepiała. – Merriwether z irytacją wstrząsnęła zabawnie głową, po czym zwróciła się do Remusa, najwyraźniej kontynuując jakiś przerwany wątek:

– Więc myślę, że...

Prefekt Gryffindoru był już wtedy zbyt zajęty miażdżeniem swego kolegi niezbyt przyjaznym spojrzeniem i nawet nie zauważył, że coś do niego powiedziano. Syriusz nie wytrzymał długo, patrząc w jego pełne wyrzutu oczy. Najpierw spróbował się do niego uśmiechnąć przepraszająco, lekko zażenowany, ale ponieważ to oczywiście nie zadziałało, uciekł wzrokiem, ratując swoją ranną dumę ponownym zwróceniem się ku Merriwether.

– O! – zawołał odkrywczo, zauważając fragment gazety wystający z kieszeni szaty dziewczyny. – Ty też się z tym nosisz?

– Z czym? – Wether wydawała się trochę zdezorientowana.

– Z tym obwieszczeniem. O granicach.

– A! Tak. – Sięgnęła do kieszeni i wydobyła stamtąd egzemplarz „Proroka". – Ale... – zaczęła i urwała. – Ale co to właściwie znaczy? Dlaczego to jest takie ważne?

– Bo teraz każdy może sobie swobodnie wjeżdżać i wyjeżdżać z kraju do kraju. Praktycznie bez kontroli.

– Podobno mają też zezwolić na teleportację przez granice – wtrącił cicho Lupin, a Black gorliwie pokiwał głową, zadowolony z jakiejkolwiek jego reakcji.

– No tak – zgodziła się Ślizgonka, która, mimo ich przekonujących min, nadal nic z tego nie rozumiała. – To już wiem. Ale dlaczego to takie ważne?

– Do Wielkiej Brytanii będzie mógł się teraz dostać każdy. ABSOLUTNIE każdy.

– Bez ograniczeń – dodał Syri.

– Spróbuj sobie wyobrazić – podjął znowu Remus – jakie to może mieć skutki... Połącz to ze złagodzeniem przepisów bezpieczeństwa.

– Przecież to idiotyczne, bo jeżeli każdy...

– Właśnie, Em, właśnie o to chodzi! Voldemort się długo nie utrzyma, nikt nie kupi takich pierdół na dłuższą metę.

– W ogóle nie nadaje się do rządzenia. Nie potrafi iść na kompromis i nienawidzi mugolaków. Wydaje mu się, że jego słowo jest prawem, a ludzie nie lubią tyranów.

– A poza tym... – ciągnął dalej Black, lecz nagle urwał, a twarz mu stężała i nabrała wyrazu czujności jak u psa, który właśnie zwęszył trop.

Gdzieś daleko w korytarzu przed nimi rozległy się ledwo słyszalne, człapiące kroki.

– Filch – szepnął Black ostrzegawczo. – Spadamy!

– Już jest po ciszy nocnej? – zdziwił się Remus.

– Pewnie! Ile wy tu sterczycie? Zmywamy się stąd. Jazda! – Syriusz chwycił Lunatyka za ramię i pociągnął w stronę tajnego przejścia na skróty do Wieży Gryffindoru.

– Na razie, Wet – rzucił na odchodnym przez ramię do Ślizgonki i nagle stanął jak wryty. W miejscu, gdzie ta przed chwilą stała, teraz nie było już nikogo.

– Hej! – krzyknął Black. – Gdzie ona się podziała?

– Skąd mam wiedzieć? Nie czas teraz na to – zawołał przyciszonym głosem Lupin, gdy u jego stóp rozległo się pełne wyrzutu miauknięcie. – Chodź! – warknął i teraz to on pociągnął za sobą opierającego się, zbaraniałego Blacka. Może nawet szarpnął go trochę mocniej, niż było to uzasadnione.

***

– Panno MoFire, czy byłaby pani tak uprzejma i wytłumaczyła mi, co dokładnie ma pani na myśli, mówiąc, że nie idzie pani na bal? – zapytała profesor McGonagall, patrząc na nią surowo.

– To chyba jasne. – Ślizgonka wyzywająco splotła ręce na piersi.

– Dla mnie nie. Jaki jest tego powód?

– Nie ma – odparła hardo.

– Więc?

– Więc nie idę. O czym tu dyskutować?

– Nie tym tonem, MoFire. Nie możesz nie iść. Dyrektor zadał sobie sporo trudu, aby zorganizować dla was tę uroczystość, należałoby docenić jego wysiłki.

– Ja się o to nie prosiłam.

– To miała być ATRAKCJA dla uczniów. Nie rozumiem, skąd takie humory...

– To nie są żadne humory. – Tupnęła nogą dziewczyna. – Ja zwyczajnie nie mam ochoty.

Nauczycielka prychnęła.

– Świetnie. Nie masz ochoty. Dobrze, ale powiedz mi, MoFire, dlaczego zawsze akurat z tobą są problemy? Postanowiłaś sobie zawsze ustawiać się w poprzek wszystkiego?

– A gdyby?

– MoFire!

– To pani zawsze czepia się mnie! Dowiedziała się pani o tym przypadkiem. Skąd może pani wiedzieć, ile osób się tam nie stawi?

– Nie rozmawiamy teraz o wszystkich, tylko o tobie.

– Więc ja nie idę i nie rozumiem, co to w ogóle panią obchodzi.

– Posłuchaj, dziewczyno...

– Nie! Nie mam obowiązku nigdzie iść. Nie może mnie pani zmusić. Właściwie nic pani nie może. I nie pójdę na żaden bal!

– MoFire!

– Proszę mnie zabrać do dyrektora, niech mi przemówi do rozsądku – zakpiła nieznośna panna MoFire. – Albo proszę mi dać szlaban za niepójście na bal. Będę miała w przyszłości o czym opowiadać. Może być w ten sam dzień, co ta cała Wielka Uroczystość.

– Idź już, MoFire – nagle skapitulowała profesor McGonagall.

– Dziękuję. – Merriwether dygnęła przed nią układnie, uśmiechając się drwiąco pod nosem, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie. Szarpnęła za klamkę i zderzyła się czołowo z Evanem Rosierem z piątego roku Slytherinu.

– Rosier! – wrzasnęła. – Co ty tu, do cholery, robisz?! Czy mi się wydaję, czy ja cię ostatnio odrobinę zbyt często widuję?

– Taaa... Jasne – mruknął, rozcierając wierzchem dłoni obite czoło. – Wiesz, śledzę cię. Pewnie jeszcze z miłości, nie?

– Zjeżdżaj mi z drogi! – warknęła, bo chłopak nadal stał przed nią, nie pozwalając przejść.

– Sama zjeżdżaj! – odgryzł się. – Mam tu szlaban.

– Co się tam dzieje? – spytała zirytowanym głosem profesor McGonagall. – Rosier? – zdziwiła się. – O co chodzi?

– Przyszedłem odbyć szlaban – oświadczył zły, patrząc na nią spod oka. Żaden szanujący się Ślizgon nie trawił opiekunki Gryffindoru. Ich zdaniem, wzajemnie.

– Nie tutaj, tylko u pana Filcha. Już cię tu nie ma, spóźniłeś się dziesięć minut!

– Dobrze, prze pani.

– Tobie też już chyba podziękowałam, MoFire.

– Dobranoc – rzuciła dziewczyna przesadnie ugrzecznionym tonem, bezceremonialnie spychając ze swojej drogi Rosiera. Ruszyła w swoją stronę, powiewając szatą prawie tak jak młody Snape. Grunt to znajomości.

***

– GLIZDEK!

– Przecież mówię, że za moment!

– Glizdek, jeżeli w przeciągu pięciu sekund stamtąd nie wyjdziesz, zamierzam wyważyć te drzwi! – wydzierał się Potter, miotając się w dziwacznym tańcu przed drzwiami prowadzącymi do ich wspólnej łazienki. – I nie obchodzi mnie, na jakim etapie odziewania się jesteś! W swoim życiu widziałem już wszystko.

– Ale to akurat mogłoby cię zabić – rzucił przechodzący obok i kartkujący jakiś podręcznik Remus.

– Luni, na Merlina, zostaw już tę książkę w spokoju!

– W poniedziałek mamy teoretyczny sprawdzian z transmutacji.

– Więc będziesz miał jeszcze całą niedzielę, żeby to wyryć na pamięć – perswadował James, mnąc uparcie jakiś kawałek szmatki uwiązanej wokół szyi.

– Biorąc pod uwagę to, co Łapa zamierza wnieść pod szatą na salę, jutro będziecie tak jęczeć na kacu, że jakąkolwiek naukę będzie można między bajki włożyć.

– Nie dramatyzuj, Remmy – rzucił Syriusz, jednym, lekceważącym machnięciem różdżki posyłając podręcznik Lupina w niebyt.

– Ej! – zaprotestował ten gwałtownie.

– No co? Dostaniesz go jutro. Teraz lepiej wygładź sobie fałdki na szacie. – Wyszczerzył się do niego zawadiacko.

– Sam się wygładź!

– Obawiam się, drogi kolego, że ja wyglądam absolutnie perfekcyjnie.

Zawirował w zgrabnym piruecie i przespacerował się po pokoju kołyszącym krokiem modelki, gestykulując wylewnie, podczas gdy w jego kieszeniach coś tajemniczo pobrzękiwało. Pozostali Huncwoci momentalnie ryknęli śmiechem. Nie oznaczało to jednak wcale, że Black-kpiarz nie mówił prawdy. W długiej, czarnej szacie z rozpiętym pod szyją, rozłożystym kołnierzem i mankietami w odcieniu głębokiej szarości, który znakomicie współgrał z kolorem jego oczu, z opadającymi na czoło, lśniącymi włosami, które zawsze same najlepiej się układały, wyglądał znakomicie. Na pewno najlepiej z nich, niezależnie od tego, co by zrobili. Zresztą Syriusz, co było cechą chyba całego rodu Blacków, wyglądałby elegancko i dostojnie nawet w kuchennym fartuchu... Tylko kuchennym fartuchu. W różowe ciapki. Kimś takim trzeba się po prostu urodzić.

– Miałem na myśli inny rodzaj ogłady – nie dał się zbić z tropu Remus, a Potter zawył jeszcze głośniej.

– Bardzo zabawne, Rogaś. – Wykrzywił się do niego Black. – Zupełnie jak ta szmata na twojej szyi – dodał, obrzucając zniesmaczonym spojrzeniem coraz bardziej wymięty skrawek materiału, przy którym wciąż gmerał James.

– To jest krawat!

– Możesz mi powiedzieć, co ty z nim właściwie wyprawiasz?

– A jak myślisz? Usiłuje go zawiązać! – obruszył się Potter.

Syriusz wymownie przewrócił oczami i jeszcze bardziej wymownie podkasał rękawy.

– Pokaż mi to, ofiaro – polecił i rozprawił się z potterowym krawatem w nie więcej niż mgnienie oka. Swoją drogą ubranie wściekle zielonego krawatu do ciemnobrązowej szaty było dość odważnym zabiegiem stylistycznym...

„Szkoda, że Lily nie miała piwnych oczy", przemknęło przez głowę Blacka.

– Łał – skomentował James, przyglądając się z niedowierzaniem zgrabnemu węzłowi. – Ty naprawdę masz do tego dryg.

– Pożytki płynące z wiązania butów na sznurowadła, zamiast zapinania ich na rzepy. – Chłopak zerknął w stronę przerobionego magicznie obuwia swojego kolegi, któremu zawsze zbyt się spieszyło, by mógł zawracać sobie głowę sznurowaniem czegokolwiek.

– Peter, my nie żartujemy! – krzyknął tym razem Lupin, z rozmachem waląc pięścią w drzwi.

– Przecież już wychodzę!

Chwilę później szczęknęła odsuwana zasuwa i z łazienki wyszedł czwarty Huncwot, a cały aż zdawał się błyszczeć, gdy przepływał obok pozostałych w obłoku intensywnych i cholernie drażniących powonienie perfum. Black, Lupin i Potter rozkaszleli się jak na komendę, a ten ostatni dodatkowo zasłonił sobie oczy.

– Glizdek, coś ty na siebie wylał? – zapytał Syriusz. – Eliksir owadobójczy?

Pettigrew prychnął, obrzucając ich pogardliwym spojrzeniem swych wodnistych oczu.

– Nie znacie się – zawyrokował.

– I dziękujmy za to Merlinowi Łaskawemu. – Lunatyk złożył pobożnie ręce, jednocześnie rzucając się do okna. – Chciałeś do łazienki, Jimmy?

– Pfe! Nie wejdę tam teraz, chcę dożyć do tego całego balu. Blackie?

– Dzięki, ten zapach nie pasuje do mojej cery...

– Odwalcie się! – krzyknął obronnie Peter, rumieniąc się rozkosznie. – Coś wam się nie podoba? Spójrzcie na siebie!

Huncwoci posłusznie spełnili jego prośbę.

– No i? – zapytał uprzejmie James.

– Jesteście beznadziejni. Idę stąd.

– O, tak, tak! Leć! Pinezka od kwadransa wygniata kanapę we wspólnym – rzucił od niechcenia Black.

– Serio? – Jasne oczy chłopaka rozbłysły.

– Pewnie! – Pokiwał gorliwie głową Łapa i Glizdogon natychmiast wypadł z pokoju niczym wystrzelony z procy.

– Mam nadzieję, że biedna dziewczyna nie padnie z wrażenia – rzekł Lunatyk.

– Raczej porażenia. Porażenia powonienia – zauważył Rogacz.

– Jak dla mnie może. I tak nie daje nam zwalać astronomii...

– Black! – Prefekt Lupin kolejny raz w ciągu tych kilku dni zmierzył go spojrzeniem, w którym ostrzeżenie mieszało się z groźbą.

– Przecież żartuję – powiedział ten pospiesznie. – Żartuję – dodał, bowiem Remus nadal nie wyglądał na specjalnie przekonanego. – Możemy już iść?

– Jim, na którą umówiłeś się z Lily?

– Iiiii! – pisnął krótko a wysoko Potter, nie mogąc chwilowo wyartykułować nic więcej, po czym rzucił się ku drzwiom w tempie jeszcze szybszym niż Peter, powiewając połami niedopiętej szaty, o którą o mało co się parę razy nie potknął, i powtarzając obłędnie:

– Jestem spóźniony! Jestem spóźniony! Jestem spóźniony!

Remus i Syriusz popatrzyli na siebie krótko i wybuchnęli szalonym śmiechem.

– Ach, ta szczeniacka miłość, stary – westchnął Black, chwytając Lupina pod ramię, zanim ten zdołał zaprotestować, i pociągając go do wyjścia. – Chodź, moja ty paro. Pokażemy im wszystkim, jak się bawią Huncwoci.

***

Dużo wysiłku kosztowało Merriwether MoFire zdobycie książek, które właśnie niosła, ale dobijała się do drzwi biblioteki tak długo, aż wreszcie zostało jej otworzone. Pani Pince, która najwyraźniej mieszkała w bibliotece, nadal w szlafroku i z umalowaną tylko połową twarzy, zaczęła na nią strasznie wrzeszczeć i wyzywać od najgorszych. Dziewczyna wzruszyła ramionami i na siłę władowała się do środka, sprytnie przemykając pod ramieniem bibliotekarki. Ignorując dalsze wrzaski, błyskawicznie chwyciła potrzebne jej tomy, po czym wypadła z powrotem na korytarz, zatrzaskując drzwi tuż przed nosem madame Pince. Jednak nawet to nie zdołało przerwać potoku jej przemowy i krzyczała wciąż na Ślizgonkę zza drzwi. Panna MoFire uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem, przyciskając do piersi kolejny, pokaźny stos woluminów. Nie odmawia się pannie MoFire. Nigdy i niczego.

Przemknęła się iście wężowym ślizgiem pomiędzy snującymi się po Sali Wejściowej, odpicowanymi uczniami, nie zwracając uwagi na ich zdziwione spojrzenia. Chcą, to niech sobie balują. Ona nie każe im się uczyć, więc o co chodzi? Człowiek ma wolną wolę, nieprawda? Prawda!

Wreszcie udało jej się dotrzeć do schodów prowadzących do lochów i już, już miała nimi zejść, gdy zobaczyła ich kątem oka. Syriusz Black i Remus Lupin schodzili ramię w ramię z wyższych pięter, przekomarzając się i śmiejąc, chyba już zupełnie pogodzeni, jak to Huncwoci. Syriusz przypadkiem zerknął w jej stronę i ich spojrzenia się spotkały. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę ponad zgromadzonym tłumem. Wreszcie Black uśmiechnął się i kiwnął jej ręką, jakby zachęcając, aby poszła z nimi. Merriwether w odpowiedzi zdecydowanie pokręciła głową, okręciła się na pięcie i podążyła szybko swoją drogą. Chłopak odprowadzał ją wzrokiem, ciągle uśmiechając się do siebie.

A więc panna MoFire raczy uważać, że jest tak szalenie oryginalna, nieprzystępna i niepasująca jak, nie przymierzając, jakiś poeta przeklęty, że musi odwracać się od świata za każdym razem, kiedy ten wyciąga po nią macki, tak? Więc trzeba ją będzie zwyczajnie przekonać, że jest inaczej. Już on się tym zajmie. Choćby panna MoFire cholera wie, co sama o sobie mniemała. Wcale nie jest to takie trudne, jakby się zdawało. O nie! I panna MoFire będzie musiała skapitulować. Słowo Huncwota.

Powyższe nie świadczy wcale o tym, że Syriusz miał jakiekolwiek różowe myśli. Bynajmniej, po prostu nagle odkrył w sobie nowe powołanie, prawdziwą misję życia – adaptowanie Ślizgonów do społeczeństwa. A biorąc pod uwagę wcześniejsze wypadki, które można by równie dobrze określić jako Jedno Wielkie Nieporozumienie, to cóż... Zdarza się. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedział, jak ma postępować z Em MoFire. Rzadko zdarzało mu się spotkać jakąkolwiek dziewczynę, która nie chciałaby się momentalnie na nim uwiesić, skutkiem czego panicz Black poznał właściwie jeden... no dobra, dwa sposoby postępowania z dziewczynami – uciekać albo czarować, ile się da. Ku własnemu zadziwieniu bardzo chciał mieć w MoFire kumpla, ale zupełnie nie wiedział, jak ma się zachowywać. Kumpel płci żeńskiej to była absolutna zagadka i nowość... W sumie, to może nawet i dobrze?

***

Merriwether naprawdę bardzo starała się skoncentrować. Zachowywała też (aż zatrważająco długo jak na nią) absolutny spokój, ale gdy złapała się na tym, że od około dwudziestu minut czyta jeden i ten sam akapit „Podstawowych informacyji odnośnie smoków pielęgnacyji na wypadnięcie, iżbyś miał jakowegoś spotkać, a zabić byś nie potrafił lubo oswoić chciałbyś", kompletnie nic z niego nie rozumiejąc, stwierdziła, że musi coś zrobić.

Spojrzała na siedzącego naprzeciw niej Severusa Snape'a, który notował coś pracowicie, nie przejmując się opadającymi mu na oczy kosmykami włosów i ledwie od czasu do czasu odwołując się do pomocy jakiejkolwiek książki. Nic dziwnego, najwyraźniej odrabiał zadanie z eliksirów, a nie było chyba niczego na świecie, czego by o nich nie wiedział, cholerny Ślizgon! Szkoda, że nie odnosiło się to też do niej...

– Może przeniesiemy się na dół? – zaproponowała. – Do Sali Tortur?

– Dlaczego mielibyśmy to robić? – zapytał, nie podnosząc nawet głowy. – Boisz się, że się skusisz i tam polecisz?

– Jasssne – wysyczała dziewczyna. – Chodziło mi raczej o to, że gdy zacznie grać muzyka, ciężko będzie się skupić. Dumbledore ściągnął The Rolling Trolls, słyszałeś ich kiedyś?

Chłopak uśmiechnął się złośliwie, posyłając jej domyślne spojrzenie.

– Myśl różdżką, Wether. Wystarczy jedno Silencio.

– Co z pewnością będzie znakomitym środkiem na drgania wywołane tupaniem setek obutych stóp, tak, Sever?

Snape prychnął pogardliwie i wrócił do swych notatek. Trzeba mu przyznać, że potrafił być konsekwentny... a także uparty. Zagryzając zęby, wytrzymał całe pięć piosenek. Pod koniec tych tortur mięśnie twarzy drgały mu konwulsyjnie, a knykcie zbielały od ciągłego zaciskania pięści.

– Dobra. Skoro ci tak zależy, to możemy stąd iść – powiedział wreszcie do Merriwether, która przecież, skoro odmówił jej za pierwszym razem, już więcej nie podnosiła tej kwestii.

***

Syriusz Black dolał sobie hojnie Ognistej do piwa kremowego, po czym ponownie pomniejszył butelkę i wcisnął ją do rękawa, ignorując karcące spojrzenie Remusa. Święty od lunatyków oczywiście nie pił... więcej niż trzy kieliszki na raz. Godność prefekta domu z całkiem niezłymi widokami na prefekta naczelnego zobowiązuje. Drzemiący pod ich stolikiem Glizdogon zachrapał głośno, więc Łapa kopnął go dyskretnie, przewracając na bok. Chwilę później podleciał do nich zziajany James.

– Jednego, panie barman! – krzyknął, po czym, nie pytając o pozwolenie, wyduldał Syriuszowe piwo z wkładką i na powrót zniknął w tłumie, rzucając na odchodnym: – Jeżeli to sen, to mnie nie budźcie.

Potem słyszeli już tylko, jak woła, poszukując swojej partnerki:

– Liluś! Liluś!

Dwójka Huncwotów znów zachichotała. Podobna sytuacja powtarzała się w regularnych odstępach czasu. James przyskakiwał do nich na coś mocniejszego, po czym owo coś zapijał solidnie miętową herbatą, aby, broń nas, Mieczu Godryka!, Cudowna Evans niczego nie wyczuła. Albo wszyscy człowieczy, i nie tylko, bogowie czuwali tego wieczoru nad głową narwanego Gryfona, albo panna Evans rzeczywiście włączyła dla Pottera supertaryfę ulgową, bowiem dziewczyna chyba nadal pozostawała w błogiej nieświadomości. Jednym słowem, Potter aktualnie był jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Przynajmniej tak twierdził.

Peter Pettigrew, który próbował podobnych zawodów, niestety nie miał takiego farta, a prawdopodobnie wynikało to stąd, że na jego słabą głowę źle działały nawet opary alkoholowe, nie wspominając już o samej whisky... Pinezka zorientowała się w trymiga i wyraziła, co na ten temat myśli, w wyjątkowo hałaśliwy sposób, którego nie zazdrościł Peterowi chyba żaden z obecnych na sali osobników płci męskiej. Od tamtej chwili Glizdek siedział grzecznie z resztą przyjaciół, zagłuszając swe smutki w wiadomy sposób, a że nie należał do długodystansowców, to też i zmartwienia prędko odeń odpłynęły, gdy osunął się pod stół.

Remus Lupin, przeciwnie do kolegi, znajdował się w nastroju całkiem optymistycznym. Do następnej pełni miał dwadzieścia dni, więc wyglądał bardzo dobrze jak na siebie, a poza tym nieźle się bawił. Wprawdzie na początku musiał zostać siłą zaciągnięty na parkiet przez grupę wyjątkowo ładnych i sympatycznych istot z Hufflepuffu, ale potem, gdy już się trochę rozkręcił, radził sobie świetnie.

Zaraz po tym, jak zniknął James, Remus także odpłynął w dal, ciągnięty za rękę przez wyjątkowo zdeterminowaną Gryfonkę, którą Syriusz ledwie co znał. Black został sam (nieprzytomnego Petera ciężko było zaliczyć w poczet jakiegokolwiek towarzystwa) i już, już miał ponownie sięgnąć do rękawa, gdy usłyszał nad sobą krótkie „hej", wypowiedziane miłym i obiecującym głosem.

– Cześć – odpowiedział automatycznie, lecz gdy mgnienie oka później uniósł głowę i zobaczył, kto go zaczepił, najpierw zamarł, a potem dodał z ujmującym uśmieszkiem: – Cześć, Śliczna.

Spod równo ściętej nad oczami jasnobrązowej grzywki śmiała się do niego para niezwykle błękitnych oczu, a był to dopiero początek tej całkiem interesującej postaci.

Na ten widok James Potter wyszczerzył się do siebie w sposób zupełnie niekontrolowany, zadziwiając nawet już nieco przyzwyczajoną do jego wygłupów Lily, z którą następnie w przypływie dobrego humoru zaczął wirować w jeszcze bardziej wariackich piruetach. Równocześnie Ponifacja Moore przycisnęła się bardziej do Toma Boudelle'a, omal nie zaduszając go w afekcie, a Katie Lumores jednym haustem wychyliła całą szklanicę ponczu, po czym ponownie, razem z dłonią, zanurzyła ją w misie z napitkiem. Nie ma co – postać Syriusza Blacka nadal budziła wśród uczniów Hogwartu spore emocje, może nawet jeszcze sporsze niż dotychczas. W końcu był coraz starszy i arsenał jego środków oddziaływania proporcjonalnie się zwiększał.

***

Była już doprawdy nieziemsko późna godzina i runy skakały przed oczami Merriwether MoFire jak szalone. Fakt faktem, była skonana, ale czas, który poświęciła dzisiaj na naukę, na pewno nie był czasem straconym. Nawet jeżeli do tej pory miała jeszcze jakieś zaległości po Turnieju Pojedynków, to teraz ten stan należał do odległej przeszłości. Pozostało jej do zrobienia tylko jedno, ostatnie, bieżące tłumaczenie z run, a potem koniec, koniec, KONIEC!

Ach, doprawdy piękna perspektywa!

– Możesz mi podać słownik? – poprosiła Severusa, bo widziała, że chłopak chwilę wcześniej używał go jako podkładki.

Jednak chwilę później poczuła, jak Snape zamiast grubego tomiszcza, wsuwa w jej rękę cienki arkusz pergaminu. Zszokowana dziewczyna ujrzała, że jest to gotowe, pełne tłumaczenie z załączonym do niego krótkim słowniczkiem nowych wyrazów. To prawda, że para Ślizgonów zawsze razem się uczyła i często sobie pomagała, ale rzadko jedno odwalało za drugie całą pracę. Severus nawet gdy dawał pannie MoFire gotowe eliksiry, to zawsze robił to dopiero po lekcji, na której zmuszał ją do przygotowania własnej wersji (zazwyczaj totalnie innowacyjnej) i uważnie obserwował, jak sobie radzi. Co innego, jeżeli chodziło o kopiowanie cudzych prac – tymi dzielili się naturalnie bardzo hojnie, ale coś takiego?!

– Co to? Dlaczego? – zapytała zdezorientowana.

– Nudziło mi się – odpowiedział krótko i sucho Severus.

– Ale...

– Bierzesz czy nie?

– Jasne, że tak!

– To przepisuj, nie gadaj.

– Dzięki – rzuciła i zaryzykowała w jego stronę trochę koślawy uśmiech, a i Snape w odpowiedzi podjął niemal nieludzki wysiłek, unosząc lekko kąciki ust.

– A więc – zagadnęła beztrosko Merriwether, postawiwszy z rozmachem kropkę na końcu ostatniego zdania. – Zważywszy na okoliczności, co powiesz na mały pojedynek dla zdrowia? – zapytała z figlarnym błyskiem w oku.

Severus gwałtownym ruchem błyskawicznie zwrócił się w jej stronę.

– Nie – odpowiedział nadspodziewanie ostro, po czym bez dalszych wyjaśnień wstał i zaraz zniknął za drzwiami zaimprowizowanego w Sali Tortur laboratorium.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro